Hej wszystkim. Wow, odezwałam się. Po trzech tygodniach. Super. Ciekawe, czy ktoś tu jeszcze zagląda.
Nie będę przedłużać, powiem wprost o co chodzi - zawieszam tego bloga. Pewnie nawet nikt nie zdaje sobie sprawy jak bardzo męczyłam się z myślą, aby napisać to, co właśnie piszę, bo tak naprawdę, nie chcę tego publikować, ale nie chcę też znikać bez słowa. Przecież nie o to w tym chodzi. To nie jest tak, że pisanie przestało mi już sprawiać przyjemność. Po prostu przestałam mieć na nie tyle czasu co miałam kiedyś, a po co mam wstawiać coś, co według mnie nie jest dobre? Mam masę rzeczy do zrobienia i uporządkowania. I niby jest tak, że gdy się czegoś bardzo chce, to będzie się to robiło, bo zawsze znajdzie się czas. Może i tak jest. Ale co jeśli po całym dniu nie ma się na to najzwyczajniej siły?
Ta historia, którą miałam okazję wymyślać przez ostatnie kilka miesięcy naprawdę mnie wciągnęła. Nie wiem, czy ktoś jeszcze oprócz mnie był nią tak zainteresowany, ale mniejsza. Piszę, bo lubię, a nie dlatego, że chcę komuś sprawić przyjemność. To jasne, że jeśli komuś również podobało się to, co tworzyłam to cieszyłam się z tego ogromnie.
Na razie nadszedł czas pożegnania. Kiedyś pewnie znowu nadejdzie taki moment, że znowu będzie można mnie spotkać gdzieś w blogosferze. Może któregoś razu ktoś natrafi na mój nowy blog nie wiedząc zupełnie, że jego autorem jestem ja? Nie wiem. Wszystko się może zdarzyć.
Po za tym, chciałabym kiedyś dokończyć moją historię Esperanzy i Tomasa. Nawet, jeśli nie będzie to już nikogo obchodzić, bo to całkiem możliwe, gdyż serial się skończył. Ale mimo wszystko chciałabym dobrnąć z nią kiedyś do końca. Zobaczymy co z tego wyniknie.
Do zobaczenia ♥
poniedziałek, 28 listopada 2016
niedziela, 13 listopada 2016
Informacja #1
Dzień dobry, dobry wieczór, cześć!
Otóż mam dzisiaj dla Was informację, która pewnie jakoś znacząco nie wpłynie na Wasze życie, ale z racji tego, że jestem odpowiedzialnym człowiekiem, powinnam ją tutaj zamieścić, aby pokazać, że rzeczywiście tak jest.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że niewiele osób tu zagląda. No taka prawda. To, co właśnie piszę, kieruję do tych, którzy wpadali tu czasami i czytali te moje nieszczęsne wypociny.
Może powiem w końcu o co chodzi, nie? Bo tylko gadam i gadam, bez żadnych konkretów. Przedłużam, bo tak naprawdę nie chcę pisać tego, co za moment przeczytacie, ale powinnam, bo nie chcę Was zostawiać bez słowa.
Otóż... rozdziały nie będą już dodawane według starego harmonogramu tj. poniedziałek, środa, piątek, niedziela. Napisać cztery rozdziały na tydzień? Pfff, to nie problem. Problem się robi dopiero wtedy, gdy dochodzi szkoła, nauka, prace domowe...
Gdy w mojej głowie narodził się projekt tego bloga była końcówka lipca. Pamiętam doskonale jak pracowałam nad nim solidnie przez cały sierpień, aby na wrzesień wszystko było na tip-top. No i prawie mi się udało. Nagłówek zrobiłam, wygląd zrobiłam, napisałam kilkadziesiąt rozdziałów do przodu.
Otóż mam dzisiaj dla Was informację, która pewnie jakoś znacząco nie wpłynie na Wasze życie, ale z racji tego, że jestem odpowiedzialnym człowiekiem, powinnam ją tutaj zamieścić, aby pokazać, że rzeczywiście tak jest.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że niewiele osób tu zagląda. No taka prawda. To, co właśnie piszę, kieruję do tych, którzy wpadali tu czasami i czytali te moje nieszczęsne wypociny.
Może powiem w końcu o co chodzi, nie? Bo tylko gadam i gadam, bez żadnych konkretów. Przedłużam, bo tak naprawdę nie chcę pisać tego, co za moment przeczytacie, ale powinnam, bo nie chcę Was zostawiać bez słowa.
Otóż... rozdziały nie będą już dodawane według starego harmonogramu tj. poniedziałek, środa, piątek, niedziela. Napisać cztery rozdziały na tydzień? Pfff, to nie problem. Problem się robi dopiero wtedy, gdy dochodzi szkoła, nauka, prace domowe...
Gdy w mojej głowie narodził się projekt tego bloga była końcówka lipca. Pamiętam doskonale jak pracowałam nad nim solidnie przez cały sierpień, aby na wrzesień wszystko było na tip-top. No i prawie mi się udało. Nagłówek zrobiłam, wygląd zrobiłam, napisałam kilkadziesiąt rozdziałów do przodu.
To, że rozdziały publikowane były cztery razy w tygodniu, to nie była kwestia przypadku. Wyliczyłam sobie, jak często musiałby się pojawiać, żeby to opowiadanie nie zakończyło się dużo później od emisji "Mojej nadziei" w Polsce. Jeśli ktoś był z telenowelą na bieżąco (ja przyznam się bez bicia - nie byłam, lecz orientowałam się mniej-więcej jak to wygląda) to wiedział, że ostatni odcinek został wyemitowany 27 października 2016 r. To o jakieś cztery tygodnie wcześniej niż sobie wyliczyłam, a to dlatego, że nie wzięłam pod uwagę tego, że w Polsce odcinki były skracane przez co serial zakończył się wcześniej.
Nie chcę pisać, że zamykam tego bloga i kończę to opowiadanie, bo nie chcę tego robić. Może znajdzie się kiedyś ktoś, kto zupełnie przez przypadek na niego natrafi i przeczyta tę historię? Planowałam, że opowiadanie będzie składało się z 50 rozdziałów + prologu i epilogu, więc naprawdę nie dużo zostało do końca. I ja do tego końca dociągnę.
Nie będę ustalała, jak często i w jakie dni będą pojawiały się rozdziały, bo niestety nie mam za dużego wpływu na szkołę. Czasami bywa tak, że mam luźne tygodnie, gdy mam tylko dwie, trzy kartkówki, a czasami mam tyle po nawalane, że nie wiadomo w co ręce włożyć. Jak napiszę, dodam zdjęcia i sprawdzę to się pojawi. Postaram się robić to najczęściej jak to będzie możliwe.
Przepraszam ♥
Nie chcę pisać, że zamykam tego bloga i kończę to opowiadanie, bo nie chcę tego robić. Może znajdzie się kiedyś ktoś, kto zupełnie przez przypadek na niego natrafi i przeczyta tę historię? Planowałam, że opowiadanie będzie składało się z 50 rozdziałów + prologu i epilogu, więc naprawdę nie dużo zostało do końca. I ja do tego końca dociągnę.
Nie będę ustalała, jak często i w jakie dni będą pojawiały się rozdziały, bo niestety nie mam za dużego wpływu na szkołę. Czasami bywa tak, że mam luźne tygodnie, gdy mam tylko dwie, trzy kartkówki, a czasami mam tyle po nawalane, że nie wiadomo w co ręce włożyć. Jak napiszę, dodam zdjęcia i sprawdzę to się pojawi. Postaram się robić to najczęściej jak to będzie możliwe.
Przepraszam ♥
piątek, 11 listopada 2016
Rozdział 32 - Ponieważ nie mogę dłużej żyć bez ciebie, umieram z bólu
- Przepraszam, ale muszę na moment wyjść - mówię, a następnie wybiegam z sali.
Sama nie wiem, dokąd zmierzam. Po prostu chcę znaleźć się jak najdalej stąd tak, żeby nikt nie widział moich łez. Gdzieś, gdzie będę mogła się spokojnie wypłakać i nikt nie będzie mnie o nic wypytywał. To była tylko piosenka... Jedna, głupia piosenka, która sprawiła, że zaczęłam czuć się okropnie...
- Esperanzo, zaczekaj! - słyszę za sobą.
Wiem, że to on. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale mimo to, nie zatrzymam się. Nie obrócę się w jego stronę i nie skłamię mu prosto w oczy, że wszystko jest dobrze.
- Esperanzo - ponownie wymawia moje imię, a ja zaczynam coraz bardziej przyśpieszać nie chcąc, aby mnie dogonił.
Jednak niestety, robię to na próżno. Jest o wiele szybszy niż mi się wydaje. Chwyta mnie za rękę i przyciąga do siebie. Jesteśmy tak blisko... Serce bije mi zbyt szybko. Chciałabym znowu zacząć uciekać, ale nie... I to nie dlatego, że trzyma mnie mocno, abym znowu mu nie uciekła. Najzwyczajniej w świecie lubię, gdy obejmuje mnie swoimi rękoma i mogę poczuć jego ciepło.
- Nie mogę patrzeć na twój smutek - oznajmia.
- Nie chcę, żebyś na niego patrzył - zapewniam patrząc mu w oczy. - Ale czasami nie potrafię go ukryć. Mimo, że się staram, nie wychodzi mi to. Nie chcę, żebyś miał przeze mnie problemy. Już i tak wystarczająco dużo ci ich sprawiłam. Z resztą, nie będę się dłużej oszukiwać. To ja jestem ogromnym problem. Twoim ogromnym problemem.
- Nie nazywaj się tak - prosi.
- Ale taka jest prawda Tomás. Gdyby nie ja, nie dostałbyś dyspensy, nie miałbyś kryzysu wiary, dalej nosiłbyś koloratkę, odprawiał msze, spowiadał, udzielał sakramentów, a o żadnych wątpliwościach nie byłoby w ogóle żadnej mowy. Przepraszam cię za to, że pojawiłam się w twoim życiu.
- O czym ty w ogóle mówisz? - pyta. - Niczego nie żałuję. Absolutnie niczego. Jako duchowny zrobiłem źle, ale nie żałuję, że mogłem zaznać najlepszych pocałunków w moim życiu, że poznałem tak cudowną i piękną kobietę jaką jesteś ty...
Energicznie przybliża swoje wargi do moich i zaczynamy się całować. Jego usta stykają się z moimi
powoli... Przynajmniej przez jeden krótki moment mogę poczuć się szczęśliwa, gdyż jego pocałunki zawsze będą sprawiały mi radość...
- Kocham cię - szepcze, gdy odsuwa się nieco ode mnie. - Tak bardzo cię kocham...
Nie odpowiadam mu. Wtulam się w jego ciało pozwalając kilku łzą spłynąć po policzkach. Nie wiem, ile tak stoimy. Może pięć minut, piętnaście... A może godzinę?
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - zaczynam. - Po co to zrobiłeś?
- Yhm - wzdycha. - Strasznie tego chciałem. Od kilku dni nie mogłem przestać o tym myśleć.
- I co w związku z tym? - dopytuję wysuwając się z jego ramion.
- Jesteśmy oboje skazani na cierpienie. Nie możemy nic z tym zrobić.
- Nieprawda - zaprzeczam. - Nie chcę cierpieć. Nie wytrzymam tego dłużej - denerwuje się. - Wiesz za czym tęsknię? Za tym wszystkim co działo się przed tym zanim pocałowaliśmy się po raz pierwszy.
- Nie rozumiem. Żałujesz tego, że to zrobiliśmy?
- Nie - zerkam na niego z powagą. - Lecz prawda jest taka, że zanim się na to odważyliśmy, nie baliśmy się być blisko. Mogliśmy się swobodnie śmiać, przytulać i nie było w tym nic niewłaściwego. A teraz? Teraz nawet przejście obok ciebie jest złe. Denerwuje mnie to. Tęsknię za tym. Chciałabym, żebyśmy znowu mogli być przyjaciółmi.
- Ale to niemożliwe.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale chociaż spróbujmy. Może w taki sposób się uda?
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. To wszystko już za daleko zaszło. Ludzie już wiedzą swoje.
- I co z tego? Niech gadają. Zawsze będą to robić, nie mamy na to wpływu.
- Skoro uważasz, że tak będzie lepiej... - bierze głęboki wdech. - Powinniśmy wrócić. Zostawiliśmy Joaquina w bardzo niekomfortowej sytuacji.
- Taaak, masz rację - odpowiadam. - W takim razie chodźmy.
Zaczynamy iść w stronę klasztoru. Jak się okazuje, nie odbiegliśmy od niego jakoś bardzo daleko. Droga z powrotem trwa jakieś dwie, trzy minuty. Wchodzimy do budynku. Kierujemy się w stronę sali muzycznej, gdy mijamy się z proboszczem na korytarzu.
- Wszystko w porządku? - pyta, gdy tylko nas zauważa.
- Tak, alfabetycznym - śmieję się. - Ekm, taki nieśmieszny żart. Załóżmy, że w ogóle tego nie powiedziałam, dobra?
- Hah, nie ma sprawy - uśmiecha się do mnie nowy ksiądz. - Uciekliście mi, ale to nie znaczy, że nie zaproszę was na kolację, na którą chciałem was zaprosić.
- Kolację? - unoszę kąciki ust słysząc to słowo.
- Kolację? - powtarza Tomás patrząc na swojego przyjaciela.
- Tak, kolację. Wymyśliłem, że z okazji mojego przyjazdu i tymczasowego pobytu mógłbym urządzić dzisiaj kolację w pobliskiej restauracji. Posiedzielibyśmy, porozmawiali...
- A kto tam będzie? - pyta Ortiz.
- Ty, Esperanza, biskup Marcucci, matka przełożona wraz z siostrami z zakonu.
- Jesteś pewny, że chcesz, żebym tam była? - dopytuję. - Przecież ledwo się znamy.
- Nie muszę cię znać nie wiadomo ile, żeby wiedzieć, że jesteś dobrą osobą. Tomás zdążył opowiedzieć mi o tobie tak wiele w ciągu tych kilku godzin, że czuję jakbym znał cię pół życia. Po za tym, przyjaciel mojego przyjaciela jest również moim przyjacielem, nieprawdaż? - ponownie Joaquin uśmiecha się do mnie. - Wybaczcie, będę już leciał. Mam masę rzeczy do zrobienia. A i zapomniałbym - zwraca się bezpośrednio do mnie - Świetnie śpiewasz, masz piękny głos.
- Dziękuję. Ty również.
- Z Bogiem - żegna się i odchodzi.
- Naprawdę aż tyle mu o mnie opowiadałeś? - pytam Tomasa, gdy proboszcz odchodzi wystarczająco daleko.
- Nie, przesadził. Wspomniałem kilka słów, może zdań. Ale jestem pewny, że nie powiedziałem aż tyle, że mógłby mieć wrażenie, że zna cię pół życia.
- Hahah, ktoś tu kłamie. Zanim przyjmiesz komunię świętą powinieneś pójść do spowiedzi - rzucam.
Wieczór. Stoję na korytarzu pomiędzy mniszkami i czekam aż pojawi się ksiądz, który zabierze nas wszystkie do wybranego przez siebie lokalu. Nie ukrywam, czuję się tu nieco dziwnie przez to, że jako jedyna nie jestem ubrana na niebiesko i nie mam na sobie żadnego elementu, który mówiłby, że oddałam się na służbę Bogu. Dwie godziny zajęło mi przygotowanie się na wyjście. W byciu zakonnicą jest o tyle lepiej, że nie musisz się za bardzo stroić i upiększać, bo i tak w większości wszystko zakrywa habit i kornet.
Nagle pośród wszystkich pojawia się Tomás. Podchodzi do mnie uśmiechając się.
- Wow, Esperanzo wyglądasz prześlicznie - mówi.
- Dziękuję. Opłacało się tyle siedzieć w łazience, żeby usłyszeć od ciebie ten komplement.
- W takim razie powtórzę, jesteś śliczna.
Spuszczam wzrok na podłogę, gdyż czuję jak bardzo się rumienię. To nie moja wina, że jego miłe słowa sprawiają, że od razu po żołądku lata mi kilkaset motyli.
- To co? Wszyscy już są? Możemy jechać? - pyta, pokazując się na korytarzu, Joaquin.
Nikt mu nie odpowiada. Pewnie dlatego, że oprócz mnie nikt go nie słyszy. Dookoła panuje hałas jakby wszystkie siostry na raz mówiły. Nowy ksiądz zauważa mnie pośród nas wszystkich i decyduje się podejść.
- Cześć, Esperazno wyglądasz bardzo ładnie - stwierdza. - I ty Tomasie również. Oboje wyglądacie świetnie.
- Dziękujemy - rzuca Ortiz.
- Nie wiecie, czy wszystkie siostry się już zebrały? Nie mogę się z nimi dogadać, a przydałoby się już jechać, bo jeśli nie zjawimy się w ciągu piętnastu minut przepadnie nam rezerwacja.
