Cześć wszystkim! (o ile ktokolwiek tutaj jeszcze zagląda, heh 😅)
Jak dobrze wiecie, po zakończeniu pierwszego sezonu mojego opowiadania chciałam wrócić z drugim, jednak szczerze powiedziawszy nie byłam zbytnio przekonana do tego pomysłu. Telenowela zakończyła się już jakiś czas temu, więc czy byłby jakikolwiek sens pisania dalej? Jednak znalazły się pewne osóbki, które tego chciały (z czego bardzo było mi miło 💕), lecz nie wiem, czy nadal one o mnie pamiętają. Dlatego proszę, żeby każda osoba, która chciałaby przeczytać tę kontynuację zagłosowała w ankiecie, która znajduje się po prawej stronie ekranu (jeśli korzystacie z wersji na telefon, niestety musicie włączyć wersję komputerową 😉). Za jakiś czas znowu się odezwę i zobaczymy co dalej 😄
Do zobaczenia wkrótce ♥
piątek, 29 grudnia 2017
sobota, 16 września 2017
Epilog - Dla ciebie będę
Hoy golpeó a mi puerta tanta soledad, aturde el silencio desde que no estás. Hay melancolía en la habitación, el frío castiga mi razón porque sé que es prohibido nuestro amor. Sentí, jugué, perdí, y este pobre corazón que desea el perdón de Dios. | Dziś zapukała do moich drzwi tak wielka samotność, ogłusza ta cisza odkąd cię nie ma. Melancholia w pokoju, chłód ogarnia mój umysł, ponieważ wiem, że jest zakazana nasza miłość. Czułem, zaryzykowałem, przegrałem, do tego to biedne serce, które pragnie przebaczenia Boga. |
Jadę taksówką. Muszę go zatrzymać. Muszę. Denerwuję się. On nie może stąd wyjechać. Dlaczego jedziemy tak wolno?
- Proszę jechać szybciej - mówię do taksówkarza.
- Robię co mogę.
- Dobrze się czujesz?
- Świetnie, a co? - odpowiadam ponownie na niego spoglądając.
- Nic, przepraszam. - słyszę. - Jadę do Buenos Aires. Jestem Tomás. A ty?
- Ja też do Buenos Aires.
- To już wiem. Pytałem o imię. - uśmiecha się. - Tomás, a ty?
- Julia... na.
- Miło mi cię poznać Julia-no.
Wybieram numer Tomasa i dzwonię, po raz kolejny, ale bezskutecznie. Nie odbiera. Boję się. Tak okropnie się boję, że nie zdążę. Że przyjadę za późno, gdy on będzie już w samolocie, w powietrzu, w drodze do Watykanu.
- Nadal tutaj jesteś? Myślałem, że wróciłaś do Buenos Aires.
- Nie, nie mogłabym. Tym bardziej, że w nocy się księdzu pogorszyło. Martwiłam się.
- Wiesz, że...
- Martwiłam się o księdza jak o przyjaciela - przerywam mu.
- Właśnie do tego zmierzam. Nie... - załamuje mu się głos. - Nie powinniśmy się przyjaźnić. Nigdy.
- Dlaczego ksiądz tak sądzi? Przecież to nic złego...
- Przyjaźń pomiędzy księdzem, a nowicjuszką?
- No właśnie...
- Esperanzo, przepraszam, jeśli to cię rani, ale to nie ma sensu.
- Jeśli ktoś dla ciebie znaczy wiele, to...
- Zacznijmy od tego, że nigdy nie powinienem wiele dla ciebie znaczyć.
- No jasne - przytakuję ledwo trzymając łzy w oczach.
Samochód się zatrzymuje. No świetnie. Jeszcze tego brakowało.
- Proszę się pośpieszyć.
- Jest czerwone światło.
- Proszę jechać.
- Nie mogę. Stracę licencję.
Super. No po prostu super. Sprawdzam w internecie, o której wylatuje jego samolot. Jeśli będzie miał opóźnienie, to prawdopodobnie uda mi się go zatrzymać...
- Ona jest... Ona jest wszystkim - mówi. - Jej uśmiech, sposób bycia, radość, bunt... - wzdycha.
- Tak dłużej być nie może - odpowiada biskup. - Rozchorujesz się.
- Już jestem chory - oznajmia ponownie wpatrując się w ziemię. - Na najgorszą możliwą chorobę. - Zakochałem się - dokańcza patrząc na niego.
- Wiesz co mówisz? - pyta Marcucci wytrzeszczając oczy.
- Wiem, moje słowa brzmią jak wyrok. Nic na to nie poradzę. Musiałem to z siebie wyrzucić. Próbowałem z tym walczyć, przysięgam. Ona sprawa, że czuję się spełniony.
- Spełniony jak Bóg?
- Nie wiem. Niestety, to mnie odsuwa od służby Bogu. Kocham Boga... i ją... - wzdycha.
Nagle słyszę szum. Zerkam przez okno. O nie. Nie, nie, nie, nie, nie... Tylko nie to. Proszę, nie. Przysuwam się bliżej okna. Samolot właśnie rusza. Otwieram drzwi i wybiegam z taksówki.
- Nie zapłaciła pani! - słyszę, ale w zupełności to ignoruję.
- I co zamierzasz z tym zrobić? - pytam, gdy po policzkach płyną mi pojedyncze łzy.
- Dla mnie zawodowo to spełnienie marzeń. Tylko ośmioro księży z całego świata ma szansę być na tak wysokiej pozycji. To naprawdę niepowtarzalna szansa i cud, że wybrali mnie.
- Nie zamierzasz z tego zrezygnować, prawda? - załamuje mi się głos.
- Esperanzo zrozum, taka okazja trafia się raz na milion, a nawet na rzadziej.
Biegnę w stronę lotniska. Zatrzymuję się przy ogrodzeniu i wspinam się na nie. Maszyna wzbija się w powierze. Nie zdążyłam. Ze łzami w oczach patrzę, jak leci. Płaczę, lecz nie spuszczam go z oczu. Wpatruję się w niego dopóki nie znika. Przegrałam...
- Nie płacz... - prosi delikatnie mnie obejmując. - Nie możesz przepraszać za swoje uczucia. Serce zakochuje się w drugiej osobie nie patrząc na to, kim ona jest. Zbyt często zakochuje się w ludziach, w których nie powinno, a my nie możemy nic z tym zrobić... - wzdycha i wypuszcza mnie z uścisku. - Jeśli już jesteśmy wobec siebie zupełnie szczerzy, ja również chciałbym ci coś powiedzieć.
- Tak? - rzucam pociągając nosem.
- Ja... - zastanawia się przez moment. - Ja też jestem zakochany... w tobie. I ja też nie potrafię sobie z tym poradzić.
- I co z tym zrobimy? - pytam.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem. Wydaje mi się, że próbowałem już wszystkiego. Chciałem trzymać się od ciebie z daleka, ale nie udawało mi się to. Nawet, gdy wyjechałem do innego miasta, zdarzyło się coś, co sprawiło, że musiałem tu wrócić. Chciałem cię za coś znienawidzić, ale nie umiałem znaleźć żadnej rzeczy, która sprawiłaby, że pomyślę o tobie w zły sposób... - bierze głęboki oddech. - Oboje nie możemy kochać. Nie w taki sposób...
- Ale ja nie umiem inaczej... - szepczę.
- Ja też nie...
- W takim razie co zrobimy?
- Nie wiem... - odpowiada. - Nie znam na to pytanie odpowiedzi mimo, że powinienem.
Seré tu grito y silencio, seré tu frío y calor, seré tu tierra y tu cielo, tu pájaro en vuelo, tu boca de miel. Seré tu cuento dorado, seré tu reino y tu rey, seré tu hombre soñado, lo que has anhelado, por ti seré. | Będę twoim krzykiem i ciszą, będę twoim chłodem i ciepłem, będę twoją ziemią i niebem, twoim ptakiem w locie, twoimi ustami słodkimi jak miód. Będę twoją złotą bajką, będę twoim królestwem i twoim królem, będę twoim wyśnionym mężczyzną, którego pragnęłaś, dla ciebie będę. |
Dzień dobry, dobry wieczór wszystkim! Raczej nie taki dobry, jak mniemam. Jestem przekonana, że nie podobało Wam się to zakończenie no, bo przecież Esperanza i Tomás są w końcu dla siebie stworzeni, nieprawdaż?
Nie wiem, czy pamiętacie, ale pod ostatnim rozdziałem wspomniałam, że będę miała małą niespodziankę, więc tak na poprawę humoru, przejdźmy może do niej teraz. Werble proszę! *Pam para pam pam pam!* Będzie drugi sezon! Kto się cieszy? Nie zdradzę jeszcze za wiele, ale uprzedzając pytania, które mogą się pojawić - nie wiem, kiedy zacznie się on pojawiać, ale na pewno odpowiednio wcześniej dam tutaj o tym znać 😉
Mam nadzieję, że widzimy się niebawem ♥
wtorek, 12 września 2017
Rozdział 50 - Nie mogę mu zniszczyć życia...
Sięgam po instrukcję testu ciążowego i odnajduję linijkę tekstu, która interesuje mnie w tym momencie najbardziej. Widoczna na teście jedna kreska oznacza brak ciąży, dwie - ciążę, natomiast puste pole oznacza niepoprawne przeprowadzenie testu. Całkiem proste.
Dobra, chyba minęło wystarczająco dużo czasu. Nadeszła chwila, żeby w końcu się tego dowiedzieć. Zerkam na kawałek plastiku, od którego praktycznie zależy cała moja przyszłość. Weź się w garść Julia. Będzie to, co ma być. Teraz już za późno, nie mogę wpłynąć na wynik. Trzeba było myśleć trzy miesiące temu, a nie teraz.
Patrzę na test. Nie mogę uwierzyć własnym oczom.. Aż zaczyna mi się kręcić w głowie. Otwieram drzwi od łazienki. Tak, jak prosiłam, Clara stoi obok, opierając się o ścianę. Podchodzi do mnie bliżej.
- I co? - pyta.
Zaczynam płakać na co mama przytula mnie do siebie. Staram się być silna, ale nie wychodzi mi to. Po za tym, nie muszę w tej chwili udawać, że wszystko jest dobrze.
- Ciii... - słyszę. - Będzie dobrze. Przecież to nie koniec świata. Poradzisz sobie jakoś...
- Boję się, że nie dam rady - oznajmiam. - Na chwilę obecną nie mam nic. Domu, pracy, pieniędzy... Nic co potrzebne jest dziecku. Muszę wyprowadzić się z klasztoru, bo przecież nie mogę tam dłużej mieszkać. Będę czuła się strasznie głupio, bo przecież jakiś czas temu ślubowałam Bogu czystość, a tu proszę.
- Tym się nie martw. Przecież zawsze możesz zamieszkać u nas.
- Mamo, ale to nie będzie takie proste. Moje dziecko nie będzie miało nawet ojca.
- Nikt nie powiedział, że w życiu zawsze będzie łatwo - całuje mnie w czoło. - Moje dziecko też praktycznie wychowało się bez ojca i wyrosło na mądre i odpowiedzialne.
- Mądre i odpowiedzialne? Gdyby rzeczywiście tak było, to nie doszłoby do takiej chwili, jak ta - pociągam nosem. - Co ja powiem mojej córce albo synowi, gdy podrośnie i będzie pytać o tatę?
- A co mówiła ci Blanca?
- Że jestem adoptowana, a ona nie ma partnera.
- W takim razie zrobisz to samo. Powiesz prawdę.
- Mam powiedzieć dziecku, takiemu malutkiemu dziecku, że jego tata jest księdzem i siedzi w Watykanie pomagając papieżowi? - mówiąc to łamie mi się głos.
- O czym ty mówisz? - dziwi się.
- Tak mamo, wszystko dobrze zrozumiałaś - przytakuję. - Tomás jest ojcem tego dziecka. Spaliśmy ze sobą. Raz, ale jak widocznie to wystarczyło, żebym wplątała się w kłopoty - oznajmiam starając się powstrzymać łzy. - I tak, ja wiem, że nic takiego nie powinno mieć nigdy miejsca. Tym bardziej z jego strony, bo to on jest księdzem, ale ja również powinnam się starać, żeby to się nie wydarzyło. Żałuję tego co się stało, on pewnie z resztą też, ale czasu nie cofnę.
- Wiesz, że twoje życie wcale nie musi tak wyglądać? - rzuca. - Tomás jeszcze nie wyjechał. Możesz mu powiedzieć. Jestem pewna, że cię nie zostawi, kiedy się dowie.
- Gdyby mu na mnie zależało w ogóle by nie wyjeżdżał. Myślę, że dziecko nic w tej kwestii nie zmieni.
- Co ty wygadujesz? Przecież on cię kocha i nie pozwoli, żebyś była nieszczęśliwa.
- Ale mimo to wyjeżdża, zostawiając mnie samą.
- Prosiłaś go, żeby został?
- Mamo, co to w ogóle za pytania? On chce być księdzem. Chce wyjechać, zostać doradcą papieża w Watykanie, na zupełnie innym kontynencie. On kocha Boga. Mnie może też, ale to jego wybrał. Ja się z tym już dawno pogodziłam. Wiele razy starałam się zmienić jego zdanie, ale za każdym razem przekonywałam się, że to niewłaściwe.
- Esperanzo, ale przecież jesteś w ciąży, a to wszystko zmienia postać rzeczy. Powinien się dowiedzieć.
- Nie chcę mu psuć życia.
- Wydaje mi się, że powinnaś teraz bardziej popatrzeć na siebie i na dziecko. Nie tylko na niego.
- Ale kiedy się kogoś kocha, chce się dla niego jak najlepiej, prawda? Dla niego będzie lepiej, jeśli się nie dowie.
- Nie możesz mu nie powiedzieć. Będzie tatą. Powinien to wiedzieć.
Wzdycham. Mama ma rację, ale nie chcę, żeby zostawał ze mną z przymusu. Jestem przekonana, że lepiej będzie żyło mu się w niewiedzy, ale ukrywać przed kimś, że ma dziecko?
- Pomyśl o Jorge. Jaki był zawiedziony, gdy dopiero po dwudziestu latach dowiedział się, że jest twoim tatą. Długo nie mógł mi wybaczyć, że nie powiedziałam mu wcześniej.
- Tak, masz w zupełności rację... - przytakuję. - Mam kompletny mętlik w głowie. Kompletnie nie wiem, co mam myśleć... Chcę, żeby był szczęśliwy, ale jednocześnie nie chcę go okłamywać.
- W takim razie powiedz mu prawdę - mówi patrząc mi w oczy. - Nie patrz tylko na jego szczęście. Ty również masz prawo być szczęśliwa. On również zawinił, a jest odpowiedzialnym człowiekiem, więc powinien wiedzieć, co się stało.
- Pewnie masz rację - stwierdzam.
- Na pewno mam rację. W końcu jestem mamą, a one zawsze mają rację - uśmiecha się. - Oczywiście żartuję. Po prostu chcę, żebyś nie popełniała tych samych błędów, co ja. Przez swoją głupotę wiele straciłam.
- Ale przecież wszystko udało ci się naprawić.
- Tak, ale jest tyle rzeczy, które mnie ominęły. Nie mogłam cię przewijać, zaprowadzać do szkoły, pomagać w lekcjach... Kompletnie nie widziałam jak dorastasz i już nigdy tego nie zobaczę. Tak samo jak twój tata. Możemy się tylko domyślać, jak to wyglądało. Tak bardzo tego żałuję... Nie chcę, żebyś przeżywała to samo. Nie chcę, żeby którekolwiek z was to przeżywało. Wiem, że na czyiś błędach ciężko jest się czegoś nauczyć, ale mimo to chciałabym, abyś uniknęła tak rażącej pomyłki.
- Rozumiem to mamo i jestem ci za to bardzo wdzięczna. Dziękuję - ponownie się do niej przytulam.
- Nie ma sprawy. Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić - mówi całując mnie w czoło. - Bardzo cię kocham córeczko.
- Ja ciebie też.
Stoję przed drzwiami kancelarii. Wiem, że on tam jest. Tak powiedziała mi Diana. Gdy zapytałam się jej, czy jest pewna, powiedziała, że tak. Nie okłamałaby mnie. Biorę głęboki wdech i pukam.
- Mogę? - pytam.
- Tak, byle szybko - odpowiada Ortiz pochłonięty przeglądaniem jakiś dokumentów. - Coś się stało? Wyglądasz na zmartwioną.
Nawet na mnie nie spojrzy. Podniósł jedynie wzrok, pewnie po to, żeby sprawdzić, kto przyszedł.
- Nie... - rzucam. - A właściwie to tak. Muszę z księdzem porozmawiać.
- Wiesz, że nie musisz do mnie tak mówić? - pyta, gdy siadam na przeciwko. - Wystarczy po prostu Tomás.
- Tak, tak, wiem... - przytakuję. - Tylko przez tak długi czas trzymaliśmy się na dystans, że głupio mi było się tak do księdza, a raczej do ciebie, zwrócić.
- Bez przesady, dobrze?
- W którym momencie niby przesadziłam? - dopytuję. - Przez długi czas nie mogłam z tobą porozmawiać czy w ogóle się do ciebie zbliżyć.
- Esperanzo - denerwuje się.
- Dobrze, dobrze. Już skończyłam. Ale doskonale wiesz, że mam rację.
- Jesteś pewna, że chciałaś ze mną o czymś porozmawiać, a nie tylko przyjść się pokłócić? - pyta. - Bo jak na razie wydaje mi się, że przyszłaś tutaj, aby poużalać się i wyrazić swoją niechęć do tego, co się działo.
- A jeśli tak, to miałbyś z tym problem? Pytam, bo...
- Chyba się dzisiaj nie dogadamy - stwierdza przerywając mi. - Jeśli koniecznie musisz z kimś pogadać to idź do Clary, Jorge czy matki przełożonej, a jeśli musi być to akurat ksiądz, to mogę przyprowadzić ci tutaj Joaquina.
- Tomás, ja nie chcę się kłócić - mówię podniesionym tonem głosu. - Naprawdę. Dzisiaj wyjeżdżasz. Myślisz, że marzyłam o tym, żeby ostatnie chwile, które mogę z tobą spędzić, marnować na kłótnie?
- Wygląda na to, że tak - odpowiada.
- Dlaczego taki jesteś?
- Co masz na myśli?
- Tomás, którego znałam nigdy by na mnie nie naskoczył. Dałby mi dojść do słowa, nie byłby w stosunku do mnie oschły i nie prowokowałby do kłótni.
Ortiz wzdycha i chowa twarz pomiędzy dłonie. Po chwili bierze głębszy wdech i nerwowo patrzy za okno.
- Tak, masz rację, przepraszam. Po prostu jestem zdenerwowany tym wszystkim, co się dzieje - oznajmia. - Nagle wszyscy czegoś ode mnie chcą, nie wiem, gdzie włożyć ręce, muszę jeszcze się dopakować a za trzy godziny powinienem być na lotnisku.
- Nie chcesz tam jechać? - pytam.
- Chcę. Bardzo chcę - zapewnia. - To moje marzenie. Jestem przekonany, że gdy tam pojadę, będę już w stu procentach spełnionym księdzem. No, może nie w stu, bo papieżem nie zostaję, ale to i tak bardzo wysoka pozycja.
- Powinieneś być z siebie dumny - rzucam. - Zasłużyłeś na to.
- Nie wiem. Być może. Na pewno znaleźliby się lepsi - stwierdza. - Ale to nie o mnie mieliśmy rozmawiać. Chciałaś mi coś powiedzieć.
- Ykm, tak... - stresuję się. - Bo wiesz, ja...
Nie mogę mu tego zrobić. Nie mogę mu zniszczyć życia. Jemu tak bardzo na tym zależy. Pogrążyłabym jego marzenia w gruzach.
- Ja chciałam ci życzyć powodzenia - oznajmiam.
- Nie będzie cię na ceremonii? Masz rację, bardzo oddaliliśmy się od siebie i nie powinienem był cię o to prosić, ale...
- Będę - rzucam. - Postaram się być, ale nie obiecuję - poprawiam się. - Możliwe, że nie będę mogła się pojawić, dlatego przyszłam teraz. Nie chciałam, no wiesz, nie żegnać się.
- Jasne, rozumiem - odpowiada. - W takim razie dziękuję ci bardzo - uśmiecha się do mnie.
- Mogłabym cię przytulić? - pytam. - Wiem, że pewnie tego nie chcesz, ale tak na pożegnanie...
- Myślę, że śmiało możesz to zrobić - puszcza mi oczko.
Wstajemy z krzeseł. Podchodzę do niego blisko i przytulam go do siebie. On obejmuje mnie swoimi umięśnionymi ramionami. Wtulam swoją twarz w niego. Jest taki ciepły... I tak cudownie pachnie... Z całej siły zaciskam oczy, żeby tylko się nie rozpłakać, ale to jest tak okropnie trudne... Dlaczego ta chwila nie może trwać wiecznie? Dlaczego nie mogę po prostu zostać w jego ramionach już na zawsze?
Ortiz wypuszcza mnie z uścisku. Przecieram oczy, aby pozbyć się łez, których nie udało mi się zatrzymać.
- Lepiej będzie, jeśli już pójdę - stwierdzam. - Nie będę ci już dłużej przeszkadzać. Powodzenia. Będę tęsknić.
- Ja za tobą też.
Uśmiecham się ponuro w odpowiedzi.
- Cześć - wychodzę z pomieszczenia.
Trzaskam za sobą drzwiami. Czuję się okropnie. Pomimo że zrobiłam dobrze, mam wrażenie, że jednak coś jest nie tak. Nie w taki sposób to wszystko powinno się zakończyć. Przez ostatnie kilka godzin błąkałam się po ulicach. Chciałam iść na tę ceremonię, ale czułam, że nie dam rady. Do domu też nie chciałam wracać, ale musiałam w końcu to zrobić, bo jeszcze zaczęli by się o mnie martwić.
- Powiedziałaś mu? - pyta Clara stając na przeciwko mnie.
- Nie - rzucam płacząc. - Mamo, stchórzyłam. Nie potrafiłam mu powiedzieć. Nie po tym, co mówił.
- A co mówił? - dopytuje przytulając mnie do siebie.
- Że to spełnienie jego marzeń, że dzięki temu będzie czuł się spełniony... - odpowiadam pociągając nosem. - Nie mogę mu zniszczyć życia...
- Myślisz, że zniszczyłabyś mu życie?
- To nie jest coś, czego on chce. On chce być doradcą papieża. Nie tatą.
- Ale zostanie tatą. Nic już na to nie poradzisz. A życie w niewiedzy naprawdę nie wyjdzie mu na dobre. Ani jemu, ani waszemu dziecku. O nim również powinnaś pomyśleć.
No tak. Mama znowu ma rację. Ponownie popełniłam ten sam błąd. Myślałam tylko o Tomasie, nie zastanawiając się co ze mną, a co gorsza, nie zastanawiając się co z naszym dzieckiem.
