- Dlaczego nie mogę jechać z wami?
- Niedawno leżałaś w szpitalu. Masz osłabiony organizm. Tam będzie gorąco, przemęczysz się. Naprawdę lepiej będzie, jeśli zostaniesz tutaj - odpowiada Ortiz.
- Powiedźcie po prostu, że nie chcecie mnie tam i tyle.
- Nie chcemy, żeby stało ci się coś złego - mówi Concepción. - Ojciec Tomás ma rację. Jest za gorąco, żebyś tam pojechała. Bardzo chcielibyśmy, żebyś była z nami, ale nie uważam, że dobrym pomysłem będzie, jeśli będziemy narażać twoje zdrowie.
- No, ale nic mi nie będzie. Jeśli stwierdzę, że jest mi za gorąco to po prostu przestanę się modlić i pójdę usiąść gdzieś w cieniu, napiję się wody i mi przejdzie - upieram się. - Naprawdę wszystko będzie dobrze.
- Jedziemy? - pyta Joaquin podchodząc do nas.
- Mogę? - robię maślane oczka.
- Nie - rzucają zgodnie matka przełożona i Ortiz.
- O co chodzi? - dopytuje nowy proboszcz.
- Ta oto obecna tutaj dwójka nie pozwala mi pojechać z wami, pomimo że od dobrych kilu dni ich o to proszę.
- Dlaczego nie pozwalacie Esperanzie jechać z nami?
- Niedawno miała wypadek i leżała w szpitalu. Nie może się przemęczać.
- Oj, nie przesadzajcie. Nic takiego jej się nie stanie, a jej towarzystwo na pewno umili nam całą drogę - uśmiecha się do mnie.
- No, a gdyby...
- Tomi, nie ma co gdybać - przerywa mu. - Co będzie, to będzie. Przecież nie będzie sama. Będziemy wszyscy razem - spogląda na mnie. - To co? Możemy już jechać? Razem z Esperanzą, oczywiście.
Concepción zerka najpierw na Joaquina, a następnie na mnie.
- Niech wam będzie - odpowiada z uśmiechem.
- Co? Matko przełożona, ja naprawdę nie sądzę, żeby... - zaczyna Tomás.
- Proboszcz ma rację. Wszystko będzie dobrze, a nawet jeśli nie, to my i tak będziemy w pobliżu - wzdycha. - No, a teraz skończmy to gadanie i chodźmy do samochodu, bo w przeciwnym razie dojedziemy tam o bardzo późnej porze.
Wszyscy zaczynają iść w stronę wyjścia. Razem z nowym w naszej parafii księdzem postanawiamy wszystkich przepuścić, bo nie widzimy sensu w tym, żeby się pomiędzy nimi przeciskać.
- Dzięki - przybijam z nim piątkę. - Inaczej pewnie by mnie nie puścili.
- Nie ma za co. W końcu powinienem był ci się jakoś odwdzięczyć za to, że przypilnowałaś mnie i Tomiego kilka tygodniu temu w barze.
- Nie przesadzaj, to nic takiego - śmieję się. - Zrobiłam to całkowicie bezinteresownie, bo całkiem miło spędzało mi się tam z wami czas.
- Miło? Pewnie wygadywaliśmy takie pierdoły, że miałaś ochotę zapaść się pod ziemię.
- Nie zaprzeczę, aczkolwiek oboje byliście tacy szczęśliwi. Z przyjemnością patrzyłam na to jak spędzacie ze sobą czas. Widać było, że wam tego brakowało.
- Tak, to prawda - uśmiecha się do siebie. - No, a tak po za tym, bardzo cię lubię, więc nie mogłem ci nie pomóc. Założę się, że wycieczka byłaby o wiele nudniejsza, gdyby nie twoje towarzystwo. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego Tomás tak bardzo się upierał, żebyś nie jechała. Przecież on też cię uwielbia.
- Hah - mruczę, a następnie opuszczamy klasztor.