- Wydaje mi się, że wszyscy są - mówi Tomás rozglądając się po korytarzu. - Wystarczy je jakoś zebrać.
- Tylko, żeby to było takie proste... - mruczy proboszcz.
- EJJJJ! CISZA! IDZIEMY! - krzyczę i nagle wszystkie siostry uciszają się. - No, ruszamy do busa.
Wszystkie po kolei zaczynają wychodzić. My również zbliżamy się do drzwi przepuszczając w nich zakonnice.
- Całkiem sprytna jest ta twoja Esperanza - mówi Joaquin do Ortiza myśląc, że prawdopodobnie tego nie słyszę.
- No wiem. Ta kobieta nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Uśmiecham się do siebie. Gdy wszyscy siedzimy już w samochodzie ostatnia osoba wchodząca do niego zamyka drzwi i ruszamy. Pojazd jak zawsze prowadzi Suplicio. Księża zajęli miejsca przede mną, więc mam do nich łatwy dostęp.
- Nieźle sobie z tym poradziłaś - stwierdza Tomás odwracając się do mnie.
- Ma się już jakieś doświadczenie. W końcu od jakiegoś czasu pracuję w liceum Santa Rosa. Pod tym względem siostry potrafią być czasami o wiele głośniejsze niż uczniowie.
- Nie powinienem był tego mówić, ale muszę ci przyznać rację. Tylko nikomu o tym nie mów.
- Jasne - odpowiadam.
Nie mija zbyt wiele czasu, gdy dojeżdżamy na miejsce. Joaquin naprawdę wybrał lokal, który znajduje się tylko kilka kilometrów od klasztoru. Parkujemy, a następnie wychodzimy z busa pojedynczo. Nowy proboszcz idzie przodem, bo to właśnie na jego nazwisko została wykonana rezerwacja. Wchodzimy do środka. Kelner sprawdza listę, a następnie prowadzi nas do naszego dwudziestoosobowego stolika. Zajmuję miejsce obok Tomasa, a wtedy nadchodzi kolejny moment, w którym czuje się bardzo niekomfortowo nie będąc w stroju nowicjuszki. Czuję na sobie wzrok ludzi, którzy siedzą obok. No tak. W sumie, to się im nie dziwię. Też bym się dziwnie patrzyła na dziewczynę, która jako jedyna w towarzystwie nie jest ubrana w habit.
- Gdzie jest biskup? - pytam Ortiza.
- Podobno miał spotkanie z arcybiskupem. Dzwonił, że najprawdopodobniej nieco się spóźni - odpowiada. - Dlaczego siedzisz taka spięta? Przecież wszystkich doskonale znasz. Nie jesteś w tym towarzystwie po raz pierwszy.
- No tak, tylko tak mi dziwnie nie mieć na sobie żadnej oznaki tego, że poświęciłam się Bogu jak wszyscy dookoła.
- Jeśli nie zdążyłaś jeszcze tego zauważyć, ja również takiej oznaki nie posiadam.
- No tak, przepraszam. Mimo to, to nie zmienia faktu, że ty nadal w pewien sposób jesteś księdzem, a ja nowicjuszką już nie - stwierdzam. - Po za tym, ci wszyscy ludzie dookoła dziwnie się na mnie patrzą. Nie podoba mi się to.
- Oj tam, nie przejmuj się. Na mnie też się dziwnie patrzą, ale po prostu to ignoruję.
- A co jeśli myślą, że jesteśmy małżeństwem? - pytam, ale zaraz potem gryzę się w język.
- Niech tak myślą. Pewnie zazdroszczą mi pięknej żony - posyła mi słodki uśmiech, a zaraz potem odwraca się do swojego przyjaciela.
- A co wy na to, żeby trochę pośpiewać? - proponuje ksiądz.
- Ale że tutaj? - dziwię się.
- No a niby dlaczego nie? Niech ludzie usłyszą wasze głosy - mówi Tomás. - Kto pierwszy? Joaquin?
- Dobra, idę. Tylko ostrzegam, że po alkoholu nie brzmię już tak dobrze.
Proboszcz wchodzi na scenę i chwyta do ręki gitarę. Zaczyna śpiewać.
- Skłamał. Po wypiciu brzmi jeszcze lepiej - mówię do Ortiza.
- No nie?
Nie wierzyłam, że na świecie w ogóle może istnieć mężczyzna o tak wspaniałej barwie głosu jak jego. Naprawdę ma talent. Dobrze, że jest tego świadomy. Gdybym mogła, słuchałabym go godzinami.
- Esperanzo, teraz twoja kolej - oznajmia Joaquin schodząc ze sceny.
- Pokaż wszystkim najlepszy damski głos w całym Buenos Aires - dodaje Tomás.
- Suplicio - zwracam się do zakonnicy wstając z miejsca. - Zaakompaniujesz mi?
- Oczywiście.
Wchodzimy we dwie na scenę i przygotowujemy się. Mniszka gra przegrywkę, a ja zamykam oczy i daję się ponieść muzyce...
Dzień dobry, dobry wieczór, cześć i czołem! I jak podobał Wam się rozdział? Znowu wykorzystana piosenka, ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza, gdyż bardzo lubię je wplatać. No i nie sposób nie wspomnieć o kolejnym beso! Tak więc, jak to wszystko dalej się potoczy? Zobaczymy niebawem ;)
Miłego weekendu ♥
Sama nie wiem, dokąd zmierzam. Po prostu chcę znaleźć się jak najdalej stąd tak, żeby nikt nie widział moich łez. Gdzieś, gdzie będę mogła się spokojnie wypłakać i nikt nie będzie mnie o nic wypytywał. To była tylko piosenka... Jedna, głupia piosenka, która sprawiła, że zaczęłam czuć się okropnie...
- Esperanzo, zaczekaj! - słyszę za sobą.
Wiem, że to on. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale mimo to, nie zatrzymam się. Nie obrócę się w jego stronę i nie skłamię mu prosto w oczy, że wszystko jest dobrze.
- Esperanzo - ponownie wymawia moje imię, a ja zaczynam coraz bardziej przyśpieszać nie chcąc, aby mnie dogonił.
Jednak niestety, robię to na próżno. Jest o wiele szybszy niż mi się wydaje. Chwyta mnie za rękę i przyciąga do siebie. Jesteśmy tak blisko... Serce bije mi zbyt szybko. Chciałabym znowu zacząć uciekać, ale nie... I to nie dlatego, że trzyma mnie mocno, abym znowu mu nie uciekła. Najzwyczajniej w świecie lubię, gdy obejmuje mnie swoimi rękoma i mogę poczuć jego ciepło.
- Nie mogę patrzeć na twój smutek - oznajmia.
- Nie chcę, żebyś na niego patrzył - zapewniam patrząc mu w oczy. - Ale czasami nie potrafię go ukryć. Mimo, że się staram, nie wychodzi mi to. Nie chcę, żebyś miał przeze mnie problemy. Już i tak wystarczająco dużo ci ich sprawiłam. Z resztą, nie będę się dłużej oszukiwać. To ja jestem ogromnym problem. Twoim ogromnym problemem.
- Nie nazywaj się tak - prosi.
- Ale taka jest prawda Tomás. Gdyby nie ja, nie dostałbyś dyspensy, nie miałbyś kryzysu wiary, dalej nosiłbyś koloratkę, odprawiał msze, spowiadał, udzielał sakramentów, a o żadnych wątpliwościach nie byłoby w ogóle żadnej mowy. Przepraszam cię za to, że pojawiłam się w twoim życiu.
- O czym ty w ogóle mówisz? - pyta. - Niczego nie żałuję. Absolutnie niczego. Jako duchowny zrobiłem źle, ale nie żałuję, że mogłem zaznać najlepszych pocałunków w moim życiu, że poznałem tak cudowną i piękną kobietę jaką jesteś ty...
Energicznie przybliża swoje wargi do moich i zaczynamy się całować. Jego usta stykają się z moimi
powoli... Przynajmniej przez jeden krótki moment mogę poczuć się szczęśliwa, gdyż jego pocałunki zawsze będą sprawiały mi radość...
- Kocham cię - szepcze, gdy odsuwa się nieco ode mnie. - Tak bardzo cię kocham...
Nie odpowiadam mu. Wtulam się w jego ciało pozwalając kilku łzą spłynąć po policzkach. Nie wiem, ile tak stoimy. Może pięć minut, piętnaście... A może godzinę?
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - zaczynam. - Po co to zrobiłeś?
- Yhm - wzdycha. - Strasznie tego chciałem. Od kilku dni nie mogłem przestać o tym myśleć.
- I co w związku z tym? - dopytuję wysuwając się z jego ramion.
- Jesteśmy oboje skazani na cierpienie. Nie możemy nic z tym zrobić.
- Nieprawda - zaprzeczam. - Nie chcę cierpieć. Nie wytrzymam tego dłużej - denerwuje się. - Wiesz za czym tęsknię? Za tym wszystkim co działo się przed tym zanim pocałowaliśmy się po raz pierwszy.
- Nie rozumiem. Żałujesz tego, że to zrobiliśmy?
- Nie - zerkam na niego z powagą. - Lecz prawda jest taka, że zanim się na to odważyliśmy, nie baliśmy się być blisko. Mogliśmy się swobodnie śmiać, przytulać i nie było w tym nic niewłaściwego. A teraz? Teraz nawet przejście obok ciebie jest złe. Denerwuje mnie to. Tęsknię za tym. Chciałabym, żebyśmy znowu mogli być przyjaciółmi.
- Ale to niemożliwe.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale chociaż spróbujmy. Może w taki sposób się uda?
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. To wszystko już za daleko zaszło. Ludzie już wiedzą swoje.
- I co z tego? Niech gadają. Zawsze będą to robić, nie mamy na to wpływu.
- Skoro uważasz, że tak będzie lepiej... - bierze głęboki wdech. - Powinniśmy wrócić. Zostawiliśmy Joaquina w bardzo niekomfortowej sytuacji.
- Taaak, masz rację - odpowiadam. - W takim razie chodźmy.
Zaczynamy iść w stronę klasztoru. Jak się okazuje, nie odbiegliśmy od niego jakoś bardzo daleko. Droga z powrotem trwa jakieś dwie, trzy minuty. Wchodzimy do budynku. Kierujemy się w stronę sali muzycznej, gdy mijamy się z proboszczem na korytarzu.
- Wszystko w porządku? - pyta, gdy tylko nas zauważa.
- Tak, alfabetycznym - śmieję się. - Ekm, taki nieśmieszny żart. Załóżmy, że w ogóle tego nie powiedziałam, dobra?
- Hah, nie ma sprawy - uśmiecha się do mnie nowy ksiądz. - Uciekliście mi, ale to nie znaczy, że nie zaproszę was na kolację, na którą chciałem was zaprosić.
- Kolację? - unoszę kąciki ust słysząc to słowo.
- Kolację? - powtarza Tomás patrząc na swojego przyjaciela.
- Tak, kolację. Wymyśliłem, że z okazji mojego przyjazdu i tymczasowego pobytu mógłbym urządzić dzisiaj kolację w pobliskiej restauracji. Posiedzielibyśmy, porozmawiali...
- A kto tam będzie? - pyta Ortiz.
- Ty, Esperanza, biskup Marcucci, matka przełożona wraz z siostrami z zakonu.
- Jesteś pewny, że chcesz, żebym tam była? - dopytuję. - Przecież ledwo się znamy.
- Nie muszę cię znać nie wiadomo ile, żeby wiedzieć, że jesteś dobrą osobą. Tomás zdążył opowiedzieć mi o tobie tak wiele w ciągu tych kilku godzin, że czuję jakbym znał cię pół życia. Po za tym, przyjaciel mojego przyjaciela jest również moim przyjacielem, nieprawdaż? - ponownie Joaquin uśmiecha się do mnie. - Wybaczcie, będę już leciał. Mam masę rzeczy do zrobienia. A i zapomniałbym - zwraca się bezpośrednio do mnie - Świetnie śpiewasz, masz piękny głos.
- Dziękuję. Ty również.
- Z Bogiem - żegna się i odchodzi.
- Naprawdę aż tyle mu o mnie opowiadałeś? - pytam Tomasa, gdy proboszcz odchodzi wystarczająco daleko.
- Nie, przesadził. Wspomniałem kilka słów, może zdań. Ale jestem pewny, że nie powiedziałem aż tyle, że mógłby mieć wrażenie, że zna cię pół życia.
- Hahah, ktoś tu kłamie. Zanim przyjmiesz komunię świętą powinieneś pójść do spowiedzi - rzucam.
Wieczór. Stoję na korytarzu pomiędzy mniszkami i czekam aż pojawi się ksiądz, który zabierze nas wszystkie do wybranego przez siebie lokalu. Nie ukrywam, czuję się tu nieco dziwnie przez to, że jako jedyna nie jestem ubrana na niebiesko i nie mam na sobie żadnego elementu, który mówiłby, że oddałam się na służbę Bogu. Dwie godziny zajęło mi przygotowanie się na wyjście. W byciu zakonnicą jest o tyle lepiej, że nie musisz się za bardzo stroić i upiększać, bo i tak w większości wszystko zakrywa habit i kornet.
Nagle pośród wszystkich pojawia się Tomás. Podchodzi do mnie uśmiechając się.
- Wow, Esperanzo wyglądasz prześlicznie - mówi.
- Dziękuję. Opłacało się tyle siedzieć w łazience, żeby usłyszeć od ciebie ten komplement.
- W takim razie powtórzę, jesteś śliczna.
Spuszczam wzrok na podłogę, gdyż czuję jak bardzo się rumienię. To nie moja wina, że jego miłe słowa sprawiają, że od razu po żołądku lata mi kilkaset motyli.
- To co? Wszyscy już są? Możemy jechać? - pyta, pokazując się na korytarzu, Joaquin.
Nikt mu nie odpowiada. Pewnie dlatego, że oprócz mnie nikt go nie słyszy. Dookoła panuje hałas jakby wszystkie siostry na raz mówiły. Nowy ksiądz zauważa mnie pośród nas wszystkich i decyduje się podejść.
- Cześć, Esperazno wyglądasz bardzo ładnie - stwierdza. - I ty Tomasie również. Oboje wyglądacie świetnie.
- Dziękujemy - rzuca Ortiz.
- Nie wiecie, czy wszystkie siostry się już zebrały? Nie mogę się z nimi dogadać, a przydałoby się już jechać, bo jeśli nie zjawimy się w ciągu piętnastu minut przepadnie nam rezerwacja.
- Wydaje mi się, że wszyscy są - mówi Tomás rozglądając się po korytarzu. - Wystarczy je jakoś zebrać.
- Tylko, żeby to było takie proste... - mruczy proboszcz.
- EJJJJ! CISZA! IDZIEMY! - krzyczę i nagle wszystkie siostry uciszają się. - No, ruszamy do busa.
Wszystkie po kolei zaczynają wychodzić. My również zbliżamy się do drzwi przepuszczając w nich zakonnice.
- Całkiem sprytna jest ta twoja Esperanza - mówi Joaquin do Ortiza myśląc, że prawdopodobnie tego nie słyszę.
- No wiem. Ta kobieta nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Uśmiecham się do siebie. Gdy wszyscy siedzimy już w samochodzie ostatnia osoba wchodząca do niego zamyka drzwi i ruszamy. Pojazd jak zawsze prowadzi Suplicio. Księża zajęli miejsca przede mną, więc mam do nich łatwy dostęp.
- Nieźle sobie z tym poradziłaś - stwierdza Tomás odwracając się do mnie.
- Ma się już jakieś doświadczenie. W końcu od jakiegoś czasu pracuję w liceum Santa Rosa. Pod tym względem siostry potrafią być czasami o wiele głośniejsze niż uczniowie.
- Nie powinienem był tego mówić, ale muszę ci przyznać rację. Tylko nikomu o tym nie mów.
- Jasne - odpowiadam.
Nie mija zbyt wiele czasu, gdy dojeżdżamy na miejsce. Joaquin naprawdę wybrał lokal, który znajduje się tylko kilka kilometrów od klasztoru. Parkujemy, a następnie wychodzimy z busa pojedynczo. Nowy proboszcz idzie przodem, bo to właśnie na jego nazwisko została wykonana rezerwacja. Wchodzimy do środka. Kelner sprawdza listę, a następnie prowadzi nas do naszego dwudziestoosobowego stolika. Zajmuję miejsce obok Tomasa, a wtedy nadchodzi kolejny moment, w którym czuje się bardzo niekomfortowo nie będąc w stroju nowicjuszki. Czuję na sobie wzrok ludzi, którzy siedzą obok. No tak. W sumie, to się im nie dziwię. Też bym się dziwnie patrzyła na dziewczynę, która jako jedyna w towarzystwie nie jest ubrana w habit.
- Gdzie jest biskup? - pytam Ortiza.
- Podobno miał spotkanie z arcybiskupem. Dzwonił, że najprawdopodobniej nieco się spóźni - odpowiada. - Dlaczego siedzisz taka spięta? Przecież wszystkich doskonale znasz. Nie jesteś w tym towarzystwie po raz pierwszy.
