- Dobra, chłopaki, zbieramy się - mówię wstając z krzesła.
- Już? Jest jeszcze wcześnie. Zostańmy jeszcze trochę... - prosi.
- Wcześnie? Tomás, jest już po trzeciej. Zaraz zamkną ten lokal. Jesteśmy ostatnimi klientami. Wszystkie zakonnice już poszły.
Mniszki wróciły już dawno do klasztoru. Księża chcieli jeszcze trochę posiedzieć, więc stwierdziłam, że z nimi zostanę, bo jakoś za bardzo mi się tam nie śpieszyło.
- A co z Joaquinem? Zostanie tutaj sam? Zupełnie sam? Nie. Nie możemy go tak zostawić! Przyjaciół się nie zostawia w potrzebie! - zaczyna się denerwować.
- Spokojnie, on pojedzie taksówką do klasztoru - uspokajam go podając mu kurtkę. - No ruchy, ruchy. Joaquin, do ciebie też mówię. Pośpiesz się.
- No już, już... - mruczy zakładając płaszcz.
- Pieniądze.
- Co pieniądze? - pyta patrząc na mnie.
- Musimy zapłacić.
- A no tak... - łapie się za głowę.
Nowy proboszcz wkłada rękę do kieszeni i wyciąga z niej 800 pesos, które kładzie na stole. Zbieramy się i wychodzimy. Cieszę się, że udaje nam się to zrobić w miarę po cichu. Tomás i Joaquin są tak pijani, że jestem w szoku. W życiu bym nie pomyślała, że zobaczę pijanego księdza i to jeszcze w takim stopniu. A co dopiero dwóch naraz! Wow, to się nazywa atrakcja!
- Do widzenia! Dzięki za pyszne żarcie! - krzyczy przez drzwi proboszcz.
- Ta! - dodaje Ortiz. - Wyborne było!
- Ciii... - staram się ich uciszyć.
No cóż. Za szybko ich chyba pochwaliłam.
- Do widzenia - rzucam do kelnera stojącego przy wyjściu.
Wychodzimy na ulicę. Rozglądam się i zauważam taksówkę. To pewnie ta, która została zamówiona dla Joaquina. Podchodzę razem z nim do samochodu. Nowy proboszcz wsiada do środka, a ja płaczę taksówkarzowi z góry, bo wiem, że jego pasażer pewnie tego nie zrobi.
- Nara Tomás! - krzyczy. - Widzim się niedługo, nie?
- Taak! Żegnaj!
Zatrzaskuję drzwi żółtego samochodu, który chwilę później odjeżdża. Ortiz wpatruje się w niego do momentu, aż ten nie skręca w boczną uliczkę.
- Chodź, idziemy do domu - mówię ciągnąc Tomasa za rękę.
- A nie możemy jeszcze trochę zostać? - pyta. - Joaquin pojechał. Jesteśmy sami. Tylko ja i ty...
Szkoda, że mówi to będąc pijanym...
- Nie. Idziemy. Już jest za późno. Musimy się położyć spać.
- Ale mnie się nie chce spać - oznajmia.
- Zaraz ci się zachce. No już. Raz, dwa, trzy.
W końcu udaje mi się go namówić, żebyśmy ruszyli z miejsca. Dosłownie po pięciu krokach mam go już dość. Cały czas gada i gada... Jak ja w ogóle mogłam pozwolić doprowadzić ich do aż tak złego stanu?
- Pojechał... - mężczyzna zaczyna płakać. - Pojechał... Nie ma go, nie...
- Och, uspokój się. Przecież jutro się zobaczycie.
- Naprawdę? Mówisz prawdę? O taaak! - cieszy się i przytula mnie do siebie. - Dziękuję! Dziękuję ci! Bardzo ci dziękuję!
- Ciii... - próbuję go uciszyć. - Nie krzycz tak. Ludzie śpią - przysłaniam mu dłonią buzię. - Zaraz zabiorę rękę, ale pod jednym warunkiem. Od momentu odkąd ją zabiorę aż do chwili, gdy wejdziemy do twojego mieszkania nie powiesz ani jednego słowa, jasne?
- A co będę z tego miał? - pyta ściągając ze swojej twarzy moją dłoń.
- Ekm, pomyślmy. A co byś chciał?