Wszystkie zakonnice siedzą już w samochodzie, jedynie Oritz jest na zewnątrz, gdyż chowa wszystkie potrzebne rzeczy do bagażnika. Wchodzę do pojazdu. Są jeszcze wolne cztery miejsca z tyłu. Dwa z prawej strony i dwa z lewej, więc w sumie nie ma różnicy, po której stronie usiądę. Zajmuję miejsce. Jedyne, na co teraz czekamy, to aż księża spakują wszystko i wtedy będziemy ruszać. No, o ile Dianie nie zachce się nagle siku, co jest bardzo prawdopodobne, ale oby jednak nie. Nie mija długa chwila, gdy do busa wchodzi oczekiwana dwójka i możemy jechać. Mężczyźni zamykają za sobą drzwi, a następnie przechodzą na tył samochodu. Joaquin zajmuje miejsce po przeciwnej stronie do mojej, natomiast Ortiz zatrzymuje się na chwilę i domyślam się, że zastanawia się, które miejsce wybrać, czy to obok mnie, czy obok proboszcza. Nie myśli o tym długo, wybiera opcję numer dwa.
- Nie wolisz usiąść ze swoim przyjacielem? - pytam.
- Jeśli nie chcesz, żebym z tobą siedział, to za chwilę się przesiądę, aczkolwiek chciałbym ci podziękować, bo jeszcze chyba nie miałem okazji, żeby to zrobić.
- Za co chcesz mi dziękować? - dziwię się.
- No za to, że zaprowadziłaś mnie do domu, gdy byłem upity.
- Masz za co dziękować. Byłeś okropny, nie dało się z tobą wytrzymać.
Ale grobową minę zrobił. Pewnie się tego nie spodziewał, heh.
- Żartuję - uspokajam go. - Było całkiem śmiesznie.
Zaczynamy wspominać to, co działo się na kolacji. Rozmawiamy o tych wszystkich pierdołach, które wygadywali razem z Joaquinem.
- Najlepsze chyba było, gdy w drodze do domu spotkała nas parafianka i musiałam ją jakoś przekonać, że nie jesteś ojcem Tomasem z Santa Rosa tylko moim kolegą z Anglii, a ty w tym momencie zacząłeś gadać po angielsku.
- Tak! Byłem tak pijany, że nawet nie potrafiłem sobie przypomnieć, w jakim języku mówi się w Anglii i mówiłem cokolwiek byle nie w swoim.
- Naprawdę? - śmieję się. - A brzmiałeś jakbyś doskonale wiedział o czym mówisz.
- Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego Jezus, święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej, amen. Zdrowaś Maryjo, łaski pełna...
Jejku, jak tutaj jest duszno. Może powinnam gdzieś usiąść na moment? Tak tylko na chwilkę. Usiądę sobie w cieniu, napiję się wody, odpocznę chwilę i wrócę do modlitwy. To bardzo dobry pomysł. Ale nie. Nie mogę teraz iść. Zaczekam aż skończymy odmawiać tę dziesiątkę różańca. Albo poczekam aż skończymy odmawiać cały różaniec, bo inaczej ktoś pomyśli, że coś mi się stało, a przecież nic mi nie jest. Tylko tak troszkę mi słabo, ale przecież to nic takiego.
- ... Pan z Tobą, błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego Jezus...
O świecie, zaczynam widzieć ciemność przed oczami. Może rzeczywiście będzie lepiej jeśli odejdę teraz.
- ... święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej...
Strasznie kręci mi się w głowie. Chcę zrobić krok do przodu, ale jakoś tak, nie mogę. Cały świat zaczyna się obracać bardzo szybko. Czuję nagle ból na całym ciele. Co się dzieje?
- Esperanzo... Esperanzo...
Otwieram oczy. Widzę przed sobą Tomasa.
- Co się stało? - pytam.
- Zemdlałaś podczas modlitwy - przykłada mi dłoń do czoła. - Jak się czujesz? Boli cię coś?
- Nie. Chyba nie. Nie wiem - rzucam siadając.
- Zabiorę cię do lekarza.
- Nie chcę - odpowiadam stanowczo.
- Muszą cię obejrzeć specjaliści. Jeśli to coś poważnego?