- No tak, tylko tak mi dziwnie nie mieć na sobie żadnej oznaki tego, że poświęciłam się Bogu jak wszyscy dookoła.
- Jeśli nie zdążyłaś jeszcze tego zauważyć, ja również takiej oznaki nie posiadam.
- No tak, przepraszam. Mimo to, to nie zmienia faktu, że ty nadal w pewien sposób jesteś księdzem, a ja nowicjuszką już nie - stwierdzam. - Po za tym, ci wszyscy ludzie dookoła dziwnie się na mnie patrzą. Nie podoba mi się to.
- Oj tam, nie przejmuj się. Na mnie też się dziwnie patrzą, ale po prostu to ignoruję.
- A co jeśli myślą, że jesteśmy małżeństwem? - pytam, ale zaraz potem gryzę się w język.
- Niech tak myślą. Pewnie zazdroszczą mi pięknej żony - posyła mi słodki uśmiech, a zaraz potem odwraca się do swojego przyjaciela.
- A co wy na to, żeby trochę pośpiewać? - proponuje ksiądz.
- Ale że tutaj? - dziwię się.
- No a niby dlaczego nie? Niech ludzie usłyszą wasze głosy - mówi Tomás. - Kto pierwszy? Joaquin?
- Dobra, idę. Tylko ostrzegam, że po alkoholu nie brzmię już tak dobrze.
Proboszcz wchodzi na scenę i chwyta do ręki gitarę. Zaczyna śpiewać.
- Skłamał. Po wypiciu brzmi jeszcze lepiej - mówię do Ortiza.
- No nie?
Nie wierzyłam, że na świecie w ogóle może istnieć mężczyzna o tak wspaniałej barwie głosu jak jego. Naprawdę ma talent. Dobrze, że jest tego świadomy. Gdybym mogła, słuchałabym go godzinami.
- Esperanzo, teraz twoja kolej - oznajmia Joaquin schodząc ze sceny.
- Pokaż wszystkim najlepszy damski głos w całym Buenos Aires - dodaje Tomás.
- Suplicio - zwracam się do zakonnicy wstając z miejsca. - Zaakompaniujesz mi?
- Oczywiście.
Wchodzimy we dwie na scenę i przygotowujemy się. Mniszka gra przegrywkę, a ja zamykam oczy i daję się ponieść muzyce...
Porque no puedo más vivir sin vos, me muero de dolor. Ya no puedo pensar, mi corazón, todo me habla de vos. Y si te encuentro aquí me pierdo yo, soy presa de mi confusión. Y aunque sangre por la herida y no te lo diga me muero por vos. | Ponieważ nie mogę dłużej żyć bez ciebie, umieram z bólu. Już nie mogę myśleć, kochanie, wszystko mi mówi o Tobie. I gdy Cię tu spotykam gubię się, jestem więźniem mojego zagubienia. I choćbym krwawiła z rany, i ci tego nie powiedziała szaleję na twoim punkcie. |
Dzień dobry, dobry wieczór, cześć i czołem! I jak podobał Wam się rozdział? Znowu wykorzystana piosenka, ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza, gdyż bardzo lubię je wplatać. No i nie sposób nie wspomnieć o kolejnym beso! Tak więc, jak to wszystko dalej się potoczy? Zobaczymy niebawem ;)
Miłego weekendu ♥
środa, 9 listopada 2016
Rozdział 31 - Twój ból mieszka w każdym zakątku mojej duszy...
- Wydaje mi się, że najlepszym wyjściem będzie przeniesienie cię do innej parafii.
- Nie, nie zgadzam się! - oznajmiam wychodząc z ukrycia.
Podchodzę do nich bliżej. Zerkam ze złością na biskupa, po czym patrzę na Tomasa.
- Kocham cię. I jestem pewna, że ty również coś do mnie czujesz. Jeśli tak jest, to powiedz to teraz, bo uwierz mi, ale moja miłość do ciebie jest w stanie pokonać tę przeszkodę, która nas dzieli.
- Esperanzo...
- Tylko błagam cię, nie kłam. To jest najodpowiedniejszy moment, aby wyznać prawdę. Możliwe, że już nigdy się nie powtórzy, bo później wszystkie sprawy mogą posunąć się już za daleko.
- Kocham cię i tylko z tobą pragnę być - wstaje i całuje mnie w usta.
- Słucham?
- Powtórzę: wydaje mi się, że najlepszym wyjściem będzie przeniesienie cię do innej parafii.
- Dlaczego ekscelencja tak sądzi?
- Tomás, ta kobieta miesza ci w głowie! Nie możesz już dłużej tego ciągnąć. Albo zrezygnujesz z bycia księdzem, albo się opamiętasz.
No dawaj Julia. Idź i wykrzycz to, co chcesz wykrzyczeć. Ruszaj się, bo zaraz będziesz żałować, że tego nie zrobiłaś...
- Nie, proszę, nie - mówię podchodząc do nich. - Niech ekscelencja mi go nie zabiera. Jest jedynym, na czym tak naprawdę mi zależy. To, że ekscelencja go ode mnie odsunie, nie znaczy, że nagle oboje o sobie zapomnimy... - oznajmiam mając już całe zaszklone oczy. - Tomás? Powiesz coś? Proszę, powiedz...
- Przykro mi, Esperanzo, ale wydaje mi się, że lepiej będzie, jeśli zrobimy tak, jak mówi biskup. To będzie dla naszej dwójki najlepsze...
- Tak, zdecydowanie ekscelencja ma tu rację - przytakuje. - Ale ja naprawdę nie chcę opuszczać tego klasztoru.
- Przez nią?
- Nie - odpowiada. - Przywiązałem się już do tego miejsca. Po za tym, mam fundację na miejscu razem z firmą i pomagam w odbudowywaniu dzielnicy Pierwszego Maja. Nie mógłbym teraz odejść.
- Wiesz, że ci wierzę Tomasie, prawda?
- Wiem. Bardzo to doceniam.
- Mimo to, nie mogę nadal zdjąć z ciebie dyspensy. Nie mówię o tym, że ta kara powinna dłużej trwać. Mam wrażenie, że jesteś jeszcze nie do końca przekonany co do swojej decyzji. Kiedy będziesz już pewny, przyjdź do mnie, wtedy wrócimy do tego tematu.
- Oczywiście, dziękuję ekscelencjo - podnoszą się z ławki i ruszają w stronę wyjścia.
- I pamiętaj, że czasami jest lepiej odpuścić i pójść tą łatwiejszą drogą - dodaje biskup Marcucci, po czym opuszczają kaplicę.
Gdy jestem już pewna, że pomieszczenie jest puste, wychodzę zza ołtarza i klękam w jednym z pierwszych rzędów.
- W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się... - zaczynam się modlić, lecz po chwili przerywam. - Boże, proszę, pomóż mi. Sama nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Nie wiem, co mam robić, aby ani sobie, ani jemu tego nie utrudniać. Gdy jestem pewna, że chcę być osobno, decyduję się na to, żeby o niego walczyć, a gdy walczę, wycofuję się, bo zaczynam sądzić, że będzie o wiele prościej, gdy nie będziemy razem... Bardzo go kocham i chcę, aby był blisko, ale jeśli ma być mu lepiej przy
twoim boku, to dlaczego mam to niszczyć? Tyle lat ci służył, okazywał ci swoją miłość, oddał ci tak wiele... A teraz pojawiłam się ja i musiałam to wszystko zepsuć... Postawiłeś mnie na jego drodze specjalnie? Jeśli tak, to po co? Po to, żebyś mógł sprawdzić jak silne jest jego powołanie? Wiesz, że w ten sposób sprawiasz, że on cierpi? I nie tylko on? My oboje cierpimy. Błagam, niech to wszystko się już niedługo zakończy... Nie ważne, w jaki sposób, po prostu mam już tego dość...
- Czego masz dość? - słyszę nagle.
Obracam się do tyłu i widzę, że pochodzi do mnie Tomás. Zajmuje miejsce obok, robi znak krzyża, a następnie ponownie się do mnie zwraca.
- Co się stało?
- Nie mogę ci powiedzieć - odpowiadam.
- Mnie możesz powiedzieć wszytko.
- Wszystko... - powtarzam. - Oprócz tego. Nie myśl, że ci nie ufam. Po prostu, gdy to powiem, to...
- Ten mur, który powstał pomiędzy nami zostanie zburzony?
- Tak... - oznajmiam. - A obiecaliśmy sobie coś.
- Racja.
Tomás unosi swoją dłoń, aby przetrzeć mi łzę z policzka, po czym, gdy jego opuszki palców są już bardzo blisko mojej twarzy, cofa ją. Widocznie twierdzi, że to zbyt duże zbliżenie.
- Nie opuścisz nas, prawda? - pytam.
- Skąd to pytanie?
Przez chwilę waham się, czy powinnam powiedzieć mu prawdę, lecz ostatecznie się na to decyduję.
- Słyszałam twoją rozmowę z biskupem. Wiem, że nie powinnam była podsłuchiwać, lecz nie mogłam się powstrzymać, bo tak ładnie o mnie... nieważne - mówię. - Zostaniesz? Proszę, zostań... - łzy zaczynają mi spływać po policzkach. - Nie poradzę sobie bez ciebie...
- Zostanę, tylko błagam cię, nie płacz. Nie mogę patrzeć na twoje łzy - oznajmia przytulając mnie. - Nie potrafiłbym cię tutaj zostawić samej... - szepcze mi do ucha.
W jego ramionach czuję się tak dobrze... bezpiecznie... Jest mi tak ciepło i wygodnie... Na dodatek Tomás tak cudownie pachnie... Mogłabym tak siedzieć przez całą wieczność. To na pewno byłoby o wiele prostsze niż znoszenie tego wszystkiego, co się ostatnio dzieje.
- Dziękuję - rzucam nieśmiało, po czym on się ode mnie odsuwa. - Jesteś taki kochany. Zawsze mi pomożesz, wysłuchasz, obronisz...
- Bo nie mogę patrzeć na to, jak cierpisz. To, że nie mogę cię mieć, nie znaczy, że nie będę się o ciebie troszczył.
- Tomás...
- Nie mówię tego odnosząc się do czegoś więcej. Mam na myśli miłość do przyjaciółki... A z resztą, nie ma sensu obijać w bawełnę. Kocham cię i nie potrafię patrzeć na twoją krzywdę. Wiem, że obiecaliśmy sobie, że nie będziemy odnosić się już do siebie w ten sposób, ale nie widzę sensu kłamania, gdyż oboje dobrze wiemy, jak jest.
- Lepiej będzie, jak już pójdę - wzdycham zerkając w podłogę.
Wstaję z miejsca i ruszam w stronę wyjścia. Z jednej strony tak strasznie chciałabym, żeby wypowiedział moje imię i poprosił o to, żebym została, ale z drugiej wiem, że to nie byłoby dobre... Staję w drzwiach i nieśmiało zerkam w jego stronę. Nie patrzy się na mnie. Nawet nie zerka w moją stronę. Klęczy wpatrzony w ołtarz... Być może to nawet lepiej... Pewnie, gdyby było inaczej miałabym nadzieję, a ona jeszcze bardziej by mnie niszczyła...
- Esperanzo, chodź na patio - mówi Diana, gdy wychodzę z łazienki.
- Po co? - pytam.
- Przyjechał biskup. Podobno ma dla nas jakieś ważne ogłoszenie.
- To raczej mnie już nie dotyczy - stwierdzam. - Idź sama.
- Beatriz mówi, że przyjechał razem z nowym proboszczem i chce nam go przedstawić. Myślałam, że może chcesz go poznać.
- Nowy proboszcz? W takim razie, chyba pójdę. Powinnam go zobaczyć - mówię. - Idziemy?
Wychodzimy z pokoju. Na korytarzu zgromadzone są wszystkie siostry. Rozglądam się, aby odnaleźć Tomasa. Jestem przekonana, że tu jest, lecz nigdzie go nie widzę. Stoję z tyłu oparta o kolumnę. Dziwnie się tu czuję nie będąc w habicie. To jest takie... inne. Na co dzień tego nie dostrzegam, lecz teraz, gdy wszystkie jesteśmy zgromadzone, czuję tę różnice. A tak po za tym, to ciekawe, jaki będzie ten ksiądz... Mam nadzieję, że przynajmniej będzie miły i do pogadania, nie to, co ojciec Fortunato...
- Cześć - słyszę.
Obracam się za siebie i widzę mężczyznę, którego jeszcze kilka chwil temu szukałam.
- Cześć - odpowiadam. - Znasz naszego nowego proboszcza?
- Słucham?
Nie usłyszał. W sumie, to się nie dziwię. Panuje tu taki hałas, że ja też ledwo go słyszę. Niby siostry są wyciszonymi osobami, które cały czas chodzą pogrążone w modlitwie albo w zamyśleniu, ale nie. To zdecydowanie jest tylko stereotyp. Pochylam się do Tomasa i kładę mu głowę na ramieniu.
- Spytałam, czy znasz naszego nowego proboszcza - powtarzam mu do ucha.
- Możliwe, nie wiem. Biskup nic mi nie chciał o nim powiedzieć.
- Naprawdę? - dziwię się.
- Ekm, ostatnio moje stosunki z nim nieco się pogorszyły... - mówi.
Nagle zapada gwałtowna cisza. Na patio wchodzi ekscelencja, a zaraz za nim mężczyzna. Dopiero po chwili zauważam koloratkę. No przyznam, wygląda całkiem przyjaźnie. Mam nadzieję, że to nie tylko pozory.
- Joaquin? - rzuca Tomás.
- Czyli go znasz? - dopytuję.
- Tak. To mój najlepszy przyjaciel z czasów seminarium. Robiliśmy wszystko razem. Nie wierzę, że tu jest.
Zerkam jeszcze raz na owego księdza.
- Mam przyjemność przedstawić wam ojca Joaquina, nowego proboszcza klasztoru Santa Rosa - oznajmia Marcucci. - Jest on tu tylko tymczasowo, dopóki nie znajdziemy kogoś na stałe, lecz wierzę, że będzie się wam z nim dobrze współpracowało.
- Tak - przytakuje przyjaciel Ortiza. - Szczęść Boże.
Ksiądz zaczyna się witać z każdym z osobna. Zanim podejdzie do mnie minie trochę czasu, więc mogę porozmawiać jeszcze przez chwilę z Tomasem. Obracam się do niego przodem.
- Skoro on jest nowym proboszczem, to gdzie ty teraz będziesz mieszkał? - pytam.
- U siebie w mieszkaniu. Nie mogłem tutaj zostać.
- No tak... - wzdycham. - Myślisz, że ja będę mogła tu mieszkać?
- Na pewno. Założę się, że w życiu nie spotkałaś milszego księdza od niego.
- Błąd. Spotkałam ciebie, a twój uśmiech i te białe zęby po prostu zabijają - śmieję się.
- Hah, dziękuję.
- Nie przeszkadzam? - słyszę za sobą.
- Skądże - odpowiada Tomás. - Jak miło cię widzieć.
- Ciebie też - mówi ksiądz, a następnie przytula się do Ortiza. - A pani to...? - zwraca się do mnie.
- Esperanza - przedstawia mnie poprzedni proboszcz Santa Rosa. - Mieszka tutaj chwilowo. Jest moją bardzo dobrą, żeby nie powiedzieć najlepszą, przyjaciółką.
- Miło mi - podaję mu rękę.
- Mnie również.
- Joaquin jest księdzem misjonarzem. Podróżuje po świecie i pomaga ludziom duchowo zagubionym - oznajmia Tomás.
- Dlatego tak bardzo cię zdziwiło, że go tu widzisz, tak? - pytam.
- Dokładnie - odpowiada. - Oprócz tego ma całkiem niezły głos.
- Um, śpiewasz? - zwracam się do niego.
- Tak trochę.
- Esperanza również śpiewa - wtrąca Ortiz.
- Ekm, ja też potrafię mówić - oznajmiam. - Też śpiewam. Może kiedyś nadarzy się okazja, żeby razem coś zaśpiewać?
- Jasne, ja zawsze chętnie - uśmiecha się do mnie. - Tomás, powiedz mi, co się takiego stało, że teraz muszę przejmować twoje obowiązki? Zawsze to ty wszystko robiłeś za mnie, a teraz role się odmieniły. W ogóle się tego nie spodziewałem.
- Tak, no... Wydarzyła się taka pewna sytuacja, ale wytłumaczę ci to przy następnej okazji.
- W takim razie może chodź pogadać?
- Pewnie nie masz teraz czasu. Musisz podpisać masę papierków, ułożyć wiele rzeczy...
- Jakbym nie miał, to bym ci tego nie proponował. Przecież nie widzieliśmy się tyle czasu. Nie możesz mi teraz odmówić.
- No dobrze - przytakuje. - Do zobaczenia później, Esperanzo.
- Do zobaczenia.
Oby tylko nie powiedział czegoś za dużo. No, ale w końcu to jego przyjaciel, więc skoro on mu ufa, to ja chyba również mogę?