- Buziaka - rzuca śmiejąc się.
- W policzek.
- Może być w policzek - przytakuje, a ja ponownie kładę swoją rękę na jego ustach.
- Okej. W takim razie, do chwili, dopóki nie znajdziemy się w twoim domu, nie mówisz absolutnie nic. Nie wydajesz żadnych dźwięków, nie śpiewasz, nie miauczysz, nie nucisz. Nic. Po prostu nic. Bo jeśli się odezwiesz lub wydasz jakiś dźwięk, wtedy przegrałeś i nie dostaniesz buziaka, tak?
Tomás kiwa głową w odpowiedzi.
- Świetnie. Więc zaczynamy za trzy... dwa... jeden... - zabieram dłoń.
Trwamy przez chwilę w bezruchu. Chcę sprawdzić, czy wziął mnie na poważnie, czy po chwili zacznie krzyczeć, śpiewać i wszystko na raz. Jednak nie. Mija kilka sekund. Nadal cisza.
- Hah! - klaszczę w dłonie. - Dobrze, o to właśnie mi chodziło. Teraz możemy iść. Chodź.
Zaczynam iść przed siebie, lecz widzę, że on nadal stoi w miejscu. Zatrzymuję się na moment zastanawiając się o co mu chodzi.
- Co znowu? - pytam. - Przecież nie zabroniłam ci się ruszać.
Ortiz wyciąga rękę w moją stronę.
- Och, no chodź już - łapię go za dłoń i idziemy w stronę miejsca, w którym mieszka.
No i tak wędrujemy przed siebie po ciemnych ulicach Buenos Aires. Raczej po ulicy, bo jakoś ksiądz ma problem z przejściem kilku metrów. Jeśli będzie dalej szedł w ten sposób to w tym tempie dojdziemy do jego do domu za jakieś trzy dni. Przynajmniej nie krzyczy już na całe gardło, więc jest, mogę nawet powiedzieć, że cicho. Oprócz faktu, że co chwila o coś się potyka, upada, przewraca i tym podobne idzie nam całkiem dobrze. W sumie to całkiem zabawne... Patrzeć na te jego wszystkie wygłupy po drodze...
- Przepraszam - słyszę nagle za sobą. - Czy to ojciec Tomás?
- Słucham? - odwracam się gwałtownie. - Skąd w ogóle taki pomysł? - zaczynam się śmiać.
- Przecież to ewidentnie jest ojciec Tomás!
No super. Brakowało mi jeszcze teraz użerania się z jakąś starszą panią, której i tak pewnie do niczego nie przekonasz, bo ona jest tutaj tą mądrzejszą i to ona wie wszystko lepiej.
- Nie proszę pani. To jest mój przyjaciel z innego kraju - ciągnę Ortiza za rękę tak, żeby stanął za mną, aby ona nie mogła przyjrzeć się dokładniej jego twarzy. - Ma na imię... John. John przyjechał tutaj z Kanady i kompletnie nie rozumie hiszpańskiego, yes John?
- Yes, yes... - odpowiada ksiądz.
- No widzi pani? A teraz przepraszamy, ale musimy już lecieć. Tom, znaczy John jutro wyjeżdża i musi się wyspać przed wyjazdem na lotnisko. Do widzenia! - rzucam i odchodzę jak najszybciej mogę ciągnąc mojego towarzysza mocno za rękę.
- Goodbye! - mówi do starszej kobiety ksiądz. - I'm sorry. Miałem się już nie odzywać.
- Wybaczę ci, ale to tylko dlatego, że masz słodki ten swój akcent - uśmiecham się.
- Hahah, really? Do you like it? - pyta podchodząc bliżej.
- Taaak...
Tomás zaczyna mnie całować. Przesuwamy się pod ścianę jakiegoś budynku. Jego usta w namiętny sposób stykają się z moimi. Gdyby tylko mogły trwać tak wiecznie... A on pewnie nawet nie będzie tego pamiętał, gdy rano się obudzi...
- Dobra, chodźmy już - przerywam pocałunek.
- Ale dlaczego? Przecież całkiem dobrze się bawimy. Ja się bawię świetnie.
- Chodź już, nie marudź - odsuwam się. - I nadal obowiązuje cię zakaz mówienia.