- Ostatnio już się mnie naoglądali, jak leżałam w szpitalu po wypadku.
- A może to przez ten wypadek? Wyszłaś stamtąd strasznie szybko. Mogli coś przeoczyć.
- Naprawdę, wszystko jest w porządku - zapewniam patrząc mu w oczy. - Po prostu się przegrzałam i tyle.
- Ale nic ci się nie stanie, jeśli pojedziemy to sprawdzić.
- Wolę zostać tutaj i wrócić do modlitwy. Nic mi nie jest. Jeśli znowu się źle poczuję, to ci zakomunikuję i wtedy pojedziemy do lekarza, okej?
Tomás patrzy na mnie z zatroskaną miną. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie za bardzo przypasował mu mój pomysł, ale nie będę jechała do lekarza, skoro nie czuję, że jest mi to potrzebne.
- No dobrze - przytakuje. - Ale jakby cokolwiek się działo to mów.
- Tak, tak...
Ksiądz podaje mi rękę i pomaga wstać. Powolnym krokiem ruszamy z powrotem pod kapliczkę, przy której wcześniej się modliliśmy. Wszystkie zakonnice zerkają na mnie kątem oka i widzę, że chcą jakoś zareagować, ale przecież nie wypada im przerywać modlitwy.
- "Ziemia się zatrzęsła - wszystko się spełniło" - czyta Joaquin. - Ciało Jezusa zdjęte z krzyża spoczęło w ramionach Maryi, która głęboko przeżywała...
- Przepraszam, ale... - przerywa mu Beatriz. - Ojcze Tomasie, dlaczego nie zabrał ojciec Esperanzy do szpitala? Przecież biedulka ledwo stoi na tych swoich szczupłych nóżkach.
- Dokładnie! Nie powinna stać w takim słońcu po tym co się stało - dopowiada Suplicio.
- Nie chciała jechać. Nie mogę jej do tego zmusić - broni się Ortiz.
- Esperanzo!
- Nie uważam, że potrzebny mi jest lekarz - mówię. - A ja chyba znam się najlepiej. Teraz potrzebuję się wyciszyć i pomodlić, więc, jeśli pozwolicie, to niech ojciec Joaquin czyta dalej - spojrzałam na niego.
- Powinnaś pojechać z Tomasem do szpitala - oznajmia Concepción.
- Wszystko jest w porządku. Wróćmy do modlitwy. Jak coś będzie się działo, to powiem, obiecuję.
- Och, dajcie dziewczynie spokój. Jest dorosła i chyba sama może za siebie decydować - odzywa się Joaquin. - Jeśli chcecie się dalej kłócić, to przejdźcie gdzieś indziej, bo chciałbym wrócić do różańca - z powrotem zaczyna czytać dalszy tekst tajemnicy. - ... która głęboko przeżywała śmierć Syna. Ty patrzyłaś jak żołnierz otwiera Bok Bożego Miłosierdzia, z niego popłynęły łaski na świat cały. Proszę zaprowadź mnie pod krzyż i naucz przy nim trwać po sam koniec, by z Jezusem powiedzieć "wykonało się". Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą...
No świetnie. Teraz wszystkie zakonnice obrzucają mnie tymi swoimi złośliwymi spojrzeniami. Najlepiej będzie jak wpatrzę się w ziemię i po prostu to zignoruję... Coś tutaj gorąco. Pewnie zaraz mi przejdzie. Zdenerwowałam się, to dlatego. Skupię się na tym, co czyta ksiądz i przestanę o tym myśleć... Moment, dlaczego znowu zaczynam widzieć ciemność przed oczami?
- ... święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Tracę kontrolę nad nogami. Lecę. Nosz kurcze. Jak dobrze, że Tomás stoi obok, bo przynajmniej nie upadam na ziemię. Udaje mu się mnie w porę złapać. Pomaga mi znowu stanąć równo na nogach, ale cały czas czuję, że mnie przytrzymuje. Nie rozumiem za wiele. Wszyscy krzyczą i podbiegają do mnie, przez co robi mi się jeszcze bardziej duszno.