Jestem w sali muzycznej. W związku z tym, że Suplicio wyjechała na kilka dni, zaproponowałam, że zajmę się porządkowaniem tego pomieszczenia. Pomimo, że nie ma tu teraz wielu prób, przez nieobecność zakonnicy od chóru, to i tak wiele osób tu się kręci i naprawdę jest co tu sprzątać. Nigdy nie lubiłam tego robić, lecz od momentu w którym zaczęłam udawać mniszkę, z każdego dnia na dzień coraz bardziej zaczynało mi się to podobać no i jakoś tak się stało, że sprzątanie nie jest dla mnie obowiązkiem, tylko przyjemnością i metodą na odstresowanie się.
- A tutaj mamy coś dla ciebie - słyszę nagle. - Nasza sala muzyczna.
Zerkam w stronę drzwi, w których stoi Tomás, a zaraz obok niego nasz nowy proboszcz.
- Cześć - witam się.
- O, cześć - odpowiada Oritz. - Właśnie oprowadzałem Joaquina po klasztorze i przyprowadziłem go tu, żeby móc go trochę posłuchać. Dobrze, że tu jesteś. Będę mógł usłyszeć waszą dwójkę razem. Joaquin, co ty na to?
- Ja bardzo chętnie, ale nie wiem, jak Esperanza.
- Ym, jeśli chcecie, to nie ma sprawy - odpowiadam.
- Świetnie! - cieszy się.
Ksiądz bierze gitarę i siada. Sprawdza, czy jest nastrojona przegrywając kilka akordów. W tym czasie Tomás podchodzi do mnie. Oboje opieramy się o pianino.
- W takim razie, co śpiewamy? - pyta Joaquin.
- Nie wiem, wybierz coś.
- Znasz "Tu dolor"?
- Jasne, uwielbiam.
Nowy proboszcz zaczyna grać przygrywkę i chwilę potem nasze głosy zaczynają się nieść po sali.
W międzyczasie podchodzę bliżej Joaquina. Siadam obok niego cały czas spoglądając na Tomasa... I co lepsze, on również stoi wpatrzony we mnie...
Hejka wszystkim! Co sądzicie o rozdziale? Tomi nie chce opuszczać klasztoru Santa Rosa... To chyba dobrze, nie? Po za tym, poznajemy nowego proboszcza, którym jest Joaquin! No czy ktokolwiek o tym pomyślał? Oprócz tego piosenka "Tu dolor", którą od jakiegoś czasu, uwielbiam... Awww *.*
Do piątku ♥
- Nie, nie zgadzam się! - oznajmiam wychodząc z ukrycia.
Podchodzę do nich bliżej. Zerkam ze złością na biskupa, po czym patrzę na Tomasa.
- Kocham cię. I jestem pewna, że ty również coś do mnie czujesz. Jeśli tak jest, to powiedz to teraz, bo uwierz mi, ale moja miłość do ciebie jest w stanie pokonać tę przeszkodę, która nas dzieli.
- Esperanzo...
- Tylko błagam cię, nie kłam. To jest najodpowiedniejszy moment, aby wyznać prawdę. Możliwe, że już nigdy się nie powtórzy, bo później wszystkie sprawy mogą posunąć się już za daleko.
- Kocham cię i tylko z tobą pragnę być - wstaje i całuje mnie w usta.
- Słucham?
- Powtórzę: wydaje mi się, że najlepszym wyjściem będzie przeniesienie cię do innej parafii.
- Dlaczego ekscelencja tak sądzi?
- Tomás, ta kobieta miesza ci w głowie! Nie możesz już dłużej tego ciągnąć. Albo zrezygnujesz z bycia księdzem, albo się opamiętasz.
No dawaj Julia. Idź i wykrzycz to, co chcesz wykrzyczeć. Ruszaj się, bo zaraz będziesz żałować, że tego nie zrobiłaś...
- Nie, proszę, nie - mówię podchodząc do nich. - Niech ekscelencja mi go nie zabiera. Jest jedynym, na czym tak naprawdę mi zależy. To, że ekscelencja go ode mnie odsunie, nie znaczy, że nagle oboje o sobie zapomnimy... - oznajmiam mając już całe zaszklone oczy. - Tomás? Powiesz coś? Proszę, powiedz...
- Przykro mi, Esperanzo, ale wydaje mi się, że lepiej będzie, jeśli zrobimy tak, jak mówi biskup. To będzie dla naszej dwójki najlepsze...
- Tak, zdecydowanie ekscelencja ma tu rację - przytakuje. - Ale ja naprawdę nie chcę opuszczać tego klasztoru.
- Przez nią?
- Nie - odpowiada. - Przywiązałem się już do tego miejsca. Po za tym, mam fundację na miejscu razem z firmą i pomagam w odbudowywaniu dzielnicy Pierwszego Maja. Nie mógłbym teraz odejść.
- Wiesz, że ci wierzę Tomasie, prawda?
- Wiem. Bardzo to doceniam.
- Mimo to, nie mogę nadal zdjąć z ciebie dyspensy. Nie mówię o tym, że ta kara powinna dłużej trwać. Mam wrażenie, że jesteś jeszcze nie do końca przekonany co do swojej decyzji. Kiedy będziesz już pewny, przyjdź do mnie, wtedy wrócimy do tego tematu.
- Oczywiście, dziękuję ekscelencjo - podnoszą się z ławki i ruszają w stronę wyjścia.
- I pamiętaj, że czasami jest lepiej odpuścić i pójść tą łatwiejszą drogą - dodaje biskup Marcucci, po czym opuszczają kaplicę.
Gdy jestem już pewna, że pomieszczenie jest puste, wychodzę zza ołtarza i klękam w jednym z pierwszych rzędów.
- W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się... - zaczynam się modlić, lecz po chwili przerywam. - Boże, proszę, pomóż mi. Sama nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Nie wiem, co mam robić, aby ani sobie, ani jemu tego nie utrudniać. Gdy jestem pewna, że chcę być osobno, decyduję się na to, żeby o niego walczyć, a gdy walczę, wycofuję się, bo zaczynam sądzić, że będzie o wiele prościej, gdy nie będziemy razem... Bardzo go kocham i chcę, aby był blisko, ale jeśli ma być mu lepiej przy
twoim boku, to dlaczego mam to niszczyć? Tyle lat ci służył, okazywał ci swoją miłość, oddał ci tak wiele... A teraz pojawiłam się ja i musiałam to wszystko zepsuć... Postawiłeś mnie na jego drodze specjalnie? Jeśli tak, to po co? Po to, żebyś mógł sprawdzić jak silne jest jego powołanie? Wiesz, że w ten sposób sprawiasz, że on cierpi? I nie tylko on? My oboje cierpimy. Błagam, niech to wszystko się już niedługo zakończy... Nie ważne, w jaki sposób, po prostu mam już tego dość...
- Czego masz dość? - słyszę nagle.
Obracam się do tyłu i widzę, że pochodzi do mnie Tomás. Zajmuje miejsce obok, robi znak krzyża, a następnie ponownie się do mnie zwraca.
- Co się stało?
- Nie mogę ci powiedzieć - odpowiadam.
- Mnie możesz powiedzieć wszytko.
- Wszystko... - powtarzam. - Oprócz tego. Nie myśl, że ci nie ufam. Po prostu, gdy to powiem, to...
- Ten mur, który powstał pomiędzy nami zostanie zburzony?
- Tak... - oznajmiam. - A obiecaliśmy sobie coś.
- Racja.
Tomás unosi swoją dłoń, aby przetrzeć mi łzę z policzka, po czym, gdy jego opuszki palców są już bardzo blisko mojej twarzy, cofa ją. Widocznie twierdzi, że to zbyt duże zbliżenie.
- Nie opuścisz nas, prawda? - pytam.
- Skąd to pytanie?
Przez chwilę waham się, czy powinnam powiedzieć mu prawdę, lecz ostatecznie się na to decyduję.
- Słyszałam twoją rozmowę z biskupem. Wiem, że nie powinnam była podsłuchiwać, lecz nie mogłam się powstrzymać, bo tak ładnie o mnie... nieważne - mówię. - Zostaniesz? Proszę, zostań... - łzy zaczynają mi spływać po policzkach. - Nie poradzę sobie bez ciebie...
- Zostanę, tylko błagam cię, nie płacz. Nie mogę patrzeć na twoje łzy - oznajmia przytulając mnie. - Nie potrafiłbym cię tutaj zostawić samej... - szepcze mi do ucha.
W jego ramionach czuję się tak dobrze... bezpiecznie... Jest mi tak ciepło i wygodnie... Na dodatek Tomás tak cudownie pachnie... Mogłabym tak siedzieć przez całą wieczność. To na pewno byłoby o wiele prostsze niż znoszenie tego wszystkiego, co się ostatnio dzieje.
- Dziękuję - rzucam nieśmiało, po czym on się ode mnie odsuwa. - Jesteś taki kochany. Zawsze mi pomożesz, wysłuchasz, obronisz...
- Bo nie mogę patrzeć na to, jak cierpisz. To, że nie mogę cię mieć, nie znaczy, że nie będę się o ciebie troszczył.
- Tomás...
- Nie mówię tego odnosząc się do czegoś więcej. Mam na myśli miłość do przyjaciółki... A z resztą, nie ma sensu obijać w bawełnę. Kocham cię i nie potrafię patrzeć na twoją krzywdę. Wiem, że obiecaliśmy sobie, że nie będziemy odnosić się już do siebie w ten sposób, ale nie widzę sensu kłamania, gdyż oboje dobrze wiemy, jak jest.
- Lepiej będzie, jak już pójdę - wzdycham zerkając w podłogę.
Wstaję z miejsca i ruszam w stronę wyjścia. Z jednej strony tak strasznie chciałabym, żeby wypowiedział moje imię i poprosił o to, żebym została, ale z drugiej wiem, że to nie byłoby dobre... Staję w drzwiach i nieśmiało zerkam w jego stronę. Nie patrzy się na mnie. Nawet nie zerka w moją stronę. Klęczy wpatrzony w ołtarz... Być może to nawet lepiej... Pewnie, gdyby było inaczej miałabym nadzieję, a ona jeszcze bardziej by mnie niszczyła...
- Esperanzo, chodź na patio - mówi Diana, gdy wychodzę z łazienki.
- Po co? - pytam.
- Przyjechał biskup. Podobno ma dla nas jakieś ważne ogłoszenie.
- To raczej mnie już nie dotyczy - stwierdzam. - Idź sama.
- Beatriz mówi, że przyjechał razem z nowym proboszczem i chce nam go przedstawić. Myślałam, że może chcesz go poznać.
- Nowy proboszcz? W takim razie, chyba pójdę. Powinnam go zobaczyć - mówię. - Idziemy?
Wychodzimy z pokoju. Na korytarzu zgromadzone są wszystkie siostry. Rozglądam się, aby odnaleźć Tomasa. Jestem przekonana, że tu jest, lecz nigdzie go nie widzę. Stoję z tyłu oparta o kolumnę. Dziwnie się tu czuję nie będąc w habicie. To jest takie... inne. Na co dzień tego nie dostrzegam, lecz teraz, gdy wszystkie jesteśmy zgromadzone, czuję tę różnice. A tak po za tym, to ciekawe, jaki będzie ten ksiądz... Mam nadzieję, że przynajmniej będzie miły i do pogadania, nie to, co ojciec Fortunato...
- Cześć - słyszę.
Obracam się za siebie i widzę mężczyznę, którego jeszcze kilka chwil temu szukałam.
- Cześć - odpowiadam. - Znasz naszego nowego proboszcza?
- Słucham?
Nie usłyszał. W sumie, to się nie dziwię. Panuje tu taki hałas, że ja też ledwo go słyszę. Niby siostry są wyciszonymi osobami, które cały czas chodzą pogrążone w modlitwie albo w zamyśleniu, ale nie. To zdecydowanie jest tylko stereotyp. Pochylam się do Tomasa i kładę mu głowę na ramieniu.
- Spytałam, czy znasz naszego nowego proboszcza - powtarzam mu do ucha.
- Możliwe, nie wiem. Biskup nic mi nie chciał o nim powiedzieć.
- Naprawdę? - dziwię się.
- Ekm, ostatnio moje stosunki z nim nieco się pogorszyły... - mówi.
Nagle zapada gwałtowna cisza. Na patio wchodzi ekscelencja, a zaraz za nim mężczyzna. Dopiero po chwili zauważam koloratkę. No przyznam, wygląda całkiem przyjaźnie. Mam nadzieję, że to nie tylko pozory.
- Joaquin? - rzuca Tomás.
- Czyli go znasz? - dopytuję.
- Tak. To mój najlepszy przyjaciel z czasów seminarium. Robiliśmy wszystko razem. Nie wierzę, że tu jest.
Zerkam jeszcze raz na owego księdza.
- Mam przyjemność przedstawić wam ojca Joaquina, nowego proboszcza klasztoru Santa Rosa - oznajmia Marcucci. - Jest on tu tylko tymczasowo, dopóki nie znajdziemy kogoś na stałe, lecz wierzę, że będzie się wam z nim dobrze współpracowało.
- Tak - przytakuje przyjaciel Ortiza. - Szczęść Boże.
Ksiądz zaczyna się witać z każdym z osobna. Zanim podejdzie do mnie minie trochę czasu, więc mogę porozmawiać jeszcze przez chwilę z Tomasem. Obracam się do niego przodem.
- Skoro on jest nowym proboszczem, to gdzie ty teraz będziesz mieszkał? - pytam.
- U siebie w mieszkaniu. Nie mogłem tutaj zostać.
- No tak... - wzdycham. - Myślisz, że ja będę mogła tu mieszkać?
- Na pewno. Założę się, że w życiu nie spotkałaś milszego księdza od niego.
- Błąd. Spotkałam ciebie, a twój uśmiech i te białe zęby po prostu zabijają - śmieję się.
- Hah, dziękuję.
- Nie przeszkadzam? - słyszę za sobą.
- Skądże - odpowiada Tomás. - Jak miło cię widzieć.
- Ciebie też - mówi ksiądz, a następnie przytula się do Ortiza. - A pani to...? - zwraca się do mnie.
- Esperanza - przedstawia mnie poprzedni proboszcz Santa Rosa. - Mieszka tutaj chwilowo. Jest moją bardzo dobrą, żeby nie powiedzieć najlepszą, przyjaciółką.
- Miło mi - podaję mu rękę.
- Mnie również.
- Joaquin jest księdzem misjonarzem. Podróżuje po świecie i pomaga ludziom duchowo zagubionym - oznajmia Tomás.
- Dlatego tak bardzo cię zdziwiło, że go tu widzisz, tak? - pytam.
- Dokładnie - odpowiada. - Oprócz tego ma całkiem niezły głos.
- Um, śpiewasz? - zwracam się do niego.
- Tak trochę.
- Esperanza również śpiewa - wtrąca Ortiz.
- Ekm, ja też potrafię mówić - oznajmiam. - Też śpiewam. Może kiedyś nadarzy się okazja, żeby razem coś zaśpiewać?
- Jasne, ja zawsze chętnie - uśmiecha się do mnie. - Tomás, powiedz mi, co się takiego stało, że teraz muszę przejmować twoje obowiązki? Zawsze to ty wszystko robiłeś za mnie, a teraz role się odmieniły. W ogóle się tego nie spodziewałem.
- Tak, no... Wydarzyła się taka pewna sytuacja, ale wytłumaczę ci to przy następnej okazji.
- W takim razie może chodź pogadać?
- Pewnie nie masz teraz czasu. Musisz podpisać masę papierków, ułożyć wiele rzeczy...
- Jakbym nie miał, to bym ci tego nie proponował. Przecież nie widzieliśmy się tyle czasu. Nie możesz mi teraz odmówić.
- No dobrze - przytakuje. - Do zobaczenia później, Esperanzo.
- Do zobaczenia.
Oby tylko nie powiedział czegoś za dużo. No, ale w końcu to jego przyjaciel, więc skoro on mu ufa, to ja chyba również mogę?
Jestem w sali muzycznej. W związku z tym, że Suplicio wyjechała na kilka dni, zaproponowałam, że zajmę się porządkowaniem tego pomieszczenia. Pomimo, że nie ma tu teraz wielu prób, przez nieobecność zakonnicy od chóru, to i tak wiele osób tu się kręci i naprawdę jest co tu sprzątać. Nigdy nie lubiłam tego robić, lecz od momentu w którym zaczęłam udawać mniszkę, z każdego dnia na dzień coraz bardziej zaczynało mi się to podobać no i jakoś tak się stało, że sprzątanie nie jest dla mnie obowiązkiem, tylko przyjemnością i metodą na odstresowanie się.
- A tutaj mamy coś dla ciebie - słyszę nagle. - Nasza sala muzyczna.
Zerkam w stronę drzwi, w których stoi Tomás, a zaraz obok niego nasz nowy proboszcz.
- Cześć - witam się.