- Ale i tak już jest za późno. On już jest na lotnisku.
- O której odlatuje?
- Za godzinę.
- W takim razie, jak się pośpieszysz, to zdążysz. No już, umyj buzię, zamówię ci taksówkę.
- Mówisz serio? - dziwię się.
- Jak najbardziej. No już.
Idę szybkim krokiem do łazienki i przemywam twarz. Nie maluję się od nowa. Nie muszę wyglądać najładniej. Najważniejsze w tej chwili jest to, żebym zdążyła. Przeczesuję włosy kilka razy szczotką. Wychodzę na korytarz i biegnę do kuchni, żeby jeszcze się napić. Clara pomaga założyć mi kurtkę.
- To jakieś szaleństwo - rzucam.
- Miłość czasami doprowadza nas do szaleństwa - stwierdza. - A teraz dopij szybko tę wodę i leć. Samochód powinien już czekać.
- Dzięki - posyłam jej uśmiech.
- Później mi podziękujesz, a teraz ruchy, bo jeszcze się spóźnisz. A przecież nie możesz pozwolić miłości swojego życia tak po prostu odjechać.
Ponownie uśmiecham się do niej i wybiegam z domu. Wsiadam do pojazdu i podaję taksówkarzowi dokąd ma jechać. Boże, proszę, żeby udało mi się zdążyć...
Witam! No i jak podobał Wam się rozdział 50? Co ta Esperanza nawyprawiała... Zamiast od razu powiedzieć Tomasowi o co chodzi wolała wszystko przemilczeć, tylko po to, żeby Tomás był szczęśliwy... To się nazywa miłość, nie? No, ale Clara jednak namówiła ją do zmiany decyzji. Myślicie, że Julia zdąży powiadomić swojego ukochanego o tym, że jest w ciąży? A może gdzieś po drodze po raz kolejny się rozmyśli? Huhuh, nic nie zdradzę. Czekajcie na epilog, a razem z nim na małą niespodziankę 🙈
Cześć ♥
Dobra, chyba minęło wystarczająco dużo czasu. Nadeszła chwila, żeby w końcu się tego dowiedzieć. Zerkam na kawałek plastiku, od którego praktycznie zależy cała moja przyszłość. Weź się w garść Julia. Będzie to, co ma być. Teraz już za późno, nie mogę wpłynąć na wynik. Trzeba było myśleć trzy miesiące temu, a nie teraz.
Patrzę na test. Nie mogę uwierzyć własnym oczom.. Aż zaczyna mi się kręcić w głowie. Otwieram drzwi od łazienki. Tak, jak prosiłam, Clara stoi obok, opierając się o ścianę. Podchodzi do mnie bliżej.
- I co? - pyta.
Zaczynam płakać na co mama przytula mnie do siebie. Staram się być silna, ale nie wychodzi mi to. Po za tym, nie muszę w tej chwili udawać, że wszystko jest dobrze.
- Ciii... - słyszę. - Będzie dobrze. Przecież to nie koniec świata. Poradzisz sobie jakoś...
- Boję się, że nie dam rady - oznajmiam. - Na chwilę obecną nie mam nic. Domu, pracy, pieniędzy... Nic co potrzebne jest dziecku. Muszę wyprowadzić się z klasztoru, bo przecież nie mogę tam dłużej mieszkać. Będę czuła się strasznie głupio, bo przecież jakiś czas temu ślubowałam Bogu czystość, a tu proszę.
- Tym się nie martw. Przecież zawsze możesz zamieszkać u nas.
- Mamo, ale to nie będzie takie proste. Moje dziecko nie będzie miało nawet ojca.
- Nikt nie powiedział, że w życiu zawsze będzie łatwo - całuje mnie w czoło. - Moje dziecko też praktycznie wychowało się bez ojca i wyrosło na mądre i odpowiedzialne.
- Mądre i odpowiedzialne? Gdyby rzeczywiście tak było, to nie doszłoby do takiej chwili, jak ta - pociągam nosem. - Co ja powiem mojej córce albo synowi, gdy podrośnie i będzie pytać o tatę?
- A co mówiła ci Blanca?
- Że jestem adoptowana, a ona nie ma partnera.
- W takim razie zrobisz to samo. Powiesz prawdę.
- Mam powiedzieć dziecku, takiemu malutkiemu dziecku, że jego tata jest księdzem i siedzi w Watykanie pomagając papieżowi? - mówiąc to łamie mi się głos.
- O czym ty mówisz? - dziwi się.
- Tak mamo, wszystko dobrze zrozumiałaś - przytakuję. - Tomás jest ojcem tego dziecka. Spaliśmy ze sobą. Raz, ale jak widocznie to wystarczyło, żebym wplątała się w kłopoty - oznajmiam starając się powstrzymać łzy. - I tak, ja wiem, że nic takiego nie powinno mieć nigdy miejsca. Tym bardziej z jego strony, bo to on jest księdzem, ale ja również powinnam się starać, żeby to się nie wydarzyło. Żałuję tego co się stało, on pewnie z resztą też, ale czasu nie cofnę.
- Wiesz, że twoje życie wcale nie musi tak wyglądać? - rzuca. - Tomás jeszcze nie wyjechał. Możesz mu powiedzieć. Jestem pewna, że cię nie zostawi, kiedy się dowie.
- Gdyby mu na mnie zależało w ogóle by nie wyjeżdżał. Myślę, że dziecko nic w tej kwestii nie zmieni.
- Co ty wygadujesz? Przecież on cię kocha i nie pozwoli, żebyś była nieszczęśliwa.
- Ale mimo to wyjeżdża, zostawiając mnie samą.
- Prosiłaś go, żeby został?
- Mamo, co to w ogóle za pytania? On chce być księdzem. Chce wyjechać, zostać doradcą papieża w Watykanie, na zupełnie innym kontynencie. On kocha Boga. Mnie może też, ale to jego wybrał. Ja się z tym już dawno pogodziłam. Wiele razy starałam się zmienić jego zdanie, ale za każdym razem przekonywałam się, że to niewłaściwe.
- Esperanzo, ale przecież jesteś w ciąży, a to wszystko zmienia postać rzeczy. Powinien się dowiedzieć.
- Nie chcę mu psuć życia.
- Wydaje mi się, że powinnaś teraz bardziej popatrzeć na siebie i na dziecko. Nie tylko na niego.
- Ale kiedy się kogoś kocha, chce się dla niego jak najlepiej, prawda? Dla niego będzie lepiej, jeśli się nie dowie.
- Nie możesz mu nie powiedzieć. Będzie tatą. Powinien to wiedzieć.
Wzdycham. Mama ma rację, ale nie chcę, żeby zostawał ze mną z przymusu. Jestem przekonana, że lepiej będzie żyło mu się w niewiedzy, ale ukrywać przed kimś, że ma dziecko?
- Pomyśl o Jorge. Jaki był zawiedziony, gdy dopiero po dwudziestu latach dowiedział się, że jest twoim tatą. Długo nie mógł mi wybaczyć, że nie powiedziałam mu wcześniej.
- Tak, masz w zupełności rację... - przytakuję. - Mam kompletny mętlik w głowie. Kompletnie nie wiem, co mam myśleć... Chcę, żeby był szczęśliwy, ale jednocześnie nie chcę go okłamywać.
- W takim razie powiedz mu prawdę - mówi patrząc mi w oczy. - Nie patrz tylko na jego szczęście. Ty również masz prawo być szczęśliwa. On również zawinił, a jest odpowiedzialnym człowiekiem, więc powinien wiedzieć, co się stało.
- Pewnie masz rację - stwierdzam.
- Na pewno mam rację. W końcu jestem mamą, a one zawsze mają rację - uśmiecha się. - Oczywiście żartuję. Po prostu chcę, żebyś nie popełniała tych samych błędów, co ja. Przez swoją głupotę wiele straciłam.
- Ale przecież wszystko udało ci się naprawić.
- Tak, ale jest tyle rzeczy, które mnie ominęły. Nie mogłam cię przewijać, zaprowadzać do szkoły, pomagać w lekcjach... Kompletnie nie widziałam jak dorastasz i już nigdy tego nie zobaczę. Tak samo jak twój tata. Możemy się tylko domyślać, jak to wyglądało. Tak bardzo tego żałuję... Nie chcę, żebyś przeżywała to samo. Nie chcę, żeby którekolwiek z was to przeżywało. Wiem, że na czyiś błędach ciężko jest się czegoś nauczyć, ale mimo to chciałabym, abyś uniknęła tak rażącej pomyłki.
- Rozumiem to mamo i jestem ci za to bardzo wdzięczna. Dziękuję - ponownie się do niej przytulam.
- Nie ma sprawy. Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić - mówi całując mnie w czoło. - Bardzo cię kocham córeczko.
- Ja ciebie też.
Stoję przed drzwiami kancelarii. Wiem, że on tam jest. Tak powiedziała mi Diana. Gdy zapytałam się jej, czy jest pewna, powiedziała, że tak. Nie okłamałaby mnie. Biorę głęboki wdech i pukam.
- Mogę? - pytam.
- Tak, byle szybko - odpowiada Ortiz pochłonięty przeglądaniem jakiś dokumentów. - Coś się stało? Wyglądasz na zmartwioną.
Nawet na mnie nie spojrzy. Podniósł jedynie wzrok, pewnie po to, żeby sprawdzić, kto przyszedł.
- Nie... - rzucam. - A właściwie to tak. Muszę z księdzem porozmawiać.
- Wiesz, że nie musisz do mnie tak mówić? - pyta, gdy siadam na przeciwko. - Wystarczy po prostu Tomás.
- Tak, tak, wiem... - przytakuję. - Tylko przez tak długi czas trzymaliśmy się na dystans, że głupio mi było się tak do księdza, a raczej do ciebie, zwrócić.
- Bez przesady, dobrze?
- W którym momencie niby przesadziłam? - dopytuję. - Przez długi czas nie mogłam z tobą porozmawiać czy w ogóle się do ciebie zbliżyć.
- Esperanzo - denerwuje się.
- Dobrze, dobrze. Już skończyłam. Ale doskonale wiesz, że mam rację.
- Jesteś pewna, że chciałaś ze mną o czymś porozmawiać, a nie tylko przyjść się pokłócić? - pyta. - Bo jak na razie wydaje mi się, że przyszłaś tutaj, aby poużalać się i wyrazić swoją niechęć do tego, co się działo.
- A jeśli tak, to miałbyś z tym problem? Pytam, bo...
- Chyba się dzisiaj nie dogadamy - stwierdza przerywając mi. - Jeśli koniecznie musisz z kimś pogadać to idź do Clary, Jorge czy matki przełożonej, a jeśli musi być to akurat ksiądz, to mogę przyprowadzić ci tutaj Joaquina.
- Tomás, ja nie chcę się kłócić - mówię podniesionym tonem głosu. - Naprawdę. Dzisiaj wyjeżdżasz. Myślisz, że marzyłam o tym, żeby ostatnie chwile, które mogę z tobą spędzić, marnować na kłótnie?
- Wygląda na to, że tak - odpowiada.
- Dlaczego taki jesteś?
- Co masz na myśli?
- Tomás, którego znałam nigdy by na mnie nie naskoczył. Dałby mi dojść do słowa, nie byłby w stosunku do mnie oschły i nie prowokowałby do kłótni.
Ortiz wzdycha i chowa twarz pomiędzy dłonie. Po chwili bierze głębszy wdech i nerwowo patrzy za okno.
- Tak, masz rację, przepraszam. Po prostu jestem zdenerwowany tym wszystkim, co się dzieje - oznajmia. - Nagle wszyscy czegoś ode mnie chcą, nie wiem, gdzie włożyć ręce, muszę jeszcze się dopakować a za trzy godziny powinienem być na lotnisku.
- Nie chcesz tam jechać? - pytam.
- Chcę. Bardzo chcę - zapewnia. - To moje marzenie. Jestem przekonany, że gdy tam pojadę, będę już w stu procentach spełnionym księdzem. No, może nie w stu, bo papieżem nie zostaję, ale to i tak bardzo wysoka pozycja.
- Powinieneś być z siebie dumny - rzucam. - Zasłużyłeś na to.
- Nie wiem. Być może. Na pewno znaleźliby się lepsi - stwierdza. - Ale to nie o mnie mieliśmy rozmawiać. Chciałaś mi coś powiedzieć.
- Ykm, tak... - stresuję się. - Bo wiesz, ja...
Nie mogę mu tego zrobić. Nie mogę mu zniszczyć życia. Jemu tak bardzo na tym zależy. Pogrążyłabym jego marzenia w gruzach.
- Ja chciałam ci życzyć powodzenia - oznajmiam.
- Nie będzie cię na ceremonii? Masz rację, bardzo oddaliliśmy się od siebie i nie powinienem był cię o to prosić, ale...
- Będę - rzucam. - Postaram się być, ale nie obiecuję - poprawiam się. - Możliwe, że nie będę mogła się pojawić, dlatego przyszłam teraz. Nie chciałam, no wiesz, nie żegnać się.
- Jasne, rozumiem - odpowiada. - W takim razie dziękuję ci bardzo - uśmiecha się do mnie.
- Mogłabym cię przytulić? - pytam. - Wiem, że pewnie tego nie chcesz, ale tak na pożegnanie...
- Myślę, że śmiało możesz to zrobić - puszcza mi oczko.
Wstajemy z krzeseł. Podchodzę do niego blisko i przytulam go do siebie. On obejmuje mnie swoimi umięśnionymi ramionami. Wtulam swoją twarz w niego. Jest taki ciepły... I tak cudownie pachnie... Z całej siły zaciskam oczy, żeby tylko się nie rozpłakać, ale to jest tak okropnie trudne... Dlaczego ta chwila nie może trwać wiecznie? Dlaczego nie mogę po prostu zostać w jego ramionach już na zawsze?
Ortiz wypuszcza mnie z uścisku. Przecieram oczy, aby pozbyć się łez, których nie udało mi się zatrzymać.
- Lepiej będzie, jeśli już pójdę - stwierdzam. - Nie będę ci już dłużej przeszkadzać. Powodzenia. Będę tęsknić.
- Ja za tobą też.
Uśmiecham się ponuro w odpowiedzi.
- Cześć - wychodzę z pomieszczenia.
Trzaskam za sobą drzwiami. Czuję się okropnie. Pomimo że zrobiłam dobrze, mam wrażenie, że jednak coś jest nie tak. Nie w taki sposób to wszystko powinno się zakończyć. Przez ostatnie kilka godzin błąkałam się po ulicach. Chciałam iść na tę ceremonię, ale czułam, że nie dam rady. Do domu też nie chciałam wracać, ale musiałam w końcu to zrobić, bo jeszcze zaczęli by się o mnie martwić.
- Powiedziałaś mu? - pyta Clara stając na przeciwko mnie.
- Nie - rzucam płacząc. - Mamo, stchórzyłam. Nie potrafiłam mu powiedzieć. Nie po tym, co mówił.
- A co mówił? - dopytuje przytulając mnie do siebie.
- Że to spełnienie jego marzeń, że dzięki temu będzie czuł się spełniony... - odpowiadam pociągając nosem. - Nie mogę mu zniszczyć życia...
- Myślisz, że zniszczyłabyś mu życie?
- To nie jest coś, czego on chce. On chce być doradcą papieża. Nie tatą.
- Ale zostanie tatą. Nic już na to nie poradzisz. A życie w niewiedzy naprawdę nie wyjdzie mu na dobre. Ani jemu, ani waszemu dziecku. O nim również powinnaś pomyśleć.
No tak. Mama znowu ma rację. Ponownie popełniłam ten sam błąd. Myślałam tylko o Tomasie, nie zastanawiając się co ze mną, a co gorsza, nie zastanawiając się co z naszym dzieckiem.
- Ale i tak już jest za późno. On już jest na lotnisku.
- O której odlatuje?
- Za godzinę.
- W takim razie, jak się pośpieszysz, to zdążysz. No już, umyj buzię, zamówię ci taksówkę.
- Mówisz serio? - dziwię się.
- Jak najbardziej. No już.
Idę szybkim krokiem do łazienki i przemywam twarz. Nie maluję się od nowa. Nie muszę wyglądać najładniej. Najważniejsze w tej chwili jest to, żebym zdążyła. Przeczesuję włosy kilka razy szczotką. Wychodzę na korytarz i biegnę do kuchni, żeby jeszcze się napić. Clara pomaga założyć mi kurtkę.
- To jakieś szaleństwo - rzucam.
- Miłość czasami doprowadza nas do szaleństwa - stwierdza. - A teraz dopij szybko tę wodę i leć. Samochód powinien już czekać.
- Dzięki - posyłam jej uśmiech.
- Później mi podziękujesz, a teraz ruchy, bo jeszcze się spóźnisz. A przecież nie możesz pozwolić miłości swojego życia tak po prostu odjechać.
Ponownie uśmiecham się do niej i wybiegam z domu. Wsiadam do pojazdu i podaję taksówkarzowi dokąd ma jechać. Boże, proszę, żeby udało mi się zdążyć...
Witam! No i jak podobał Wam się rozdział 50? Co ta Esperanza nawyprawiała... Zamiast od razu powiedzieć Tomasowi o co chodzi wolała wszystko przemilczeć, tylko po to, żeby Tomás był szczęśliwy... To się nazywa miłość, nie? No, ale Clara jednak namówiła ją do zmiany decyzji. Myślicie, że Julia zdąży powiadomić swojego ukochanego o tym, że jest w ciąży? A może gdzieś po drodze po raz kolejny się rozmyśli? Huhuh, nic nie zdradzę. Czekajcie na epilog, a razem z nim na małą niespodziankę 🙈
Cześć ♥
sobota, 9 września 2017
Rozdział 49 - Chcesz powiedzieć, że... jesteś w ciąży?
Wychodzę z apteki i zerkam na wyświetlacz telefonu. Do autobusu mam jeszcze siedem minut. Tym razem nie biegnę, tylko idę szybszym krokiem, bo powinnam zdążyć. Teraz, gdy mam to, po co przyjechałam, nie zależy mi już tak bardzo, aby wrócić w trybie natychmiastowym do Santa Rosa.
Nagle rozlega się dzwonek mojego telefonu. Mama dzwoni. Oj, tak. Potrzebuję jej teraz. Odbiorę.
- Halo?
- Esperazno - odzywa się Clara. - Jak się czujesz? Tata mi o wszystkim powiedział. Jesteś nadal u Tomasa? Mogę do ciebie przyjechać?
- Jest dobrze - odpowiadam. - Nie jestem już u niego, ale mogę do ciebie przyjechać.
- Lepiej będzie, jeśli to ja cię odwiedzę. Powinnaś dużo odpoczywać. Zaraz u ciebie będę.
- Mamo, nie znajdziesz w klasztorze - oznajmiam.
- W takim razie, gdzie? - dziwi się.
Co mam zrobić? Chyba powiem jej prawdę. Przecież kiedyś i tak musiałaby się dowiedzieć... No chyba, że okazałoby się, że to tylko fałszywy alarm, to po co mam ją niepotrzebnie denerwować?
- Szczerze? Nie mam bladego pojęcia. Wsiadłam w pierwszy lepszy autobus i odjechałam jak najdalej tylko mogłam.
- Coś się stało? - pyta zatroskana.
Jest moją mamą. Ma prawo wiedzieć.
- Opowiem ci wszystko, ale nie przez telefon. Przyjadę do ciebie. Za jakieś pół godziny powinnam być.
- Dobrze. Czekam na ciebie kochanie.
Pukam do drzwi. Nie czekam długo. Clara otwiera od razu, tak jakby stała zaraz za drzwiami i tylko czekała na moje pukanie.
- Hej - rzucam przechodząc do salonu.
- Cześć - uśmiecha się do mnie. - A gdzie masz habit?
- Zostawiłam go w klasztorze. Nie mogłam w nim załatwić tego, co musiałam. Z resztą zaraz sama się dowiesz.
- Ykm, oczywiście - przytakuje zmieszana. - Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty?
- Poproszę wody - mówię.
Idziemy do kuchni. Siadam przy stole i patrzę jak mama nalewa mi wody do szklanki. Stawia ją przede mną i zajmuje miejsce na przeciwko mnie.
- Jest tata i Pedro? - pytam.
- Nie. Tata nie wrócił jeszcze z pracy, a Pedro nocuje dzisiaj u Loli.
- To nawet lepiej. Nie wiem, czy odważyłabym ci się o tym wszystkim powiedzieć, gdyby któryś z nich tutaj był - stwierdzam. - Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała, bo bardzo ich kocham i ufam im, ale to co chcę ci powiedzieć jest dla mnie bardzo trudne i mam problem, żeby w ogóle o tym myśleć, a co dopiero komuś powiedzieć...
- Spokojnie, nie denerwuj się - łapie mnie za rękę. - Wiesz, że jestem twoją mamą i możesz mi powiedzieć o wszystkim?
- Wiem. Dlatego też do ciebie przyszłam - wzdycham. - To wszystko zadziało się tak nagle. Znaczy, nie do końca, bo jakieś oznaki tego pojawiały się już od kilku tygodni, ale ja je ignorowałam, bo nawet nie pomyślałam, że mogło mi się to przytrafić. Dopiero dzisiaj, trzy godziny temu na to wpadałam. Poczytałam trochę w internecie i wszystko się zgadza... Znaczy, nie mam jeszcze stu procentowej pewności, ale wszystko na to wskazuje...
- Kochanie, przepraszam, ale nie rozumiem. O czym mówisz? - patrzy na mnie z troską.
- Mamo... - czuję jak łzy spływają mi po policzkach. - Od jakiegoś czasu czuję się senna, szybko zmienia mi się humor, nie mam apetytu, mam mdłości i wymiotuję... No i nie mam okresu...
- Chcesz powiedzieć, że... jesteś w ciąży? - pyta.
- Nie wiem tego - wybucham płaczem. - Myślałam, że to przez ten natłok zmian czuję się tak, jak się czuję. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że przecież takie same są objawy ciąży. W ogóle na to nie wpadłam. Dopiero dzisiaj, jak zemdlałam, przyśniło mi się, że rozmawiałam z pewną osobą na ten temat... - urywam, bo nie mogę się już wysłowić.
- Spokojnie - Clara podchodzi do mnie i mnie przytula. - Czyli nie robiłaś jeszcze testu, tak?
- Nie - odpowiadam mocniej się do niej przytulając. - Właśnie dlatego nie mam na sobie habitu, bo jakby ludzie na mnie patrzyli, gdybym w habicie poszła do apteki i kupiła test ciążowy? Pojechałam w swoich ubraniach jak najdalej, żeby przypadkiem ktoś mnie nie rozpoznał. Mamo, to jest okropne. Dlaczego właśnie teraz? Chwilę po tym, jak przyjęłam święcenia i naprawdę zapragnęłam iść drogą bliżej Boga? - pociągam nosem.