- Odsunąć się! - krzyczy Ortiz. - Wszyscy pięć kroków do tyłu. Esperanza potrzebuje powietrza.
Oj tak, zdecydowanie ma rację.
- Pojedziemy do lekarza - mówi mi wprost do ucha. - I tym razem nawet nie będę cię o to prosił. Po prostu ci to oznajmiam.
Ortiz bierze mnie na ręce. Podchodzi do Joaquina i coś mu tłumaczy, jednak na tym się już nie skupiam. Nawet nie zauważam, kiedy ksiądz wypuszcza mnie z uścisku. W pewnym momencie dopiero dociera do mnie, że siedzi on obok mnie.
- Co się dzieje? - pytam.
Kręci mi się w głowie. Nagle mam wrażenie, że coś przygniata mi płuca. Nie mogę złapać oddechu. Staram się nie panikować i wziąć powoli głęboki wdech, lecz nie mogę nabrać dużo powietrza. Dlaczego tutaj jest tak duszno? O co chodzi?
- Już dzwonię po karetkę. Zaraz przyjadą i wszystko będzie dobrze - oznajmia.
(...)
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje... Ach, proszę. Nie zabieraj mi jej. Nie odbieraj mi mojej największej miłości - modli się płacząc. - Boże, pomóż jej!
(...)
- Panowie co z nią?
- Nie jest najlepiej. Musimy jak najszybciej dostać się do szpitala.
- Mogę jechać z wami?
- Lepiej będzie jak pojedzie ksiądz swoim samochodem.
- Pani Julio, dzień dobry, budzimy się - słyszę. - Pani Julio...
Otwieram oczy. Widzę przed sobą obcego mężczyznę.
- Wie pani, gdzie pani jest? - pyta.
Chwila, moment. Wiem. Tylko muszę pomyśleć. Co się ostatnio wydarzyło? Byłam z siostrami na wyjeździe... Modliliśmy się i... a no tak, zemdlałam. Dobra, już wszystko pamiętam.
- W szpitalu - odpowiadam. - Pomijając kolejne pana pytania: nazywam się Julia Albarracín, mieszkam w Buenos Aires, a dziś jest wtorek.
- Prawie poprawnie. Dziś czwartek, ale nie dziwię się, że pomyliła się pani o dwa dni, skoro cały czas pani spała.
- Jak pana zapytam, co mi jest, to pewnie i tak nie zrozumiem co mi pan odpowie, więc po prostu zapytam, czy wszystko ze mną już w porządku?
- Ach - wzdycha lekarz. - Zapadło się pani płuco. Musieliśmy operować. Ale wszystko już za panią. Teraz poleży pani kilka dni na obserwacji i jeśli wszystko będzie dobrze niebawem wróci pani do domu.
- To dobrze, prawda?
- Nawet bym powiedział, że świetnie.
- Doktorze - patrzę na niego. - Proszę, nie przesadzajmy - uśmiecham się do niego. - Nie wie pan może czy kręcił się tutaj taki jeden ksiądz? W sensie, bo ojciec Tomás mnie tutaj przywiózł i zastanawiam się, ile on wie i czy może nie chciał mnie odwiedzić...
- Ojciec Tomás spędził tutaj całe dwa dni. Dopóki nie mógł wejść do sali, siedział przed drzwiami, a po 24 godzinach po operacji, gdy mógł już wejść, siedział cały czas przy pani. Mówiłem mu, żeby poszedł do siebie, bo nie było sensu, aby tak siedział i czekał, ale on nie chciał się zgodzić. Dopiero, gdy naprawdę zasypiał już na stojąco, to stwierdził, że jednak sen dobrze mu zrobi i poszedł do klasztoru, ale wydaje mi się, że jak tylko się wyśpi to tutaj wróci.
- Ojej, dziękuję - unoszę ponownie kąciki ust.