- O, cześć - odpowiada Oritz. - Właśnie oprowadzałem Joaquina po klasztorze i przyprowadziłem go tu, żeby móc go trochę posłuchać. Dobrze, że tu jesteś. Będę mógł usłyszeć waszą dwójkę razem. Joaquin, co ty na to?
- Ja bardzo chętnie, ale nie wiem, jak Esperanza.
- Ym, jeśli chcecie, to nie ma sprawy - odpowiadam.
- Świetnie! - cieszy się.
Ksiądz bierze gitarę i siada. Sprawdza, czy jest nastrojona przegrywając kilka akordów. W tym czasie Tomás podchodzi do mnie. Oboje opieramy się o pianino.
- W takim razie, co śpiewamy? - pyta Joaquin.
- Nie wiem, wybierz coś.
- Znasz "Tu dolor"?
- Jasne, uwielbiam.
Nowy proboszcz zaczyna grać przygrywkę i chwilę potem nasze głosy zaczynają się nieść po sali.
Dices que no entiendo tu dolor, pero ¿Tú qué sabes del amor? Querías libertad, pero te encadenó la soledad. | Mówisz, że nie rozumiem twojego bólu, ale co ty wiesz o miłości? Chciałaś wolności, ale przykuła cię samotność. I jak śmiesz mi mówić, że nigdy nie postawiłem się na twoim miejscu? |
Tu dolor vive en cada esquina de mi alma, y me ataca al no escuchar tu voz en las mañanas. Nadie entiende tanto como yo... | Twój ból mieszka w każdym zakątku mojej duszy i atakuje mnie, gdy nie słyszę twojego głosu każdego ranka. Nikt nie rozumie tego tak samo jak ja... |
Hejka wszystkim! Co sądzicie o rozdziale? Tomi nie chce opuszczać klasztoru Santa Rosa... To chyba dobrze, nie? Po za tym, poznajemy nowego proboszcza, którym jest Joaquin! No czy ktokolwiek o tym pomyślał? Oprócz tego piosenka "Tu dolor", którą od jakiegoś czasu, uwielbiam... Awww *.*
Do piątku ♥
poniedziałek, 7 listopada 2016
Rozdział 30 - Ona jest... Ona jest wszystkim. Jej uśmiech, sposób bycia, radość, bunt...
Od mojej rozmowy z Tomasem minął tydzień. Cały tydzień zmian, nowego życia. On nie może odprawiać sakramentów, a ja mieszkam w klasztorze nie jako mniszka, lecz jako zwykła dziewczyna. Staramy się na siebie nie wpadać, ale gdy się to zdarza nie uciekamy od siebie jak poparzeni. Potrafimy normalnie porozmawiać nie wplatając w to naszych uczuć. Niby to jest dobre, lecz z każdą taką rozmową moje serce rozpada się na coraz większą ilość drobniejszych kawałków... Ale nie mogę mieć do niego o to żalu. Przecież w końcu sama o to poprosiłam...
- Esperanzo, przyniosłabyś mi z biura notes? - prosi Concepción, która od kilku dni jest zmuszenia do ciągłego leżenia w łóżku. - Taki nieduży, czarny.
- Żebyś przemęczała się pracą? Nawet nie ma takiej mowy.
- Proszę. Nie będę się nadwyrężać. Okropnie mi się nudzi, a trochę pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziło - stwierdza. - Z resztą jeśli ty mi go nie przyniesiesz, to sama się po niego przejdę.
- Nie ma takiej mowy.
- W takim razie przyniesiesz?
- No dobra - odpowiadam niechętnie. - Ale jakby ktoś pytał to nie ja ci go dałam - ruszam w stronę wskazanego pomieszczenia.
Z matką przełożoną zaczęło się dziać coś niedobrego. Podobno odkąd już wyjechałam coraz częściej zdarzało jej się tracić przytomność na kilka minut. Oczywiście chciała, żeby jak najmniej osób się o tym dowiedziało, ale gdy zemdlała ostatnio w kaplicy przed wszystkimi zakonnicami i kilkudziesięcioma wiernymi, nie było już sposobu, aby to ukryć. Przyjechało pogotowie, zabrali ją do szpitala, gdzie po dokładniejszym przebadaniu jej okazało się, że ma problemy z sercem przez nadmiar stresu i powinna wypoczywać. Tak więc, od trzech dni nie wychodzi z pokoju co jest dla niej sukcesem, bo nie potrafi zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. Cieszę się, że mam ją na oku, bo nie chciałabym, żeby coś jej się stało. Znamy się niedługo, ale zdążyła już tyle dla mnie zrobić. Chcę jej się odwdzięczyć, a to, że opiekuję się nią teraz, gdy jest chora, to jest tylko niewielka ilość tego, co powinnam wobec niej zrobić.
Pukam. Raz, drugi, trzeci. Nie słyszę żadnej odpowiedzi, więc decyduję się wejść. Otwieram drzwi i rozglądam się po pomieszczeniu. Nikogo tam nie ma. Podchodzę do biurka. Siadam na krześle za nim i zaczynam szukać notesu, o który prosiła mnie Concepción. Znajduję go zakopanego głęboko w szafce. Biorę go i wracam do matki przełożonej.
- Masz? - pyta, gdy wchodzę.
- Tak, proszę - podaję jej. - Był schowany niczym płyta z dowodami mojej mamy.
- To dziwne. Zazwyczaj trzymam go na wierzchu... - mówi otwierając go. - Ekm, pomyliłaś zeszyty. On nie jest mój.
- W takim razie czyj? - dopytuję zerkając do środka.
- Ojca Tomasa.
- Nie było tam żadnego innego notesu - oznajmiam. - Był tylko ten.
- A spójrz tutaj w szafce - prosi.
Kucam i otwieram ją. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to niewielki, czarny zeszyt.
- To to? - pytam pokazując jej.
- Tak - odpowiada.
Podaję jej go do ręki, a w zamian dostaję notes Tomasa.
- Idź i odłóż go na miejsce. Jeśli ojciec Tomás zdąży już wrócić i zapyta cię, dlaczego masz jego prywatną rzecz powiedz, że ja mam podobny i prosiłam cię, abyś mi go przyniosła.
- Oczywiście - przytakuję.
Wychodzę na korytarz i zamiast kierować się do biura idę do swojego pokoju. Jak dobrze, że nikogo tam nie ma. Siadam wygodnie na łóżku i otwieram zeszyt. Tak, zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że nie powinnam tego czytać, ale jeśli nikt nie dowie się o tym, co tu przeczytam, to chyba nie popełnię aż tak dużego grzechu? Po za tym i tak muszę iść do spowiedzi w sobotę, więc jeden zły uczynek w tą, czy w tą naprawdę nie robi dużej różnicy...
Przeglądam go. Z początku nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Kilka zdjęć, daty jakiś zebrań, ważniejszych nabożeństw... Nagle zatrzymuję się na stronie, na której jest napisany tekst, którego bym się tu raczej nie spodziewała. Czytam go powoli, przetwarzając każde słowo kilka razy w myślach.
Kobieta... I to jaka kobieta. Po tak długim czasie. Spotkałem ją w autobusie. Przypadek czy przeznaczenie? Nie przewidziałem tego. Gdy zasnęła na moim ramieniu moje życie zmieniło się na zawsze*
Zmieniłam jego życie? Na dodatek na zawsze? On moje też...
Przerzucam na następną kartkę... i następną... Aż znajduję kolejny wpis dotyczący mnie.
Chwila zawahania. Usłyszałem jak śpiewa. Jest aniołem posiadającym piękny głos. Spojrzała mi w oczy. Ledwo wytrzymałem jej wzrok. Nie wiem co robić. Zamykam oczy i wszędzie widzę jej twarz. Pomóż mi wytrwać Boże...*
Energicznym ruchem przewracam następne kilka stron dalej.
Pobyt w La Merced. Byliśmy wtedy zamknięci na strychu w jej domu. To był najpiękniejszy pocałunek w całym moim życiu. Byliśmy wtedy tak blisko siebie. Gdybym mógł, zostałbym tam wieczność. Trzymałbym ją w swoich ramionach próbując uspokoić.
Tak bardzo chcę coś jeszcze przeczytać... Szybkimi ruchami kartkuje wszystkie strony, lecz nie mogę znaleźć nic. Nie, jednak, nie. Coś jest. Prawie na samym końcu. Jest nieco dłuższe od pozostałych.
To co wydarzyło się w ostatnim czasie między nami było szalone i zupełnie nieplanowane. Miałem wrażenie, że to wszystko działo się tak szybko, lecz gdy ponownie poczułem smak jej ust na swoich czułem, że to trwa wieczność. Niestety, byłem w błędzie. Chciałem, żeby to trwało wieczność.
Nie jestem już biskupem. Nawet nie jestem już księdzem. Od dzisiaj obowiązuje mnie
dyspensa, a to wszystko przez nią... Lecz nie mam do niej o to żalu. Absolutnie nie żałuję tego, co zrobiłem, bo... kocham ją... Zupełnie nie wiem co mam teraz zrobić... To jest dobra chwila, aby zostawić Kościół, ale nie wiem, czy byłby to słuszny wybór. Rozmawiałem z nią na ten temat. Dowiedziałem się, że tak naprawdę nigdy nie była nowicjuszką, ale jakoś nie czuję do niej urazy, że przez ten cały czas mnie okłamywała. Niestety, ja nie udaję księdza. Ja jestem nim naprawdę i nie mogę jej powiedzieć, że to tylko przebranie.
Zerkam na stronę obok.
To wszystko co się wydarzyło... Jej wybór... Skoro tak zdecydowała... Najwyższy czas powiedzieć żegnaj...
"Żegnaj... żegnaj... żegnaj...". Czyli, że to już naprawdę koniec? Wiem, że powtarzałam, że czas najwyższy to zakończyć, odsunąć się i zapomnieć, ale nigdy nie wierzyłam, że to w końcu może dojść do skutku... A teraz, gdy w końcu doszło... chciałabym to jakoś odkręcić.
- Esperanzo, tu jesteś! - do pomieszczenia wchodzi Clara. - Co się stało? - pyta, gdy zauważa moje łzy. - Ktoś wyrządził ci jakąś krzywdę?
- Tak... - odpowiadam pociągając nosem. - Ojciec Tomás.
- Jak to możliwe?
- Pozwolił mi się w sobie zakochać - mówię przytulając się do zakonnicy. - Tak po prostu sprawił, że moje serce nie może o nim zapomnieć co szkodzi nie tylko jemu, ale całej mnie.
- Nie zapominaj, że dla niego to jest tak samo trudne jak dla ciebie.
- Zdaję sobie z tego sprawę... - oznajmiam. - Dlaczego to wszystko przytrafia się właśnie mnie? Dlaczego Bóg aż tak karze mi cierpieć? Czy zrobiłam coś, co było wbrew jego woli? Wiem, że nie byłam święta, ale przecież nikt nie jest bez winy... Inni popełniają o wiele gorsze grzechy i nie ponoszą ich konsekwencji, dlaczego więc niby ja muszę przez to wszytko przechodzić?
- Nie płacz kochanie... Czasami tak bywa w życiu, że ludzie, którzy byli dobrzy mają o wiele gorzej niż ci, którzy świadomie robią krzywdę innym.
- To jest chore. Dlaczego Tomás też musi cierpieć? Dlaczego Bóg wystawił go na taką próbę? Przecież on jest księdzem doskonałym. Rzadko kiedy zdarza się człowiek z tak głębokim powołaniem... - nieco się uspokajam. - Kilka dni temu zdecydowaliśmy, że odsuniemy się od siebie, że zachowamy odpowiedni dystans, lecz gdy tak teraz o tym myślę... - wzdycham. - Ja tak naprawdę chyba tego nie chcę. Za bardzo mi na nim zależy. Nie chcę go stracić, nie chcę oddać go Bogu. Nawet, jeśli miałabym o niego walczyć. Pomimo tego, że wiem, iż nie mam nawet najmiejszych szans na wygranie tej bitwy, to chcę spróbować, żeby mieć pewność, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby zatrzymać go przy sobie.
- Chciałabym ci coś teraz poradzić, abyś poczuła się lepiej, ale kompletnie nie mam pojęcia, co mogę powiedzieć... Wiesz, że cię kocham? Najbardziej na świecie? I że chcę tylko twojego dobra?
- Ale mimo to chcesz mi otworzyć oczy i uświadomić, że lepiej będzie jeśli zostawię go w spokoju, prawda? - rzucam.
- Tak. Jego miłość wobec ciebie może być duża, ba a nawet ogromna, lecz jeśli ktoś już raz poczuł miłość bożą na tyle, aby się w niej zakochać, już nigdy się od niej nie uwolni.
- Pewnie masz rację Clarita... - przytakuję. - Ale ja nie mogę tak po prostu nic z tym nie zrobić. Nie potrafię. Od małej dziewczynki mama powtarzała mi, że powinnam walczyć o swoje, bo tylko wtedy będę w pełni szczęśliwa.
- Lecz czasami trzeba wziąć szczęście tej drugiej osoby pod uwagę. Bo gdy się kogoś kocha, to jego szczęście powinno stawiać się na pierwszym miejscu. Jego. Nie swoje.
- Och, czy ty zawsze musisz mieć rację? - pytam patrząc na nią ze smutkiem. - Pójdę do kaplicy. Pomodlę się, bo tego właśnie teraz potrzebuję.
- Wierzysz, że Bóg ci pomoże?
- Tak. To źle?
- Wręcz przeciwnie. To bardzo dobrze - uśmiecha się do mnie. - W takim razie ja będę lecieć. Mam kilka rzeczy do zrobienia, ale jakbyś ponownie mnie potrzebowała, nie bój się mówić.
- Dobrze - unoszę kąciki ust. - Dziękuję.
- Nie ma za co - odpowiada zakonnica i opuszcza pomieszczenie.
Ja również mam zamiar wyjść, lecz jeszcze przed tym sięgam długopis z szuflady i otwieram notes Tomasa na stronie, na której zostało napisane słowo "żegnaj". Dłuższą chwilę zajmuje mi zastanowienie się nad tym, czy to, co chcę w tym momencie zrobić, jest słuszne. Jednak i tak chyba nie mam już nic do stracenia.
Żegnaj Tomasie. Nigdy o Tobie nie zapomnę.
Zapisuję to pod spodem niezbyt dużymi literami, a następnie zamykam zeszyt, biorę go w rękę i wychodzę na korytarz. Powoli podchodzę do biura i pukam kilka razy, aby upewnić się, że wewnątrz nikogo nie ma. Zakradam się tam po ciuchu i odkładam notes na swoje miejsce, a następnie ruszam do kaplicy. Otwieram drzwi. Mam zamiar usiąść w jednej z ławek i pomodlić się, lecz nagle słyszę głos. Ktoś tutaj jest. I chyba doskonale wiem kto. Ostrożnie wyglądam zza ołtarza i widzę Tomasa. Nie wygląda na zadowolonego. Wbija wzrok w podłogę. Obok niego siedzi biskup Marcucci.
- **Ona jest... Ona jest wszystkim - mówi. - Jej uśmiech, sposób bycia, radość, bunt... - wzdycha.
- Tak dłużej być nie może - odpowiada biskup. - Rozchorujesz się.
- Już jestem chory - oznajmia ponownie wpatrując się w ziemię. - Na najgorszą możliwą chorobę.
Ekscelencja zerka na niego ze zdziwieniem. O co mu chodzi? Czy coś mu naprawdę jest?
- Zakochałem się - dokańcza patrząc na niego.
- Wiesz co mówisz? - pyta Marcucci wytrzeszczając oczy.
- Wiem, moje słowa brzmią jak wyrok. Nic na to nie poradzę. Musiałem to z siebie wyrzucić. Próbowałem z tym walczyć, przysięgam. Ona sprawa, że czuję się spełniony.
- Spełniony jak Bóg?
- Nie wiem. Niestety, to mnie odsuwa od służby Bogu. Kocham Boga... i ją... - wzdycha. - Szkoda, że nie mogę się rozdzielić.
- Widzę, że znalazłeś się na rozstaju. Musisz zdecydować.
- Zaczynam podejrzewać, że to próba na jaką wystawił mnie Bóg. Chce sprawdzić moje powołanie. Liczyłem, że to przezwyciężę, ale nie umiem. Potrzebuję jej jak powietrza, którym oddycham.
- Nie można jednocześnie kochać Boga i go zdradzać**.
- Wiem, ale to wszystko... jest silniejsze ode mnie - z oczu zaczynają lecieć mu łzy. - Naprawdę wierzyłem, że niedługo uda mi się z tym uporać, ale nie wyszło mi.
- Wydaje mi się, że w takim razie najlepszym wyjściem będzie, jeśli się od niej odsuniesz.
- Próbowałem, ale nie umiem - chowa twarz w dłonie. - Powtarzałem sobie, że mam się trzymać od niej z daleka, ale za każdym razem, gdy tylko ją zauważałem, coś przyciągało mnie do niej.
- Miałem na myśli nieco większą odległość - poprawia się biskup.