- Przecież jeszcze nie wiesz na pewno - stara się mnie uspokoić. - Nie zdecydowałaś się zrobić testu. Może jest tak, jak mówisz i to wszystko to zbieg okoliczności? Może to tak naprawdę skutki tych wielu zmian w twoim życiu w tak krótkim czasie...
Clara wypuszcza mnie z ramion i podaje chusteczkę. Wycieram w nią nos.
- To byłby zbyt ogromny zbieg okoliczności - stwierdzam. - Czas również się zgadza. Ostatni okres miałam przed tym, jak... stało się to, co musi się stać, żeby kobieta była w ciąży - mówię speszona.
- Zrobisz test i wszystkiego się dowiesz. Na razie, możemy sobie tutaj tak siedzieć i gdybać, ale po co mamy się stresować? Idź do łazienki i go zrób.
- Nie wiem, czy jestem na to gotowa - oznajmiam.
- Zrobisz, jak uważasz, ale pamiętaj, że jeśli jednak okazałoby się, że będziesz mamą, to będziesz musiała pozmieniać wiele w swoim życiu, a czas będzie ci tylko działał na niekorzyść - głaszcze mnie po włosach. - Nie chcę, żebyś popełniła ten błąd co ja. Nie jesteś z tym sama pamiętaj. Masz mnie, tatę, Pedro...
- Ale nie mam osoby, której powinno w takim samym stopniu zależeć na tym dziecku, jak mnie - stwierdzam ponownie zanosząc się do płaczu.
Clara znowu przytula mnie do siebie. Oj tak, bardzo tego teraz potrzebuję.
- Mogłabym dzisiaj zostać u was na noc? - pytam. - Nie chcę wracać do klasztoru i ich wszystkich okłamywać.
- Oczywiście, że możesz - odpowiada. - Ale pamiętaj, że nikogo nie oszukujesz. Przecież sama jeszcze nie wiesz, jaka jest prawda.
- Co nie zmienia faktu, że czuję się okropnie. Ledwo co zostałam nowicjuszką i gdy będę musiała odejść, żeby zająć się dzieckiem ci wszyscy, którzy we mnie nie wierzyli będą z triumfem powtarzać, że mieli rację. Mamo, przecież to będzie straszne - denerwuję się. - Przecież tyle osób we mnie nie wierzyło. Wszystkim wydaje się, że moje wstąpienie do zakonu to tylko chwilowa zachcianka i zaraz mi to minie, a przecież tak nie jest. Ja Boga traktuję całkowicie poważnie i w życiu nie zdecydowałabym się na taki krok, gdyby mi na nim nie zależało. Zacznie się gadanie, że taka ze mnie nowicjuszka, która tak pilnowała ślubów czystości, że zaszła w ciążę...
- Ale czym ty się stresujesz? Najważniejsze, że sama wiesz, jaka jest prawda. Co cię obchodzi co pomyślą inni? Wszyscy, którym na tobie zależy zrozumieją, a całą resztą nie warto się przejmować. Spójrz na mnie. Gdybym się nimi przejmowała do tej pory nie odzyskała bym córki i po ciuchu cierpiałabym w zakonie modląc się o to, abym kiedyś mogła wyznać ci prawdę. Ludzie na pewno gadali, że rzuciłam zakon dla mężczyzny. Nie znają mojej historii i raczej nigdy jej nie poznają. Nie możesz na nich patrzeć, bo wtedy jeszcze zgubisz się gdzieś po drodze tak, że będziesz patrzyła tylko na to, czy w oczach innych nie wypadniesz źle, gdy będziesz chciała zrobić coś, na czym zależało ci od dawna i ostatecznie tego nie zrobisz, bo im by to nie odpowiadało.
- Ja wiem, że ty masz rację, ale nie umiem teraz myśleć o tym inaczej. Bardzo boję się tego wszystkiego.
- Domyślam się kochanie... - daje mi buziaka w czoło. - Może położysz się już spać? Nie jesteś zmęczona?
- W sumie jestem - przytakuję. - Po za tym, przydałby mi się sen. Odrobinę boli mnie głowa.
- W takim razie idź się wykąpać, a ja pościelę ci łóżko w pokoju gościnnym. Rozumiem, że mam ci również przygotować szklankę ciepłego mleka? - uśmiecha się do mnie.
- Tak, poproszę - odpowiadam.
- Tak jak za dawnych starych czasów.
- Dokładnie.
Wstaję od stołu i ruszam do łazienki. Związuję włosy w wysoką kitkę, gdy słyszę pukanie mamy, która przynosi mi piżamę. Przejmuję ją od niej i zamykam drzwi. Biorę szybki prysznic, a następnie kieruję się prosto do pomieszczenia, w którym mam spać. Kładę się do łóżka.
- Proszę - Clara stawia kubek na nocnej szafce.
- Dziękuję bardzo - unoszę kąciki ust.
- Śpij dobrze - całuje mnie w głowę. - Dobranoc.
- Dobranoc.
- Uspokój się, z Tomasem wszystko w porządku. Jest trochę oszołomiony po znieczuleniu, ale wstanie, gdy będzie mógł - uspokaja mnie Clara.
- Chcę go zobaczyć. [...]
- Zbieramy panią na porodówkę - do sali wchodzi pielęgniarka.
- Nie będę rodzić bez ojca.
- Szyjka macicy jest rozszerzona. Wykorzystajmy okazję, że nie ma pani skurczy.
- Ściągnijmy tu ojca - nagle odczuwam mocny skurcz.
Pielęgniarka nie zamierza mnie słuchać. Zabiera mnie na salę porodową.
- Nie mogę! - krzyczę.
- Możesz mamusiu.
- Teraz nie, bo nie ma ojca.
- Nieważne, później zobaczy dziecko.
- Jakie później?! - denerwuję się. - Przez dziewięć miesięcy powtarzano mi, że ojciec powinien pomagać przy porodzie i co teraz?
- Nie denerwuj się, ja ci pomogę - mama łapie mnie za rękę. - Jestem.
- Widziałaś go?
- Nie. Rozmawiałam z lekarzem, powiedział to samo, co Marcos.
- Obudził się?
- Nie wiem, nie widziałam go - odpowiada. - Teraz musisz zająć się dzieckiem.
- Oddychaj - nakazuje pielęgniarka. - Niedługo urodzisz, skurcze są bardzo częste.
Głośno krzyczę i prostuję się z bólu. Nagle czuję, że ktoś łapie mnie za rękę.
- Dasz radę kochanie.
Otwieram oczy. To on.
- Przyszedł - cieszę się.
- Trzeba wezwać położnika - słyszę siostrę.
- Oddychaj tak, jak na zajęciach jogi. Dziecko zaraz się urodzi, spokojnie - mówi do mnie Ortiz, gdy ja całuję go w usta.
(...)
- Spokojnie, już niedługo - powtarza Tomás.
- Nie dam rady.
- Dasz radę. Dla naszego dziecka.
- Nie dam rady, jest uparte tak, jak my. Ten uparciuch nie chce wyjść. Kochanie, mama dłużej nie da rady.
- Wyjdę, powinnaś zostać z Tomasem - mówi Clara.
- Jestem przy tobie, zostaniemy razem - zapewnia mężczyzna.
- Bądź silna - mówi do mnie mama, a następnie wychodzi.
- Dam ci znać - rzuca do niej Oritz. - Bądź silna, nasze dziecko już się rodzi.
Oddycham jak najgłębiej tylko mogę. Co chwila dostaję buziaka w policzek. Nagle do sali wchodzi położna.
- Przyj mocniej, jak tylko ci powiem - mówi. - Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Pomożemy ci.
Łapią mnie za ręce i w momencie, gdy dostaję znać zaczynam robić to, o co zostałam poproszona. Okropnie boli, jednak nie poddaję się, bo wiem, że warto.
- Widzę główkę.
Krzyczę z całej siły, żeby choć trochę mi ulżyło. Gdy przestaję słyszę płacz.
- Wasze dziecko już jest.*
Budzę się. Ten sen... On był... Niesamowity... Łapię się za brzuch. Przecież ja mogę mieć wewnątrz siebie dziecko... To jest niebywałe... Nagle zapominam o wszystkich troskach, które miałam w głowie jeszcze przed zaśnięciem. Chcę dowiedzieć się, czy rzeczywiście jestem w ciąży. Muszę to wiedzieć. Jestem przekonana, że to, co mi się przyśniło, miało mnie zmotywować do zrobienia tego, co powinnam zrobić już wczoraj. Wstaję z łóżka i zaczynam grzebać w swoich rzeczach, żeby odnaleźć test. Jest, mam go. Ruszam do łazienki. Na korytarzu mijam się z mamą.
- Dzień dobry - wita się. - Jak się spało?
- Całkiem dobrze - odpowiadam. - Miałaś rację, powinnam zrobić ten test jak najszybciej - mówię. - Nawet jeśli prawda będzie okrutna, to przecież muszę ją poznać. Zostało mi mało czasu.
- Zamierzasz go zrobić teraz? - dopytuje.
- Tak - przytakuję. - Poczekasz przed drzwiami? - proszę.
- Oczywiście - odpowiada Clarita i podchodzi do mnie. - Pamiętaj, że cokolwiek by się nie okazało, zawsze możesz na nas liczyć.
- Bardzo was kocham.
- My ciebie też - daje mi buziaka w policzek.
Uśmiecham się do niej przez łzy i zamykam za sobą drzwi. Otwieram papierowe opakowanie i czytam dokładnie ulotkę. Okej, chyba wszystko rozumiem, ale na wszelki wypadek przeczytam jeszcze raz. Każde słowo dokładnie powtarzam w głowie tak, jakbym się bała, że jak zrobię jakiś nieodwracalny błąd. Odkładam kartkę i chowam twarz w dłonie. Co ja robię? To bez sensu. Jeśli miałam zrobić jakiś nieodwracalny błąd to popełniłam go trzy miesiące temu, a to, że przeczytam dokładnie to, co napisał producent tego nie zmieni. Muszę wziąć się w garść. Wyciągam test i stosuję się do zaleceń, które przed chwilą przeczytałam. Teraz trzeba odczekać kilka minut. To chyba najdłuższe kilka minut w moim życiu.
* - fragment odcinka 188 (w Polsce 174). Zmieniłam tylko formę tak, aby zamiast bliźniaków była mowa o jednym dziecku, aczkolwiek nie odbierajcie tego jako spoilera, czy czegoś w tym rodzaju 😉
Dzień dobry, dobry wieczór, cześć! Co sądzicie o rozdziale? Jak Wam się wydaje, Espe jest w ciąży czy to jednak tylko jeden, wielki zbieg okoliczności? Jeśli tak, to w takim razie co z Tomasem? Huhuh, nasuwa się tyle pytań... Jednak wydaje mi się, że już we wtorek wszystko się wyjaśni 😀
Widzimy się już w rozdziale 50 ♥
Nagle rozlega się dzwonek mojego telefonu. Mama dzwoni. Oj, tak. Potrzebuję jej teraz. Odbiorę.
- Halo?
- Esperazno - odzywa się Clara. - Jak się czujesz? Tata mi o wszystkim powiedział. Jesteś nadal u Tomasa? Mogę do ciebie przyjechać?
- Jest dobrze - odpowiadam. - Nie jestem już u niego, ale mogę do ciebie przyjechać.
- Lepiej będzie, jeśli to ja cię odwiedzę. Powinnaś dużo odpoczywać. Zaraz u ciebie będę.
- Mamo, nie znajdziesz w klasztorze - oznajmiam.
- W takim razie, gdzie? - dziwi się.
Co mam zrobić? Chyba powiem jej prawdę. Przecież kiedyś i tak musiałaby się dowiedzieć... No chyba, że okazałoby się, że to tylko fałszywy alarm, to po co mam ją niepotrzebnie denerwować?
- Szczerze? Nie mam bladego pojęcia. Wsiadłam w pierwszy lepszy autobus i odjechałam jak najdalej tylko mogłam.
- Coś się stało? - pyta zatroskana.
Jest moją mamą. Ma prawo wiedzieć.
- Opowiem ci wszystko, ale nie przez telefon. Przyjadę do ciebie. Za jakieś pół godziny powinnam być.
- Dobrze. Czekam na ciebie kochanie.
Pukam do drzwi. Nie czekam długo. Clara otwiera od razu, tak jakby stała zaraz za drzwiami i tylko czekała na moje pukanie.
- Hej - rzucam przechodząc do salonu.
- Cześć - uśmiecha się do mnie. - A gdzie masz habit?
- Zostawiłam go w klasztorze. Nie mogłam w nim załatwić tego, co musiałam. Z resztą zaraz sama się dowiesz.
- Ykm, oczywiście - przytakuje zmieszana. - Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty?
- Poproszę wody - mówię.
Idziemy do kuchni. Siadam przy stole i patrzę jak mama nalewa mi wody do szklanki. Stawia ją przede mną i zajmuje miejsce na przeciwko mnie.
- Jest tata i Pedro? - pytam.
- Nie. Tata nie wrócił jeszcze z pracy, a Pedro nocuje dzisiaj u Loli.
- To nawet lepiej. Nie wiem, czy odważyłabym ci się o tym wszystkim powiedzieć, gdyby któryś z nich tutaj był - stwierdzam. - Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała, bo bardzo ich kocham i ufam im, ale to co chcę ci powiedzieć jest dla mnie bardzo trudne i mam problem, żeby w ogóle o tym myśleć, a co dopiero komuś powiedzieć...
- Spokojnie, nie denerwuj się - łapie mnie za rękę. - Wiesz, że jestem twoją mamą i możesz mi powiedzieć o wszystkim?
- Wiem. Dlatego też do ciebie przyszłam - wzdycham. - To wszystko zadziało się tak nagle. Znaczy, nie do końca, bo jakieś oznaki tego pojawiały się już od kilku tygodni, ale ja je ignorowałam, bo nawet nie pomyślałam, że mogło mi się to przytrafić. Dopiero dzisiaj, trzy godziny temu na to wpadałam. Poczytałam trochę w internecie i wszystko się zgadza... Znaczy, nie mam jeszcze stu procentowej pewności, ale wszystko na to wskazuje...
- Kochanie, przepraszam, ale nie rozumiem. O czym mówisz? - patrzy na mnie z troską.
- Mamo... - czuję jak łzy spływają mi po policzkach. - Od jakiegoś czasu czuję się senna, szybko zmienia mi się humor, nie mam apetytu, mam mdłości i wymiotuję... No i nie mam okresu...
- Chcesz powiedzieć, że... jesteś w ciąży? - pyta.
- Nie wiem tego - wybucham płaczem. - Myślałam, że to przez ten natłok zmian czuję się tak, jak się czuję. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że przecież takie same są objawy ciąży. W ogóle na to nie wpadłam. Dopiero dzisiaj, jak zemdlałam, przyśniło mi się, że rozmawiałam z pewną osobą na ten temat... - urywam, bo nie mogę się już wysłowić.
- Spokojnie - Clara podchodzi do mnie i mnie przytula. - Czyli nie robiłaś jeszcze testu, tak?
- Nie - odpowiadam mocniej się do niej przytulając. - Właśnie dlatego nie mam na sobie habitu, bo jakby ludzie na mnie patrzyli, gdybym w habicie poszła do apteki i kupiła test ciążowy? Pojechałam w swoich ubraniach jak najdalej, żeby przypadkiem ktoś mnie nie rozpoznał. Mamo, to jest okropne. Dlaczego właśnie teraz? Chwilę po tym, jak przyjęłam święcenia i naprawdę zapragnęłam iść drogą bliżej Boga? - pociągam nosem.
- Przecież jeszcze nie wiesz na pewno - stara się mnie uspokoić. - Nie zdecydowałaś się zrobić testu. Może jest tak, jak mówisz i to wszystko to zbieg okoliczności? Może to tak naprawdę skutki tych wielu zmian w twoim życiu w tak krótkim czasie...
Clara wypuszcza mnie z ramion i podaje chusteczkę. Wycieram w nią nos.
- To byłby zbyt ogromny zbieg okoliczności - stwierdzam. - Czas również się zgadza. Ostatni okres miałam przed tym, jak... stało się to, co musi się stać, żeby kobieta była w ciąży - mówię speszona.
- Zrobisz test i wszystkiego się dowiesz. Na razie, możemy sobie tutaj tak siedzieć i gdybać, ale po co mamy się stresować? Idź do łazienki i go zrób.
- Nie wiem, czy jestem na to gotowa - oznajmiam.
- Zrobisz, jak uważasz, ale pamiętaj, że jeśli jednak okazałoby się, że będziesz mamą, to będziesz musiała pozmieniać wiele w swoim życiu, a czas będzie ci tylko działał na niekorzyść - głaszcze mnie po włosach. - Nie chcę, żebyś popełniła ten błąd co ja. Nie jesteś z tym sama pamiętaj. Masz mnie, tatę, Pedro...
- Ale nie mam osoby, której powinno w takim samym stopniu zależeć na tym dziecku, jak mnie - stwierdzam ponownie zanosząc się do płaczu.
Clara znowu przytula mnie do siebie. Oj tak, bardzo tego teraz potrzebuję.
- Mogłabym dzisiaj zostać u was na noc? - pytam. - Nie chcę wracać do klasztoru i ich wszystkich okłamywać.
- Oczywiście, że możesz - odpowiada. - Ale pamiętaj, że nikogo nie oszukujesz. Przecież sama jeszcze nie wiesz, jaka jest prawda.
- Co nie zmienia faktu, że czuję się okropnie. Ledwo co zostałam nowicjuszką i gdy będę musiała odejść, żeby zająć się dzieckiem ci wszyscy, którzy we mnie nie wierzyli będą z triumfem powtarzać, że mieli rację. Mamo, przecież to będzie straszne - denerwuję się. - Przecież tyle osób we mnie nie wierzyło. Wszystkim wydaje się, że moje wstąpienie do zakonu to tylko chwilowa zachcianka i zaraz mi to minie, a przecież tak nie jest. Ja Boga traktuję całkowicie poważnie i w życiu nie zdecydowałabym się na taki krok, gdyby mi na nim nie zależało. Zacznie się gadanie, że taka ze mnie nowicjuszka, która tak pilnowała ślubów czystości, że zaszła w ciążę...
- Ale czym ty się stresujesz? Najważniejsze, że sama wiesz, jaka jest prawda. Co cię obchodzi co pomyślą inni? Wszyscy, którym na tobie zależy zrozumieją, a całą resztą nie warto się przejmować. Spójrz na mnie. Gdybym się nimi przejmowała do tej pory nie odzyskała bym córki i po ciuchu cierpiałabym w zakonie modląc się o to, abym kiedyś mogła wyznać ci prawdę. Ludzie na pewno gadali, że rzuciłam zakon dla mężczyzny. Nie znają mojej historii i raczej nigdy jej nie poznają. Nie możesz na nich patrzeć, bo wtedy jeszcze zgubisz się gdzieś po drodze tak, że będziesz patrzyła tylko na to, czy w oczach innych nie wypadniesz źle, gdy będziesz chciała zrobić coś, na czym zależało ci od dawna i ostatecznie tego nie zrobisz, bo im by to nie odpowiadało.
- Ja wiem, że ty masz rację, ale nie umiem teraz myśleć o tym inaczej. Bardzo boję się tego wszystkiego.
- Domyślam się kochanie... - daje mi buziaka w czoło. - Może położysz się już spać? Nie jesteś zmęczona?
- W sumie jestem - przytakuję. - Po za tym, przydałby mi się sen. Odrobinę boli mnie głowa.
- W takim razie idź się wykąpać, a ja pościelę ci łóżko w pokoju gościnnym. Rozumiem, że mam ci również przygotować szklankę ciepłego mleka? - uśmiecha się do mnie.
- Tak, poproszę - odpowiadam.
- Tak jak za dawnych starych czasów.
- Dokładnie.
Wstaję od stołu i ruszam do łazienki. Związuję włosy w wysoką kitkę, gdy słyszę pukanie mamy, która przynosi mi piżamę. Przejmuję ją od niej i zamykam drzwi. Biorę szybki prysznic, a następnie kieruję się prosto do pomieszczenia, w którym mam spać. Kładę się do łóżka.
- Proszę - Clara stawia kubek na nocnej szafce.
- Dziękuję bardzo - unoszę kąciki ust.
- Śpij dobrze - całuje mnie w głowę. - Dobranoc.
- Dobranoc.
- Uspokój się, z Tomasem wszystko w porządku. Jest trochę oszołomiony po znieczuleniu, ale wstanie, gdy będzie mógł - uspokaja mnie Clara.
- Chcę go zobaczyć. [...]
- Zbieramy panią na porodówkę - do sali wchodzi pielęgniarka.
- Nie będę rodzić bez ojca.
- Szyjka macicy jest rozszerzona. Wykorzystajmy okazję, że nie ma pani skurczy.
- Ściągnijmy tu ojca - nagle odczuwam mocny skurcz.
Pielęgniarka nie zamierza mnie słuchać. Zabiera mnie na salę porodową.
- Nie mogę! - krzyczę.
- Możesz mamusiu.
- Teraz nie, bo nie ma ojca.
- Nieważne, później zobaczy dziecko.
- Jakie później?! - denerwuję się. - Przez dziewięć miesięcy powtarzano mi, że ojciec powinien pomagać przy porodzie i co teraz?
- Nie denerwuj się, ja ci pomogę - mama łapie mnie za rękę. - Jestem.
- Widziałaś go?
- Nie. Rozmawiałam z lekarzem, powiedział to samo, co Marcos.
- Obudził się?
- Nie wiem, nie widziałam go - odpowiada. - Teraz musisz zająć się dzieckiem.
- Oddychaj - nakazuje pielęgniarka. - Niedługo urodzisz, skurcze są bardzo częste.
Głośno krzyczę i prostuję się z bólu. Nagle czuję, że ktoś łapie mnie za rękę.
- Dasz radę kochanie.
Otwieram oczy. To on.
- Przyszedł - cieszę się.
- Trzeba wezwać położnika - słyszę siostrę.
- Oddychaj tak, jak na zajęciach jogi. Dziecko zaraz się urodzi, spokojnie - mówi do mnie Ortiz, gdy ja całuję go w usta.
(...)
- Spokojnie, już niedługo - powtarza Tomás.
- Nie dam rady.
- Dasz radę. Dla naszego dziecka.
- Nie dam rady, jest uparte tak, jak my. Ten uparciuch nie chce wyjść. Kochanie, mama dłużej nie da rady.
- Wyjdę, powinnaś zostać z Tomasem - mówi Clara.
- Jestem przy tobie, zostaniemy razem - zapewnia mężczyzna.
- Bądź silna - mówi do mnie mama, a następnie wychodzi.
- Dam ci znać - rzuca do niej Oritz. - Bądź silna, nasze dziecko już się rodzi.
Oddycham jak najgłębiej tylko mogę. Co chwila dostaję buziaka w policzek. Nagle do sali wchodzi położna.
