wtorek, 29 sierpnia 2017

Rozdział 46 - Człowiek ze złamanym sercem często bywa zagubiony

- Mogę? - pytam uchylając delikatnie drzwi.
- Jak najbardziej - ksiądz uśmiecha się do mnie w odpowiedzi. - Coś się stało?
- Nie, absolutnie nie - odpowiadam siadając na przeciwko niego. - Mam do ciebie sprawę.
- Do mnie? - dziwi się Joaquin.
- Tak - rzucam. - Ale jako do proboszcza parafii - dodaję po chwili.
- A szkoda - unosi kąciki ust. -  Już myślałem, że jakoś osobiście będę mógł ci pomóc.
- Nie. Na całe szczęście nie mam na chwilę obecną żadnych osobistych problemów, ale jak tylko będę je miała to od razu się do ciebie zgłoszę - zapewniam. - Chociaż w sumie, to o co chcę cię prosić w pewnym stopniu odnosi się do mojego życia, jeszcze tego przed nowicjatem, ale nie aż w takim stopniu.
- To znaczy?
- Chciałabym poprosić cię o jeden dzień takiego jakby wolnego, czy jakkolwiek się na to mówi. Wiem, że powinnam iść z tym do matki przełożonej, ale wyjechała, a ja nie mam bladego pojęcia do kogo powinnam się z tym zwrócić i pomyślałam o tobie - wyjaśniam. - Muszę pojechać do La Merced. Sprawa dotyczy mojego domu, w którym kiedyś mieszkałam. Postanowiłam go oddać kuzynce, ale zanim to zrobię, powinnam tam nieco ogarnąć, zabrać rzeczy, które nie chciałabym, żeby zginęły... Rozumiesz?
- Oczywiście. Powiedz mi tylko, kiedy chciałabyś to zrobić, a dostaniesz moją zgodę.
- No właśnie problem w tym, że... dzisiaj - oznajmiam nieśmiało. - Wiem, że powinnam była powiedzieć wcześniej, ale Gilda dopiero chwilę temu się ze mną skontaktowała. Powiedziała, że potrzebuje domu jak najszybciej to tylko możliwe, więc nie chcę z tym zwlekać. Chyba, że byłby to ogromny problem, to mogę to zrobić jutro, pojutrze, ale naprawdę wolałabym to załatwić dziś.
- A jak tam twoje obowiązki? Dużo masz do zrobienia?
- Pomyślałam o tym i umówiłam się z Dianą, że jeśli się zgodzisz, to ona razem z Nieves je przejmą, a ja któregoś razu odrobię jakieś prace za nie.
- No dobrze, w takim razie, nie mogę się nie zgodzić. Powiedz mi jeszcze tylko o której zamierzasz wyjść i wrócić. Wiem, że ciężko powiedzieć dokładnie, ale muszę tak mniej więcej wiedzieć.
- Busa do La Merced mam za jakieś pół godziny. W drugą stronę jeszcze nie sprawdzałam, ale powinnam wrócić przed 22. Mogę ci zadzwonić jak będę już wiedziała na pewno.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Dziękuję ci bardzo.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że jakoś mogłem ci pomóc - mówi. - Skoro już rozmawiamy, to chciałbym cię zapytać o egzaminy zakonne. Wiem, że twoje bycie nowicjuszką to całkiem świeża sprawa, ale chciałbym wiedzieć, czy w ogóle się nad nimi zastawiałaś czy na razie nie dopuszczasz nawet myśli o nich do swojej głowy.
- Wydaje mi się, że będę zdawała je teraz, w najbliższym terminie.
- Tak szybko? - dziwi się. - Jesteś tego pewna?
- Nie w stu procentach, ale chciałabym. Jedyne, czego się obawiam to to, że nie opanuję całego materiału, ale wierzę, że dam radę.
- Nie będę ukrywał, zaskoczyła mnie ta infomacja.
- Też ci się wydaje, że nie zdążę się nauczyć? Siedzę w książkach w każdej wolnej chwili, oprócz tego, dużo materiału przyswoiłam, gdy się tutaj chowałam no i coś tam w głowie zostaje, gdy pomaga się w szkole na zajęciach, czy to Beatriz, czy jakiejkolwiek innej siostrze. Nie wiem, zobaczymy jak to będzie, najwyżej zrezygnuję i zdam później, ale jednak wolałabym teraz.
