
Do pomieszczenia wchodzi Joaquin. Energicznie spycham plecak z łóżka mając nadzieję, że tego nie zauważył.
- Jasne - odpowiadam. - Coś się stało?
- Dowiedziałem się, że się wyprowadzasz - mówi. - I widocznie to prawda - wskazuje na zepchnięte przeze mnie rzeczy. - Mogę zapytać dlaczego? Co tak nagle sprawiło, że chcesz się stąd wynieść? Nie słyszałem wcześniej, żebyś mówiła coś o przeprowadzce.
Schylam się po plecak i kładę go obok siebie pakując do niego rzeczy, które wypadły, gdy wylądował na podłodze.
- Bo nie mówiłam - zapewniam, gdy ksiądz siada obok mnie na łóżku. - Jest mi tutaj dobrze, ale muszę iść na przód, a mam wrażenie, że siedząc tu stoję w miejscu. Nie zrozum mnie źle. Spędzając tutaj ostatnie miesiące czuję, że duchowo bardzo się rozwinęłam, aczkolwiek mój rozwój zawodowy stoi w miejscu. O ile można go tak w ogóle nazwać, bo tak właściwie nigdy nie podjęłam się jeszcze żadnej pracy tak całkiem na serio. A przecież powinnam. Im szybciej zacznę, tym będzie mi potem prościej.
- Masz całkowitą rację. Chciałem zapytać, bo zdziwiło mnie, gdy usłyszałem, że się stąd wynosisz. Zdziwiło mnie to, że nic mi nie powiedziałaś.
- Przepraszam, to taka nagła decyzja.
- Nie no, nic się przecież nie stało - unosi kąciki ust. - Gdzie będziesz teraz mieszkała? Daleko stąd?
- Nie wiem. To jest tak bardzo spontaniczna decyzja, że jeszcze nawet nie znalazłam sobie żadnego mieszkania - Joaquin wydaje się być zdziwiony tym co mówię. - Ale spokojnie. Mam znajomego, który, ekm, jakby to powiedzieć, zna się trochę na tym. Idę dzisiaj do niego i myślę, że znajdzie coś dla mnie.
- No tak, ale to przecież minie trochę czasu zanim będziesz mogła tam zamieszkać. Te wszystkie papiery, formalności...
- To kwestia kilku dni. No może tygodni.
- A gdzie będziesz mieszkała przez te kilka tygodni? Na ulicy?
- Dam sobie radę. Dziękuję za troskę - uśmiecham się do niego ponuro.
Wstaję z łóżka i podchodzę do szafy. Zaczynam w niej grzebać chcąc wyciągnąć z niej wszystkie rzeczy, które należą do mnie. Jednocześnie mam cichą nadzieję, że nakłoni to Joaquina do wyjścia.
- To niebywałe jak szybko ludzie potrafią zmienić zdanie - oznajmia ksiądz. - Czasami wystarczy jedno zdarzenie, słowo, jedna osoba...
- Sugerujesz coś? - pytam wpatrując się nadal w zawartość szafy.
- Chciałbym ci powiedzieć, że robisz dobrze, ale nie mogę. Uciekanie przed uczuciami nie jest dobrym pomysłem.
- Skąd wiesz...? - zerkam na niego przestraszona.
- Widzę. Widzę jak na siebie patrzycie, jak ze sobą rozmawiacie, jak na siebie reagujecie. Po za tym, Tomás jest moim przyjacielem. Nigdy nie powiedział mi tego wprost, ale gdy się obserwuje łatwo połączyć niektóre fakty - mówi.
- To jego decyzja - wracam do wcześniejszego tematu. - Nie zgadzam się z nią, ale ją szanuję.
- Nie uwierzę, że on kazał ci się stąd wyprowadzić na ulicę.