- Przyj mocniej, jak tylko ci powiem - mówi. - Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Pomożemy ci.
Łapią mnie za ręce i w momencie, gdy dostaję znać zaczynam robić to, o co zostałam poproszona. Okropnie boli, jednak nie poddaję się, bo wiem, że warto.
- Widzę główkę.
Krzyczę z całej siły, żeby choć trochę mi ulżyło. Gdy przestaję słyszę płacz.
- Wasze dziecko już jest.*
Budzę się. Ten sen... On był... Niesamowity... Łapię się za brzuch. Przecież ja mogę mieć wewnątrz siebie dziecko... To jest niebywałe... Nagle zapominam o wszystkich troskach, które miałam w głowie jeszcze przed zaśnięciem. Chcę dowiedzieć się, czy rzeczywiście jestem w ciąży. Muszę to wiedzieć. Jestem przekonana, że to, co mi się przyśniło, miało mnie zmotywować do zrobienia tego, co powinnam zrobić już wczoraj. Wstaję z łóżka i zaczynam grzebać w swoich rzeczach, żeby odnaleźć test. Jest, mam go. Ruszam do łazienki. Na korytarzu mijam się z mamą.
- Dzień dobry - wita się. - Jak się spało?
- Całkiem dobrze - odpowiadam. - Miałaś rację, powinnam zrobić ten test jak najszybciej - mówię. - Nawet jeśli prawda będzie okrutna, to przecież muszę ją poznać. Zostało mi mało czasu.
- Zamierzasz go zrobić teraz? - dopytuje.
- Tak - przytakuję. - Poczekasz przed drzwiami? - proszę.
- Oczywiście - odpowiada Clarita i podchodzi do mnie. - Pamiętaj, że cokolwiek by się nie okazało, zawsze możesz na nas liczyć.
- Bardzo was kocham.
- My ciebie też - daje mi buziaka w policzek.
Uśmiecham się do niej przez łzy i zamykam za sobą drzwi. Otwieram papierowe opakowanie i czytam dokładnie ulotkę. Okej, chyba wszystko rozumiem, ale na wszelki wypadek przeczytam jeszcze raz. Każde słowo dokładnie powtarzam w głowie tak, jakbym się bała, że jak zrobię jakiś nieodwracalny błąd. Odkładam kartkę i chowam twarz w dłonie. Co ja robię? To bez sensu. Jeśli miałam zrobić jakiś nieodwracalny błąd to popełniłam go trzy miesiące temu, a to, że przeczytam dokładnie to, co napisał producent tego nie zmieni. Muszę wziąć się w garść. Wyciągam test i stosuję się do zaleceń, które przed chwilą przeczytałam. Teraz trzeba odczekać kilka minut. To chyba najdłuższe kilka minut w moim życiu.
* - fragment odcinka 188 (w Polsce 174). Zmieniłam tylko formę tak, aby zamiast bliźniaków była mowa o jednym dziecku, aczkolwiek nie odbierajcie tego jako spoilera, czy czegoś w tym rodzaju 😉
Dzień dobry, dobry wieczór, cześć! Co sądzicie o rozdziale? Jak Wam się wydaje, Espe jest w ciąży czy to jednak tylko jeden, wielki zbieg okoliczności? Jeśli tak, to w takim razie co z Tomasem? Huhuh, nasuwa się tyle pytań... Jednak wydaje mi się, że już we wtorek wszystko się wyjaśni 😀
Widzimy się już w rozdziale 50 ♥
wtorek, 5 września 2017
Rozdział 48 - Dziękuję ci bardzo za opiekę, ale będzie lepiej, jeśli już pójdę
- Mam zjechać na tę drogę, na której on stoi? - pyta Tomás.
- Tak, tak - odpowiada mój tata. - Wysiądę z samochodu i spróbuję go złapać. Ty zostań za kierownicą, jakby udało mu się jakimś cudem wsiąść do samochodu. Wtedy będzie trzeba od razu za nim pojechać. Chyba, że uda mi się go złapać, wtedy możesz wysiąść i pomóc mi z nim.
- A co ja mogę zrobić? - dopytuję.
- Masz - podaje mi swoją komórkę. - Zadzwoń do ostatnio wybieranego przeze mnie numeru, nie licząc tego twojego. Powiedz komisarzowi, że namierzyliśmy Pereyrę i pamiętaj, że nie możesz się rozłączyć. W ten sposób, gdy będziecie cały czas na linii prościej będzie im tutaj trafić.
- Dobrze - przytaukuję naciskając zieloną słuchawkę. - Halo? Dzień dobry, z tej strony Esperanza, córka Jorge.
- Coś się stało komiesarzowi?
- Nie, nie. Z tatą wszystko w porządku - zapewniam. - Znaleźliśmy Pereyrę. Tata kazał mi zadzwonić, żeby was o tym poinformować.
- Jasne, możesz mi powiedzieć, gdzie teraz jesteście?
- Nie wiem. Jechaliśmy główną drogą w stronę Buenos Aires. Wyjechaliśmy z La Merced, ale nie odjechaliśmy daleko.
- My już do was jedziemy. Proszę, opowiadaj mi na bieżąco, co się dzieje.
- Jesteś gotowy? - pyta mojego ojca Ortiz.
- Tak.
Zjeżdżamy na pobocze. Mężczyzna po chwili zerka na nas i dokładnie w tym momencie Jorge wybiega z samochodu i biegnie w jego stronę. Pereyrze jednak udaje się wsiąść do auta i odjeżdża. Mój ojciec wraca do nas i każe Tomasowi za nim jechać.
- Esperanzo, co się dzieje? - słyszę w słuchawce.
- Ykm - mruczę. - Tata próbował go złapać, ale nie udało mu się. Jedziemy za nim. Wjeżdżamy coraz głębiej w las.
- Możesz powtórzyć? Coraz słabiej cię słyszę.
- Jedziemy za Pereyrą. Nie udało nam się go złapać - powtarzam podniesionym tonem do telefonu.
- Halo? Esperanzo? Jesteś tam? Halo?
- Halo? - zerkam na wyświetlacz. - No świetnie, zerwało połączenie - mówię.
- Nie ma tutaj zasięgu? - pyta Jorge.
- Widocznie nie - odpowiadam.
- Zawracaj - rzuca tata do Tomasa. - Szybko, no już, zawracaj.
- Dlaczego? - pyta Ortiz. - Przecież jesteśmy tuż za nim. Nie będzie mógł tak wiecznie uciekać.
- Umiesz sprawnie jechać na wstecznym?
- Powiedzmy.
- W takim razie lepiej się postaraj i zawracaj. To pułapka. Musimy uciekać.
Chwila, moment... Czy tata powiedział... pułapka?
Ksiądz zerka na niego z prawie niewidocznym przerażeniem w oczach, po czym patrzy w lusterko i rusza na wstecznym w drogę powrotną.
- Pereyra stanął specjalnie na poboczu, bo domyślił się, że Esperanza będzie chciała jak najszybciej wrócić razem z tobą do domu - mówi Jorge. - Praktycznie wcale nie jest możliwe, żebyście wracali inną drogą. Wiedział też, że jak tylko go zobaczycie, od razu ruszycie za nim.
- Nie wyglądał na przygotowanego - rzuca Ortiz. - Z tego co mówił, dało się wywnioskować, że nie ma żadnego planu.
- Mówił, że chce tylko porozmawiać - dodaję. - Twierdził, że chce mi przekazać całą prawdę, której nikt nie zna.
- Chciał cię zmanipulować, żebyś tylko zgodziła się zostać z nim sama - stwierdza mój ojciec. - Dobrze, że Tomás pojawił się w twoim domu przed nim.
- Jorge, mamy problem - wtrąca ksiądz zatrzymując samochód. - Zerknij w lusterko. To raczej nie są twoi, prawda?
- Niech to szlag! - denerwuje się Jorge. - Jest sprytniejszy niż mi się wydawało.
Czuję, że robi mi się słabo. Zaczyna mi się kręcić w głowie i mdli mnie. To pewnie z tych emocji. Nie będę zawracała teraz zawracała im głowy moim złym samopoczuciem.
- Co robimy? - pyta Ortiz. - Mogę albo zaryzykować i pojechać za Pereyrą, albo spróbujemy coś zrobić z ludźmi jadącymi w naszą stronę i wtedy zawrócić.
- I tak źle, i tak niedobrze - mruczy pod nosem mój tata.
Obraz przed oczami zaczyna mi się rozmazywać. Widzę coraz mniej i coraz ciężej złapać mi oddech.
- Chłopaki - zwracam się do nich. - Trochę źle się czuję... - mówię następnie urywa mi się film.
Przebudzam się. W wejściu widzę Tomasa.
- Przepraszam, że trzasnąłem drzwiami - mówi. - Dobrze się czujesz? - podchodzi bliżej.
- Tak, już lepiej - przytula mnie do siebie.
- Diana i Nieves mówią, że nagle wybiegłaś z kuchni, bo źle się poczułaś.
- Przesadzają - zapewniam wtulając się w niego. - Przyszłam tu, bo chciałam trochę spokoju - oznajmiam, gdy siada na przeciwko mnie na łóżku.
- Nie masz gorączki? - pyta dotykając mojego czoła.
- Nie - odpowiadam.
- Wezwę lekarza.
- Nie, nie, nie. Po co?
- Zbada cię i przestaniemy się martwić.
- Nie chcę. Po prostu trochę boli mnie brzuch - rzucam.
- Czy ty nie jesteś...?
- Co? - dopytuję patrząc na niego.
- Pomyślałem, że mogłaś zajść... - uśmiecha się.
- Nie - przerywam mu. - Nie. Nie.
- Spokojnie, nie denerwuj się.
- Moja reakcja była gwałtowna, ale bardzo bym chciała - uśmiecham się patrząc mu w oczy.
- Zareagowałaś odwrotnie - stwierdza.
- Przestraszyłam się - bronię się. - Ale byłabym zachwycona - zapewniam. - Gdybym powiedziała ci prawdę, że już nie mogę doczekać się, kiedy zostanę matką, mógłbyś się przestraszyć. Pamiętasz co mówiła Nieves? Ale skoro już o tym rozmawiamy... Co by się stało, gdybym... gdybym... - denerwuję się. - Nie sądzę, żeby to była prawda, ale... załóżmy, że jest.
- Szczerze? Gdybyś... była w ciąży byłbym... najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - unosi kąciki ust.
- Naprawdę? - cieszę się.
- Tak.
Tomás przybliża się i zaczynamy się całować. Jego wargi delikatnie muskają moje, co ja odwzajemniam z ogromną przyjemnością... Tak bardzo go kocham... Byłby idealnym tatą...*
Otwieram oczy. Chwila, moment... Co się stało? Gdzie ja jestem? O co chodzi? Pomieszczenie, w którym jestem wygląda całkiem znajomo... Rozglądam się dookoła. Czy to przypadkiem nie jest pokój Tomasa? Wygląda identycznie jak on.
Moje wątpliwości rozwiewają się całkowicie, gdy do pokoju wchodzi ksiądz. Czyli nie pomyliłam się, jestem u niego w domu. Tylko co ja tu robię i jak się tu dostałam?
- Esperanza - podchodzi do mnie szybszym krokiem. - Jak dobrze, że już się obudziłaś.
- Jak się tutaj znalazłam? - pytam siadając. - I co z Pereyrą?
- Możesz być spokojna. Policjantom udało się go złapać - zapewnia. - Chwilę po tym, jak zemdlałaś przyjechali i razem z Jorge wszystkim się zajęli, a ja zabrałem cię do siebie. Dlatego, gdy się obudziłaś byłaś sama. Akurat dzwonił twój tata, dlatego wyszedłem. Powiedział, że Pereyra został już zamknięty tak, jak jego wspólnicy i możemy być spokojni.
- To dobrze - mówię z ulgą. - Okropnie się bałam. Tym bardziej, że poczułam się źle. Nie chciałam wam zawracać głowy, ale w momencie, gdy poczułam, że jest już bardzo źle wolałam się odezwać, żeby nie było tak jak za każdym razem - uśmiecham się ponuro. - Powinnam iść od lekarza, bo naprawdę nie jest ze mną ostatnio najlepiej.
- Wezwałem tutaj mojego znajomego, który jest doktorem. Przebadał cię na tyle, ile dał radę.
- I co powiedział? - pytam.
- Że niedługo się obudzisz, bo to tylko omdlenie, ale powinnaś się udać do szpitala na badania, bo może ci coś być, a on tutaj, bez odpowiednich sprzętów, nie mógł tego stwierdzić. Tym bardziej, że byłaś nie przytomna. Zadawał mi różne pytania, ale ja nie znałem na nie odpowiedzi, więc nie mogłem mu za bardzo pomóc.
- Jakie na przykład? - dopytuję.
- Takie rutynowe, co zawsze zadają lekarze. Kiedy ostatnio chorowałaś i na co, kiedy byłaś ostatnio u lekarza i tym podobne. Powiedziałem mu wszystko, co widziałem. O zapadnięciu płuca i o tych twoich ostatnich złych samopoczuciach.
Sekunda... Przecież ja przez ostatnie czas wiele razy wymiotowałam i odczuwałam mdłości... Czułam się cały czas przemęczona i senna... Nagle mnie olśniło.
- Dziękuję ci bardzo za opiekę, ale już pójdę - mówię wstając.
- Lepiej będzie, jeśli zostaniesz tutaj jeszcze trochę. Obiecałem Jorge, że się tobą zaopiekuję.
- Dzięki, ale naprawdę czuję się już dobrze - oznajmiam energicznie się podnosząc. - Po za tym, koniecznie muszę wracać do klasztoru.
- Odprowadzę cię.
- Nie dziękuję. Dzisiaj zrobiłeś dla mnie naprawdę wiele - uśmiecham się patrząc na niego. - Za co jestem ci okropnie wdzięczna. W sumie, gdyby nie było cię wtedy ze mną w domu, to kto wie, jakby to wszystko się skończyło... - wzdycham. - Powiedz mi, co jeszcze z moimi rzeczami?
- Przywiozę ci je do klasztoru, jak tylko Jorge odda mi auto. Musiałem mu go pożyczyć, bo jeden ze wspólników Pereyry poprzebijał opony w samochodzie policyjnym.
- Nie, nie rób sobie kłopotów. W końcu masz wiele obowiązków przed wyjazdem. Poproszę o to tatę.
- Esperanzo, sama dobrze wiesz...
- Tak, tak - przerywam mu. - Tak musi być. Zrozumiałam to, naprawdę. Dlatego uważam, że będzie lepiej, jeśli już pójdę - oznajmiam. - Ale zanim, powinnam ci jeszcze podziękować za to, że odprawiłeś moją ceremonię wstąpienia do zakonu.
- Nie ma sprawy, z początku nie chciałem się na to zgodzić, ale Joaquin stwierdził, że tak będzie lepiej.
- Co? - dopytuję zdezorientowana.
- Joaquin mi to zaproponował. Nie sądziłem, żeby to był dobry pomysł, ale ostatecznie się zgodziłem i w sumie, to całkiem dobrze, że to zrobiłem.
- To nie wypadło mu nic ważnego? - pytam.
- Nie, skąd taki pomysł? Całą ceremonię oglądał z chóru. Dopiero przed komunią zszedł na dół, żeby mi pomóc.
- Czyli... - urywam.
Teraz widzę powiązanie. Poprosił o to Ortiza, bo myślał, że może w ten sposób jeszcze się rozmyślę. Ohohoh, kolego. Mamy do pogadania.
- Co?
- Nie, nic - odpowiadam. - Będę już leciała. Trafię do wyjścia sama. Jeszcze raz, dzięki za wszystko. Cześć - rzucam i pośpiesznym krokiem wychodzę.
Tak. Koniecznie muszę porozmawiać z Joaquinem, ale jest jeszcze coś, co muszę zrobić przed tym. I to jak najszybciej.
Wchodzę do swojego pokoju w klasztorze i wyciągam z szuflady laptopa. Włączam przeglądarkę. Chwilę później otwieram pierwszy link, który wyskoczył mi po kliknięciu entera.
"Mdłości i wymioty"
"Złe samopoczucie"
"Brak apetytu"
"Wrażenie bycia niewyspaną"
"Ciągłe zmiany nastroju"
Wszystko się zgadza.
"Brak okresu"
Kiedy ja miałam ostatnią miesiączkę? No przypomnij sobie, kiedy to było. Skup się. To musiało być jakoś tak z trzy miesiące temu...
Wyłączam laptopa i z powrotem chowam go do szafki. Mam zamiar wyjść, kiedy coś sobie uświadamiam. Nie mogę tego zrobić w takim stroju. Wyciągam z szafy jakieś swoje ubrania i idę do łazienki. Przebieram się najszybciej jak mogę i wychodzę przez kaplicę, bo w ten sposób jest najmniejsze prawdopodobieństwo, że jakaś siostra mnie zobaczy. Na zewnątrz już jest całkiem ciemno. Zakładam na głowę kaptur i idę na najbliższy przystanek autobusowy. Muszę odjechać jak najdalej. Zerkam w rozkład jazdy. Numer, który jedzie najdalej, będzie dopiero za trzydzieści minut. Nie mam tyle czasu. Muszę się dowiedzieć jak najszybciej. Szukam czegoś, co będzie szybsze. Nagle podjeżdża na przystanek autobus. Tak właściwie nie wiem, dokąd on jedzie, ale decyduję, że pojadę nim. Kupuję bilet i postanawiam jechać nim najdłużej, jak tylko się da, aby oddalić się na bezpieczną odległość od ludzi, którzy mnie znają.
Po czterdziestopięciominutowej jeździe wysiadam z pojazdu i włączam nawigację w telefonie, aby znaleźć jakąś aptekę. Jest jakaś, siedem minut drogi stąd. Zamierzam się do niej wybrać, ale najpierw sprawdzę sobie jeszcze autobusy na drogę powrotną. Zerkam w rozkład i znajduję coś, co zabierze mnie z powrotem pod Santa Rosę za dosłownie piętnaście minut. Mam mało czasu, ale jak pobiegnę, to zdążę.
Biegnę jak najszybciej tylko potrafię. Gdy znajduję się już pod sklepem zatrzymuję się, aby wziąć kilka głębszych wdechów i wchodzę do środka. Rozglądam się dookoła, gdy przychodzi aptekarka.
- Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? - pyta.
- Dobry wieczór - witam się. - Poproszę...
Nagle mam w głowie masę wątpliwości. Czy na pewno dobrze robię i czy to na pewno jest konieczne, ale raczej tak. Nie mam wyjścia. Wzdycham.
- Poproszę test ciążowy.
* - fragment odcinka 172 (w Polsce 160).
Hej, cześć i czołem! Jak tam? Zaczęła się szkoła, okropne, prawda? Trzeba jednak być dobrej myśli. Za 290 dni kolejne wakacje. Miejmy nadzieję, że szybko zleci 😉
A jak podobał Wam się rozdział? Esperanza razem z Tomasem i Jorge w pułapce, nagłe omdlenie, sen o ciąży, rozmowa z Ortizem... No któż by się tego wszystkiego spodziewał? 😄
Do następnego ♥
- Tak, tak - odpowiada mój tata. - Wysiądę z samochodu i spróbuję go złapać. Ty zostań za kierownicą, jakby udało mu się jakimś cudem wsiąść do samochodu. Wtedy będzie trzeba od razu za nim pojechać. Chyba, że uda mi się go złapać, wtedy możesz wysiąść i pomóc mi z nim.
- A co ja mogę zrobić? - dopytuję.
- Masz - podaje mi swoją komórkę. - Zadzwoń do ostatnio wybieranego przeze mnie numeru, nie licząc tego twojego. Powiedz komisarzowi, że namierzyliśmy Pereyrę i pamiętaj, że nie możesz się rozłączyć. W ten sposób, gdy będziecie cały czas na linii prościej będzie im tutaj trafić.
- Dobrze - przytaukuję naciskając zieloną słuchawkę. - Halo? Dzień dobry, z tej strony Esperanza, córka Jorge.
- Coś się stało komiesarzowi?
- Nie, nie. Z tatą wszystko w porządku - zapewniam. - Znaleźliśmy Pereyrę. Tata kazał mi zadzwonić, żeby was o tym poinformować.
- Jasne, możesz mi powiedzieć, gdzie teraz jesteście?
- Nie wiem. Jechaliśmy główną drogą w stronę Buenos Aires. Wyjechaliśmy z La Merced, ale nie odjechaliśmy daleko.
- My już do was jedziemy. Proszę, opowiadaj mi na bieżąco, co się dzieje.
- Jesteś gotowy? - pyta mojego ojca Ortiz.
- Tak.
Zjeżdżamy na pobocze. Mężczyzna po chwili zerka na nas i dokładnie w tym momencie Jorge wybiega z samochodu i biegnie w jego stronę. Pereyrze jednak udaje się wsiąść do auta i odjeżdża. Mój ojciec wraca do nas i każe Tomasowi za nim jechać.
- Esperanzo, co się dzieje? - słyszę w słuchawce.
- Ykm - mruczę. - Tata próbował go złapać, ale nie udało mu się. Jedziemy za nim. Wjeżdżamy coraz głębiej w las.
- Możesz powtórzyć? Coraz słabiej cię słyszę.
- Jedziemy za Pereyrą. Nie udało nam się go złapać - powtarzam podniesionym tonem do telefonu.
- Halo? Esperanzo? Jesteś tam? Halo?
- Halo? - zerkam na wyświetlacz. - No świetnie, zerwało połączenie - mówię.
- Nie ma tutaj zasięgu? - pyta Jorge.
- Widocznie nie - odpowiadam.
- Zawracaj - rzuca tata do Tomasa. - Szybko, no już, zawracaj.
- Dlaczego? - pyta Ortiz. - Przecież jesteśmy tuż za nim. Nie będzie mógł tak wiecznie uciekać.
- Umiesz sprawnie jechać na wstecznym?
- Powiedzmy.
- W takim razie lepiej się postaraj i zawracaj. To pułapka. Musimy uciekać.
Chwila, moment... Czy tata powiedział... pułapka?
Ksiądz zerka na niego z prawie niewidocznym przerażeniem w oczach, po czym patrzy w lusterko i rusza na wstecznym w drogę powrotną.
- Pereyra stanął specjalnie na poboczu, bo domyślił się, że Esperanza będzie chciała jak najszybciej wrócić razem z tobą do domu - mówi Jorge. - Praktycznie wcale nie jest możliwe, żebyście wracali inną drogą. Wiedział też, że jak tylko go zobaczycie, od razu ruszycie za nim.
- Nie wyglądał na przygotowanego - rzuca Ortiz. - Z tego co mówił, dało się wywnioskować, że nie ma żadnego planu.
- Mówił, że chce tylko porozmawiać - dodaję. - Twierdził, że chce mi przekazać całą prawdę, której nikt nie zna.