- Nie, nie o to mi chodziło... - rzuca zmieszany. - Jesteś pewna swojego powołania? Nie wolisz się jeszcze trochę nad tym zastanowić? Nie chcę cię zniechęcać, ale wiesz doskonale, że po ślubach zakonnych powrót do życia cywilnego będzie bardzo trudny, a życie z Chrystusem cięższe przez łamanie przyrzeczenia.
- Nie jestem pewna, ale Concepción powiedziała mi, że to normalne, że mam wątpliwości. Po za tym, odkąd przyjęłam śluby nowicjatu, one praktycznie wcale się już nie pojawiają, a że zdecydowałam się na taką drogę i podoba mi się ona, to nie zamierzam raczej z niej już rezygnować. Chcę trwać przy Bogu w ten sposób, w który trwam teraz. Rozumiem, że nie chcesz, żebym oszukiwała, ale ja nikogo nie okłamuję. Żyję tak, jak czuję. Przynajmniej na tę chwilę. Nikogo nie krzywdzę.
- Nie posądziłem cię o to - broni się.
- Przepraszam. Po prostu próbuję cię przekonać, że wiem, co robię. Chciałabym, żebyś to zaakceptował. Ufam ci i naprawdę uważam cię za jedną z bliższych mi osób. Dlaczego ty nie potrafisz zaufać mnie?
- Esperanzo, ufam ci - zapewnia. - Mam tylko wrażenie, że... - urywa.
- Że...? Proszę, dokończ. Chciałabym wiedzieć, jakie masz wrażenie.
- Że jesteś zagubiona.
- Ja? Zagubiona? - dziwię się. - Niby dlaczego?
- Człowiek ze złamanym sercem często bywa zagubiony.
Nieśmiało wbijam wzrok w podłogę.
- Człowiek zraniony często nie myśli racjonalnie. Podejmuje decyzje, których normalnie by nie podjął. Nie twierdzę, że wstępując do zakonu kogoś okłamałaś. No, może z jednym wyjątkiem. Nie wiem, czy nie oszukałaś samej siebie. Czy nie podjęłaś zbyt pochopnej decyzji ze względu na to, co działo się w twoim życiu. Dlatego też tak dopytuję. Nie chciałem, żeby w jakikolwiek sposób cię to uraziło. Po prostu chciałem ci w jakiś sposób pomóc, uświadomić coś.
- Masz rację - przytakuję przygryzając wargi. - Prawda jest taka, że to, co się działo sprawiło, że wróciłam do habitu, ale to nie jest zasługa tylko tego, co wydarzyło się ostatnio. Zastanawiałam się nad tym już od kilku miesięcy, bo wiedziałam, że nie wygram z Bogiem, jednak zawsze nadzieja sprawiała, że czekałam. I gdy nadszedł ten moment, w którym Tomás powiedział mi, że wyjeżdża do Watykanu uświadomiłam sobie, że to już koniec. Nie mam nawet o co walczyć.
- Czy to, aby na pewno dobry powód, aby wstępować do zakonu?
- Wydaje mi się, że to idealny sposób, żeby odpokutować Bogu za to, że w ogóle śmiałam próbować z nim walczyć - pociągam nosem. - Poznałam jak przeogromna jest jego władza i moc. Strasznie mi głupio, że wcześniej ją ignorowałam. Oprócz tego, nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia z jakimkolwiek innym mężczyzną. Nie chcę takiego życia. Dlatego tutaj jestem. Uważam, że to dobre dla mnie miejsce. Zmieniło mnie na o wiele lepszą osobę.
Nagle słyszę pukanie do drzwi, które chwilę później otwierają się. Pokazuje się w nich María.
- Oj, przepraszam - mówi w wejściu. - Przepraszam, że przeszkadzam, aczkolwiek muszę wam przerwać, zaraz zaczyna się poranne nabożeństwo, które proboszcz powinien odprawić.
- A co z Tomasem? Nie mógłby go za mnie przejąć? - dopytuje duchowny.
- Nie pytałam. To ksiądz jest wpisany w grafik, ale zaraz mogę pójść się zapytać...
- Nie, nie ma takiej potrzeby - wtrącam się. - Idź. Dokończymy tę rozmowę innym razem, o ile ona w ogóle potrzebuje jeszcze zakończenia. Ja też powinnam się już zbierać, bo inaczej odjedzie mi bus.
- Dobrze, w takim razie, już idę - oznajmia zakonnicy Joaquin. - Do zobaczenia, udanej podróży Esperanzo - mówi wychodząc.
- Dzięki, cześć - rzucam.