Wiem, że mu na mnie zależy, bo nawet jeśli nie możemy się kochać w taki sposób, jak kocha się swoją drugą połówkę, to nie znaczy, że przestaniemy dla siebie wiele znaczyć. Przez ten ostatni czas co chwila musi się o mnie martwić... Nie chcę, żeby ciągle się o mnie zamartwiał. Chciałabym znowu zobaczyć ten jego śliczny, biały uśmiech, który jest jedyny na świecie. Postanowione. Gdy stąd wyjdę zrobię wszystko, aby go ponownie ujrzeć.
Hej! I jak Wam się spodobał rozdział? To co dzieje się z Espe - szkoda gadać. Miejmy tylko nadzieję, że to nic poważnego i niedługo jej zdrowie wróci do normy, bo inaczej może nie być zbyt kolorowo... 😅
Widzimy się w przyszłym tygodniu! ♥
Cudowny rozdział, bardzo wciągający i trzymający w napięciu do końca. Podoba mi się jak rozwijasz tę historię, ale mam pytanie, ostatnio Tomas był na dyspensie i nie pełnił obowiązków kapłańskich, a w tym rozdziale mam poczucie, że znów jest księdzem "pełną gębą" czyżbym coś przegapiła?
OdpowiedzUsuńTak czy tak odcinek cud malina, czekam na więcej. Pozdrawiam Camila.
Dziękuję, niezmiernie mi miło, że się podobał 😊
UsuńNie, nie przegapiłaś nic. Tomasa nadal obowiązuje dyspensa - nie udziela żadnych sakramentów, dlatego też w tym rozdziale to Joaquin prowadził modlitwę, a on modlił się z innymi zakonnicami i Esperanzą. Mogę dodatkowo zdradzić, że temat jego dyspensy zostanie niedługo poruszony 😉
Rewelacja! Co za kreatywność. Bardzo podoba mi się, że rozwinęłas temat z wypadkiem. Tomas stale czuwający przy łóżku pięknej Esperanzy do pozazdroszczenia. Z każdym kolejnym rozdziałem robi się ciekawej, już odliczm dni do kolejnego odcinka, opowiadanie na wysokim poziomie, trzymaj tak dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Kasia!
Dziękuję bardzo i cieszę się, że rozdział się podobał 💕😄
UsuńFenomenalny rozdział, przeczytałam go chyba aż trzy razy tak mi się spodobał. Podoba mi się taki troskliwy Tomas, prosimy o więcej takich scen. Rozdział z ciekawym obrotem spraw, Esperanza bliska śmierci? Tego się nie spodziewałam, bardzo ciekawy odcinek, oby tak dalej. Buziaki, Julia.
OdpowiedzUsuńDziękuję, super, że rozdział się podobał 😃
UsuńSuuuper odcinek, prosimy o więcej takich. Tomas taki uroczy i troskliwy, aż zazdroszczę Esperanzie.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kontynuację, pozdrawiam Claudia!
Dziękuję bardzo! 💕😄
UsuńKilka dni temu po raz pierwszy natrafiłam na Twojego bloga i muszę przyznać, że Twoje nieco inne spojrzenie na historię zakazanej miłości tej uroczej pary, podoba mi się równie mocno jak ich przygody znane nam z telewizyjnej wersji.Masz ogromny talent, zwłaszcza, że nie jest łatwo stworzyć nowe opowiadanie o czymś co już wcześniej powstało tak aby doruwnalo poziomowi już istniejącej historii, moim skromnym zdaniem Ci się to udaje i to z dużym powodzeniem. Twoja wersja jest równie ciekawa i intrygująca co oryginał, trzymam za Ciebie kciuki, abyś że Swoją historią o księdzu i Esperanzie dotarła do końca i oby Twoje zakończenie było równie szczęśliwe i spektakularne jak to znane nam z serialu.Pomimo moich ciekawych wakacji nad morzem, od dziś będę zaglądać tu każdej soboty.
OdpowiedzUsuńŻyczę owocnej pracy. Pozdrawiam znad morza Ada!
Bardzo mi miło Cię tutaj powitać. Niezmiernie się cieszę, że chcesz tutaj wpadać co sobota 😄
UsuńDziękuję za te wszystkie miłe słowa 💕