- Chciał cię zmanipulować, żebyś tylko zgodziła się zostać z nim sama - stwierdza mój ojciec. - Dobrze, że Tomás pojawił się w twoim domu przed nim.
- Jorge, mamy problem - wtrąca ksiądz zatrzymując samochód. - Zerknij w lusterko. To raczej nie są twoi, prawda?
- Niech to szlag! - denerwuje się Jorge. - Jest sprytniejszy niż mi się wydawało.
Czuję, że robi mi się słabo. Zaczyna mi się kręcić w głowie i mdli mnie. To pewnie z tych emocji. Nie będę zawracała teraz zawracała im głowy moim złym samopoczuciem.
- Co robimy? - pyta Ortiz. - Mogę albo zaryzykować i pojechać za Pereyrą, albo spróbujemy coś zrobić z ludźmi jadącymi w naszą stronę i wtedy zawrócić.
- I tak źle, i tak niedobrze - mruczy pod nosem mój tata.
Obraz przed oczami zaczyna mi się rozmazywać. Widzę coraz mniej i coraz ciężej złapać mi oddech.
- Chłopaki - zwracam się do nich. - Trochę źle się czuję... - mówię następnie urywa mi się film.
Przebudzam się. W wejściu widzę Tomasa.
- Przepraszam, że trzasnąłem drzwiami - mówi. - Dobrze się czujesz? - podchodzi bliżej.
- Tak, już lepiej - przytula mnie do siebie.
- Diana i Nieves mówią, że nagle wybiegłaś z kuchni, bo źle się poczułaś.
- Przesadzają - zapewniam wtulając się w niego. - Przyszłam tu, bo chciałam trochę spokoju - oznajmiam, gdy siada na przeciwko mnie na łóżku.
- Nie masz gorączki? - pyta dotykając mojego czoła.
- Nie - odpowiadam.
- Wezwę lekarza.
- Nie, nie, nie. Po co?
- Zbada cię i przestaniemy się martwić.
- Nie chcę. Po prostu trochę boli mnie brzuch - rzucam.
- Czy ty nie jesteś...?
- Co? - dopytuję patrząc na niego.
- Pomyślałem, że mogłaś zajść... - uśmiecha się.
- Nie - przerywam mu. - Nie. Nie.
- Spokojnie, nie denerwuj się.
- Moja reakcja była gwałtowna, ale bardzo bym chciała - uśmiecham się patrząc mu w oczy.
- Zareagowałaś odwrotnie - stwierdza.
- Przestraszyłam się - bronię się. - Ale byłabym zachwycona - zapewniam. - Gdybym powiedziała ci prawdę, że już nie mogę doczekać się, kiedy zostanę matką, mógłbyś się przestraszyć. Pamiętasz co mówiła Nieves? Ale skoro już o tym rozmawiamy... Co by się stało, gdybym... gdybym... - denerwuję się. - Nie sądzę, żeby to była prawda, ale... załóżmy, że jest.
- Szczerze? Gdybyś... była w ciąży byłbym... najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - unosi kąciki ust.
- Naprawdę? - cieszę się.
- Tak.
Tomás przybliża się i zaczynamy się całować. Jego wargi delikatnie muskają moje, co ja odwzajemniam z ogromną przyjemnością... Tak bardzo go kocham... Byłby idealnym tatą...*
Otwieram oczy. Chwila, moment... Co się stało? Gdzie ja jestem? O co chodzi? Pomieszczenie, w którym jestem wygląda całkiem znajomo... Rozglądam się dookoła. Czy to przypadkiem nie jest pokój Tomasa? Wygląda identycznie jak on.
Moje wątpliwości rozwiewają się całkowicie, gdy do pokoju wchodzi ksiądz. Czyli nie pomyliłam się, jestem u niego w domu. Tylko co ja tu robię i jak się tu dostałam?
- Esperanza - podchodzi do mnie szybszym krokiem. - Jak dobrze, że już się obudziłaś.
- Jak się tutaj znalazłam? - pytam siadając. - I co z Pereyrą?
- Możesz być spokojna. Policjantom udało się go złapać - zapewnia. - Chwilę po tym, jak zemdlałaś przyjechali i razem z Jorge wszystkim się zajęli, a ja zabrałem cię do siebie. Dlatego, gdy się obudziłaś byłaś sama. Akurat dzwonił twój tata, dlatego wyszedłem. Powiedział, że Pereyra został już zamknięty tak, jak jego wspólnicy i możemy być spokojni.
- To dobrze - mówię z ulgą. - Okropnie się bałam. Tym bardziej, że poczułam się źle. Nie chciałam wam zawracać głowy, ale w momencie, gdy poczułam, że jest już bardzo źle wolałam się odezwać, żeby nie było tak jak za każdym razem - uśmiecham się ponuro. - Powinnam iść od lekarza, bo naprawdę nie jest ze mną ostatnio najlepiej.
- Wezwałem tutaj mojego znajomego, który jest doktorem. Przebadał cię na tyle, ile dał radę.
- I co powiedział? - pytam.
- Że niedługo się obudzisz, bo to tylko omdlenie, ale powinnaś się udać do szpitala na badania, bo może ci coś być, a on tutaj, bez odpowiednich sprzętów, nie mógł tego stwierdzić. Tym bardziej, że byłaś nie przytomna. Zadawał mi różne pytania, ale ja nie znałem na nie odpowiedzi, więc nie mogłem mu za bardzo pomóc.
- Jakie na przykład? - dopytuję.
- Takie rutynowe, co zawsze zadają lekarze. Kiedy ostatnio chorowałaś i na co, kiedy byłaś ostatnio u lekarza i tym podobne. Powiedziałem mu wszystko, co widziałem. O zapadnięciu płuca i o tych twoich ostatnich złych samopoczuciach.
Sekunda... Przecież ja przez ostatnie czas wiele razy wymiotowałam i odczuwałam mdłości... Czułam się cały czas przemęczona i senna... Nagle mnie olśniło.
- Dziękuję ci bardzo za opiekę, ale już pójdę - mówię wstając.
- Lepiej będzie, jeśli zostaniesz tutaj jeszcze trochę. Obiecałem Jorge, że się tobą zaopiekuję.
- Dzięki, ale naprawdę czuję się już dobrze - oznajmiam energicznie się podnosząc. - Po za tym, koniecznie muszę wracać do klasztoru.
- Odprowadzę cię.
- Nie dziękuję. Dzisiaj zrobiłeś dla mnie naprawdę wiele - uśmiecham się patrząc na niego. - Za co jestem ci okropnie wdzięczna. W sumie, gdyby nie było cię wtedy ze mną w domu, to kto wie, jakby to wszystko się skończyło... - wzdycham. - Powiedz mi, co jeszcze z moimi rzeczami?
- Przywiozę ci je do klasztoru, jak tylko Jorge odda mi auto. Musiałem mu go pożyczyć, bo jeden ze wspólników Pereyry poprzebijał opony w samochodzie policyjnym.
- Nie, nie rób sobie kłopotów. W końcu masz wiele obowiązków przed wyjazdem. Poproszę o to tatę.
- Esperanzo, sama dobrze wiesz...
- Tak, tak - przerywam mu. - Tak musi być. Zrozumiałam to, naprawdę. Dlatego uważam, że będzie lepiej, jeśli już pójdę - oznajmiam. - Ale zanim, powinnam ci jeszcze podziękować za to, że odprawiłeś moją ceremonię wstąpienia do zakonu.
- Nie ma sprawy, z początku nie chciałem się na to zgodzić, ale Joaquin stwierdził, że tak będzie lepiej.
- Co? - dopytuję zdezorientowana.
- Joaquin mi to zaproponował. Nie sądziłem, żeby to był dobry pomysł, ale ostatecznie się zgodziłem i w sumie, to całkiem dobrze, że to zrobiłem.
- To nie wypadło mu nic ważnego? - pytam.
- Nie, skąd taki pomysł? Całą ceremonię oglądał z chóru. Dopiero przed komunią zszedł na dół, żeby mi pomóc.
- Czyli... - urywam.
Teraz widzę powiązanie. Poprosił o to Ortiza, bo myślał, że może w ten sposób jeszcze się rozmyślę. Ohohoh, kolego. Mamy do pogadania.
- Co?
- Nie, nic - odpowiadam. - Będę już leciała. Trafię do wyjścia sama. Jeszcze raz, dzięki za wszystko. Cześć - rzucam i pośpiesznym krokiem wychodzę.
Tak. Koniecznie muszę porozmawiać z Joaquinem, ale jest jeszcze coś, co muszę zrobić przed tym. I to jak najszybciej.
Wchodzę do swojego pokoju w klasztorze i wyciągam z szuflady laptopa. Włączam przeglądarkę. Chwilę później otwieram pierwszy link, który wyskoczył mi po kliknięciu entera.
"Mdłości i wymioty"
"Złe samopoczucie"
"Brak apetytu"
"Wrażenie bycia niewyspaną"
"Ciągłe zmiany nastroju"
Wszystko się zgadza.
"Brak okresu"
Kiedy ja miałam ostatnią miesiączkę? No przypomnij sobie, kiedy to było. Skup się. To musiało być jakoś tak z trzy miesiące temu...
Wyłączam laptopa i z powrotem chowam go do szafki. Mam zamiar wyjść, kiedy coś sobie uświadamiam. Nie mogę tego zrobić w takim stroju. Wyciągam z szafy jakieś swoje ubrania i idę do łazienki. Przebieram się najszybciej jak mogę i wychodzę przez kaplicę, bo w ten sposób jest najmniejsze prawdopodobieństwo, że jakaś siostra mnie zobaczy. Na zewnątrz już jest całkiem ciemno. Zakładam na głowę kaptur i idę na najbliższy przystanek autobusowy. Muszę odjechać jak najdalej. Zerkam w rozkład jazdy. Numer, który jedzie najdalej, będzie dopiero za trzydzieści minut. Nie mam tyle czasu. Muszę się dowiedzieć jak najszybciej. Szukam czegoś, co będzie szybsze. Nagle podjeżdża na przystanek autobus. Tak właściwie nie wiem, dokąd on jedzie, ale decyduję, że pojadę nim. Kupuję bilet i postanawiam jechać nim najdłużej, jak tylko się da, aby oddalić się na bezpieczną odległość od ludzi, którzy mnie znają.
Po czterdziestopięciominutowej jeździe wysiadam z pojazdu i włączam nawigację w telefonie, aby znaleźć jakąś aptekę. Jest jakaś, siedem minut drogi stąd. Zamierzam się do niej wybrać, ale najpierw sprawdzę sobie jeszcze autobusy na drogę powrotną. Zerkam w rozkład i znajduję coś, co zabierze mnie z powrotem pod Santa Rosę za dosłownie piętnaście minut. Mam mało czasu, ale jak pobiegnę, to zdążę.
Biegnę jak najszybciej tylko potrafię. Gdy znajduję się już pod sklepem zatrzymuję się, aby wziąć kilka głębszych wdechów i wchodzę do środka. Rozglądam się dookoła, gdy przychodzi aptekarka.
- Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? - pyta.
- Dobry wieczór - witam się. - Poproszę...
Nagle mam w głowie masę wątpliwości. Czy na pewno dobrze robię i czy to na pewno jest konieczne, ale raczej tak. Nie mam wyjścia. Wzdycham.
- Poproszę test ciążowy.
* - fragment odcinka 172 (w Polsce 160).
Hej, cześć i czołem! Jak tam? Zaczęła się szkoła, okropne, prawda? Trzeba jednak być dobrej myśli. Za 290 dni kolejne wakacje. Miejmy nadzieję, że szybko zleci 😉
A jak podobał Wam się rozdział? Esperanza razem z Tomasem i Jorge w pułapce, nagłe omdlenie, sen o ciąży, rozmowa z Ortizem... No któż by się tego wszystkiego spodziewał? 😄
Do następnego ♥
sobota, 2 września 2017
Rozdział 47 - Przyszedłem tutaj, żeby porozmawiać z nią, nie z tobą
- Esperanzo, otwórz drzwi! - słyszę po chwili ponownie.
Co mam teraz zrobić? Mam tego kogoś wpuścić? Przecież to nienormalne, że w taką burzę ktoś do mnie przyszedł. I skąd mógł wiedzieć, że tutaj będę? Przecież nie byłam tu od prawie roku, nie licząc tych kilku dni, gdy zdecydowałam się wrócić do La Merced, po czym z powrotem szybko wróciłam do Buenos Aires oraz tego dnia, gdy musiałam ukrywać się na strychu. Może Gilda komuś powiedziała? Jeśli tak, to na pewno nie stoi za drzwiami ktoś, kto chce dla mnie dobrze. Wszyscy mnie nienawidzą odkąd tylko zamknięto fabrykę, bo przecież to moja wina. Ci ludzie w ogóle nie przejęli się tym, że mogliby stracić życie. Umieraliby w przeogromnych męczarniach tak, jak moja mama, ale co tam. Dla nich ważniejsze są pieniądze.
Wychodzę na korytarz i po cichu, powolnymi krokami podchodzę coraz bliżej drzwi. Jak dobrze, że je zamknęłam, gdy moja kuzynka stąd wyszła. Wiedziałam, że to miasteczko już dawno przestało być dla mnie łaskawe.
- Proszę otwórz... - słyszę łamiący się głos. - Musisz tam być...
Coś mi podpowiada, że jednak powinnam chociaż sprawdzić kto to. Po głosie poznaję jedynie, że to mężczyzna. Więcej nie udaje mi się zidentyfikować przez deszcz, który z ogromną siłą uderza w okna.
- Kto tam? - pytam na tyle głośno, aby osoba stojąca po drugiej stronie mogła mnie usłyszeć.
- Esperanza?! Czyli tam jesteś? Boże, jak dobrze. To ja, Tomás. Proszę cię, otwórz mi. Nie każ mi tutaj dłużej moknąć.
Tomás?! Bez jakiegokolwiek namysłu przekręcam zamek i otwieram drzwi. Ku moim oczom ukazuje się Ortiz całkowicie przemoknięty. Od razu przesuwam się, żeby mógł wejść. Przechodzimy do salonu.
- Przepraszam cię. Przestraszyłam się - tłumaczę się. - Najpierw zaczęła się ta ogromna burza, zgasło światło, a potem usłyszałam pukanie do drzwi. Wiem, że ludzie mnie tutaj nie lubią, dlatego bałam się otworzyć.
- W sumie słusznie zrobiłaś.
- Dlaczego? - dopytuję. - A tak w ogóle, to co ty tutaj robisz?
- Spakowałaś wszystko co chciałaś? - rzuca jakby nie usłyszał moich pytań.
- No prawie.
- W takim razie kończ to szybko. Musimy jechać.
- Coś się stało? - pytam zdezorientowana. - To coś poważnego?
- Nie - odpowiada z westchnięciem.
- Przecież widzę. O co chodzi?
- Nic takiego.
- Jak to nic takiego? Pojawiasz się zupełnie nagle w moim domu w La Merced, w środku gwałtownej ulewy. Nie pytam, skąd mogłeś wiedzieć, że tutaj jestem, ale coś musi być na rzeczy skoro po tym, jak powiedziałeś, że zamierzasz trzymać się ode mnie z daleka, pojawiasz się tutaj.
- Pakuj się - rozkazuje.
- Nie zrobię tego, dopóki mi nie powiesz co się dzieje.
- Pereyra jest na wolności. Uciekł z więzienia. Turyści widzieli go, jak wsiada do busa, który jedzie właśnie do La Merced dlatego, gdy Joaquin powiedział mi, że tutaj jesteś wiedziałem, że to nie jest przypadek. Musimy stąd jak najszybciej jechać.
Nagle słychać odgłos otwieranych drzwi. Patrzę przerażona na Tomasa. Ksiądz przykłada palec do ust każąc mi w ten sposób być cicho. Jasne, nie ma problemu. Nie odezwę się ani słowem, ponieważ strach sparaliżował mnie prawie po całości.
Odgłosy kroków dobiegających z korytarza są okropne, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że z każdą chwilą słychać je coraz lepiej, co oznacza, że osoba, która weszła do domu, jest coraz bliżej. Dlaczego nie zamknęłam drzwi po tym, jak wpuściłam tutaj Ortiza? No dlaczego? Przynajmniej nie ułatwiłabym temu mężczyźnie działania.
Tomás pokazuje mi ręką schody, które prowadzą na strych. Czyli powtarzamy ten sam plan działania, co ostatnio, gdy tutaj byliśmy? Dobra. Obracam się i staram się jak najszybciej, jak również, jak najciszej dotrzeć na miejsce.
- Żadne z was nie opuści tego pomieszczenia bez mojej zgody - słyszę nagle.
Obracam się. Zaraz za księdzem widzę sylwetkę wysokiego mężczyzny. Okropnie zaczynam się bać.
- Czego chcesz? - pyta Ortiz.
- Spokojnie, bez nerw. Przyszedłem tutaj, żeby porozmawiać z nią, nie z tobą - wskazuje palcem na mnie. - Więc mógłbyś nas zostawić samych.
- Nawet nie ma takiej opcji.
- Koleś, ładnie cię proszę, więc mógłbyś z łaski swojej stąd wyjść. Mam do pogadania z dziewczyną.
- A ja cię proszę, żebyś sobie stąd poszedł, bo nie zamierzam jej tutaj zostawić.
- Chwila moment... - rzuca podchodząc bliżej. - Czyż to nie najpopularniejszy ksiądz z Buenos Aires? Brat Maxima, Tomás Ortiz? Parafianie nie ucieszą się, gdy dowiedzą się, że ich ukochany księżulek randkuje z zakonnicą.
- Daj spokój.
- A ty - zwraca się do mnie. - Słyszałem, że udawanie nowicjuszki w klasztorze tak bardzo ci się spodobało, że postanowiłaś zostać tam na dłużej. Przyznam, że nie do końca w to wierzyłam, ale jednak. Chyba, że to przypadek, że akurat teraz masz na sobie habit, ale wątpię.
- Po co ci to wszystko? Uciekłeś z więzienia, musisz cały czas się chować. Z resztą i tak niedługo znajdzie cię policja. Naprawdę warto było uciekać?
- Żeby porozmawiać z Julią? Jak najbardziej. Jestem pewien, że mamy sobie wiele do powiedzenia - patrzy na mnie. - Nie powiesz mi, że tak nie jest. Nie chciałabyś wiedzieć na czyje polecenie zginęła twoja mama? Jak i kilkoro innych pracowników? Nie chcesz wiedzieć w jaki sposób to wszystko się stało?
- Ja to wszystko już wiem - odpowiadam pewnie.
- Ciekawe niby, kto mógłby udzielić ci takich informacji. Jeśli policja ci tak powiedziała, to niestety muszę cię zmartwić, aczkolwiek nie powiedzieli ci prawdy, bo jej nie znają.
- Dlaczego nagle miałbyś właśnie mnie to wszystko opowiedzieć? - pytam zagubiona.
- Bo żałuję tego co się stało i chciałbym móc, jak to wy mówicie w swoim kościelnym języku, odpokutować. A wydaje mi się, że opowiedzenie ci tego, co stało się naprawdę, będzie najlepszym sposobem.
Nagle w oddali słychać odgłos syren policyjnych. No tak, przecież Ortiz spodziewał się, że Pereyra tutaj będzie, więc na pewno od razu powiadomił mojego tatę.
- Chyba nie zdążycie sobie pogadać - rzuca Tomás.
- To przykre, że nawet nie chcecie dać mi szansy, a myślę, że byłoby naprawdę warto, ale skoro nie, to nie. Nie będę się prosił - wzdycha. - Jednak mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy - rzuca i wybiega z budynku.
Ksiądz od razu rusza za nim w pościg. Dopiero po chwili dociera do mnie, dlaczego. Przecież skoro przyjedzie po niego policja, to dobrze by było, jakby tu był. Wychodzę na ulicę przed domem całkowicie ignorując padający deszcz. Rozglądam się, ale nigdzie nie ma śladu ani po jednym, ani po drugim. Nie wiem, co mam teraz zrobić. Bez sensu będzie, jeśli pobiegnę ich szukać, bo nawet nie wiem, w którą stronę mogli pobiec. Chyba lepiej będzie, jeśli zostanę tutaj. Po za tym, zaraz ma przyjechać policja, a ktoś będzie musiał z nimi porozmawiać.
Wracam do środka i zaczynam szukać swojego telefonu. Leży na stole w kuchni. Zerkam na wyświetlacz. 12 nieodebranych od taty i trzy mniej od mamy. Martwią się o mnie. Muszę jak najszybciej do nich oddzwonić. Dlaczego zawsze jest tak, że gdy ktoś do mnie dzwoni, mam wyciszony telefon i tego nie słyszę, natomiast, gdy dźwięk powinien być wyłączony, bo jestem na przykład w kaplicy, to akurat wtedy, ktoś postanawia porozmawiać ze mną przez telefon i mój dzwonek niesie się po całym kościele dopóki nie skapnę się, że to właśnie mój? Achhh, szkoda gadać.
Wybieram numer taty. Odbiera praktycznie od razu.
- Esperanza, jak dobrze - mówi. - Gdzie jesteś? Wszystko w porządku?
- Jestem w domu, w La Merced. Nie do końca. Pereyra tutaj był.
- Nie zrobił ci żadnej krzywdy?
- Nie zdążył, bo usłyszał, że jedzie policja i uciekł. Tomás za nim pobiegł.
- Jak to? Tomás też jest w La Merced? Mówiłem mu, że ma nie przyjeżdżać.
- Widocznie cię nie posłuchał. Przyjechał chwilę przed tym, jak zjawił się Pereyra. Zdążył mi powiedzieć o co chodzi.
- Dobrze, w takim razie... - robi chwilę przerwy. - Wyjdź po nas na ulicę. Tak będzie najbezpieczniej. Lepiej będzie, jeśli nie będziesz teraz sama w domu.
- Jasne, już się robi - rzucam, po czym Jorge rozłącza się.
Zgodnie z prośbą mojego ojca wracam z powrotem na chodnik. W momencie, w którym przechodzę przez furtkę, pod dom podjeżdżają dwa radiowozy policyjne. Z pierwszego z nich wysiada mój tata.
- Dokąd pobiegli? - pyta.
- Nie mam pojęcia. Wyszłam na zewnątrz chwilę po tym, gdy Pereyra zaczął uciekać. Nie było już po nich śladu.
- Dobrze, w takim razie musimy przejechać się po okolicy - zwraca się do chłopaków z pracy.
- A mógłbyś ze mną zostać? - proszę.
- Boisz się?
- Nie o siebie. O Tomasa - oznajmiam. - Nie chcę być teraz sama. Tak w ogóle najchętniej wróciłabym już do Buenos Aires, do klasztoru.
Tata patrzy na mnie z żalem, po czym przytula mnie do siebie.
- Zostanę - zapewnia całując mnie w czoło. - Nie mógłbym cię zostawić.
- Dziękuję.