Godzinę później jestem w La Merced, w swoim domu. Ile kryje się tutaj wspomnień... I tych gorszych, i lepszych... Mieszkałyśmy tutaj z mamą odkąd miałam 5 lat. Niby wcześniej mieszkałam w jakimś innym miejscu, ale byłam na tyle mała, żeby tego nie pamiętać, dlatego zawsze to ten budynek uważałam za miejsce, które spokojnie mogę nazwać "domem" nie tylko pod względem tego, że w nim mieszkałam, ale również dlatego, że to właśnie w nim czułam się najlepiej i najswobodniej. Nigdzie nie czułam się tak dobrze, jak tutaj.
Jakiś czas po tym, jak tutaj przyjechałam, przyszła do mnie moja kuzynka, którą poinformowałam, że się tu pojawię. Chciała się ze mną zobaczyć i liczyłam na to, że nieco mi pomoże, bo szczerze powiedziawszy nie wiem, czy poradziłabym sobie z tym wszystkim sama w ciągu tylko jednego dnia.
- Awww, jak dobrze cię widzieć kochana! - mówi przytulając się do mnie. - Co to za przebranie?
- To nie jest przebranie - oznajmiam.
- Jak to? - dziwi się. - A nie, moment. Już wszystko rozumiem. Po prostu wygodniej będzie ci w tym czymś sprzątać.
- Nie, Gilda, ja... zostałam nowicjuszką.
- No wiem, opowiadałaś mi to. Musiałaś uciekać i się schować, więc wskoczyłaś w habit i zamknęłaś się w zakonie, ale nie rozumiem po co znowu się w niego przebrałaś skoro od miesięcy wszystko jest już dobrze.
- Więc pozwól, że ci wytłumaczę. Zostałam nowicjuszką, ale tak całkiem na poważnie. Kilka dni temu miałam ceremonię wstąpienia do zakonu.
- Jak to? - pyta zdziwiona.
- No tak...
- I nie zaprosiłaś mnie?! Jak mogłaś?! Swoją najbliższą kuzynkę? Wiesz co, nie spodziewałabym się tego po tobie.
Chyba nie zbyt do niej dotarło. Trudno, nie będę się wgłębiała w szczegóły.
- Może po prostu weźmy się już do pracy, co?

