wtorek, 12 września 2017

Rozdział 50 - Nie mogę mu zniszczyć życia...

Sięgam po instrukcję testu ciążowego i odnajduję linijkę tekstu, która interesuje mnie w tym momencie najbardziej. Widoczna na teście jedna kreska oznacza brak ciąży, dwie - ciążę, natomiast puste pole oznacza niepoprawne przeprowadzenie testu. Całkiem proste.
Dobra, chyba minęło wystarczająco dużo czasu. Nadeszła chwila, żeby w końcu się tego dowiedzieć. Zerkam na kawałek plastiku, od którego praktycznie zależy cała moja przyszłość. Weź się w garść Julia. Będzie to, co ma być. Teraz już za późno, nie mogę wpłynąć na wynik. Trzeba było myśleć trzy miesiące temu, a nie teraz.
Patrzę na test. Nie mogę uwierzyć własnym oczom.. Aż zaczyna mi się kręcić w głowie. Otwieram drzwi od łazienki. Tak, jak prosiłam, Clara stoi obok, opierając się o ścianę. Podchodzi do mnie bliżej.
- I co? - pyta.
Zaczynam płakać na co mama przytula mnie do siebie. Staram się być silna, ale nie wychodzi mi to. Po za tym, nie muszę w tej chwili udawać, że wszystko jest dobrze.
- Ciii... - słyszę. - Będzie dobrze. Przecież to nie koniec świata. Poradzisz sobie jakoś...
- Boję się, że nie dam rady - oznajmiam. - Na chwilę obecną nie mam nic. Domu, pracy, pieniędzy... Nic co potrzebne jest dziecku. Muszę wyprowadzić się z klasztoru, bo przecież nie mogę tam dłużej mieszkać. Będę czuła się strasznie głupio, bo przecież jakiś czas temu ślubowałam Bogu czystość, a tu proszę.
- Tym się nie martw. Przecież zawsze możesz zamieszkać u nas.
- Mamo, ale to nie będzie takie proste. Moje dziecko nie będzie miało nawet ojca.
- Nikt nie powiedział, że w życiu zawsze będzie łatwo - całuje mnie w czoło. - Moje dziecko też praktycznie wychowało się bez ojca i wyrosło na mądre i odpowiedzialne.
- Mądre i odpowiedzialne? Gdyby rzeczywiście tak było, to nie doszłoby do takiej chwili, jak ta - pociągam nosem. - Co ja powiem mojej córce albo synowi, gdy podrośnie i będzie pytać o tatę?
- A co mówiła ci Blanca?
- Że jestem adoptowana, a ona nie ma partnera.
- W takim razie zrobisz to samo. Powiesz prawdę.
- Mam powiedzieć dziecku, takiemu malutkiemu dziecku, że jego tata jest księdzem i siedzi w Watykanie pomagając papieżowi? - mówiąc to łamie mi się głos.
- O czym ty mówisz? - dziwi się.
- Tak mamo, wszystko dobrze zrozumiałaś - przytakuję. - Tomás jest ojcem tego dziecka. Spaliśmy ze sobą. Raz, ale jak widocznie to wystarczyło, żebym wplątała się w kłopoty - oznajmiam starając się powstrzymać łzy. - I tak, ja wiem, że nic takiego nie powinno mieć nigdy miejsca. Tym bardziej z jego strony, bo to on jest księdzem, ale ja również powinnam się starać, żeby to się nie wydarzyło. Żałuję tego co się stało, on pewnie z resztą też, ale czasu nie cofnę.
- Wiesz, że twoje życie wcale nie musi tak wyglądać? - rzuca. - Tomás jeszcze nie wyjechał. Możesz mu powiedzieć. Jestem pewna, że cię nie zostawi, kiedy się dowie.
- Gdyby mu na mnie zależało w ogóle by nie wyjeżdżał. Myślę, że dziecko nic w tej kwestii nie zmieni.
- Co ty wygadujesz? Przecież on cię kocha i nie pozwoli, żebyś była nieszczęśliwa.
- Ale mimo to wyjeżdża, zostawiając mnie samą.
- Prosiłaś go, żeby został?
- Mamo, co to w ogóle za pytania? On chce być księdzem. Chce wyjechać, zostać doradcą papieża w Watykanie, na zupełnie innym kontynencie. On kocha Boga. Mnie może też, ale to jego wybrał. Ja się z tym już dawno pogodziłam. Wiele razy starałam się zmienić jego zdanie, ale za każdym razem przekonywałam się, że to niewłaściwe.
- Esperanzo, ale przecież jesteś w ciąży, a to wszystko zmienia postać rzeczy. Powinien się dowiedzieć.
- Nie chcę mu psuć życia.
- Wydaje mi się, że powinnaś teraz bardziej popatrzeć na siebie i na dziecko. Nie tylko na niego.
- Ale kiedy się kogoś kocha, chce się dla niego jak najlepiej, prawda? Dla niego będzie lepiej, jeśli się nie dowie.
- Nie możesz mu nie powiedzieć. Będzie tatą. Powinien to wiedzieć.
Wzdycham. Mama ma rację, ale nie chcę, żeby zostawał ze mną z przymusu. Jestem przekonana, że lepiej będzie żyło mu się w niewiedzy, ale ukrywać przed kimś, że ma dziecko?
- Pomyśl o Jorge. Jaki był zawiedziony, gdy dopiero po dwudziestu latach dowiedział się, że jest twoim tatą. Długo nie mógł mi wybaczyć, że nie powiedziałam mu wcześniej.
- Tak, masz w zupełności rację... - przytakuję. - Mam kompletny mętlik w głowie. Kompletnie nie wiem, co mam myśleć... Chcę, żeby był szczęśliwy, ale jednocześnie nie chcę go okłamywać.
- W takim razie powiedz mu prawdę - mówi patrząc mi w oczy. - Nie patrz tylko na jego szczęście. Ty również masz prawo być szczęśliwa. On również zawinił, a jest odpowiedzialnym człowiekiem, więc powinien wiedzieć, co się stało.
- Pewnie masz rację - stwierdzam.
- Na pewno mam rację. W końcu jestem mamą, a one zawsze mają rację - uśmiecha się. - Oczywiście żartuję. Po prostu chcę, żebyś nie popełniała tych samych błędów, co ja. Przez swoją głupotę wiele straciłam.
- Ale przecież wszystko udało ci się naprawić.
- Tak, ale jest tyle rzeczy, które mnie ominęły. Nie mogłam cię przewijać, zaprowadzać do szkoły, pomagać w lekcjach... Kompletnie nie widziałam jak dorastasz i już nigdy tego nie zobaczę. Tak samo jak twój tata. Możemy się tylko domyślać, jak to wyglądało. Tak bardzo tego żałuję... Nie chcę, żebyś przeżywała to samo. Nie chcę, żeby którekolwiek z was to przeżywało. Wiem, że na czyiś błędach ciężko jest się czegoś nauczyć, ale mimo to chciałabym, abyś uniknęła tak rażącej pomyłki.
- Rozumiem to mamo i jestem ci za to bardzo wdzięczna. Dziękuję - ponownie się do niej przytulam.
- Nie ma sprawy. Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić - mówi całując mnie w czoło. - Bardzo cię kocham córeczko.
- Ja ciebie też.