Nagle zza rogu wybiega Ortiz. Podbiega do naszej dwójki. Na jego widok od razu robi mi się raźniej. Jak dobrze, że nic mu nie jest...
- Gdzie jest Pereyra? - pyta go tata.
- Uciekł mi - mówi zdyszany. - Przepraszam, nie wiem jak to możliwe. Byłem cały czas tuż za nim, gdy nagle skęcił i jakby zniknął. Tak po prostu go nie było. Przepraszam - patrzy na mnie z żalem w oczach.
- Nie musiałeś za nim biec, nie musisz za nic przepraszać, ale skoro niewiadomo, gdzie się podział, najlepiej będzie, żebyście jak najszybciej wrócili do stolicy. Tomás przyjechałeś tutaj samochodem?
- Tak. Tutaj stoi. Możemy już jechać, nie ma sprawy.
- Pojadę z wami dla większego bezpieczeństwa.
- A co z moimi rzeczami? - dopytuję. - Tylko po to tu przyjechałam. Mogłabym je zabrać?
- Spakowałaś już wszystko? - pyta ksiądz.
- Tak.
- W takim razie ruchy. Bierzemy je i odjeżdżamy stąd jak najszybiciej - zarządza tata.
Wchodzimy ponownie do domu. Pokazuję mężczyzną, które walizki mają wziąć. Następnie wracamy na ulicę, Ortiz chowa moje rzeczy do bagażnika i wsiadamy do samochodu. Ruszamy.
- Proponuję, żebyś zamieszkała ze mną i z mamą dopóki nie złapiemy Pereyry - zwraca się do mnie Jorge. - Tak będzie najbezpieczniej.
- Cały czas słyszę, że "tak będzie najbezpieczniej". Jak ty to sobie wyobrażasz? Tato, ja zostałam nowicjuszką. Muszę mieszkać w klasztorze tak, jak reszta osób duchownych.
- Tomás też jest osobą duchowną, a mieszka w mieszkaniu, mam rację?
- Ale to jest zupełnie inna sytuacja. On jest... księdzem - biorę głębszy wdech.
- Wiesz, zawsze można porozmawiać z Joaquinem. Myślę, że gdy przedstawi mu się całą sprawę zrozumie i bez problemu pozwoli ci zamieszkać na jakiś czas z rodzicami.
Mówisz to tylko ze względu na moje bezpieczeństwo, czy stwierdziłeś, że dzisiaj za bardzo się do mnie zbliżyłeś i w ten sposób chcesz mnie jeszcze bardziej odsunąć?
- Naprawdę nie wydaje mi się, żeby to było konieczne. Pereyra nie zrobi mi krzywdy, gdy będę w klasztorze, razem z innymi siostrami. Przecież tam każdego dnia jest masa ludzi, nie odważyłby się.
- A w nocy? Nigdy nie wiesz, czy się nie zakradnie - rzuca tata.
- Zamykamy klasztor na noc. Po za tym, przez tak wysokie mury ciężko się zakraść. Wiem, co mówię, już nie raz próbowałam się wykraść i ciężko było - mówię. - Oczywiście robiłam to, pół roku temu, jak siedziałam tam z przymusu. Teraz już nie - dodaję po chwili.
- No, ale jednak udawało ci się to - wtrąca Ortiz.
- Skąd to wiesz?
- Widziałem cię kilka razy w miejscach, w których nie powinenem był widzieć nowicjuszkę.
- To w takim razie, co robił w takim miejscu ksiądz? - pytam. - Skoro nie powinno tam być nowicjuszki to księdza również.
- Mój brat uwielbia chodzić w takie miejsca - broni się.
- A z księdza jest nagle tak dobry brat, że ksiądz wszędzie z nim chodzi? No tak, przecież coraz rzadziej jest ksiądz w Santa Rosa, to przecież, gdzieś ksiądz się musi podziewać.
- Rzadko bywam w klasztorze przez nadmiar rzeczy, jakie muszę zrobić przed wylotem do Watykanu. Nie chodzę bawić się z bratem po klubach.
- Teraz może i tak, ale wcześniej?
- Esperanzo, daj spokój - prosi poddenerwowany.
- Ale to jest bardzo dobry temat. Nie myśli ksiądz, że to nie po bożemu tak okłamywać wiernych?
- Ja nikogo nie okłamuję.
- Doprawdy? - patrzę na niego. - Nie była bym tego taka pewna.
- Co masz na myśli?
- Nic ważnego. Taka tam, dorbnostka.
- Nie no, proszę, mów. Jak powiedziałaś A to powiedz i B.
- STOP! - mówi podniesionym głosem Jorge. - Zatrzymaj samochód!
- Dlaczego?
- Tam jest Pereyra - wskazuje dłonią leśną drogę.
Hej! Jak Wam się podobał rozdział? Spodziewaliście się takiego obrotu sprawy i to na dodatek prawie przed samym końcem? No i jak się Wam wydaje, Pereyra ma naprawdę coś do przekazania Esperanzie, czy to tylko kłamstwo? 🙈
Do zobaczenia ♥
Co mam teraz zrobić? Mam tego kogoś wpuścić? Przecież to nienormalne, że w taką burzę ktoś do mnie przyszedł. I skąd mógł wiedzieć, że tutaj będę? Przecież nie byłam tu od prawie roku, nie licząc tych kilku dni, gdy zdecydowałam się wrócić do La Merced, po czym z powrotem szybko wróciłam do Buenos Aires oraz tego dnia, gdy musiałam ukrywać się na strychu. Może Gilda komuś powiedziała? Jeśli tak, to na pewno nie stoi za drzwiami ktoś, kto chce dla mnie dobrze. Wszyscy mnie nienawidzą odkąd tylko zamknięto fabrykę, bo przecież to moja wina. Ci ludzie w ogóle nie przejęli się tym, że mogliby stracić życie. Umieraliby w przeogromnych męczarniach tak, jak moja mama, ale co tam. Dla nich ważniejsze są pieniądze.
Wychodzę na korytarz i po cichu, powolnymi krokami podchodzę coraz bliżej drzwi. Jak dobrze, że je zamknęłam, gdy moja kuzynka stąd wyszła. Wiedziałam, że to miasteczko już dawno przestało być dla mnie łaskawe.
- Proszę otwórz... - słyszę łamiący się głos. - Musisz tam być...
Coś mi podpowiada, że jednak powinnam chociaż sprawdzić kto to. Po głosie poznaję jedynie, że to mężczyzna. Więcej nie udaje mi się zidentyfikować przez deszcz, który z ogromną siłą uderza w okna.
- Kto tam? - pytam na tyle głośno, aby osoba stojąca po drugiej stronie mogła mnie usłyszeć.
- Esperanza?! Czyli tam jesteś? Boże, jak dobrze. To ja, Tomás. Proszę cię, otwórz mi. Nie każ mi tutaj dłużej moknąć.
Tomás?! Bez jakiegokolwiek namysłu przekręcam zamek i otwieram drzwi. Ku moim oczom ukazuje się Ortiz całkowicie przemoknięty. Od razu przesuwam się, żeby mógł wejść. Przechodzimy do salonu.
- Przepraszam cię. Przestraszyłam się - tłumaczę się. - Najpierw zaczęła się ta ogromna burza, zgasło światło, a potem usłyszałam pukanie do drzwi. Wiem, że ludzie mnie tutaj nie lubią, dlatego bałam się otworzyć.
- W sumie słusznie zrobiłaś.
- Dlaczego? - dopytuję. - A tak w ogóle, to co ty tutaj robisz?
- Spakowałaś wszystko co chciałaś? - rzuca jakby nie usłyszał moich pytań.
- No prawie.
- W takim razie kończ to szybko. Musimy jechać.
- Coś się stało? - pytam zdezorientowana. - To coś poważnego?
- Nie - odpowiada z westchnięciem.
- Przecież widzę. O co chodzi?
- Nic takiego.
- Jak to nic takiego? Pojawiasz się zupełnie nagle w moim domu w La Merced, w środku gwałtownej ulewy. Nie pytam, skąd mogłeś wiedzieć, że tutaj jestem, ale coś musi być na rzeczy skoro po tym, jak powiedziałeś, że zamierzasz trzymać się ode mnie z daleka, pojawiasz się tutaj.
- Pakuj się - rozkazuje.
- Nie zrobię tego, dopóki mi nie powiesz co się dzieje.
- Pereyra jest na wolności. Uciekł z więzienia. Turyści widzieli go, jak wsiada do busa, który jedzie właśnie do La Merced dlatego, gdy Joaquin powiedział mi, że tutaj jesteś wiedziałem, że to nie jest przypadek. Musimy stąd jak najszybciej jechać.
Nagle słychać odgłos otwieranych drzwi. Patrzę przerażona na Tomasa. Ksiądz przykłada palec do ust każąc mi w ten sposób być cicho. Jasne, nie ma problemu. Nie odezwę się ani słowem, ponieważ strach sparaliżował mnie prawie po całości.
Odgłosy kroków dobiegających z korytarza są okropne, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że z każdą chwilą słychać je coraz lepiej, co oznacza, że osoba, która weszła do domu, jest coraz bliżej. Dlaczego nie zamknęłam drzwi po tym, jak wpuściłam tutaj Ortiza? No dlaczego? Przynajmniej nie ułatwiłabym temu mężczyźnie działania.
Tomás pokazuje mi ręką schody, które prowadzą na strych. Czyli powtarzamy ten sam plan działania, co ostatnio, gdy tutaj byliśmy? Dobra. Obracam się i staram się jak najszybciej, jak również, jak najciszej dotrzeć na miejsce.
- Żadne z was nie opuści tego pomieszczenia bez mojej zgody - słyszę nagle.
Obracam się. Zaraz za księdzem widzę sylwetkę wysokiego mężczyzny. Okropnie zaczynam się bać.
- Czego chcesz? - pyta Ortiz.
- Spokojnie, bez nerw. Przyszedłem tutaj, żeby porozmawiać z nią, nie z tobą - wskazuje palcem na mnie. - Więc mógłbyś nas zostawić samych.
- Nawet nie ma takiej opcji.
- Koleś, ładnie cię proszę, więc mógłbyś z łaski swojej stąd wyjść. Mam do pogadania z dziewczyną.
- A ja cię proszę, żebyś sobie stąd poszedł, bo nie zamierzam jej tutaj zostawić.
- Chwila moment... - rzuca podchodząc bliżej. - Czyż to nie najpopularniejszy ksiądz z Buenos Aires? Brat Maxima, Tomás Ortiz? Parafianie nie ucieszą się, gdy dowiedzą się, że ich ukochany księżulek randkuje z zakonnicą.
- Daj spokój.
- A ty - zwraca się do mnie. - Słyszałem, że udawanie nowicjuszki w klasztorze tak bardzo ci się spodobało, że postanowiłaś zostać tam na dłużej. Przyznam, że nie do końca w to wierzyłam, ale jednak. Chyba, że to przypadek, że akurat teraz masz na sobie habit, ale wątpię.
- Po co ci to wszystko? Uciekłeś z więzienia, musisz cały czas się chować. Z resztą i tak niedługo znajdzie cię policja. Naprawdę warto było uciekać?
- Żeby porozmawiać z Julią? Jak najbardziej. Jestem pewien, że mamy sobie wiele do powiedzenia - patrzy na mnie. - Nie powiesz mi, że tak nie jest. Nie chciałabyś wiedzieć na czyje polecenie zginęła twoja mama? Jak i kilkoro innych pracowników? Nie chcesz wiedzieć w jaki sposób to wszystko się stało?
- Ja to wszystko już wiem - odpowiadam pewnie.
- Ciekawe niby, kto mógłby udzielić ci takich informacji. Jeśli policja ci tak powiedziała, to niestety muszę cię zmartwić, aczkolwiek nie powiedzieli ci prawdy, bo jej nie znają.
- Dlaczego nagle miałbyś właśnie mnie to wszystko opowiedzieć? - pytam zagubiona.
- Bo żałuję tego co się stało i chciałbym móc, jak to wy mówicie w swoim kościelnym języku, odpokutować. A wydaje mi się, że opowiedzenie ci tego, co stało się naprawdę, będzie najlepszym sposobem.
Nagle w oddali słychać odgłos syren policyjnych. No tak, przecież Ortiz spodziewał się, że Pereyra tutaj będzie, więc na pewno od razu powiadomił mojego tatę.
- Chyba nie zdążycie sobie pogadać - rzuca Tomás.
- To przykre, że nawet nie chcecie dać mi szansy, a myślę, że byłoby naprawdę warto, ale skoro nie, to nie. Nie będę się prosił - wzdycha. - Jednak mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy - rzuca i wybiega z budynku.
Ksiądz od razu rusza za nim w pościg. Dopiero po chwili dociera do mnie, dlaczego. Przecież skoro przyjedzie po niego policja, to dobrze by było, jakby tu był. Wychodzę na ulicę przed domem całkowicie ignorując padający deszcz. Rozglądam się, ale nigdzie nie ma śladu ani po jednym, ani po drugim. Nie wiem, co mam teraz zrobić. Bez sensu będzie, jeśli pobiegnę ich szukać, bo nawet nie wiem, w którą stronę mogli pobiec. Chyba lepiej będzie, jeśli zostanę tutaj. Po za tym, zaraz ma przyjechać policja, a ktoś będzie musiał z nimi porozmawiać.
Wracam do środka i zaczynam szukać swojego telefonu. Leży na stole w kuchni. Zerkam na wyświetlacz. 12 nieodebranych od taty i trzy mniej od mamy. Martwią się o mnie. Muszę jak najszybciej do nich oddzwonić. Dlaczego zawsze jest tak, że gdy ktoś do mnie dzwoni, mam wyciszony telefon i tego nie słyszę, natomiast, gdy dźwięk powinien być wyłączony, bo jestem na przykład w kaplicy, to akurat wtedy, ktoś postanawia porozmawiać ze mną przez telefon i mój dzwonek niesie się po całym kościele dopóki nie skapnę się, że to właśnie mój? Achhh, szkoda gadać.
Wybieram numer taty. Odbiera praktycznie od razu.
- Esperanza, jak dobrze - mówi. - Gdzie jesteś? Wszystko w porządku?
- Jestem w domu, w La Merced. Nie do końca. Pereyra tutaj był.
- Nie zrobił ci żadnej krzywdy?
- Jak to? Tomás też jest w La Merced? Mówiłem mu, że ma nie przyjeżdżać.
- Widocznie cię nie posłuchał. Przyjechał chwilę przed tym, jak zjawił się Pereyra. Zdążył mi powiedzieć o co chodzi.
- Dobrze, w takim razie... - robi chwilę przerwy. - Wyjdź po nas na ulicę. Tak będzie najbezpieczniej. Lepiej będzie, jeśli nie będziesz teraz sama w domu.
- Jasne, już się robi - rzucam, po czym Jorge rozłącza się.
Zgodnie z prośbą mojego ojca wracam z powrotem na chodnik. W momencie, w którym przechodzę przez furtkę, pod dom podjeżdżają dwa radiowozy policyjne. Z pierwszego z nich wysiada mój tata.
- Dokąd pobiegli? - pyta.
- Nie mam pojęcia. Wyszłam na zewnątrz chwilę po tym, gdy Pereyra zaczął uciekać. Nie było już po nich śladu.
- Dobrze, w takim razie musimy przejechać się po okolicy - zwraca się do chłopaków z pracy.
- A mógłbyś ze mną zostać? - proszę.
- Boisz się?
- Nie o siebie. O Tomasa - oznajmiam. - Nie chcę być teraz sama. Tak w ogóle najchętniej wróciłabym już do Buenos Aires, do klasztoru.
Tata patrzy na mnie z żalem, po czym przytula mnie do siebie.
- Zostanę - zapewnia całując mnie w czoło. - Nie mógłbym cię zostawić.
- Dziękuję.
Nagle zza rogu wybiega Ortiz. Podbiega do naszej dwójki. Na jego widok od razu robi mi się raźniej. Jak dobrze, że nic mu nie jest...
- Gdzie jest Pereyra? - pyta go tata.
- Uciekł mi - mówi zdyszany. - Przepraszam, nie wiem jak to możliwe. Byłem cały czas tuż za nim, gdy nagle skęcił i jakby zniknął. Tak po prostu go nie było. Przepraszam - patrzy na mnie z żalem w oczach.
- Nie musiałeś za nim biec, nie musisz za nic przepraszać, ale skoro niewiadomo, gdzie się podział, najlepiej będzie, żebyście jak najszybciej wrócili do stolicy. Tomás przyjechałeś tutaj samochodem?
- Tak. Tutaj stoi. Możemy już jechać, nie ma sprawy.
- Pojadę z wami dla większego bezpieczeństwa.
- A co z moimi rzeczami? - dopytuję. - Tylko po to tu przyjechałam. Mogłabym je zabrać?
- Spakowałaś już wszystko? - pyta ksiądz.
- Tak.
- W takim razie ruchy. Bierzemy je i odjeżdżamy stąd jak najszybiciej - zarządza tata.
Wchodzimy ponownie do domu. Pokazuję mężczyzną, które walizki mają wziąć. Następnie wracamy na ulicę, Ortiz chowa moje rzeczy do bagażnika i wsiadamy do samochodu. Ruszamy.
- Proponuję, żebyś zamieszkała ze mną i z mamą dopóki nie złapiemy Pereyry - zwraca się do mnie Jorge. - Tak będzie najbezpieczniej.
- Cały czas słyszę, że "tak będzie najbezpieczniej". Jak ty to sobie wyobrażasz? Tato, ja zostałam nowicjuszką. Muszę mieszkać w klasztorze tak, jak reszta osób duchownych.
- Tomás też jest osobą duchowną, a mieszka w mieszkaniu, mam rację?
- Ale to jest zupełnie inna sytuacja. On jest... księdzem - biorę głębszy wdech.
- Wiesz, zawsze można porozmawiać z Joaquinem. Myślę, że gdy przedstawi mu się całą sprawę zrozumie i bez problemu pozwoli ci zamieszkać na jakiś czas z rodzicami.
Mówisz to tylko ze względu na moje bezpieczeństwo, czy stwierdziłeś, że dzisiaj za bardzo się do mnie zbliżyłeś i w ten sposób chcesz mnie jeszcze bardziej odsunąć?
- Naprawdę nie wydaje mi się, żeby to było konieczne. Pereyra nie zrobi mi krzywdy, gdy będę w klasztorze, razem z innymi siostrami. Przecież tam każdego dnia jest masa ludzi, nie odważyłby się.
- A w nocy? Nigdy nie wiesz, czy się nie zakradnie - rzuca tata.
- Zamykamy klasztor na noc. Po za tym, przez tak wysokie mury ciężko się zakraść. Wiem, co mówię, już nie raz próbowałam się wykraść i ciężko było - mówię. - Oczywiście robiłam to, pół roku temu, jak siedziałam tam z przymusu. Teraz już nie - dodaję po chwili.
- No, ale jednak udawało ci się to - wtrąca Ortiz.
- Skąd to wiesz?
- Widziałem cię kilka razy w miejscach, w których nie powinenem był widzieć nowicjuszkę.
- To w takim razie, co robił w takim miejscu ksiądz? - pytam. - Skoro nie powinno tam być nowicjuszki to księdza również.
- Mój brat uwielbia chodzić w takie miejsca - broni się.
- A z księdza jest nagle tak dobry brat, że ksiądz wszędzie z nim chodzi? No tak, przecież coraz rzadziej jest ksiądz w Santa Rosa, to przecież, gdzieś ksiądz się musi podziewać.
- Rzadko bywam w klasztorze przez nadmiar rzeczy, jakie muszę zrobić przed wylotem do Watykanu. Nie chodzę bawić się z bratem po klubach.
- Teraz może i tak, ale wcześniej?
- Esperanzo, daj spokój - prosi poddenerwowany.
- Ale to jest bardzo dobry temat. Nie myśli ksiądz, że to nie po bożemu tak okłamywać wiernych?
- Ja nikogo nie okłamuję.
- Doprawdy? - patrzę na niego. - Nie była bym tego taka pewna.
- Co masz na myśli?
- Nic ważnego. Taka tam, dorbnostka.
- Nie no, proszę, mów. Jak powiedziałaś A to powiedz i B.
- STOP! - mówi podniesionym głosem Jorge. - Zatrzymaj samochód!
- Dlaczego?
- Tam jest Pereyra - wskazuje dłonią leśną drogę.
Hej! Jak Wam się podobał rozdział? Spodziewaliście się takiego obrotu sprawy i to na dodatek prawie przed samym końcem? No i jak się Wam wydaje, Pereyra ma naprawdę coś do przekazania Esperanzie, czy to tylko kłamstwo? 🙈
Do zobaczenia ♥
wtorek, 29 sierpnia 2017
Rozdział 46 - Człowiek ze złamanym sercem często bywa zagubiony
- Mogę? - pytam uchylając delikatnie drzwi.
- Jak najbardziej - ksiądz uśmiecha się do mnie w odpowiedzi. - Coś się stało?
- Nie, absolutnie nie - odpowiadam siadając na przeciwko niego. - Mam do ciebie sprawę.
- Do mnie? - dziwi się Joaquin.
- Tak - rzucam. - Ale jako do proboszcza parafii - dodaję po chwili.
- A szkoda - unosi kąciki ust. - Już myślałem, że jakoś osobiście będę mógł ci pomóc.
- Nie. Na całe szczęście nie mam na chwilę obecną żadnych osobistych problemów, ale jak tylko będę je miała to od razu się do ciebie zgłoszę - zapewniam. - Chociaż w sumie, to o co chcę cię prosić w pewnym stopniu odnosi się do mojego życia, jeszcze tego przed nowicjatem, ale nie aż w takim stopniu.
- To znaczy?
- Chciałabym poprosić cię o jeden dzień takiego jakby wolnego, czy jakkolwiek się na to mówi. Wiem, że powinnam iść z tym do matki przełożonej, ale wyjechała, a ja nie mam bladego pojęcia do kogo powinnam się z tym zwrócić i pomyślałam o tobie - wyjaśniam. - Muszę pojechać do La Merced. Sprawa dotyczy mojego domu, w którym kiedyś mieszkałam. Postanowiłam go oddać kuzynce, ale zanim to zrobię, powinnam tam nieco ogarnąć, zabrać rzeczy, które nie chciałabym, żeby zginęły... Rozumiesz?
- Oczywiście. Powiedz mi tylko, kiedy chciałabyś to zrobić, a dostaniesz moją zgodę.
- No właśnie problem w tym, że... dzisiaj - oznajmiam nieśmiało. - Wiem, że powinnam była powiedzieć wcześniej, ale Gilda dopiero chwilę temu się ze mną skontaktowała. Powiedziała, że potrzebuje domu jak najszybciej to tylko możliwe, więc nie chcę z tym zwlekać. Chyba, że byłby to ogromny problem, to mogę to zrobić jutro, pojutrze, ale naprawdę wolałabym to załatwić dziś.