Łapię go za rękę i ciągnę. Staram się zachować powagę, gdyż zauważyłam, że wtedy stara się sprawiać mi jak najmniej problemów, ale gdy widzę, jak bardzo mu to nie wychodzi strasznie ciężko jest nie zaśmiać się w głos. W pewnym momencie potyka się o krawężnik i upada.
- Wstawaj - rozkazuję stojąc nad nim.
- Nie idę już nigdzie. Zostaję tutaj.
- Będziesz tutaj spał? - pytam dodając na końcu parsknięcie.
- Tak.
- A wygodnie ci tutaj chociaż?
- Ani trochę. Zimno. I coś wbija mi się w plecy - oznajmia wkładając pod nie rękę. - O to - wyciąga jakiś patyk. - Już lepiej.
- No rusz się. Zaraz będziemy w domu.
- Naprawdę?
- Tak. Spójrz tam - pokazuje mu okno. - Tam jest twój pokój. Jak ci nie odpowiada ciepłe i wygodne łóżko to będziesz mógł się położyć na podłodze. Tylko błagam cię, chodź, bo ja cię tu nie zostawię, a ja już dawno powinnam spać - mówię. - Przecież siostry mnie zabiją jak wrócę o tak później porze do klasztoru.
I w takim momencie jak ten zaczęłam żałować, że jednak nie wróciłam z nimi wcześniej do zakonu. Chociaż w sumie nie. Bardziej żałuję tego, że nie upiłam się tak jak Tomás. Przynajmniej nie przejmowałabym się teraz tak wieloma rzeczami. Chociaż może to i lepiej, że jedno z naszej trójki się nie upiło. Nie wiadomo, gdzie byśmy teraz byli. Tak na dobrą sprawę to nie mam pewności, że Joaquin dotarł w końcu do Santa Rosa... Echhh.
- Proszę cię po raz ostatni. Wstawaj.
Ortiz zgodnie z moją prośbą rusza się z ziemi. Kiedy stoi już na niej dwoma nogami zaczynamy iść. Dosłownie kilka kroków dalej stajemy przed drzwiami willi, w której mieszka on i jego brat razem ze swoją dziewczyną. Wchodzimy do wielkiego holu, a następnie do windy, którą wjeżdżamy na samą górę.
- Proszę powiedz, że nie zgubiłeś klucza - mówię.
- Zgubiłem - w tym momencie na jego twarzy wymalował się głupi uśmiech. - Ale wiem, gdzie jest zapasowy.
- Masz szczęście - odpowiadam.
- Heheheh - cieszy się.
- Powiesz mi, gdzie on jest?
- Ekm, w doniczce.
- W doniczce? Ty tak na poważnie? - dopytuję podchodząc do wskazanego przez niego przedmiotu.
Jakoś nie za bardzo chce mi się wierzyć w to, że tak bogata rodzina, z tak wyposażonym mieszkaniem trzyma klucz od drzwi w doniczce stojącej na korytarzu. No niby ten dom ma monitoring i tak dalej, ale w Buenos Aires nawet prezydent kraju bez problemu może zostać okradziony.
- Sprawdź - zachęca mnie ksiądz.
Wkładam rękę do glinianego przedmiotu. Czuję coś małego. Biorę to w dłoń, a następnie wyciągam. Tak, to jest kluczyk.
- Byłam pewna, że żartujesz - oznajmiam otwierając drzwi. - Tylko pamiętaj, że musimy być cicho, bo wszyscy u ciebie już dawno śpią - mówię, a następnie wchodzę do środka.
Zapalam światło i nagle widzę jak przestraszona Juana podchodzi w naszą stronę.
- Tomasito, Tomasito! Tutaj jesteś! - cieszy się. - Esperanzo - zwraca się do mnie. - Dziękuję, że go przyprowadziłaś! Tak okropnie się o niego martwiłam.
- Nie ma za co - uśmiecham się, ale mój uśmiech nieco niknie kiedy Ortiz wiesza się na mnie.
- Co mu się stało?
- Że tak to ładnie powiem, troszkę za dużo wypił - odpowiadam. - I uwierz, że słowo "troszkę" jest tutaj jak najbardziej przesadzone.
- Och...