Stoję przed drzwiami kancelarii. Wiem, że on tam jest. Tak powiedziała mi Diana. Gdy zapytałam się jej, czy jest pewna, powiedziała, że tak. Nie okłamałaby mnie. Biorę głęboki wdech i pukam.
- Mogę? - pytam.
- Tak, byle szybko - odpowiada Ortiz pochłonięty przeglądaniem jakiś dokumentów. - Coś się stało? Wyglądasz na zmartwioną.
Nawet na mnie nie spojrzy. Podniósł jedynie wzrok, pewnie po to, żeby sprawdzić, kto przyszedł.
- Nie... - rzucam. - A właściwie to tak. Muszę z księdzem porozmawiać.
- Wiesz, że nie musisz do mnie tak mówić? - pyta, gdy siadam na przeciwko. - Wystarczy po prostu Tomás.
- Tak, tak, wiem... - przytakuję. - Tylko przez tak długi czas trzymaliśmy się na dystans, że głupio mi było się tak do księdza, a raczej do ciebie, zwrócić.
- Bez przesady, dobrze?
- W którym momencie niby przesadziłam? - dopytuję. - Przez długi czas nie mogłam z tobą porozmawiać czy w ogóle się do ciebie zbliżyć.
- Esperanzo - denerwuje się.
- Dobrze, dobrze. Już skończyłam. Ale doskonale wiesz, że mam rację.
- Jesteś pewna, że chciałaś ze mną o czymś porozmawiać, a nie tylko przyjść się pokłócić? - pyta. - Bo jak na razie wydaje mi się, że przyszłaś tutaj, aby poużalać się i wyrazić swoją niechęć do tego, co się działo.
- A jeśli tak, to miałbyś z tym problem? Pytam, bo...
- Chyba się dzisiaj nie dogadamy - stwierdza przerywając mi. - Jeśli koniecznie musisz z kimś pogadać to idź do Clary, Jorge czy matki przełożonej, a jeśli musi być to akurat ksiądz, to mogę przyprowadzić ci tutaj Joaquina.
- Tomás, ja nie chcę się kłócić - mówię podniesionym tonem głosu. - Naprawdę. Dzisiaj wyjeżdżasz. Myślisz, że marzyłam o tym, żeby ostatnie chwile, które mogę z tobą spędzić, marnować na kłótnie?
- Wygląda na to, że tak - odpowiada.
- Dlaczego taki jesteś?
- Co masz na myśli?
- Tomás, którego znałam nigdy by na mnie nie naskoczył. Dałby mi dojść do słowa, nie byłby w stosunku do mnie oschły i nie prowokowałby do kłótni.
Ortiz wzdycha i chowa twarz pomiędzy dłonie. Po chwili bierze głębszy wdech i nerwowo patrzy za okno.
- Tak, masz rację, przepraszam. Po prostu jestem zdenerwowany tym wszystkim, co się dzieje - oznajmia. - Nagle wszyscy czegoś ode mnie chcą, nie wiem, gdzie włożyć ręce, muszę jeszcze się dopakować a za trzy godziny powinienem być na lotnisku.
- Nie chcesz tam jechać? - pytam.
- Chcę. Bardzo chcę - zapewnia. - To moje marzenie. Jestem przekonany, że gdy tam pojadę, będę już w stu procentach spełnionym księdzem. No, może nie w stu, bo papieżem nie zostaję, ale to i tak bardzo wysoka pozycja.
- Powinieneś być z siebie dumny - rzucam. - Zasłużyłeś na to.
- Nie wiem. Być może. Na pewno znaleźliby się lepsi - stwierdza. - Ale to nie o mnie mieliśmy rozmawiać. Chciałaś mi coś powiedzieć.
- Ykm, tak... - stresuję się. - Bo wiesz, ja...
Nie mogę mu tego zrobić. Nie mogę mu zniszczyć życia. Jemu tak bardzo na tym zależy. Pogrążyłabym jego marzenia w gruzach.
- Ja chciałam ci życzyć powodzenia - oznajmiam.
- Nie będzie cię na ceremonii? Masz rację, bardzo oddaliliśmy się od siebie i nie powinienem był cię o to prosić, ale...
- Będę - rzucam. - Postaram się być, ale nie obiecuję - poprawiam się. - Możliwe, że nie będę mogła się pojawić, dlatego przyszłam teraz. Nie chciałam, no wiesz, nie żegnać się.
- Jasne, rozumiem - odpowiada. - W takim razie dziękuję ci bardzo - uśmiecha się do mnie.
- Mogłabym cię przytulić? - pytam. - Wiem, że pewnie tego nie chcesz, ale tak na pożegnanie...
- Myślę, że śmiało możesz to zrobić - puszcza mi oczko.
Wstajemy z krzeseł. Podchodzę do niego blisko i przytulam go do siebie. On obejmuje mnie swoimi umięśnionymi ramionami. Wtulam swoją twarz w niego. Jest taki ciepły... I tak cudownie pachnie... Z całej siły zaciskam oczy, żeby tylko się nie rozpłakać, ale to jest tak okropnie trudne... Dlaczego ta chwila nie może trwać wiecznie? Dlaczego nie mogę po prostu zostać w jego ramionach już na zawsze?
Ortiz wypuszcza mnie z uścisku. Przecieram oczy, aby pozbyć się łez, których nie udało mi się zatrzymać.
- Lepiej będzie, jeśli już pójdę - stwierdzam. - Nie będę ci już dłużej przeszkadzać. Powodzenia. Będę tęsknić.
- Ja za tobą też.
Uśmiecham się ponuro w odpowiedzi.
- Cześć - wychodzę z pomieszczenia.