Tak bardzo pochłonęłam się w porządkowanie wszystkiego, że nawet nie zauważyłam, kiedy na zewnątrz zaczęło się ściemniać.
- Wygląda na to, że zbiera się na całkiem porządną burzę - mówi Gilda wchodząc do salonu. - Chyba będzie lepiej, jeśli zaczniesz się zbierać.
- Nie, nie wydaje mi się. Po za tym, busa do Buenos Aires mam za dwie godziny. Nie mogę wrócić wcześniej.
- No jak wolisz, ale ja już pójdę.
- Jak to? - dziwię się. - Nie zostaniesz? Myślałam, że zostaniesz już tutaj. Mówiłaś, że bardzo ci zależy, żebym uwinęła się z tym wszystkim.
- Tak, ale myślałam, że się nie wyrobisz. Po za tym, nie przyniosłam nawet swoich rzeczy. Szczerze mówiąc, nawet się nie spakowałam.
- Żartujesz.
- Nie, absolutnie.
- To ja się śpieszę, proszę Joaquina, żeby dał mi koniecznie dzisiaj wolne, bo moja kuzynka musi się jak najszybciej wprowadzić, a ty nie jesteś nawet spakowana?
- Nie. Tak wyszło - odpowiada zmieszana. - No nie przejmuj się, przecież nic takiego się nie stało. A teraz przepraszam, ale będę już leciała. Nie chcę, żeby fryzura mi zmokła.
- Moment, to w takim razie, jak ty to sobie wyobrażasz? Mnie za kilka godzin tutaj nie będzie. Jak zamierzasz się tu wprowadzić nie mając kluczy?
- No to daj mi swoje.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Jak niby mam zamknąć dom, gdy będę wychodzić i nie będę miała kluczy?
- To masz tylko jedną parę? Nie masz jakiś zapasowych?
- Nie wiem. Miałam tylko swoje, ale poczekaj - mówię podchodząc do komody. - Mam. Masz szczęście, proszę - podaję jej. - Tylko uważaj, żeby nie zgubić.
- Się robi.
- I jak się już wprowadzisz to napisz do mnie.
- Dlaczego?
- Jak to dlaczego? Przecież mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia, których dzisiaj i tak już nie załatwimy.
- Ok. Mogę już iść?
- Aż tak ci się tutaj źle ze mną siedzi?
- Nie, ale naprawdę nie mogę zmoknąć. Wczoraj byłam u fryzjera. Moje włosy są jak nowe.
- Dobrze, dobrze. Leć już. Do zobaczenia.
- Cześć - żegna się i trzaska drzwiami.
Zajmuję się pakowaniem wszystkiego, co chcę zabrać do walizki. Cały ten czas, który spędziłam tutaj z moją kuzynką, zajmowałyśmy się ogólnym ogarnianiem wszystkiego. Tak właściwie, to bardziej ja się tym zajmowałam, ale to nie jest takie ważne. Gilda od zawsze była leniwa i szukała wymówek byleby tylko czegoś nie robić.
Nagle słyszę głośne uderzenie i widzę błysk. Światło w pokoju się wyłącza. Panikuję. Kontem oka zerkam w stronę okna. Boję się podejść bliżej, żeby z niego wyjrzeć, lecz mimo to widzę, że na dworze zrobiło się okropnie ciemno. Moja kuzynka chyba jednak miała rację. Zbliża się ogromna burza. Wiatr wieje coraz głośniej i gwałtowniej. Nie cierpię burz. Tak okropnie się ich boję. Wiem, że gdy siedzę w domu to raczej nic mi nie grozi, ale mimo wszystko, te błyski i grzmoty okropnie mnie przerażają. Tym bardziej, że jestem tutaj sama. Jakbym miała jeszcze kogoś do rozmowy, kogoś kto by mnie w tej chwili wspierał, nie było by aż tak źle, ale oczywiście Gilda musiała wyjść. "Tylko spokojnie, nie denerwuj się. Będzie dobrze. To deszcz z dodatkiem błysków i grzmotów. Nic groźnego" - myślę sobie i w tym momencie piorun uderza gdzieś bardzo niedaleko. Powinnam zapalić świeczki. W ten sposób na pewno zrobi się raźniej. Wstaję z podłogi i na ślepo, macając wszystko po drodze, podchodzę do szafki. Otwieram ją i staram się znaleźć świeczki. Chyba je mam. Wyciągam je i podnoszę do góry, aby w nieco jaśniejszym miejscu móc ocenić, czy to, aby na pewno to, czego szukam. Okej, to to. Teraz muszę jeszcze znaleźć jakiś ogień...
Nagle rozlega się gwałtowne pukanie do drzwi. Zamieram w bezruchu. Kto mógłby tutaj przyjść? Tym bardziej w taką ulewę? Nie będę otwierać. Może ten ktoś zaraz sobie pójdzie...
- Otwórz! Wiem, że tam jesteś! - słyszę.
Chyba mam problem.

Dzień dobry wszystkim! Jak podobał Wam się rozdział? Co sądzicie o rozmowie Esperanzy i Joaquina? Czy proboszcz Santa Rosy niepotrzebnie martwi się o Julię czy raczej lepiej, żeby jednak miał na nią oko? No i kto stoi w drzwiach jej domu w La Merced? Kto mógłby się tam zjawić akurat wtedy, gdy ona tam przebywa? Hm 😌

Widzimy się w sobotę! ♥

6 komentarzy:

  1. No znów zrobiło się ciekawie. Już nie mogę doczekać się soboty, czyżby za drzwiami był Tomas? Oby!
    Ten odcinek bardzo mi się podoba. Pozdrawiam Kasia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i bardzo się z tego powodu cieszę 😊

      Usuń
  2. Obiecałaś, że będzie coraz ciekawiej i muszę przyznać że dotrzymałas słowa, rozdział mega mi się podoba, a zwłaszcza końcówka gdzie mam nadzieję, że za drzwiami stoi Tomas. Życzę natchnienia w pisaniu dalszych odcinków, pozdrawiam Ada!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo i cieszę się, że rozdział Ci się podobał 😀

      Usuń
  3. Świetny rozdział, podoba mi się szczera rozmowa Esperanzy i Joaquina, a zakończenie odcinka niespodziewanym pojawieniem się tajemniczej osoby za drzwiami sprawia, że nie mogę się już doczekać soboty, dobrze że to już jutro. Całusy Julia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo i niezmiernie mi miło, że rozdział się podobał 😊💕

      Usuń