- To znaczy? - dopytuje Tomás przecierając oczy.
- Wydaje mi się, że najlepszym wyjściem będzie przeniesienie cię do innej parafii.
* - cytaty z odcinka 102 (94 w Polsce).
** - przytoczony fragment pochodzi z 78 odcinka (w Polsce 73).
I co będzie dalej? Czy Tomi będzie musiał opuścić, nie tylko klasztor Santa Rosa, ale również Buenos Aires? Czy rzeczywiście jego uczucie do Esperanzy jest tak wielkim problemem? Na co się zdecyduje - zapomnienie i bliskość, czy ciągła tęsknota? Jak myślicie? Miejmy nadzieję, że wszystko się niedługo ułoży...
Buziaki ♥
- Esperanzo, przyniosłabyś mi z biura notes? - prosi Concepción, która od kilku dni jest zmuszenia do ciągłego leżenia w łóżku. - Taki nieduży, czarny.
- Żebyś przemęczała się pracą? Nawet nie ma takiej mowy.
- Proszę. Nie będę się nadwyrężać. Okropnie mi się nudzi, a trochę pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziło - stwierdza. - Z resztą jeśli ty mi go nie przyniesiesz, to sama się po niego przejdę.
- Nie ma takiej mowy.
- W takim razie przyniesiesz?
- No dobra - odpowiadam niechętnie. - Ale jakby ktoś pytał to nie ja ci go dałam - ruszam w stronę wskazanego pomieszczenia.
Z matką przełożoną zaczęło się dziać coś niedobrego. Podobno odkąd już wyjechałam coraz częściej zdarzało jej się tracić przytomność na kilka minut. Oczywiście chciała, żeby jak najmniej osób się o tym dowiedziało, ale gdy zemdlała ostatnio w kaplicy przed wszystkimi zakonnicami i kilkudziesięcioma wiernymi, nie było już sposobu, aby to ukryć. Przyjechało pogotowie, zabrali ją do szpitala, gdzie po dokładniejszym przebadaniu jej okazało się, że ma problemy z sercem przez nadmiar stresu i powinna wypoczywać. Tak więc, od trzech dni nie wychodzi z pokoju co jest dla niej sukcesem, bo nie potrafi zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. Cieszę się, że mam ją na oku, bo nie chciałabym, żeby coś jej się stało. Znamy się niedługo, ale zdążyła już tyle dla mnie zrobić. Chcę jej się odwdzięczyć, a to, że opiekuję się nią teraz, gdy jest chora, to jest tylko niewielka ilość tego, co powinnam wobec niej zrobić.
Pukam. Raz, drugi, trzeci. Nie słyszę żadnej odpowiedzi, więc decyduję się wejść. Otwieram drzwi i rozglądam się po pomieszczeniu. Nikogo tam nie ma. Podchodzę do biurka. Siadam na krześle za nim i zaczynam szukać notesu, o który prosiła mnie Concepción. Znajduję go zakopanego głęboko w szafce. Biorę go i wracam do matki przełożonej.
- Masz? - pyta, gdy wchodzę.
- Tak, proszę - podaję jej. - Był schowany niczym płyta z dowodami mojej mamy.
- To dziwne. Zazwyczaj trzymam go na wierzchu... - mówi otwierając go. - Ekm, pomyliłaś zeszyty. On nie jest mój.
- W takim razie czyj? - dopytuję zerkając do środka.
- Ojca Tomasa.
- Nie było tam żadnego innego notesu - oznajmiam. - Był tylko ten.
- A spójrz tutaj w szafce - prosi.
Kucam i otwieram ją. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to niewielki, czarny zeszyt.
- To to? - pytam pokazując jej.
- Tak - odpowiada.
Podaję jej go do ręki, a w zamian dostaję notes Tomasa.
- Idź i odłóż go na miejsce. Jeśli ojciec Tomás zdąży już wrócić i zapyta cię, dlaczego masz jego prywatną rzecz powiedz, że ja mam podobny i prosiłam cię, abyś mi go przyniosła.
- Oczywiście - przytakuję.
Wychodzę na korytarz i zamiast kierować się do biura idę do swojego pokoju. Jak dobrze, że nikogo tam nie ma. Siadam wygodnie na łóżku i otwieram zeszyt. Tak, zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że nie powinnam tego czytać, ale jeśli nikt nie dowie się o tym, co tu przeczytam, to chyba nie popełnię aż tak dużego grzechu? Po za tym i tak muszę iść do spowiedzi w sobotę, więc jeden zły uczynek w tą, czy w tą naprawdę nie robi dużej różnicy...
Przeglądam go. Z początku nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Kilka zdjęć, daty jakiś zebrań, ważniejszych nabożeństw... Nagle zatrzymuję się na stronie, na której jest napisany tekst, którego bym się tu raczej nie spodziewała. Czytam go powoli, przetwarzając każde słowo kilka razy w myślach.
Kobieta... I to jaka kobieta. Po tak długim czasie. Spotkałem ją w autobusie. Przypadek czy przeznaczenie? Nie przewidziałem tego. Gdy zasnęła na moim ramieniu moje życie zmieniło się na zawsze*
Zmieniłam jego życie? Na dodatek na zawsze? On moje też...
Przerzucam na następną kartkę... i następną... Aż znajduję kolejny wpis dotyczący mnie.
Chwila zawahania. Usłyszałem jak śpiewa. Jest aniołem posiadającym piękny głos. Spojrzała mi w oczy. Ledwo wytrzymałem jej wzrok. Nie wiem co robić. Zamykam oczy i wszędzie widzę jej twarz. Pomóż mi wytrwać Boże...*
Energicznym ruchem przewracam następne kilka stron dalej.
Pobyt w La Merced. Byliśmy wtedy zamknięci na strychu w jej domu. To był najpiękniejszy pocałunek w całym moim życiu. Byliśmy wtedy tak blisko siebie. Gdybym mógł, zostałbym tam wieczność. Trzymałbym ją w swoich ramionach próbując uspokoić.
Tak bardzo chcę coś jeszcze przeczytać... Szybkimi ruchami kartkuje wszystkie strony, lecz nie mogę znaleźć nic. Nie, jednak, nie. Coś jest. Prawie na samym końcu. Jest nieco dłuższe od pozostałych.
To co wydarzyło się w ostatnim czasie między nami było szalone i zupełnie nieplanowane. Miałem wrażenie, że to wszystko działo się tak szybko, lecz gdy ponownie poczułem smak jej ust na swoich czułem, że to trwa wieczność. Niestety, byłem w błędzie. Chciałem, żeby to trwało wieczność.
Nie jestem już biskupem. Nawet nie jestem już księdzem. Od dzisiaj obowiązuje mnie
dyspensa, a to wszystko przez nią... Lecz nie mam do niej o to żalu. Absolutnie nie żałuję tego, co zrobiłem, bo... kocham ją... Zupełnie nie wiem co mam teraz zrobić... To jest dobra chwila, aby zostawić Kościół, ale nie wiem, czy byłby to słuszny wybór. Rozmawiałem z nią na ten temat. Dowiedziałem się, że tak naprawdę nigdy nie była nowicjuszką, ale jakoś nie czuję do niej urazy, że przez ten cały czas mnie okłamywała. Niestety, ja nie udaję księdza. Ja jestem nim naprawdę i nie mogę jej powiedzieć, że to tylko przebranie.
Zerkam na stronę obok.
To wszystko co się wydarzyło... Jej wybór... Skoro tak zdecydowała... Najwyższy czas powiedzieć żegnaj...
"Żegnaj... żegnaj... żegnaj...". Czyli, że to już naprawdę koniec? Wiem, że powtarzałam, że czas najwyższy to zakończyć, odsunąć się i zapomnieć, ale nigdy nie wierzyłam, że to w końcu może dojść do skutku... A teraz, gdy w końcu doszło... chciałabym to jakoś odkręcić.
- Esperanzo, tu jesteś! - do pomieszczenia wchodzi Clara. - Co się stało? - pyta, gdy zauważa moje łzy. - Ktoś wyrządził ci jakąś krzywdę?
- Tak... - odpowiadam pociągając nosem. - Ojciec Tomás.
- Jak to możliwe?
- Pozwolił mi się w sobie zakochać - mówię przytulając się do zakonnicy. - Tak po prostu sprawił, że moje serce nie może o nim zapomnieć co szkodzi nie tylko jemu, ale całej mnie.
- Nie zapominaj, że dla niego to jest tak samo trudne jak dla ciebie.
- Zdaję sobie z tego sprawę... - oznajmiam. - Dlaczego to wszystko przytrafia się właśnie mnie? Dlaczego Bóg aż tak karze mi cierpieć? Czy zrobiłam coś, co było wbrew jego woli? Wiem, że nie byłam święta, ale przecież nikt nie jest bez winy... Inni popełniają o wiele gorsze grzechy i nie ponoszą ich konsekwencji, dlaczego więc niby ja muszę przez to wszytko przechodzić?
- Nie płacz kochanie... Czasami tak bywa w życiu, że ludzie, którzy byli dobrzy mają o wiele gorzej niż ci, którzy świadomie robią krzywdę innym.
- To jest chore. Dlaczego Tomás też musi cierpieć? Dlaczego Bóg wystawił go na taką próbę? Przecież on jest księdzem doskonałym. Rzadko kiedy zdarza się człowiek z tak głębokim powołaniem... - nieco się uspokajam. - Kilka dni temu zdecydowaliśmy, że odsuniemy się od siebie, że zachowamy odpowiedni dystans, lecz gdy tak teraz o tym myślę... - wzdycham. - Ja tak naprawdę chyba tego nie chcę. Za bardzo mi na nim zależy. Nie chcę go stracić, nie chcę oddać go Bogu. Nawet, jeśli miałabym o niego walczyć. Pomimo tego, że wiem, iż nie mam nawet najmiejszych szans na wygranie tej bitwy, to chcę spróbować, żeby mieć pewność, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby zatrzymać go przy sobie.
- Chciałabym ci coś teraz poradzić, abyś poczuła się lepiej, ale kompletnie nie mam pojęcia, co mogę powiedzieć... Wiesz, że cię kocham? Najbardziej na świecie? I że chcę tylko twojego dobra?
- Ale mimo to chcesz mi otworzyć oczy i uświadomić, że lepiej będzie jeśli zostawię go w spokoju, prawda? - rzucam.
- Tak. Jego miłość wobec ciebie może być duża, ba a nawet ogromna, lecz jeśli ktoś już raz poczuł miłość bożą na tyle, aby się w niej zakochać, już nigdy się od niej nie uwolni.
- Pewnie masz rację Clarita... - przytakuję. - Ale ja nie mogę tak po prostu nic z tym nie zrobić. Nie potrafię. Od małej dziewczynki mama powtarzała mi, że powinnam walczyć o swoje, bo tylko wtedy będę w pełni szczęśliwa.
- Lecz czasami trzeba wziąć szczęście tej drugiej osoby pod uwagę. Bo gdy się kogoś kocha, to jego szczęście powinno stawiać się na pierwszym miejscu. Jego. Nie swoje.
- Och, czy ty zawsze musisz mieć rację? - pytam patrząc na nią ze smutkiem. - Pójdę do kaplicy. Pomodlę się, bo tego właśnie teraz potrzebuję.
- Wierzysz, że Bóg ci pomoże?
- Tak. To źle?
- Wręcz przeciwnie. To bardzo dobrze - uśmiecha się do mnie. - W takim razie ja będę lecieć. Mam kilka rzeczy do zrobienia, ale jakbyś ponownie mnie potrzebowała, nie bój się mówić.
- Dobrze - unoszę kąciki ust. - Dziękuję.
- Nie ma za co - odpowiada zakonnica i opuszcza pomieszczenie.
Ja również mam zamiar wyjść, lecz jeszcze przed tym sięgam długopis z szuflady i otwieram notes Tomasa na stronie, na której zostało napisane słowo "żegnaj". Dłuższą chwilę zajmuje mi zastanowienie się nad tym, czy to, co chcę w tym momencie zrobić, jest słuszne. Jednak i tak chyba nie mam już nic do stracenia.
Żegnaj Tomasie. Nigdy o Tobie nie zapomnę.
Zapisuję to pod spodem niezbyt dużymi literami, a następnie zamykam zeszyt, biorę go w rękę i wychodzę na korytarz. Powoli podchodzę do biura i pukam kilka razy, aby upewnić się, że wewnątrz nikogo nie ma. Zakradam się tam po ciuchu i odkładam notes na swoje miejsce, a następnie ruszam do kaplicy. Otwieram drzwi. Mam zamiar usiąść w jednej z ławek i pomodlić się, lecz nagle słyszę głos. Ktoś tutaj jest. I chyba doskonale wiem kto. Ostrożnie wyglądam zza ołtarza i widzę Tomasa. Nie wygląda na zadowolonego. Wbija wzrok w podłogę. Obok niego siedzi biskup Marcucci.
- **Ona jest... Ona jest wszystkim - mówi. - Jej uśmiech, sposób bycia, radość, bunt... - wzdycha.
- Tak dłużej być nie może - odpowiada biskup. - Rozchorujesz się.
- Już jestem chory - oznajmia ponownie wpatrując się w ziemię. - Na najgorszą możliwą chorobę.
Ekscelencja zerka na niego ze zdziwieniem. O co mu chodzi? Czy coś mu naprawdę jest?
- Zakochałem się - dokańcza patrząc na niego.
- Wiesz co mówisz? - pyta Marcucci wytrzeszczając oczy.
- Wiem, moje słowa brzmią jak wyrok. Nic na to nie poradzę. Musiałem to z siebie wyrzucić. Próbowałem z tym walczyć, przysięgam. Ona sprawa, że czuję się spełniony.
- Spełniony jak Bóg?
- Nie wiem. Niestety, to mnie odsuwa od służby Bogu. Kocham Boga... i ją... - wzdycha. - Szkoda, że nie mogę się rozdzielić.
- Widzę, że znalazłeś się na rozstaju. Musisz zdecydować.
- Zaczynam podejrzewać, że to próba na jaką wystawił mnie Bóg. Chce sprawdzić moje powołanie. Liczyłem, że to przezwyciężę, ale nie umiem. Potrzebuję jej jak powietrza, którym oddycham.
- Nie można jednocześnie kochać Boga i go zdradzać**.
- Wiem, ale to wszystko... jest silniejsze ode mnie - z oczu zaczynają lecieć mu łzy. - Naprawdę wierzyłem, że niedługo uda mi się z tym uporać, ale nie wyszło mi.
- Wydaje mi się, że w takim razie najlepszym wyjściem będzie, jeśli się od niej odsuniesz.
- Próbowałem, ale nie umiem - chowa twarz w dłonie. - Powtarzałem sobie, że mam się trzymać od niej z daleka, ale za każdym razem, gdy tylko ją zauważałem, coś przyciągało mnie do niej.
- Miałem na myśli nieco większą odległość - poprawia się biskup.
- To znaczy? - dopytuje Tomás przecierając oczy.
- Wydaje mi się, że najlepszym wyjściem będzie przeniesienie cię do innej parafii.
* - cytaty z odcinka 102 (94 w Polsce).
** - przytoczony fragment pochodzi z 78 odcinka (w Polsce 73).
I co będzie dalej? Czy Tomi będzie musiał opuścić, nie tylko klasztor Santa Rosa, ale również Buenos Aires? Czy rzeczywiście jego uczucie do Esperanzy jest tak wielkim problemem? Na co się zdecyduje - zapomnienie i bliskość, czy ciągła tęsknota? Jak myślicie? Miejmy nadzieję, że wszystko się niedługo ułoży...
Buziaki ♥
niedziela, 6 listopada 2016
Rozdział 29 - Nikt nie ponosi winy, nie przepraszaj, kochanie
- Ależ oczywiście, nie ma najmniejszego problemu - mówi matka przełożona. - Możesz tu zostać. Nawet, jeśli oczywiście byś chciała, mogę dać ci pracę.
- Naprawdę? - cieszę się. - To byłoby super.
- Tak. Mogłabyś pracować w naszym liceum jako nauczycielka matematyki. Co prawa, uczyłabyś tylko na zajęciach dodatkowych, nie na lekcjach, ale wydaje mi się, że to dobra praca, zawsze jakiś początek.
- Dokładnie - przytakuję.
- W takim razie, możesz zacząć już od poniedziałku. Pracę oczywiście, bo przecież nie wyrzucę cię na te kilka dni z klasztoru.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - mówię. - Uratowałaś mnie, naprawdę. Z resztą już nie po raz pierwszy. Razem z moją mamą jesteśmy ci naprawdę za to wszystko wdzięczne.
- Cieszę się, że mogę ci w jakiś sposób pomóc. Najgorzej jest kiedy chcesz komuś podać pomocną dłoń, a nie wiesz, jak możesz to zrobić.
- No tak... - mruczę. - Pójdę już. Nie będę ci zabierała cennego czasu, bo pewnie masz dużo rzeczy na głowie - oznajmiam, a następnie opuszczam pomieszczenie.