- Kazał mi się od siebie odsunąć. A ciężko to zrealizować, gdy mieszka się razem pod jednym dachem. On się stąd nie wyniesie, bo tutaj pracuje. Nie widzę innego wyjścia niż to, że ja mogłabym się stąd wyprowadzić.
- Często wyjeżdża, żeby popracować w dzielnicy, odwiedza biskupa. Wbrew pozorom nie spędza tutaj tak wiele czasu. Mogę go też gdzieś wysyłać, żeby jeszcze rzadziej tu przebywał. Chociaż do czasu, aż sobie coś znajdziesz.
- Tutaj nie chodzi tylko o niego - wzdycham podchodząc z powrotem siadając obok niego. - Dam sobie radę.
- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Cokolwiek by się nie działo - zapewnia łapiąc mnie za rękę.

- Tak, masz rację - wstaje z łóżka. - Przepraszam cię bardzo, ale zdajesz sobie sprawę jacy niektórzy potrafią być, gdy ksiądz się spóźnia.
- Oj tak, lepiej będzie jeśli już pójdziesz.
- Do zobaczenia - żegna się wychodząc.
- Cześć.
Rozglądam się po pokoju. Chyba wszystko już spakowałam. Najwyżej czegoś zapomnę, trudno. Nie chciałabym tutaj po coś wracać, ale wolę się stąd wynieść zanim wszyscy zaczną mnie prosić o to, żebym się nie wyprowadzała. Nie to, żeby rozmowa z Joaquinem była dla mnie bezwartościowa - wręcz przeciwnie, bo dał mi odczuć, że mam jeszcze na kogo liczyć. Co prawda, nie wie on o wszystkich sprawach, ale ufam mu i śmiało mogę go nazwać przyjacielem. Jednak szczerze powiedziawszy, mam nadzieję, że jego pomoc jednak nie będzie mi potrzebna.
Zabieram swoje rzeczy, z czym nie mam problemu, bo mieszczą się zaledwie w jednej walizce i plecaku. Staram się opuścić klasztor tak, żeby nikt nie widział, że to robię. Idę po cichu korytarzem, a gdy wychodzę przez główne drzwi biegnę w stronę furtki. Udało mi się wyjść poza teren Santa Rosy i nikt mnie nie zauważył. To chyba dobry znak. Wyciągam telefon z kieszeni i zaczynam iść przed siebie.
- Halo? Cześć Maximo - witam się. - Tutaj Julia, znaczy Esperanza.
- O hej. Jak tam?
- W porządku - odpowiadam. - Znaczy tak w sumie nie do końca.
- Coś się stało?
- Zostałam bez dachu nad głową i pomyślałam, że...
- Jak to? Wyrzucili cię z klasztoru? - dziwi się.
- Nie no coś ty - mówię. - Stwierdziłam, że nie mogę tam już dłużej mieszkać, bo to sprawia, że jestem coraz bardziej odcięta od świata, rozumiesz? - kłamię. - Dlatego pomyślałam, że może mógłbyś mi pomóc...
Nie chcę mu powiedzieć prawdy. Przecież, po co miałby on ją znać? Jest za bardzo wścibski. Pewnie zaraz rozeszłoby się po całym mieście, że zakonnice nie pomagają potrzebującym, a zrobiły dla mnie zbyt wiele dobrego, abym źle o nich mówiła. Z resztą on i tak nigdy ich nie lubił, więc jeśli ponarzekam jest większa szansa, że udzieli mi pomocy.
- Oczywiście! Powiedz, co mogę dla ciebie zrobić.
- Znalazłbyś mi jakieś mieszkanie? - strzelam prosto z mostu. - Wiem, że w jakimś stopniu się na tym znasz i masz jakieś znajomości, a ja potrzebuję czegoś jak najtaniej i jak najszybciej. No i żeby były jakieś warunki w miarę do życia, ale potrzebuję, żeby naprawdę nie było drogie, bo na chwilę obecną nie za bardzo mam pieniądze...