- A jak tam twoje obowiązki? Dużo masz do zrobienia?
- Pomyślałam o tym i umówiłam się z Dianą, że jeśli się zgodzisz, to ona razem z Nieves je przejmą, a ja któregoś razu odrobię jakieś prace za nie.
- No dobrze, w takim razie, nie mogę się nie zgodzić. Powiedz mi jeszcze tylko o której zamierzasz wyjść i wrócić. Wiem, że ciężko powiedzieć dokładnie, ale muszę tak mniej więcej wiedzieć.
- Busa do La Merced mam za jakieś pół godziny. W drugą stronę jeszcze nie sprawdzałam, ale powinnam wrócić przed 22. Mogę ci zadzwonić jak będę już wiedziała na pewno.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Dziękuję ci bardzo.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że jakoś mogłem ci pomóc - mówi. - Skoro już rozmawiamy, to chciałbym cię zapytać o egzaminy zakonne. Wiem, że twoje bycie nowicjuszką to całkiem świeża sprawa, ale chciałbym wiedzieć, czy w ogóle się nad nimi zastawiałaś czy na razie nie dopuszczasz nawet myśli o nich do swojej głowy.
- Wydaje mi się, że będę zdawała je teraz, w najbliższym terminie.
- Tak szybko? - dziwi się. - Jesteś tego pewna?
- Nie w stu procentach, ale chciałabym. Jedyne, czego się obawiam to to, że nie opanuję całego materiału, ale wierzę, że dam radę.
- Nie będę ukrywał, zaskoczyła mnie ta infomacja.
- Też ci się wydaje, że nie zdążę się nauczyć? Siedzę w książkach w każdej wolnej chwili, oprócz tego, dużo materiału przyswoiłam, gdy się tutaj chowałam no i coś tam w głowie zostaje, gdy pomaga się w szkole na zajęciach, czy to Beatriz, czy jakiejkolwiek innej siostrze. Nie wiem, zobaczymy jak to będzie, najwyżej zrezygnuję i zdam później, ale jednak wolałabym teraz.
- Nie, nie o to mi chodziło... - rzuca zmieszany. - Jesteś pewna swojego powołania? Nie wolisz się jeszcze trochę nad tym zastanowić? Nie chcę cię zniechęcać, ale wiesz doskonale, że po ślubach zakonnych powrót do życia cywilnego będzie bardzo trudny, a życie z Chrystusem cięższe przez łamanie przyrzeczenia.
- Nie jestem pewna, ale Concepción powiedziała mi, że to normalne, że mam wątpliwości. Po za tym, odkąd przyjęłam śluby nowicjatu, one praktycznie wcale się już nie pojawiają, a że zdecydowałam się na taką drogę i podoba mi się ona, to nie zamierzam raczej z niej już rezygnować. Chcę trwać przy Bogu w ten sposób, w który trwam teraz. Rozumiem, że nie chcesz, żebym oszukiwała, ale ja nikogo nie okłamuję. Żyję tak, jak czuję. Przynajmniej na tę chwilę. Nikogo nie krzywdzę.
- Nie posądziłem cię o to - broni się.
- Przepraszam. Po prostu próbuję cię przekonać, że wiem, co robię. Chciałabym, żebyś to zaakceptował. Ufam ci i naprawdę uważam cię za jedną z bliższych mi osób. Dlaczego ty nie potrafisz zaufać mnie?
- Esperanzo, ufam ci - zapewnia. - Mam tylko wrażenie, że... - urywa.
- Że...? Proszę, dokończ. Chciałabym wiedzieć, jakie masz wrażenie.
- Że jesteś zagubiona.
- Ja? Zagubiona? - dziwię się. - Niby dlaczego?
- Człowiek ze złamanym sercem często bywa zagubiony.
Nieśmiało wbijam wzrok w podłogę.
- Człowiek zraniony często nie myśli racjonalnie. Podejmuje decyzje, których normalnie by nie podjął. Nie twierdzę, że wstępując do zakonu kogoś okłamałaś. No, może z jednym wyjątkiem. Nie wiem, czy nie oszukałaś samej siebie. Czy nie podjęłaś zbyt pochopnej decyzji ze względu na to, co działo się w twoim życiu. Dlatego też tak dopytuję. Nie chciałem, żeby w jakikolwiek sposób cię to uraziło. Po prostu chciałem ci w jakiś sposób pomóc, uświadomić coś.
- Masz rację - przytakuję przygryzając wargi. - Prawda jest taka, że to, co się działo sprawiło, że wróciłam do habitu, ale to nie jest zasługa tylko tego, co wydarzyło się ostatnio. Zastanawiałam się nad tym już od kilku miesięcy, bo wiedziałam, że nie wygram z Bogiem, jednak zawsze nadzieja sprawiała, że czekałam. I gdy nadszedł ten moment, w którym Tomás powiedział mi, że wyjeżdża do Watykanu uświadomiłam sobie, że to już koniec. Nie mam nawet o co walczyć.
- Czy to, aby na pewno dobry powód, aby wstępować do zakonu?
- Wydaje mi się, że to idealny sposób, żeby odpokutować Bogu za to, że w ogóle śmiałam próbować z nim walczyć - pociągam nosem. - Poznałam jak przeogromna jest jego władza i moc. Strasznie mi głupio, że wcześniej ją ignorowałam. Oprócz tego, nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia z jakimkolwiek innym mężczyzną. Nie chcę takiego życia. Dlatego tutaj jestem. Uważam, że to dobre dla mnie miejsce. Zmieniło mnie na o wiele lepszą osobę.
Nagle słyszę pukanie do drzwi, które chwilę później otwierają się. Pokazuje się w nich María.
- Oj, przepraszam - mówi w wejściu. - Przepraszam, że przeszkadzam, aczkolwiek muszę wam przerwać, zaraz zaczyna się poranne nabożeństwo, które proboszcz powinien odprawić.
- A co z Tomasem? Nie mógłby go za mnie przejąć? - dopytuje duchowny.
- Nie pytałam. To ksiądz jest wpisany w grafik, ale zaraz mogę pójść się zapytać...
- Nie, nie ma takiej potrzeby - wtrącam się. - Idź. Dokończymy tę rozmowę innym razem, o ile ona w ogóle potrzebuje jeszcze zakończenia. Ja też powinnam się już zbierać, bo inaczej odjedzie mi bus.
- Dobrze, w takim razie, już idę - oznajmia zakonnicy Joaquin. - Do zobaczenia, udanej podróży Esperanzo - mówi wychodząc.
- Dzięki, cześć - rzucam.
Godzinę później jestem w La Merced, w swoim domu. Ile kryje się tutaj wspomnień... I tych gorszych, i lepszych... Mieszkałyśmy tutaj z mamą odkąd miałam 5 lat. Niby wcześniej mieszkałam w jakimś innym miejscu, ale byłam na tyle mała, żeby tego nie pamiętać, dlatego zawsze to ten budynek uważałam za miejsce, które spokojnie mogę nazwać "domem" nie tylko pod względem tego, że w nim mieszkałam, ale również dlatego, że to właśnie w nim czułam się najlepiej i najswobodniej. Nigdzie nie czułam się tak dobrze, jak tutaj.
Jakiś czas po tym, jak tutaj przyjechałam, przyszła do mnie moja kuzynka, którą poinformowałam, że się tu pojawię. Chciała się ze mną zobaczyć i liczyłam na to, że nieco mi pomoże, bo szczerze powiedziawszy nie wiem, czy poradziłabym sobie z tym wszystkim sama w ciągu tylko jednego dnia.
- Awww, jak dobrze cię widzieć kochana! - mówi przytulając się do mnie. - Co to za przebranie?
- To nie jest przebranie - oznajmiam.
- Jak to? - dziwi się. - A nie, moment. Już wszystko rozumiem. Po prostu wygodniej będzie ci w tym czymś sprzątać.
- Nie, Gilda, ja... zostałam nowicjuszką.
- No wiem, opowiadałaś mi to. Musiałaś uciekać i się schować, więc wskoczyłaś w habit i zamknęłaś się w zakonie, ale nie rozumiem po co znowu się w niego przebrałaś skoro od miesięcy wszystko jest już dobrze.
- Więc pozwól, że ci wytłumaczę. Zostałam nowicjuszką, ale tak całkiem na poważnie. Kilka dni temu miałam ceremonię wstąpienia do zakonu.
- Jak to? - pyta zdziwiona.
- No tak...
- I nie zaprosiłaś mnie?! Jak mogłaś?! Swoją najbliższą kuzynkę? Wiesz co, nie spodziewałabym się tego po tobie.
Chyba nie zbyt do niej dotarło. Trudno, nie będę się wgłębiała w szczegóły.
- Może po prostu weźmy się już do pracy, co?
Tak bardzo pochłonęłam się w porządkowanie wszystkiego, że nawet nie zauważyłam, kiedy na zewnątrz zaczęło się ściemniać.
- Wygląda na to, że zbiera się na całkiem porządną burzę - mówi Gilda wchodząc do salonu. - Chyba będzie lepiej, jeśli zaczniesz się zbierać.
- Nie, nie wydaje mi się. Po za tym, busa do Buenos Aires mam za dwie godziny. Nie mogę wrócić wcześniej.
- No jak wolisz, ale ja już pójdę.
- Jak to? - dziwię się. - Nie zostaniesz? Myślałam, że zostaniesz już tutaj. Mówiłaś, że bardzo ci zależy, żebym uwinęła się z tym wszystkim.
- Tak, ale myślałam, że się nie wyrobisz. Po za tym, nie przyniosłam nawet swoich rzeczy. Szczerze mówiąc, nawet się nie spakowałam.
- Żartujesz.
- Nie, absolutnie.
- To ja się śpieszę, proszę Joaquina, żeby dał mi koniecznie dzisiaj wolne, bo moja kuzynka musi się jak najszybciej wprowadzić, a ty nie jesteś nawet spakowana?
- Nie. Tak wyszło - odpowiada zmieszana. - No nie przejmuj się, przecież nic takiego się nie stało. A teraz przepraszam, ale będę już leciała. Nie chcę, żeby fryzura mi zmokła.
- Moment, to w takim razie, jak ty to sobie wyobrażasz? Mnie za kilka godzin tutaj nie będzie. Jak zamierzasz się tu wprowadzić nie mając kluczy?
- No to daj mi swoje.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Jak niby mam zamknąć dom, gdy będę wychodzić i nie będę miała kluczy?
- To masz tylko jedną parę? Nie masz jakiś zapasowych?
- Nie wiem. Miałam tylko swoje, ale poczekaj - mówię podchodząc do komody. - Mam. Masz szczęście, proszę - podaję jej. - Tylko uważaj, żeby nie zgubić.
- Się robi.
- I jak się już wprowadzisz to napisz do mnie.
- Dlaczego?
- Jak to dlaczego? Przecież mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia, których dzisiaj i tak już nie załatwimy.
- Ok. Mogę już iść?
- Aż tak ci się tutaj źle ze mną siedzi?
- Nie, ale naprawdę nie mogę zmoknąć. Wczoraj byłam u fryzjera. Moje włosy są jak nowe.
- Dobrze, dobrze. Leć już. Do zobaczenia.
- Cześć - żegna się i trzaska drzwiami.
Zajmuję się pakowaniem wszystkiego, co chcę zabrać do walizki. Cały ten czas, który spędziłam tutaj z moją kuzynką, zajmowałyśmy się ogólnym ogarnianiem wszystkiego. Tak właściwie, to bardziej ja się tym zajmowałam, ale to nie jest takie ważne. Gilda od zawsze była leniwa i szukała wymówek byleby tylko czegoś nie robić.
Nagle słyszę głośne uderzenie i widzę błysk. Światło w pokoju się wyłącza. Panikuję. Kontem oka zerkam w stronę okna. Boję się podejść bliżej, żeby z niego wyjrzeć, lecz mimo to widzę, że na dworze zrobiło się okropnie ciemno. Moja kuzynka chyba jednak miała rację. Zbliża się ogromna burza. Wiatr wieje coraz głośniej i gwałtowniej. Nie cierpię burz. Tak okropnie się ich boję. Wiem, że gdy siedzę w domu to raczej nic mi nie grozi, ale mimo wszystko, te błyski i grzmoty okropnie mnie przerażają. Tym bardziej, że jestem tutaj sama. Jakbym miała jeszcze kogoś do rozmowy, kogoś kto by mnie w tej chwili wspierał, nie było by aż tak źle, ale oczywiście Gilda musiała wyjść. "Tylko spokojnie, nie denerwuj się. Będzie dobrze. To deszcz z dodatkiem błysków i grzmotów. Nic groźnego" - myślę sobie i w tym momencie piorun uderza gdzieś bardzo niedaleko. Powinnam zapalić świeczki. W ten sposób na pewno zrobi się raźniej. Wstaję z podłogi i na ślepo, macając wszystko po drodze, podchodzę do szafki. Otwieram ją i staram się znaleźć świeczki. Chyba je mam. Wyciągam je i podnoszę do góry, aby w nieco jaśniejszym miejscu móc ocenić, czy to, aby na pewno to, czego szukam. Okej, to to. Teraz muszę jeszcze znaleźć jakiś ogień...
Nagle rozlega się gwałtowne pukanie do drzwi. Zamieram w bezruchu. Kto mógłby tutaj przyjść? Tym bardziej w taką ulewę? Nie będę otwierać. Może ten ktoś zaraz sobie pójdzie...
- Otwórz! Wiem, że tam jesteś! - słyszę.
Chyba mam problem.
Dzień dobry wszystkim! Jak podobał Wam się rozdział? Co sądzicie o rozmowie Esperanzy i Joaquina? Czy proboszcz Santa Rosy niepotrzebnie martwi się o Julię czy raczej lepiej, żeby jednak miał na nią oko? No i kto stoi w drzwiach jej domu w La Merced? Kto mógłby się tam zjawić akurat wtedy, gdy ona tam przebywa? Hm 😌
Widzimy się w sobotę! ♥
- Jak najbardziej - ksiądz uśmiecha się do mnie w odpowiedzi. - Coś się stało?
- Nie, absolutnie nie - odpowiadam siadając na przeciwko niego. - Mam do ciebie sprawę.
- Do mnie? - dziwi się Joaquin.
- Tak - rzucam. - Ale jako do proboszcza parafii - dodaję po chwili.
- A szkoda - unosi kąciki ust. - Już myślałem, że jakoś osobiście będę mógł ci pomóc.
- Nie. Na całe szczęście nie mam na chwilę obecną żadnych osobistych problemów, ale jak tylko będę je miała to od razu się do ciebie zgłoszę - zapewniam. - Chociaż w sumie, to o co chcę cię prosić w pewnym stopniu odnosi się do mojego życia, jeszcze tego przed nowicjatem, ale nie aż w takim stopniu.
- To znaczy?
- Chciałabym poprosić cię o jeden dzień takiego jakby wolnego, czy jakkolwiek się na to mówi. Wiem, że powinnam iść z tym do matki przełożonej, ale wyjechała, a ja nie mam bladego pojęcia do kogo powinnam się z tym zwrócić i pomyślałam o tobie - wyjaśniam. - Muszę pojechać do La Merced. Sprawa dotyczy mojego domu, w którym kiedyś mieszkałam. Postanowiłam go oddać kuzynce, ale zanim to zrobię, powinnam tam nieco ogarnąć, zabrać rzeczy, które nie chciałabym, żeby zginęły... Rozumiesz?
- Oczywiście. Powiedz mi tylko, kiedy chciałabyś to zrobić, a dostaniesz moją zgodę.
- No właśnie problem w tym, że... dzisiaj - oznajmiam nieśmiało. - Wiem, że powinnam była powiedzieć wcześniej, ale Gilda dopiero chwilę temu się ze mną skontaktowała. Powiedziała, że potrzebuje domu jak najszybciej to tylko możliwe, więc nie chcę z tym zwlekać. Chyba, że byłby to ogromny problem, to mogę to zrobić jutro, pojutrze, ale naprawdę wolałabym to załatwić dziś.
- A jak tam twoje obowiązki? Dużo masz do zrobienia?
- Pomyślałam o tym i umówiłam się z Dianą, że jeśli się zgodzisz, to ona razem z Nieves je przejmą, a ja któregoś razu odrobię jakieś prace za nie.
- No dobrze, w takim razie, nie mogę się nie zgodzić. Powiedz mi jeszcze tylko o której zamierzasz wyjść i wrócić. Wiem, że ciężko powiedzieć dokładnie, ale muszę tak mniej więcej wiedzieć.
- Busa do La Merced mam za jakieś pół godziny. W drugą stronę jeszcze nie sprawdzałam, ale powinnam wrócić przed 22. Mogę ci zadzwonić jak będę już wiedziała na pewno.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Dziękuję ci bardzo.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że jakoś mogłem ci pomóc - mówi. - Skoro już rozmawiamy, to chciałbym cię zapytać o egzaminy zakonne. Wiem, że twoje bycie nowicjuszką to całkiem świeża sprawa, ale chciałbym wiedzieć, czy w ogóle się nad nimi zastawiałaś czy na razie nie dopuszczasz nawet myśli o nich do swojej głowy.
- Wydaje mi się, że będę zdawała je teraz, w najbliższym terminie.
- Tak szybko? - dziwi się. - Jesteś tego pewna?
- Nie w stu procentach, ale chciałabym. Jedyne, czego się obawiam to to, że nie opanuję całego materiału, ale wierzę, że dam radę.
- Nie będę ukrywał, zaskoczyła mnie ta infomacja.
- Też ci się wydaje, że nie zdążę się nauczyć? Siedzę w książkach w każdej wolnej chwili, oprócz tego, dużo materiału przyswoiłam, gdy się tutaj chowałam no i coś tam w głowie zostaje, gdy pomaga się w szkole na zajęciach, czy to Beatriz, czy jakiejkolwiek innej siostrze. Nie wiem, zobaczymy jak to będzie, najwyżej zrezygnuję i zdam później, ale jednak wolałabym teraz.
- Nie, nie o to mi chodziło... - rzuca zmieszany. - Jesteś pewna swojego powołania? Nie wolisz się jeszcze trochę nad tym zastanowić? Nie chcę cię zniechęcać, ale wiesz doskonale, że po ślubach zakonnych powrót do życia cywilnego będzie bardzo trudny, a życie z Chrystusem cięższe przez łamanie przyrzeczenia.
- Nie jestem pewna, ale Concepción powiedziała mi, że to normalne, że mam wątpliwości. Po za tym, odkąd przyjęłam śluby nowicjatu, one praktycznie wcale się już nie pojawiają, a że zdecydowałam się na taką drogę i podoba mi się ona, to nie zamierzam raczej z niej już rezygnować. Chcę trwać przy Bogu w ten sposób, w który trwam teraz. Rozumiem, że nie chcesz, żebym oszukiwała, ale ja nikogo nie okłamuję. Żyję tak, jak czuję. Przynajmniej na tę chwilę. Nikogo nie krzywdzę.
- Nie posądziłem cię o to - broni się.
- Przepraszam. Po prostu próbuję cię przekonać, że wiem, co robię. Chciałabym, żebyś to zaakceptował. Ufam ci i naprawdę uważam cię za jedną z bliższych mi osób. Dlaczego ty nie potrafisz zaufać mnie?
- Esperanzo, ufam ci - zapewnia. - Mam tylko wrażenie, że... - urywa.
- Że...? Proszę, dokończ. Chciałabym wiedzieć, jakie masz wrażenie.
- Że jesteś zagubiona.
- Ja? Zagubiona? - dziwię się. - Niby dlaczego?
- Człowiek ze złamanym sercem często bywa zagubiony.
Nieśmiało wbijam wzrok w podłogę.
- Człowiek zraniony często nie myśli racjonalnie. Podejmuje decyzje, których normalnie by nie podjął. Nie twierdzę, że wstępując do zakonu kogoś okłamałaś. No, może z jednym wyjątkiem. Nie wiem, czy nie oszukałaś samej siebie. Czy nie podjęłaś zbyt pochopnej decyzji ze względu na to, co działo się w twoim życiu. Dlatego też tak dopytuję. Nie chciałem, żeby w jakikolwiek sposób cię to uraziło. Po prostu chciałem ci w jakiś sposób pomóc, uświadomić coś.
- Masz rację - przytakuję przygryzając wargi. - Prawda jest taka, że to, co się działo sprawiło, że wróciłam do habitu, ale to nie jest zasługa tylko tego, co wydarzyło się ostatnio. Zastanawiałam się nad tym już od kilku miesięcy, bo wiedziałam, że nie wygram z Bogiem, jednak zawsze nadzieja sprawiała, że czekałam. I gdy nadszedł ten moment, w którym Tomás powiedział mi, że wyjeżdża do Watykanu uświadomiłam sobie, że to już koniec. Nie mam nawet o co walczyć.
- Czy to, aby na pewno dobry powód, aby wstępować do zakonu?
- Wydaje mi się, że to idealny sposób, żeby odpokutować Bogu za to, że w ogóle śmiałam próbować z nim walczyć - pociągam nosem. - Poznałam jak przeogromna jest jego władza i moc. Strasznie mi głupio, że wcześniej ją ignorowałam. Oprócz tego, nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia z jakimkolwiek innym mężczyzną. Nie chcę takiego życia. Dlatego tutaj jestem. Uważam, że to dobre dla mnie miejsce. Zmieniło mnie na o wiele lepszą osobę.
Nagle słyszę pukanie do drzwi, które chwilę później otwierają się. Pokazuje się w nich María.
- Oj, przepraszam - mówi w wejściu. - Przepraszam, że przeszkadzam, aczkolwiek muszę wam przerwać, zaraz zaczyna się poranne nabożeństwo, które proboszcz powinien odprawić.
- A co z Tomasem? Nie mógłby go za mnie przejąć? - dopytuje duchowny.
- Nie pytałam. To ksiądz jest wpisany w grafik, ale zaraz mogę pójść się zapytać...
- Nie, nie ma takiej potrzeby - wtrącam się. - Idź. Dokończymy tę rozmowę innym razem, o ile ona w ogóle potrzebuje jeszcze zakończenia. Ja też powinnam się już zbierać, bo inaczej odjedzie mi bus.
- Dobrze, w takim razie, już idę - oznajmia zakonnicy Joaquin. - Do zobaczenia, udanej podróży Esperanzo - mówi wychodząc.
- Dzięki, cześć - rzucam.
Godzinę później jestem w La Merced, w swoim domu. Ile kryje się tutaj wspomnień... I tych gorszych, i lepszych... Mieszkałyśmy tutaj z mamą odkąd miałam 5 lat. Niby wcześniej mieszkałam w jakimś innym miejscu, ale byłam na tyle mała, żeby tego nie pamiętać, dlatego zawsze to ten budynek uważałam za miejsce, które spokojnie mogę nazwać "domem" nie tylko pod względem tego, że w nim mieszkałam, ale również dlatego, że to właśnie w nim czułam się najlepiej i najswobodniej. Nigdzie nie czułam się tak dobrze, jak tutaj.