Trzaskam za sobą drzwiami. Czuję się okropnie. Pomimo że zrobiłam dobrze, mam wrażenie, że jednak coś jest nie tak. Nie w taki sposób to wszystko powinno się zakończyć. Przez ostatnie kilka godzin błąkałam się po ulicach. Chciałam iść na tę ceremonię, ale czułam, że nie dam rady. Do domu też nie chciałam wracać, ale musiałam w końcu to zrobić, bo jeszcze zaczęli by się o mnie martwić.
- Powiedziałaś mu? - pyta Clara stając na przeciwko mnie.
- Nie - rzucam płacząc. - Mamo, stchórzyłam. Nie potrafiłam mu powiedzieć. Nie po tym, co mówił.
- A co mówił? - dopytuje przytulając mnie do siebie.
- Że to spełnienie jego marzeń, że dzięki temu będzie czuł się spełniony... - odpowiadam pociągając nosem. - Nie mogę mu zniszczyć życia...
- Myślisz, że zniszczyłabyś mu życie?
- To nie jest coś, czego on chce. On chce być doradcą papieża. Nie tatą.
- Ale zostanie tatą. Nic już na to nie poradzisz. A życie w niewiedzy naprawdę nie wyjdzie mu na dobre. Ani jemu, ani waszemu dziecku. O nim również powinnaś pomyśleć.
No tak. Mama znowu ma rację. Ponownie popełniłam ten sam błąd. Myślałam tylko o Tomasie, nie zastanawiając się co ze mną, a co gorsza, nie zastanawiając się co z naszym dzieckiem.
- Ale i tak już jest za późno. On już jest na lotnisku.
- O której odlatuje?
- Za godzinę.
- W takim razie, jak się pośpieszysz, to zdążysz. No już, umyj buzię, zamówię ci taksówkę.
- Mówisz serio? - dziwię się.
- Jak najbardziej. No już.
Idę szybkim krokiem do łazienki i przemywam twarz. Nie maluję się od nowa. Nie muszę wyglądać najładniej. Najważniejsze w tej chwili jest to, żebym zdążyła. Przeczesuję włosy kilka razy szczotką. Wychodzę na korytarz i biegnę do kuchni, żeby jeszcze się napić. Clara pomaga założyć mi kurtkę.
- To jakieś szaleństwo - rzucam.
- Miłość czasami doprowadza nas do szaleństwa - stwierdza. - A teraz dopij szybko tę wodę i leć. Samochód powinien już czekać.
- Dzięki - posyłam jej uśmiech.
- Później mi podziękujesz, a teraz ruchy, bo jeszcze się spóźnisz. A przecież nie możesz pozwolić miłości swojego życia tak po prostu odjechać.
Ponownie uśmiecham się do niej i wybiegam z domu. Wsiadam do pojazdu i podaję taksówkarzowi dokąd ma jechać. Boże, proszę, żeby udało mi się zdążyć...