Kieruję się w stronę pokoju ojca Tomasa, w którym to spędziłam ostatnią noc. Umówiłam się z nim, że gdy tylko uzgodnię wszystko z Concepción to przyjdę do niego i opowiem mu, jak potoczyła się ta rozmowa. Pukam kilka razy, po czym, gdy słyszę "proszę", wchodzę do środka.
- Zgodziła się? - pyta.
- Zgodziła - uśmiecham się. - Na dodatek dała mi pracę.
- Tak? To wspaniale. Co będziesz robić?
- Zostawać z uczniami na dodatkowych lekcjach matematyki. Co prawda, kokosów na tym nie zarobię, ale przynajmniej będę miała na życie, a później zobaczymy jak to wszystko się potoczy.
- Prawda. Może ojciec któregoś z uczniów będzie tak zachwycony nagłymi dobrymi ocenami z matematyki swojego dziecka, że postanowi się przejść do naszej szkoły, aby sprawdzić, kto się do tego przyczynił i postanowi zaproponować tej osobie posadę w firmie? Później ta osoba będzie dostawała awans za awansem aż w końcu wzbije się na sam szczyt? Założę się, że tak właśnie będzie.
- Dziękuję, że tak bardzo we mnie wierzysz - ponownie unoszę kąciki ust.
- A wtedy, gdy już będziesz na tym szczycie, wspomnisz moje słowa i pomyślisz "ten dziadowski ksiądz z Santa Rosa miał rację".
- Nie prawda - śmieję się. - Pomyślę "ten cudowny ksiądz, który tyle dla mnie znaczy, jak zawsze miał rację".
- Jeszcze zobaczymy.
- Dobra. To, gdy w końcu nadejdzie taki moment, to przyślę ci smsa, żebyś się przekonał, że to jednak ja dobrze mówiłam.
- W takim razie czekam - posłał mi słodki uśmiech.
To jak na mnie patrzy sprawia, że czuję jak nogi mi się uginają... Tak bardzo mi na nim zależy... Tak bardzo bym chciała, żeby to wszystko wyglądało zupełnie inaczej... ale nie może...
- Ekm, tak... - rzucam nieco speszona. - Pójdę już. Nie chcę ci przeszkadzać.
- Ty mi nigdy nie przeszkadzasz.
Och, proszę cię. Nie utrudniaj mi tego...
- Mam kilka rzeczy do zrobienia. Muszę się jakoś zorganizować... Rozumiesz?
- Oczywiście - odpowiada. - W takim razie do zobaczenia później.
- Cześć - rzucam i wychodzę z pokoju.
Stoję jeszcze przez moment w bezruchu przy drzwiach. Czy to co robię na pewno jest dobre? Czuję, jak po policzkach spływają mi powoli łzy. Lepiej się stąd ruszę zanim ktokolwiek to zobaczy...
- Esperanzo - słyszę nagle. - Cześć. Co ty tutaj robisz?
Zerkam w bok. To Beatriz. Podchodzi do mnie powoli. Po jej minie twierdzę, że rzeczywiście ucieszyła się z tego, że mnie widzi, ale tak właściwie, może tylko bardzo dobrze udaje?
- Cześć - witam się przecierając oczy. - Nie za bardzo mogę teraz rozmawiać. Pogadamy potem, dobrze? - rzucam i odchodzę najszybciej jak się da.
Nie chcę tu teraz być... Nie mogę tu teraz być... Przecież na każdym kroku mogę kogoś napotkać, a ja chcę być teraz sama... Nie chcę, żeby ktokolwiek widział mnie płaczącą. Wybiegam z klasztoru i przez dobre kilka metrów biegnę, aby tylko się od niego oddalić. Dopiero gdy dostaję zadyszki zatrzymuję się na chwilę, biorę kilka głębszych wdechów i szybszym krokiem idę przed siebie. W ten sposób docieram do pobliskiego parku. Przechodzę pomiędzy alejkami aż decyduję się w końcu usiąść na ławce stojącej w ustronnym miejscu.
Przecieram oczy. Nie chcę płakać. Naprawdę nie chcę. Najzwyczajniej w świecie chcę po prostu pobyć sama. Jednak jest coś, co sprawia, że rozklejam się niczym małe dziecko. Mężczyzna przytulający do siebie kobietę prowadzącą wózek. Tak bardzo chciałabym móc się kiedyś znaleźć w takiej sytuacji... Chciałabym założyć rodzinę z osobą, na której naprawdę będzie mi zależeć... Tylko, czy na kimkolwiek innym będzie mi zależało tak bardzo jak na Tomasie?
Dlaczego to akurat w jego ramionach muszę czuć się najbezpieczniej? Dlaczego to akurat jego uśmiech sprawia, że nogi mi się uginają? Dlaczego to akurat jego głos mnie uspokaja? Dlaczego to akurat jego dotyk sprawia, że drżę? Dlaczego to akurat jego usta stykające się z moimi sprawiają, że zapominam o wszystkim? Dlaczego... dlaczego to akurat on?
Boże, proszę. Pomóż mi. Spraw, abym przestała odczuwać do niego tak silne uczucie. Nie rozumiem, czemu wystawiasz go na próbę i na dodatek na mój koszt, ale nie muszę tego wiedzieć. Po prostu chcę, żeby to wszystko się już się skończyło... Mam dość...
Zaczynam płakać. Nie chcę, żeby to tak wyglądało... To, że nie mogę podejść do niego i normalnie z nim porozmawiać strasznie mnie męczy.
Panie, zostawię go w spokoju. Tylko musisz mi z tym pomóc, gdyż sama nie potrafię sobie z tym poradzić. Nie widzisz, że się staram? Robię wszystko co w mojej mocy, aby moje serce przestało czuć do niego coś więcej niż tylko przyjaźń... Nie wychodzi mi to...
- Esperanzo - słyszę nagle. - Tak właśnie myślałem, że cię tu znajdę.
Rozglądam się. Dostrzegam niedaleko Tomasa, który powoli do mnie podchodzi. Czy to jest jakiś znak? Boże, miałeś nie stawiać mnie w jeszcze trudniejszych sytuacjach. Prosiłam cię o to, żebyś mi pomógł, a nie jeszcze bardziej wszystko komplikował...
- Szukałem cię - oznajmia patrząc na mnie.
- Chciałam pobyć sama - rzucam.
- W takim razie przepraszam, że przeszkadzam. Myślałem, że kogoś potrzebujesz.
- Na pewno nie ciebie - stwierdzam oschle. - Wybacz, po prostu... Ekm, za dużo na raz. To dzieje się zbyt szybko... Ja nie daję rady... To mnie przerasta...
- Co cię przerasta? - dopytuje.
- Wszystko - wyszeptuję. - Pojawiłeś się tu tylko dlatego, że chciałeś mnie pocieszyć? - pytam.
- Właściwie to... - urywa na moment. - Chciałem ci o czymś powiedzieć...
- Tak? - zerkam na niego.
- To jest dla mnie bardzo trudne, ale... - zawiesza się.
Tomás unosi rękę na wysokość swojej szyi. Wyciąga z koszuli koloratkę. Zaciska ją mocno w dłoni i bierze głęboki oddech. Co? Czyli, że... Tak! Podnoszę się z ławki i przytulam się do niego. To się nie dzieje... On nareszcie jest mój? To już koniec cierpienia? Naprawdę...?
- Nie wierzę - mówię wypuszczając go z uścisku. - Nie wierzę w to co się dzieje.
- Nie dałaś mi dokończyć - rzuca.
- Tak, przepraszam - przytakuję z powrotem siadając. - Po prostu... wow... Mów.
Zajmuje miejsce obok mnie cały czas na mnie patrząc. Uśmiecham się do niego. Dziękuję Boże. W końcu będę w pełni szczęśliwa...
- Jest coś, o czym nie wiesz - zaczyna. - Spowiadałem się. Powiedziałem, że zrobiłem coś, czego jak ksiądz nie powinienem był zrobić... Pamiętasz, jak w drodze z La Merced zadzwonił do mnie biskup Marcucci? Mówił, że ma do mnie sprawę. Rozmawiał z arcybiskupem, który zdecydował, że... obejmuje mnie dyspensą...
- Co to znaczy? - pytam mimo tego, że znam znaczenie owego słowa.
- To znaczy, że nie jestem już księdzem. Nie mogę udzielać żadnych sakramentów, ale mimo to nadal obowiązują mnie śluby czystości.
- Czyli nie zrezygnowałeś?
- Nie. Dostałem czas, aby wszystko sobie dokładnie przemyśleć i dobrze się zastanowić.
- My nadal nie będziemy... nie będziemy mogli być razem? - upewniam się.
- Nie Esperanzo - odpowiada. - Przykro mi, jeśli dałem ci taką nadzieję. Nigdy nie chciałem, żebyś przeze mnie cierpiała...
- Wiem - przerywam mu. - Przepraszam, że utrudniam ci życie. To wszystko przeze mnie. To przeze mnie cię zawiesili... Jestem źródłem twoim problemów, ale uwierz mi, że naprawdę nie chcę nim być...
- Nie musisz mnie przepraszać - zapewnia. - To co się dzieje pomiędzy nami nie jest niczyją winą. To nie my wybieramy sobie osobę, w której się zakochujemy. Bo gdyby to od nas zależało, to wtedy życie byłoby o wiele prostsze. Ty potrafiłaś zostawić Boga, ale ja nie...
- Wiesz co? - przerywam mu. - Chciałabym ci w końcu wyznać całą prawdę, bo wiem, że nie jesteś wszystkiego świadomy - wzdycham. - Bo ja tak naprawdę nigdy nie byłam prawdziwą nowicjuszką. Przez ostatnie kilka miesięcy najzwyczajniej w świecie zakładałam z każdego rana habit i udawałam. Tak, dobrze słyszysz. Udawałam. Gdy Pereyra razem ze swoimi ludźmi zaczął szukać płyty mojej mamy musiałam zacząć uciekać. Udałam się więc po pomoc do Concepción, która dała mi schronienie w klasztorze, bo wiedziała, że tutaj nikt nie będzie mnie szukał. Nie miej do niej żalu, o to, że ona również cię okłamywała. Nie mogła ci wyznać prawdy, bo nie chciała mnie narażać. Cały czas musiałam się tam ukrywać. Aż w końcu przyszedł ten dzień, kiedy wszystko zaczęło się rozwiązywać. Zaczęłam cię posądzać, później okazało się, że niesłusznie i nadeszła chwila, w której matka przełożona oznajmiła mi, że skoro jestem już bezpieczna powinnam przestać udawać. Więc przestałam, lecz nie mogłam zostać dłużej w klasztorze, bo czułabym się tam źle, gdyby wszyscy wypominali mi to, że ich oszukałam. Aczkolwiek po przemyśleniu tego wszystkiego wiem, że tak naprawdę nie obchodzi mnie zdanie innych, bo liczysz się dla mnie tylko ty. Nigdy nie chciałam być wobec ciebie fałszywa, lecz nie miałam innego wyboru - mówię. - Rozumiesz mnie?
Tomás wygląda nie tylko na zszokowanego, ale również na przestraszonego. Jednak patrząc na niego, nie widzę smutku czy żalu... To chyba dobrze, prawda?
- Ja... - wzdycha. - Rozumiem to, oczywiście.
I nagle ogromy kamień spada mi z serca. Czuję się jakbym pozbyła się tysiąca kilogramów ciążących na mojej duszy.
- Ale musisz dać mi czas, abym to wszystko sobie ułożył - dopowiada. - To dla mnie zbyt wiele jak na jeden dzień.
- Dla mnie również - odpowiadam. - Może będzie lepiej, jeśli na jakiś czas odsuniemy się od siebie? - proponuję.
- O czym ty mówisz?
- Może to pozwoli nam trzeźwo myśleć.
- Chcesz tego? - pyta patrząc na mnie oczami pełnymi łez.
- Nie, ale jeśli to jedyny sposób, aby wszystko pomiędzy nami naprawić, to jestem gotowa, aby się poświęcić - stwierdzam.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to wcale nie jest takie proste jak się wydaje? Już nie raz próbowałem. Twierdziłem, że tak będzie dla naszej dwójki lepiej, lecz z każdym dniem moje serce coraz bardziej pękało, gdy tylko cię widziałem i chwilę później uświadamiałem sobie, że nie powinienem do ciebie pochodzić...
- Jestem tego świadoma, ale spójrz na to z tej strony, że może wtedy uda nam się o sobie zapomnieć. Nawet jeśli nie, to może wytworzymy pomiędzy sobą dystans, który nie pozwoli nam się za daleko posunąć.
- Jesteś tego pewna? - dopytuje.
- Nie będę kłamać, nie jestem - odpowiadam. - Ale jeśli ma to nam pomóc, to dlaczego nie moglibyśmy spróbować? Może wtedy za jakiś czas uda mi się z tobą porozmawiać nie myśląc o tym, jak mocno moje serce cię pragnie.
- Skoro tak sądzisz...
Zacytowana piosenka: "Te lo juro por Dios" ~ Carlos Rivera
Dzień dobry! Nowy dzień, a z nim nowy rozdział! Jak Wam się podobał? Myślicie, że Esperanza i Tomás rzeczywiście będą na tyle silni psychicznie, aby się od siebie na jakiś czas odsunąć? Czy to kolejne zbędne gadanie, o którym i tak zaraz zapomną? Hm, dowiemy się wkrótce, nie? ;)
Do jutra ♥
- Tak. Mogłabyś pracować w naszym liceum jako nauczycielka matematyki. Co prawa, uczyłabyś tylko na zajęciach dodatkowych, nie na lekcjach, ale wydaje mi się, że to dobra praca, zawsze jakiś początek.
- Dokładnie - przytakuję.
- W takim razie, możesz zacząć już od poniedziałku. Pracę oczywiście, bo przecież nie wyrzucę cię na te kilka dni z klasztoru.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - mówię. - Uratowałaś mnie, naprawdę. Z resztą już nie po raz pierwszy. Razem z moją mamą jesteśmy ci naprawdę za to wszystko wdzięczne.
- Cieszę się, że mogę ci w jakiś sposób pomóc. Najgorzej jest kiedy chcesz komuś podać pomocną dłoń, a nie wiesz, jak możesz to zrobić.
- No tak... - mruczę. - Pójdę już. Nie będę ci zabierała cennego czasu, bo pewnie masz dużo rzeczy na głowie - oznajmiam, a następnie opuszczam pomieszczenie.
Kieruję się w stronę pokoju ojca Tomasa, w którym to spędziłam ostatnią noc. Umówiłam się z nim, że gdy tylko uzgodnię wszystko z Concepción to przyjdę do niego i opowiem mu, jak potoczyła się ta rozmowa. Pukam kilka razy, po czym, gdy słyszę "proszę", wchodzę do środka.
- Zgodziła się? - pyta.
- Zgodziła - uśmiecham się. - Na dodatek dała mi pracę.
- Tak? To wspaniale. Co będziesz robić?
- Zostawać z uczniami na dodatkowych lekcjach matematyki. Co prawda, kokosów na tym nie zarobię, ale przynajmniej będę miała na życie, a później zobaczymy jak to wszystko się potoczy.
- Prawda. Może ojciec któregoś z uczniów będzie tak zachwycony nagłymi dobrymi ocenami z matematyki swojego dziecka, że postanowi się przejść do naszej szkoły, aby sprawdzić, kto się do tego przyczynił i postanowi zaproponować tej osobie posadę w firmie? Później ta osoba będzie dostawała awans za awansem aż w końcu wzbije się na sam szczyt? Założę się, że tak właśnie będzie.
- Dziękuję, że tak bardzo we mnie wierzysz - ponownie unoszę kąciki ust.
- A wtedy, gdy już będziesz na tym szczycie, wspomnisz moje słowa i pomyślisz "ten dziadowski ksiądz z Santa Rosa miał rację".
- Nie prawda - śmieję się. - Pomyślę "ten cudowny ksiądz, który tyle dla mnie znaczy, jak zawsze miał rację".
- Jeszcze zobaczymy.
- Dobra. To, gdy w końcu nadejdzie taki moment, to przyślę ci smsa, żebyś się przekonał, że to jednak ja dobrze mówiłam.
- W takim razie czekam - posłał mi słodki uśmiech.
To jak na mnie patrzy sprawia, że czuję jak nogi mi się uginają... Tak bardzo mi na nim zależy... Tak bardzo bym chciała, żeby to wszystko wyglądało zupełnie inaczej... ale nie może...
- Ekm, tak... - rzucam nieco speszona. - Pójdę już. Nie chcę ci przeszkadzać.
- Ty mi nigdy nie przeszkadzasz.
Och, proszę cię. Nie utrudniaj mi tego...
- Mam kilka rzeczy do zrobienia. Muszę się jakoś zorganizować... Rozumiesz?
- Oczywiście - odpowiada. - W takim razie do zobaczenia później.
- Cześć - rzucam i wychodzę z pokoju.