- Ale nie powinnaś się denerwować. W końcu wiesz, świętował, że jego najlepszy przyjaciel z seminarium został jego zastępcą w Santa Rosa. Zrozum, nie widzieli się kilka lat, więc mieli co obgadać, hah.
- No jasne. Nie mogłabym być na niego w tym wypadku zła.
- Dlaczego nie śpisz? - pytam zmieniając temat.
- Nie mogłam zasnąć. Martwiłam się o mojego małego chłopca.
- Jak widzisz, zupełnie niepotrzebnie. Wrócił cały i zdrowy. No może już nie taki mały - mówię. - I nie jest już taki lekki - dodaję. - Idź spać. Położę go u siebie i zaraz stąd wyjdę. Zamknę za sobą. Wiem, gdzie trzymacie zapasowy klucz.
- Nie chcesz, żebym ci jakoś pomogła?
- Chyba nie masz za bardzo jak - wzdycham. - Ale dzięki, chęci też się liczą.
- W takim razie powodzenia. Dobranoc - żegna się i znika w korytarzu.
Patrzę na Tomasa chcąc ocenić całą sytuację. Wygląda na to, że zasnął wieszając się na mnie. To w ogóle jest możliwe? Tylko jak ja mam go teraz przetransportować do łóżka?
- Tomás... - szturcham go delikatnie w bok. - Tomás, obudź się.
W odpowiedzi słyszę głośnie chrapnięcie.
- O mój Boże - wzdycham na głos.
Z całej siły próbuję sobie go zarzucić na plecy i przejść do jego sypialni. Ku mojemu zdziwieniu nawet mi się to udaje. Stoję już pod drzwiami. Naciskam klamkę i wchodzę, a raczej wtaczam się, do środka. Zapalam lampkę nocną, a następnie staram się położyć Ortiza w delikatny sposób na łóżku. Z tym już gorzej. Wyginam się, gimnastykuję, ale koniec końców udaje mi się to zrobić. Teraz jeszcze tylko muszę ściągnąć mu buty i po cichu wyjść...
- Nie idź, zostań - prosi mężczyzna, gdy powoli się od niego odsuwam.
- Nie mogę, muszę wrócić do klasztoru. Inaczej będę miała problemy.
- Śpij ze mną. Nie chcę być sam.
- Przecież nie będziesz. Na przeciwko śpi Maximo z Evą, kilka pokoi dalej Juana.
- Ale nie chcę być tutaj sam.
- Och, Tomás... - patrzę na niego z żalem.
Dlaczego nie potrafię mu tak po prostu powiedzieć nie, wyjść, zamknąć za sobą drzwi i wrócić do zakonu?
- W porządku. Zostanę, ale tylko dopóki nie zaśniesz.
- Tak - cieszy się.
- Ale od razu jak zobaczę, że zasnąłeś wychodzę stąd po cichu i wracam do siebie, zgoda? - pytam.
- Zgoda - odpowiada. - Kładź się - wyklepuje ręką miejsce obok siebie.
- Co?
- No połóż się obok mnie.
- Nie umawialiśmy się na takie coś.
- Przestań. Tylko się położysz, a mnie od razu będzie się lepiej spało... Proszę...
Ciekawe, czy gdyby był trzeźwy ugryzłby się w tym momencie w język. Pewnie tak. No, ale dlaczego ja się znowu się godzę? Okrążam łóżko i zajmuję miejsce obok niego. Pomiędzy nami jest odpowiednia odległość, więc to chyba nie jest nic złego, prawda? Przynajmniej tak mi się wydaje... Pomimo tego, że śmierdzi od niego alkoholem to nadal czuć tą cudowną nutę jego perfum, które są po prostu świetne... Z resztą, on tak słodko wygląda jak zasypia...
Uhuhuh... Tomiemu się trochę popiło i przez to Espe musiała się nim opiekować całą drogę do domu, jak i być przy nim podczas, gdy on zasypiał... Jak myślicie, co z tego wyniknie? Jak rano zareaguje Tomás, gdy sobie o tym wszystkim przypomni? O ile w ogóle sobie przypomni, heheh.