Jakiś czas po tym, jak tutaj przyjechałam, przyszła do mnie moja kuzynka, którą poinformowałam, że się tu pojawię. Chciała się ze mną zobaczyć i liczyłam na to, że nieco mi pomoże, bo szczerze powiedziawszy nie wiem, czy poradziłabym sobie z tym wszystkim sama w ciągu tylko jednego dnia.
- Awww, jak dobrze cię widzieć kochana! - mówi przytulając się do mnie. - Co to za przebranie?
- To nie jest przebranie - oznajmiam.
- Jak to? - dziwi się. - A nie, moment. Już wszystko rozumiem. Po prostu wygodniej będzie ci w tym czymś sprzątać.
- Nie, Gilda, ja... zostałam nowicjuszką.
- No wiem, opowiadałaś mi to. Musiałaś uciekać i się schować, więc wskoczyłaś w habit i zamknęłaś się w zakonie, ale nie rozumiem po co znowu się w niego przebrałaś skoro od miesięcy wszystko jest już dobrze.
- Więc pozwól, że ci wytłumaczę. Zostałam nowicjuszką, ale tak całkiem na poważnie. Kilka dni temu miałam ceremonię wstąpienia do zakonu.
- Jak to? - pyta zdziwiona.
- No tak...
- I nie zaprosiłaś mnie?! Jak mogłaś?! Swoją najbliższą kuzynkę? Wiesz co, nie spodziewałabym się tego po tobie.
Chyba nie zbyt do niej dotarło. Trudno, nie będę się wgłębiała w szczegóły.
- Może po prostu weźmy się już do pracy, co?
Tak bardzo pochłonęłam się w porządkowanie wszystkiego, że nawet nie zauważyłam, kiedy na zewnątrz zaczęło się ściemniać.
- Wygląda na to, że zbiera się na całkiem porządną burzę - mówi Gilda wchodząc do salonu. - Chyba będzie lepiej, jeśli zaczniesz się zbierać.
- Nie, nie wydaje mi się. Po za tym, busa do Buenos Aires mam za dwie godziny. Nie mogę wrócić wcześniej.
- No jak wolisz, ale ja już pójdę.
- Jak to? - dziwię się. - Nie zostaniesz? Myślałam, że zostaniesz już tutaj. Mówiłaś, że bardzo ci zależy, żebym uwinęła się z tym wszystkim.
- Tak, ale myślałam, że się nie wyrobisz. Po za tym, nie przyniosłam nawet swoich rzeczy. Szczerze mówiąc, nawet się nie spakowałam.
- Żartujesz.
- Nie, absolutnie.
- To ja się śpieszę, proszę Joaquina, żeby dał mi koniecznie dzisiaj wolne, bo moja kuzynka musi się jak najszybciej wprowadzić, a ty nie jesteś nawet spakowana?
- Nie. Tak wyszło - odpowiada zmieszana. - No nie przejmuj się, przecież nic takiego się nie stało. A teraz przepraszam, ale będę już leciała. Nie chcę, żeby fryzura mi zmokła.
- Moment, to w takim razie, jak ty to sobie wyobrażasz? Mnie za kilka godzin tutaj nie będzie. Jak zamierzasz się tu wprowadzić nie mając kluczy?
- No to daj mi swoje.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Jak niby mam zamknąć dom, gdy będę wychodzić i nie będę miała kluczy?
- To masz tylko jedną parę? Nie masz jakiś zapasowych?
- Nie wiem. Miałam tylko swoje, ale poczekaj - mówię podchodząc do komody. - Mam. Masz szczęście, proszę - podaję jej. - Tylko uważaj, żeby nie zgubić.
- Się robi.
- I jak się już wprowadzisz to napisz do mnie.
- Dlaczego?
- Jak to dlaczego? Przecież mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia, których dzisiaj i tak już nie załatwimy.
- Ok. Mogę już iść?
- Aż tak ci się tutaj źle ze mną siedzi?
- Nie, ale naprawdę nie mogę zmoknąć. Wczoraj byłam u fryzjera. Moje włosy są jak nowe.
- Dobrze, dobrze. Leć już. Do zobaczenia.
- Cześć - żegna się i trzaska drzwiami.
Zajmuję się pakowaniem wszystkiego, co chcę zabrać do walizki. Cały ten czas, który spędziłam tutaj z moją kuzynką, zajmowałyśmy się ogólnym ogarnianiem wszystkiego. Tak właściwie, to bardziej ja się tym zajmowałam, ale to nie jest takie ważne. Gilda od zawsze była leniwa i szukała wymówek byleby tylko czegoś nie robić.
Nagle słyszę głośne uderzenie i widzę błysk. Światło w pokoju się wyłącza. Panikuję. Kontem oka zerkam w stronę okna. Boję się podejść bliżej, żeby z niego wyjrzeć, lecz mimo to widzę, że na dworze zrobiło się okropnie ciemno. Moja kuzynka chyba jednak miała rację. Zbliża się ogromna burza. Wiatr wieje coraz głośniej i gwałtowniej. Nie cierpię burz. Tak okropnie się ich boję. Wiem, że gdy siedzę w domu to raczej nic mi nie grozi, ale mimo wszystko, te błyski i grzmoty okropnie mnie przerażają. Tym bardziej, że jestem tutaj sama. Jakbym miała jeszcze kogoś do rozmowy, kogoś kto by mnie w tej chwili wspierał, nie było by aż tak źle, ale oczywiście Gilda musiała wyjść. "Tylko spokojnie, nie denerwuj się. Będzie dobrze. To deszcz z dodatkiem błysków i grzmotów. Nic groźnego" - myślę sobie i w tym momencie piorun uderza gdzieś bardzo niedaleko. Powinnam zapalić świeczki. W ten sposób na pewno zrobi się raźniej. Wstaję z podłogi i na ślepo, macając wszystko po drodze, podchodzę do szafki. Otwieram ją i staram się znaleźć świeczki. Chyba je mam. Wyciągam je i podnoszę do góry, aby w nieco jaśniejszym miejscu móc ocenić, czy to, aby na pewno to, czego szukam. Okej, to to. Teraz muszę jeszcze znaleźć jakiś ogień...
Nagle rozlega się gwałtowne pukanie do drzwi. Zamieram w bezruchu. Kto mógłby tutaj przyjść? Tym bardziej w taką ulewę? Nie będę otwierać. Może ten ktoś zaraz sobie pójdzie...
- Otwórz! Wiem, że tam jesteś! - słyszę.
Chyba mam problem.
Dzień dobry wszystkim! Jak podobał Wam się rozdział? Co sądzicie o rozmowie Esperanzy i Joaquina? Czy proboszcz Santa Rosy niepotrzebnie martwi się o Julię czy raczej lepiej, żeby jednak miał na nią oko? No i kto stoi w drzwiach jej domu w La Merced? Kto mógłby się tam zjawić akurat wtedy, gdy ona tam przebywa? Hm 😌
Widzimy się w sobotę! ♥
sobota, 26 sierpnia 2017
Rozdział 45 - Gdzie brak nadziei, gdzie brakuje radości, po prostu nie wiem
Po odmówionej modlitwie siadamy w ławkach, a ministranci razem z Tomasem przygotowują dary. Ortiz odmawia modlitwę, która prawie nie jest słyszalna, gdyż mówi ją szeptem, a oprócz tego chór w tym czasie śpiewa jedną z pieśni. Kiedy wszystko jest już gotowe ksiądz ponownie przybliża się do mikrofonu.
- Módlcie się, aby moją i waszą Ofiarę przyjął Bóg, Ojciec Wszechmogący.
- Niech Pan przyjmie Ofiarę z rąk twoich na cześć i chwałę swojego imienia, a także na pożytek nasz i całego Kościoła świętego. Boże, weź pod opiekę obecną tutaj nowicjuszkę Esperanzę i wspieraj ją na jej nowej drodze życia. Umocnij ją w wierze i spraw, aby jej serce zawsze było na ciebie otwarte tak, jak na potrzeby innych ludzi.
- Pan z Wami.
- I z duchem twoim.
- W górę serca.
- Wznosimy je do Pana.
- Dzięki składajmy Panu Bogu naszemu.
- Godne to i sprawiedliwe.
- Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, abyśmy zawsze i wszędzie Tobie składali dziękczynienie, Panie, Ojcze święty, wszechmogący, wieczny Boże. Ty postanowiłeś dokonać zbawienia rodzaju ludzkiego na drzewie Krzyża. Na drzewie rajskim śmierć wzięła początek, na drzewie Krzyża powstało nowe życie, a szatan, który na drzewie zwyciężył, na drzewie również został pokonany, przez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Przez Niego Twój majestat uwielbiają zastępy Aniołów, którzy zawsze się radują w Twojej obecności. Prosimy, aby i nasze głosy przyłączyły się do nich, razem z nimi wołając.
Suplicio przygrywa na organach i wierni zaczynają śpiewać.
- Święty, Święty, Święty, Pan Bóg Zastępów. Pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej. Hosanna na wysokości. Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie. Hosanna na wysokości.
- Zaprawdę, święty jesteś, Boże, źródło wszelkiej świętości.
Kapłan wyciąga ręce nad hostię i kielich z winem. Po kościele niesie się odgłos dzwonków. Wszyscy przyklękają.
- Uświęć te dary mocą Twojego Ducha aby stały się dla nas Ciałem i Krwią naszego Pana Jezusa Chrystusa. On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom, mówiąc: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: to jest bowiem ciało moje, które za was będzie wydane.
Hostia zostaje nam ukazana przez Ortiza, który po dłuższej chwili przyklęka, odkłada ją i pochyla się nad kielichem.
- Podobnie po wieczerzy wziął kielich i ponownie dzięki Tobie składając, podał swoim uczniom, mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy: to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na Moją pamiątkę.
Podobnie jak z hostią, ksiądz podnosi kielich do góry, po czym odstawia go i przyklęka. Ludzie podnoszą się z podłogi.
- Oto wielka tajemnica wiary.
- Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale.
- Wspominając śmierć i zmartwychwstanie Twojego Syna, ofiarujemy Tobie, Boże, Chleb życia i Kielich zbawienia i dziękujemy, że nas wybrałeś, abyśmy stali przed Tobą i Tobie służyli. Pokornie błagamy, aby Duch Święty zjednoczył nas wszystkich, przyjmujących Ciało i Krew Chrystusa. Pamiętaj, Boże, o Twoim Kościele na całej ziemi. Spraw, aby lud Twój wzrastał w miłości razem z naszym Papieżem N., naszym Biskupem N. oraz całym duchowieństwem. Pamiętaj także o naszych zmarłych braciach i siostrach, którzy zasnęli z nadzieją zmartwychwstania, i o wszystkich, którzy w Twojej łasce odeszli z tego świata. Dopuść ich do oglądania Twojej światłości. Prosimy Cię, zmiłuj się nad nami wszystkimi i daj nam udział w życiu wiecznym z Najświętszą Bogurodzicą Dziewicą Maryją, ze świętymi Apostołami i wszystkimi świętymi, którzy w ciągu wieków podobali się Tobie, abyśmy z nimi wychwalali Ciebie przez Twojego Syna, Jezusa Chrystusa. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, Tobie, Boże Ojcze wszechmogący, w jedności Ducha Świętego, wszelka cześć i chwała, przez wszystkie wieki wieków.
- Amen.
- Pouczeni przez Zbawiciela i posłuszni jego słowom ośmielamy się mówić.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi, chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw od złego.
- Wybaw nas Panie od zła wszelkiego i obdarz nasze czasy pokojem. Wspomóż nas w swoim miłosierdziu, abyśmy zawsze wolni od grzech i bezpieczni od wszelkiego zamętu, pełni nadziei oczekiwali przyjścia naszego zbawiciela Jezusa Chrystusa.
- Bo Twoje jest królestwo, potęga i chwała na wieki.
- Panie Jezu Chryste, Ty powiedziałeś swoim Apostołom: Pokój wam zostawiam, pokój mój wam daję. Prosimy Cię, nie zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła i zgodnie z Twoją wolą napełniaj go pokojem i doprowadź do pełnej jedności. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków.
- Amen.
- Pokój Pański niech zawsze będzie z wami.
- I z duchem twoim.
- Przekażcie sobie znak pokoju.
Zaczynam kiwać głową z życzliwym uśmiechem do wszystkich ludzi, którzy są w zasięgu wzroku. Najpierw do Clary, która razem z Jorge siedzi najbliżej mnie. Potem do matki przełożonej oraz reszty zakonnic, do chóru, a następnie obracam się do wiernych, którzy przyszli. To było do przewidzenia, że nie pojawi się tu za wiele moich znajomych, bo w Buenos Aires nie jest ich dużo. Natomiast osoby, które były mi bliższe najprawdopodobniej są w La Merced i zdążyły już o mnie zapomnieć. Trudno, to raczej było do przewidzenia. Nie chcę o tym myśleć. Ważniejsze jest, abym cieszyła się ludźmi, którzy są dzisiaj ze mną, a o dziwo kilku ich przyszło. Gato z Gildą, Lola, która śpiewa specjalnie dla mnie w chórze, z Pedro, który tak właściwie jest moim bratem, część uczniów z naszej szkoły... nawet Maximo z Evą. Jak Maxima mogłabym się jeszcze w jakimś malutkim stopniu tutaj spodziewać, tak Evy wcale. Nie wiem, co nakłoniło ją do przyjścia, bo wątpię, żeby jej narzeczony ją do tego namawiał. Pewnie chciała upewnić się, że nie ucieknę i że ceremonia, po której będę musiała zostawić Ortizów w spokoju pod względem miłosnym, zostanie odprawiona.
- Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami. Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami. Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, obdarz nas pokojem.
Widzę, że z zakrystii wychodzi Joaquin. Co? Jak to możliwe? Skoro tutaj jest, to dlaczego to nie on prowadzi tę mszę? Moment, Julia, uspokój się. Na pewno da się to jakoś sensownie wytłumaczyć... Przecież nie musiał tutaj być od samego początku uroczystości... Niewykluczone, że przed chwilą przyjechał skoro pokazał się dopiero teraz. Jestem pewna, no dobra, może aż tak to nie, ale wydaje mi się, że jeśli nie wypadłoby mu coś bardzo ważnego, to odprawiłby tę mszę. Tym bardziej, że wiedział, jakie to dla mnie ważne. Jest on jedną z osób, które zdają sobie sprawę z tego, jak mają się moje sprawy sercowe, więc nie pozwoliłby na to, żeby Ortiz go zastąpił, gdyby nie stało się coś znaczącego.
Nagle rozlega się odgłos dzwonków. Wszyscy klękają, a Tomás unosi hostię do góry.
- Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Błogosławieni, którzy zostali wezwani na Jego ucztę.
- Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja.
Następuje chwila ciszy. Tomás bierze do ust hostię, po czym przyklęka, a następnie podchodzi do tabernakulum i wyciąga z niego patenę. Czuję jak Clara delikatnie szturcha mnie w ramię. Czyli mam podejść jako pierwsza do komunii? No tak, przecież to całkiem logiczne.
Wstaję z kolan i powolnym krokiem podchodzę do ołtarza tak, aby to ksiądz chociaż przez krótką chwilę na mnie poczekał. Naprawdę nie chciałam podchodzić do Tomasa. Wolałam iść do Joaquina, to byłoby dla mnie o wiele wygodniejsze i prostsze, ale skoro to Ortiz pierwszy był gotowy to niestety nie miałam za dużego wyboru. Po za tym, to on stał bliżej miejsca, w którym siedziałam, więc bardzo dziwne byłoby, gdybym przeszła na drugą stronę tylko po to, żeby przyjąć hostię. Gdyby była to zwykła msza, to pewnie bym to zrobiła, ale teraz nie. Wszyscy na mnie patrzą. No może nie wszyscy, ale ci, których obchodzi to, że wstępuję do klasztoru, na pewno.
Staję przed wikarym i staram się nie spojrzeć mu w twarz. To najgorsze, co mogłabym teraz zrobić. Spojrzeć mu w te niebywałe, błękitne niczym niebo, oczy i poczuć ogromne ukłucie, tęsknotę i wszystkie te emocje, których nie powinnam teraz odczuwać. Czy on robi to wszystko celowo? Czy specjalnie pierwszy podszedł i jeszcze stanął po tej stronie, czy to beznadziejny przypadek?
- Ciało Chrystusa - słyszę.
Wpatruję się w kawałek opłatka przez niego uniesiony. Nie patrz wyżej. Nie w oczy. Ani mi się waż to zrobić Julio!
- Amen - odpowiadam otwierając usta.
Tomás wkłada mi hostię do buzi. Opuszczam głowę w dół i odchodzę, aby ustąpić miejsca osobom, które zdążyły ustawić się już w kolejce. Zajmuję ponownie swoje miejsce w ławce klęcząc. Boże, dlaczego to akurat on musi prowadzić tę mszę? Rozumiem, że tutejszy ksiądz i tak dalej, ale dlaczego w dniu, gdy pragnę się całkowicie tobie oddać, ty stawiasz go na mojej drodze pozostawiając mnie w bardzo niekomfortowej sytuacji? To ja muszę przez całą uroczystość unikać jego spojrzenia, a jednocześnie wyglądać całkowicie naturalnie, aby ktoś, kto nie wie o naszym sekrecie, nie mógł się niczego domyślić. Źle się z tym czuję. Nie powinnam się tym zamartwiać właśnie dzisiaj, a jednak nie mogę tego nie robić. Staram sobie wmówić, że to zwykły ksiądz, który wypełnia swoje obowiązki, ale nie... On jest dla mnie kimś więcej niż tylko zwykłym duchownym... Strasznie trudno było udawać, że podejście do niego po opłatek było dla mnie proste, bo przecież takie powinno być...
Słychać dzwoneczki. Jeden z młodszych ministrantów nimi dzwoni, aby oznajmić, że możemy już wstać z kolan i usiąść, jak też robię. Patrzę na ołtarz. Nie na Tomasa, a na jego ruchy. Obserwuję z jaką dokładnością wszystko robi. Wypija wino, wyciera po sobie kielich, składa puryfikaterz, odstawia wszystko na bok, aby ktoś mógł to stamtąd zabrać i odstawić. Gdy wszystko wykona czeka, aż Suplicio skończy śpiewać pieśń.
- Módlmy się - wszyscy wstają. - Wszechmogący Boże, przez zwiastowanie anielskie poznaliśmy wcielenie Chrystusa, Twojego Syna, prosimy Cię, wlej w nasze serca swoją łaskę, abyśmy przez Jego Mękę i Krzyż zostali doprowadzeni do chwały zmartwychwstania. Przez tegoż Chrystusa Pana naszego.
- Amen.
- Na zakończenie mszy chciałbym jeszcze pogratulować naszej nowej nowicjuszce Esperanzie - oznajmia patrząc w moją stronę, lecz ja wbijam wzrok w podłogę. - Niech Bóg ci błogosławi i trzyma cię w opiece, abyś godnie mu służyła. Pamiętaj, z Panem nikt nie jest sam i znajdziesz u niego odpowiedź na wszystkie swoje problemy. Trwaj przy nim wytrwale - wzdycha.
Czuję się głupio, ale mimo wszystko posyłam do niego delikatny uśmiech w ramach podziękowań za słowa skierowane do mnie. Nie jestem pewna, czy go zauważa, lecz pewnie tak, bo patrzy na mnie przez moment.
- Przyjmijcie Boże błogosławieństwo - unosi dłonie do góry. - Pan z wami.
- I z duchem twoim.
- Niech was błogosławi Bóg wszechmogący, Ojciec i Syn i Duch Święty - wszyscy robią znak krzyża.
- Amen.
- Idźcie w pokoju Chrystusa.
- Bogu niech będą dzięki.
Te doy, mi corazón sincero, Para gritar sin miedo lo hermoso que es tu amor. Tendré mis manos sin cansancio, tu historia entre mis labios y fuerza en la oración. | Wyrażam szczere serce, Krzyczeć ze strachu jak piękna jest twoja miłość. Ja mam swoje ręce bez zmęczenia, Twoja historia wchodzi między moje wargi i siły są w modlitwie. |
Hej! No i zakończyła się msza, na której Julia przyjęła święcenia na nowicjuszkę. Jak będzie teraz wyglądać jej życie? Możemy domyślać się, że spędzi je w zakonie, aczkolwiek co z miłością jej życia, Tomasem? Czy to aby na pewno jest ich koniec? 🙈
Po komentarzach pod wcześniejszą częścią dało się zauważyć, że nie za wielu osobą spodobała się ceremonia, a raczej moja próba opisania jej. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że czytanie formułki mszy jest dość nudne, dlatego postarałam się pododawać kilka przemyśleń Julii tak, aby nie było to zbyt monotonne, a jednocześnie, aby to msza była tym wątkiem, na którym głównie skupiałyby się owe rozdziały. Jednak, z tego co zauważyłam, Waszym zdaniem niezbyt mi się to udało 😅
Aż do dzisiaj zastanawiałam się, czy druga część ceremonii powinna ujrzeć światło dzienne, ale, jak już pisałam, nie miałam zbyt dużego wyjścia. Musiałabym pisać dodatkowy rozdział oraz poprawiać następne z racji tego, że pojawiają się w nich nawiązania do tego. Postanowiłam więc zostawić to tak, jak jest. Po za tym, nie będę ukrywać - chyba jeszcze nigdy nie napracowałam się tyle nad jakąkolwiek pracą pisemną, jak nad tym i ostatnim rozdziałem (bo jeśli czytaliście informację pod poprzednią częścią, to powinniście wiedzieć, że pierwotnie miał być to jeden dłuższy rozdział, który ostatecznie podzieliłam na dwa). Myślałam, że opisanie mszy świętej nie będzie takie trudne, jednak okazało się, że jestem w dość dużym błędzie. Byłam przekonana, że mam wystarczającą wiedzę na ten temat, jednak okazała się ona w tym wypadku zbyt uboga, więc musiałam się nieco douczyć i doczytać. Chyba najwięcej czasu poświęciłam na kazanie Ortiza, które pojawiło się we wtorek, gdyż no, powiedzmy sobie szczerze, nie zajmuję się tym na co dzień. Mam nadzieję, że chociaż w jakimś stopniu zgadzałoby się z prawdziwym kazaniem.
Często się zdarza, że człowiek chce dobrze, ale nie wychodzi. Trudno, takie życie. Wierzę, że to rozumiecie. Zapamiętam, żeby unikać w przyszłości takich błędów. W ramach rekompensaty mogę was jedynie zapewnić, że teraz będzie już tylko coraz ciekawiej (a przynajmniej mam taką nadzieję, bo do następnych rozdziałów jestem o wiele bardziej przekonana 😀).
Do zobaczenia w przyszłym tygodniu ♥
Subskrybuj:
Posty (Atom)