- Nie ma sprawy, już ci czegoś szukam - mówi. - Może chciałabyś się zatrudnić u mnie?
- A co miałabym robić? - dopytuję zainteresowana.
- Podobno jesteś dobra z matematyki, tak? Mogłabyś zajmować się różnymi rachunkami i fakturami wystawianymi przez moją firmę.
- Brzmi sensownie.
- Jesteś teraz zajęta?
- Nie.
- To świetnie. W takim razie przyjdź do mojego biura, pogadamy trochę.
- Okej, za piętnaście minut będę. Do usłyszenia.
- Czekam, cześć - rozłącza się.

Kilka minut później podchodzę pod budynek, w którym znajduje się zarówno biuro, jak i mieszkanie Ortizów. Zaczynam mieć obawy, czy nie spotkam tam gdzieś Tomasa. Niby pojechał do dzielnicy, ale... A z resztą. Nie będę rezygnowała z takiej szansy tylko dlatego, że nie chcę się z nim widzieć. Wchodzę do środka, a następnie do windy i wybieram najwyższe piętro. Gdy znajduję się już na samej górze zauważam Corinę siedzącą za biurkiem.
- Jest Maximo? - pytam.
- U siebie.
- Mogę do niego wejść?
- Tak, ale lepiej zapukaj, bo nie wiem, czy właśnie się z kimś tam nie obściskuje.
Dlaczego mnie to nie dziwi?
- Jasne, dzięki za radę.
Ruszam wzdłuż korytarza, a gdy natrafiam na drzwi pukam. Gdy słyszę "proszę" naciskam klamkę.
- Dzień dobry - rzucam w wejściu.
- Witaj! - wyraźnie ucieszył się na mój widok. - Mam dla ciebie bardzo dobrą wiadomość!
- Tak szybko? - dziwię się.
- Tak. Podejdź tutaj, pokażę ci.
Podchodzę do jego komputera i zerkam w ekran.
- To twoje nowe mieszkanie - oznajmia. - Podoba ci się?
- Jest prześliczne - odpowiadam zachwycona przerzucając zdjęcia. - Ale mówiłam ci, że nie stać mnie na nic drogiego...
- Drogiego? Czy 300 pesos miesięcznie to dużo?
- Słucham?! - mówię głośno z zachwytem. - 300 pesos miesięcznie? Poważnie?
- A czy wyglądam jakbym kłamał? Mój znajomy jest właścicielem. Nie mieszka tam, wyjechał jakiś czas temu do pracy do Meksyku. Nie chce go sprzedawać, bo jest pewien, że niedługo wróci do kraju. Powiedziałem mu, że nie masz gdzie mieszkać i że jesteś osobą godną zaufania. Zagwarantowałem mu, że o nie zadbasz.
- I zgodził się? - nie mogę wyjść z podziwu.
- Jak zacząłem mu to argumentować to stwierdził, ze to bardzo dobry pomysł. Mieszkanie nie będzie stało puste i zaniedbane, a przy okazji wpadnie mu kilka groszy.
- Jejku, dziękuję! Naprawdę! - przytulam go do siebie. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
- Nie ma za co, cieszę się, że w końcu mogę się na coś przydać - puszcza mi oczko.
- Pozostała jeszcze sprawa pracy... - zaczynam temat siadając na krześle na przeciwko niego.
- Zaraz do niego przejdziemy tylko powiedz mi jeszcze... Nie jesteś głodna?
- Właściwie to nie jadłam obiadu.
- To dobrze się składa, bo ja też. Lubisz sushi?
- Ykm, właściwie to preferuję chińszczyznę. Jedzenie zawiniętej w ryż surowej ryby jakoś do mnie nie przemawia.
- Jasne, to zamówimy chińszczyznę - zapewnia. - Corina! - woła sekretarkę. - Corina!
- Co? - pyta po chwili zaglądając do nas przez drzwi.