Jak to dobrze być tutaj znowu! Witam wszystkich bardzo serdecznie! Wiem, że jest kilka takich osób, które bardzo wyczekiwały aż zaczną pojawiać się nowe rozdziały (swoją drogą, ja również na to czekałam 😁). Niestety, nie jest ich jeszcze na tyle dużo, aby wstawiać je tak często jak wcześniej, aczkolwiek zamiast tego mogę Wam zaoferować jeden rozdział tygodniowo. Co Wy na to? Wydaje mi się, że to lepsze rozwiązanie niż czekanie nie wiadomo ile na to, aż będą się one pojawiały tak często jak przed zawieszeniem opowiadania. Co myślicie? Dajcie znać! 😉
Dziękuję wszystkim za te przemiłe słowa, które ogromnie zmotywowały mnie do dalszej pracy. To, że pojawił się ten rozdział to głównie Wasza zasługa 💕
Do zobaczenia ♥
Jestem szczęśliwa, że wróciłas i to w tak dobrym stylu. Bardzo mi się podoba wizja wspólnie spędzonej nocy nawet jeśli Tomas nie za wiele będzie z niej pamiętał. Mogłoby być nawet zabawnie gdyby Tomas przez jakiś czas żył w przekonaniu, że spali że sobą a nie tylko, że spali obok siebie. Bardzo mi się podoba, że Esperanza jest w tym rozdziale taka rozsądna co w serialu rzadko jej się to zdarzało. Ogólnie rozdział odbieram pozytywnie i cieszę się, że znów piszesz ,masz talent nie zmarnuj go.
OdpowiedzUsuńJeden rozdział tygodniowo w zupełności wystarczy:-)
Niezmiernie mi miło, że rozdział się podobał 😄
UsuńZawsze w serialu denerwowało mnie, że Esperanza była, czasami nawet na siłę, robiona na taką mało rozsądną dlatego postanowiłam, że u mnie będzie nieco bardziej ogarnięta.
Super kreatywny rozdział. Ja i moje grono przyjaciółek cieszymy się ,ze pojawiać będą się nowe rozdziały. Dzięki Tobie te deszczowe wakacje nie będą takie smutne i nudne. Choć na spotkaniach czytamy od początku ( jesteśmy na 10 rozdziale), ja niestety nie wytrzymałam i gdy tylko koleżanki poszły przeczytałam nowy rozdział, wiem nie ładnie, ale po prostu nie mogłam się doczekać. Nowy odcinek bardzo mi się podoba, zwłaszcza końcówka, trzyma w napięciu co tej nocy jeszcze się między nimi wydarzy? Jestem ciekawa dalszego rozwoju sytuacji. Piękny powrót, trzymaj tak dalej.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo i ogromnie się cieszę, że rozdział się podobał 😊
UsuńNiezmiernie mi miło, że w jakimś, nawet maleńkim, stopniu mogę przyczynić się do ulepszenia Twoich wakacji 😄
O mój Boże tak się cieszę, że wznosiłas bloga. Odcinek niesamowity, a końcówka intrygująca i zachęcająca do wyobraźni, mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale rozwiniesz temat wspólnej nocy, ale nie przesadz bo seks w stanie upojenia alkoholowego to nic romantycznego, a ta para zasługuje aby ich pierwszy raz był nieziemsko romantyczny i niezapomniany dla obojga.
OdpowiedzUsuńJeden rozdział tygodniowo to dobre rozwiązanie dzięki temu dłużej będziemy mogli cieszyć się tym fantastycznym opowiadaniem. Ja jako fanka Twojego genialnego pióra jestem bardzo szczęśliwa i podekscytowana Twoim powrotem. Pozdrawiam Julia.
Niedługo się okaże jak to wszystko się dalej potoczy 😉
UsuńDziękuję bardzo. To naprawdę miłe 💕😄
Bardzo się cieszę że wróciłas, przynajmniej wakacje nie będą takie nudne, zwłaszcza, że pogoda nie dopisuje. Rozdział mi się podoba, zwłaszcza wizja dzielenia jednego łóżka przez Tomasa i Esperanze.
OdpowiedzUsuńUmieszczanie jednego odcinka tygodniowo jest w zupełności satysfakcjonujące, są wakacje więc każdy ma jakieś atrakcje, ale ja zamierzam tu zaglądać każdej soboty. Pozdrawiam Camila.
Dziękuję 💖
UsuńBardzo się cieszę, że rozdział się podobał 😊