Witam! No i jak podobał Wam się rozdział 50? Co ta Esperanza nawyprawiała... Zamiast od razu powiedzieć Tomasowi o co chodzi wolała wszystko przemilczeć, tylko po to, żeby Tomás był szczęśliwy... To się nazywa miłość, nie? No, ale Clara jednak namówiła ją do zmiany decyzji. Myślicie, że Julia zdąży powiadomić swojego ukochanego o tym, że jest w ciąży? A może gdzieś po drodze po raz kolejny się rozmyśli? Huhuh, nic nie zdradzę. Czekajcie na epilog, a razem z nim na małą niespodziankę 🙈

Cześć ♥

8 komentarzy:

  1. Świetny, nie, cuuudowny rozdział, zaintrygowalas mnie tą niespodzianką już nie mogę się doczekać.
    Pozdrawiam Kasia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, bardzo się z tego powodu cieszę 😄💕

      Usuń
  2. Niespodzianka? Uwielbiam niespodzianki! Rozdział niesamowity już nie mogę się doczekać jak to wszystko się zakończy. Chciałabym aby Tomas sam na lotnisku zrezygnował z wyjazdu zanim Esperanza powie mu o dziecku. Wtedy zakończenie było by piękne, zrezygnował z miłości a nie z poczucia obowiązku i odpowiedzialności. Pozdrawiam Julia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie bardzo dobrze się składa 😉
      Niezmiernie mi miło, że rozdział się podobał 😊💘

      Usuń
  3. No dziewczyno jeden z lepszych odcinków, wizja niespodzianki intrygująca. Szkoda tylko że to prawie koniec przygody z Twoim opowiadaniem, chyba zacznę czytać od początku! Pozdrawiam Ada!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, cieszę się, że się podobał 😀
      Hah, w takim razie bardzo mi miło i udanej lektury życzę! 😉❤

      Usuń
  4. Przecudny rozdział! Aż się popłakałam bo zrozumiałam, że to już prawie koniec przygód tej uroczej pary. Mam tylko nadzieję, że zakończenie będzie szczęśliwe dla obojga. Całusy Claudia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, nie płacz Nie będzie tak źle 💙😉
      Dzięki 😊

      Usuń