- Zamów dla nas chińszczyznę. I do tego jakieś ciasto na deser, a najlepiej tort. I szampana! Jest za co pić, będziemy mięli nową pracownicę w biurze!
Jeszcze tego samego dnia Maximo daje mi klucze do mieszkania i odwozi do niego. Jestem zachwycona tym, w jakim dobrym jest ono stanie i w jakiej niskiej cenie. Rozmawiamy jeszcze przez kilka minut, po czym mężczyzna zbiera się do domu. Dziękuję mu za to, że tak bardzo mi pomógł, po czym się żegnamy i zostawia mnie samą. Umówiliśmy się, że do pracy przyjdę dopiero za dwa dni, żebym miała jutro czas na zorganizowanie się. Tak naprawdę chciałam zacząć już od jutra, ale on uparł się, żebym jutrzejszy dzień miała wolny. Nie musiał długo nalegać.Zaczynam się rozpakowywać. Jako, że pakowanie poszło mi bardzo szybko, ze względu na małą ilość rzeczy, rozpakowywanie idzie mi w podobnym tempie. W pewnej chwili rozlega się dzwonek mojego telefonu. Biorę go do ręki i zerkam na ekran. To Tomás... Odebrać? Nagle mam poczucie winy, że wyszłam z klasztoru tak kompletnie bez słowa, mówiąc tylko matce przełożonej o tym, że tego dnia się wynoszę.
- Halo? - odbieram.
- Esperanza? Bałem się już, że nie odbierzesz - mówi. - Wróciłaś do La Merced?
- Nie. Jestem w Buenos Aires.
- W takim razie, wyprowadziłaś się z klasztoru?
Milczę. Po co odbierałam? Teraz będę musiała poprowadzić z nim jakiś dialog i odpowiadać na te wszystkie pytania, na które wcale nie chcę odpowiadać.

Teraz tak nagle się o mnie martwisz? A nie. Przecież on się zawsze o mnie martwi.
- Wyprowadziłam się.
- Dlaczego?
No i mówiłam? Kolejne niekomfortowe pytanie.
- To przeze mnie, prawda? - pyta. - Słuchaj, przepraszam cię. Nie chciałem, żebyś się wynosiła. Nie to miałem na myśli. Chciałem po prostu ach... - wzdycha. - Z resztą zapomnij. Dasz się zaprosić na kolację?
- Słucham? - śmieję się ze zdziwienia. - Pierw mi mówisz, że musimy się odsunąć, a teraz zapraszasz mnie na kolację?
- Na taką czysto przyjacielską kolację - broni się. - Posiedzimy, porozmawiamy, pośmiejemy się, a przy okazji zjemy coś dobrego. Jeśli się nie zgodzisz wpędzisz mnie w ogromne poczucie winy.
- Dobrze, zgadzam się - odpowiadam uśmiechając się.
- W takim razie, do zobaczenia jutro. Przyjadę po ciebie wieczorem.
- Cześć - rozłączam się.
A miałam być taka niezależna i znowu mi nie wyszło. Nic nie poradzę, że on tak na mnie działa. Och, trudno. Przecież nie muszę się całkowicie od niego odcinać. Mogę mieć go za przyjaciela, albo chociaż za kolegę. To nic złego, prawda?
Dzień dobry! Jak widać, Esperanza nie potrafi długo się gniewać na Tomasa, w związku z czym zgadza się pójść z nim na kolację... Co z tego wyniknie? Dowiemy się już w następnym rozdziale. Oprócz tego, czy nie dziwna jest ta nagła życzliwość i pomocniczość ze strony Maxima? Hmm... się okaże 😉
Oprócz tego mam dla Was dobrą wiadomość! Rozdziały będą się teraz pojawiały nieco częściej, czyli dwa razy w tygodniu. Dajmy na to we wtorki i w soboty. Co Wy na to? 😀
Widzimy się już niedługo ♥