Stoję jeszcze przez moment w bezruchu przy drzwiach. Czy to co robię na pewno jest dobre? Czuję, jak po policzkach spływają mi powoli łzy. Lepiej się stąd ruszę zanim ktokolwiek to zobaczy...
- Esperanzo - słyszę nagle. - Cześć. Co ty tutaj robisz?
Zerkam w bok. To Beatriz. Podchodzi do mnie powoli. Po jej minie twierdzę, że rzeczywiście ucieszyła się z tego, że mnie widzi, ale tak właściwie, może tylko bardzo dobrze udaje?
- Cześć - witam się przecierając oczy. - Nie za bardzo mogę teraz rozmawiać. Pogadamy potem, dobrze? - rzucam i odchodzę najszybciej jak się da.
Nie chcę tu teraz być... Nie mogę tu teraz być... Przecież na każdym kroku mogę kogoś napotkać, a ja chcę być teraz sama... Nie chcę, żeby ktokolwiek widział mnie płaczącą. Wybiegam z klasztoru i przez dobre kilka metrów biegnę, aby tylko się od niego oddalić. Dopiero gdy dostaję zadyszki zatrzymuję się na chwilę, biorę kilka głębszych wdechów i szybszym krokiem idę przed siebie. W ten sposób docieram do pobliskiego parku. Przechodzę pomiędzy alejkami aż decyduję się w końcu usiąść na ławce stojącej w ustronnym miejscu.
Przecieram oczy. Nie chcę płakać. Naprawdę nie chcę. Najzwyczajniej w świecie chcę po prostu pobyć sama. Jednak jest coś, co sprawia, że rozklejam się niczym małe dziecko. Mężczyzna przytulający do siebie kobietę prowadzącą wózek. Tak bardzo chciałabym móc się kiedyś znaleźć w takiej sytuacji... Chciałabym założyć rodzinę z osobą, na której naprawdę będzie mi zależeć... Tylko, czy na kimkolwiek innym będzie mi zależało tak bardzo jak na Tomasie?
Es imposible vivir si no estas Si pudiera tocarte Y mis brazos amarte En silencio poderte decir Lo juro... Lo juro por Dios Bendito tu cuerpo Bendita esta sensación Nadie tiene la culpa No pidas disculpas amor Te lo juro... Te lo juro por Dios... | To niemożliwe żyć, jeśli Cię nie ma Gdybym mógł Cię dotknąć W moich ramionach kochać Cię W ciszy móc Ci powiedzieć Przysięgam... przysięgam na Boga Błogosławione Twoje ciało Błogosławione to uczucie Nikt nie ponosi winy Nie przepraszaj, kochanie Przysięgam Ci... Przysięgam Ci na Boga... |
Boże, proszę. Pomóż mi. Spraw, abym przestała odczuwać do niego tak silne uczucie. Nie rozumiem, czemu wystawiasz go na próbę i na dodatek na mój koszt, ale nie muszę tego wiedzieć. Po prostu chcę, żeby to wszystko się już się skończyło... Mam dość...
Zaczynam płakać. Nie chcę, żeby to tak wyglądało... To, że nie mogę podejść do niego i normalnie z nim porozmawiać strasznie mnie męczy.
Panie, zostawię go w spokoju. Tylko musisz mi z tym pomóc, gdyż sama nie potrafię sobie z tym poradzić. Nie widzisz, że się staram? Robię wszystko co w mojej mocy, aby moje serce przestało czuć do niego coś więcej niż tylko przyjaźń... Nie wychodzi mi to...
- Esperanzo - słyszę nagle. - Tak właśnie myślałem, że cię tu znajdę.
Rozglądam się. Dostrzegam niedaleko Tomasa, który powoli do mnie podchodzi. Czy to jest jakiś znak? Boże, miałeś nie stawiać mnie w jeszcze trudniejszych sytuacjach. Prosiłam cię o to, żebyś mi pomógł, a nie jeszcze bardziej wszystko komplikował...
- Szukałem cię - oznajmia patrząc na mnie.
- Chciałam pobyć sama - rzucam.
- W takim razie przepraszam, że przeszkadzam. Myślałem, że kogoś potrzebujesz.
- Na pewno nie ciebie - stwierdzam oschle. - Wybacz, po prostu... Ekm, za dużo na raz. To dzieje się zbyt szybko... Ja nie daję rady... To mnie przerasta...
- Co cię przerasta? - dopytuje.
- Wszystko - wyszeptuję. - Pojawiłeś się tu tylko dlatego, że chciałeś mnie pocieszyć? - pytam.
- Właściwie to... - urywa na moment. - Chciałem ci o czymś powiedzieć...
- Tak? - zerkam na niego.
- To jest dla mnie bardzo trudne, ale... - zawiesza się.
Tomás unosi rękę na wysokość swojej szyi. Wyciąga z koszuli koloratkę. Zaciska ją mocno w dłoni i bierze głęboki oddech. Co? Czyli, że... Tak! Podnoszę się z ławki i przytulam się do niego. To się nie dzieje... On nareszcie jest mój? To już koniec cierpienia? Naprawdę...?
- Nie wierzę - mówię wypuszczając go z uścisku. - Nie wierzę w to co się dzieje.
- Nie dałaś mi dokończyć - rzuca.
- Tak, przepraszam - przytakuję z powrotem siadając. - Po prostu... wow... Mów.
Zajmuje miejsce obok mnie cały czas na mnie patrząc. Uśmiecham się do niego. Dziękuję Boże. W końcu będę w pełni szczęśliwa...
- Jest coś, o czym nie wiesz - zaczyna. - Spowiadałem się. Powiedziałem, że zrobiłem coś, czego jak ksiądz nie powinienem był zrobić... Pamiętasz, jak w drodze z La Merced zadzwonił do mnie biskup Marcucci? Mówił, że ma do mnie sprawę. Rozmawiał z arcybiskupem, który zdecydował, że... obejmuje mnie dyspensą...
- Co to znaczy? - pytam mimo tego, że znam znaczenie owego słowa.
- To znaczy, że nie jestem już księdzem. Nie mogę udzielać żadnych sakramentów, ale mimo to nadal obowiązują mnie śluby czystości.
- Czyli nie zrezygnowałeś?
- Nie. Dostałem czas, aby wszystko sobie dokładnie przemyśleć i dobrze się zastanowić.
- My nadal nie będziemy... nie będziemy mogli być razem? - upewniam się.
- Nie Esperanzo - odpowiada. - Przykro mi, jeśli dałem ci taką nadzieję. Nigdy nie chciałem, żebyś przeze mnie cierpiała...
- Wiem - przerywam mu. - Przepraszam, że utrudniam ci życie. To wszystko przeze mnie. To przeze mnie cię zawiesili... Jestem źródłem twoim problemów, ale uwierz mi, że naprawdę nie chcę nim być...
- Nie musisz mnie przepraszać - zapewnia. - To co się dzieje pomiędzy nami nie jest niczyją winą. To nie my wybieramy sobie osobę, w której się zakochujemy. Bo gdyby to od nas zależało, to wtedy życie byłoby o wiele prostsze. Ty potrafiłaś zostawić Boga, ale ja nie...
- Wiesz co? - przerywam mu. - Chciałabym ci w końcu wyznać całą prawdę, bo wiem, że nie jesteś wszystkiego świadomy - wzdycham. - Bo ja tak naprawdę nigdy nie byłam prawdziwą nowicjuszką. Przez ostatnie kilka miesięcy najzwyczajniej w świecie zakładałam z każdego rana habit i udawałam. Tak, dobrze słyszysz. Udawałam. Gdy Pereyra razem ze swoimi ludźmi zaczął szukać płyty mojej mamy musiałam zacząć uciekać. Udałam się więc po pomoc do Concepción, która dała mi schronienie w klasztorze, bo wiedziała, że tutaj nikt nie będzie mnie szukał. Nie miej do niej żalu, o to, że ona również cię okłamywała. Nie mogła ci wyznać prawdy, bo nie chciała mnie narażać. Cały czas musiałam się tam ukrywać. Aż w końcu przyszedł ten dzień, kiedy wszystko zaczęło się rozwiązywać. Zaczęłam cię posądzać, później okazało się, że niesłusznie i nadeszła chwila, w której matka przełożona oznajmiła mi, że skoro jestem już bezpieczna powinnam przestać udawać. Więc przestałam, lecz nie mogłam zostać dłużej w klasztorze, bo czułabym się tam źle, gdyby wszyscy wypominali mi to, że ich oszukałam. Aczkolwiek po przemyśleniu tego wszystkiego wiem, że tak naprawdę nie obchodzi mnie zdanie innych, bo liczysz się dla mnie tylko ty. Nigdy nie chciałam być wobec ciebie fałszywa, lecz nie miałam innego wyboru - mówię. - Rozumiesz mnie?
Tomás wygląda nie tylko na zszokowanego, ale również na przestraszonego. Jednak patrząc na niego, nie widzę smutku czy żalu... To chyba dobrze, prawda?
- Ja... - wzdycha. - Rozumiem to, oczywiście.
I nagle ogromy kamień spada mi z serca. Czuję się jakbym pozbyła się tysiąca kilogramów ciążących na mojej duszy.
- Ale musisz dać mi czas, abym to wszystko sobie ułożył - dopowiada. - To dla mnie zbyt wiele jak na jeden dzień.
- Dla mnie również - odpowiadam. - Może będzie lepiej, jeśli na jakiś czas odsuniemy się od siebie? - proponuję.
- O czym ty mówisz?
- Może to pozwoli nam trzeźwo myśleć.
- Chcesz tego? - pyta patrząc na mnie oczami pełnymi łez.
- Nie, ale jeśli to jedyny sposób, aby wszystko pomiędzy nami naprawić, to jestem gotowa, aby się poświęcić - stwierdzam.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to wcale nie jest takie proste jak się wydaje? Już nie raz próbowałem. Twierdziłem, że tak będzie dla naszej dwójki lepiej, lecz z każdym dniem moje serce coraz bardziej pękało, gdy tylko cię widziałem i chwilę później uświadamiałem sobie, że nie powinienem do ciebie pochodzić...
- Jestem tego świadoma, ale spójrz na to z tej strony, że może wtedy uda nam się o sobie zapomnieć. Nawet jeśli nie, to może wytworzymy pomiędzy sobą dystans, który nie pozwoli nam się za daleko posunąć.
- Jesteś tego pewna? - dopytuje.
- Nie będę kłamać, nie jestem - odpowiadam. - Ale jeśli ma to nam pomóc, to dlaczego nie moglibyśmy spróbować? Może wtedy za jakiś czas uda mi się z tobą porozmawiać nie myśląc o tym, jak mocno moje serce cię pragnie.
- Skoro tak sądzisz...
Te lo juro... Te lo juro por Dios Bendita esta confesión Un amor imposible Un amor invensible Nuestro amor prohibido... | Przysięgam Ci... Przysięgam Ci na Boga Błogosławione to wyznanie Miłość niemożliwa Miłość niezwyciężona Nasza zakazana miłość... |
Zacytowana piosenka: "Te lo juro por Dios" ~ Carlos Rivera
Dzień dobry! Nowy dzień, a z nim nowy rozdział! Jak Wam się podobał? Myślicie, że Esperanza i Tomás rzeczywiście będą na tyle silni psychicznie, aby się od siebie na jakiś czas odsunąć? Czy to kolejne zbędne gadanie, o którym i tak zaraz zapomną? Hm, dowiemy się wkrótce, nie? ;)
Do jutra ♥
piątek, 4 listopada 2016
Rozdział 28 - Nigdy nie będę w stanie o tobie zapomnieć i związać się z jakimkolwiek innym mężczyzną
- Poczekaj - mówię zanim Tomás pociąga za klamkę. - Nie możemy tam razem wejść.
- Ekm? - rzuca zdziwiony.
- Nie możemy tam razem wejść - powtarzam. - Przecież wtedy wszyscy dowiedzą się gdzie byłeś i z kim, a chyba wolałbyś uniknąć takich problemów.
- Masz rację - przytakuje. - Tylko w takim razie co mamy zrobić?
- Jak to co? Jedno z nas wejdzie pierwsze, a drugie poczeka z jakąś godzinkę, dwie i...
- No, ale co ty im wszystkim wtedy powiesz? - dopytuje.
- Jak to co? Powiem, że nie mogłam zostać dłużej w La Merced, bo ludzie mnie tam nie chcieli i przyjechałam. Nie muszą wiedzieć, że ty mnie tu przywiozłeś - stwierdzam. - To jak? Kto pierwszy wchodzi?
- Nie, nie, poczekaj. To bez sensu. Dlaczego niby mamy się ukrywać?
- Żeby inni nie pomyśleli, że coś pomiędzy nami jest - odpowiadam.
- Przecież to tylko nasza sprawa, a ludzie niech myślą sobie co chcą. Nie obchodzi mnie to. Jesteś moją przyjaciółką i mam prawo się o ciebie troszczyć - mówi. - Wejdziemy tam razem i kompletnie nie będzie nas obchodziło zdanie innych.
- Jesteś pewny tego, co przed chwilą powiedziałeś? Nie chcę, żebyś potem miał przeze mnie jakieś kłopoty...
- Nie obchodzi mnie to, czy będę je miał, czy też nie. Mam już po prostu dość tego, że cały czas musisz się ukrywać, gdy ze mną jesteś. Nie mogę nawet iść z tobą na spacer, bo ludzie mówią, że mamy romans.
- No tak, ale jesteś księdzem. Inni powinni mieć o tobie dobre zdanie.
- Ale co z tego, że będą je mieli, jeśli ty, z każdego dnia na dzień, będziesz się ode mnie oddalać?
To takie kochane z jego strony. W takich chwilach jak te nie umiem odczuwać do niego żalu. Z resztą nawet, gdybym chciała to i tak bym nie potrafiła. Nie potrafię źle o nim myśleć pomimo tego, że tak okropnie mnie rani... Dlaczego? Dlatego, iż wiem, że raniąc mnie rani również siebie...
- Chodźmy - Tomás łapie za klamkę, a następnie otwiera drzwi.
Wchodzimy do środka. Rozglądam się po korytarzu. Nikogo nie ma, ale założę się, że to tylko kwestia czasu, a zaraz się ktoś tu pojawi.
- Widzisz? Jednak nie jest aż tak źle... - rzuca do mnie po cichu.
- No chyba masz rację - mówię. - To co w takim razie zrobimy? Znaczy, co ja zrobię? Bo ty możesz wrócić do siebie i wytłumaczyć się, że wróciłeś późno w nocy, a ja?
- Dobre pytanie - wzdycha. - Chodźmy na razie do mnie - proponuje. - Usiądziemy tam i na spokojnie zastanowimy się na tym, bez obawy, że ktoś może nas tu zobaczyć.
- W porządku - przytakuję.
Ruszamy w stronę pomieszczenia, o którym przed chwilą rozmawialiśmy. Tomás po cichu otwiera drzwi i wchodzimy do środka. Siadam na jego łóżku, a torbę ze swoimi rzeczami kładę na podłodze, natomiast on dostawia sobie obok mnie krzesło.
- Masz jakiś pomysł? - pyta.
- Moglibyśmy pójść do matki przełożonej i powiedzieć jej o tym wszystkim. Tylko jej. Na pewno by coś wymyśliła, a resztą zajęlibyśmy się jutro.
- Nie uważam, że to będzie dobre - stwierdza. - Gdy obudzimy ją, obudzi się od razu cała reszta, bo niestety zbyt często mam wrażenie, że w tym klasztorze wszystkie ściany mają uszy.
- Racja... - ziewam. - W takim razie nie wiem.
Nagle słyszę jak burczy mi w brzuchu. Mam wrażenie, że ten odgłos jest tak głośny, że nawet ksiądz go usłyszał. Zerkam na niego, aby sprawdzić czy rzeczywiście tak było.
- Jesteś głodna?
- Em, no tak trochę - odpowiadam. - Ale to nie ważne. Jak tylko położę się spać to zapomnę o głodzie.
- Nie możesz pójść spać z pustym żołądkiem - oznajmia. - Poczekaj tutaj. Ja pójdę do kuchni i zrobię nam jakąś kolację.
- A co jeśli w tym czasie ktoś wejdzie do pokoju, bo zobaczy zapalone światło i pomyśli, że już wróciłeś? Zobaczy mnie.
- Nie sądzę. Jak będziesz siedziała tu, gdzie siedzisz, a ktoś zerknie tylko przez drzwi to raczej cię nie zauważy. Zgaszę jeszcze światło przy wychodzeniu, żeby nikt nawet nie pomyślał o tym, żeby tu zajrzeć.
- No dobrze - mruczę.
Tomás opuszcza pomieszczenie, w którym robi się ciemno, gdy naciska przełącznik. Jedynym źródłem jasności jest księżyc za oknem. Nie ma pełni, więc nie świeci on bardzo mocno, ale przynajmniej jest odrobinę jaśniej. Mało tego, że jestem okropnie głodna to równocześnie okropnie zmęczona. Kładę głowę na poduszce. Jest mi tak wygodnie, ale nie będę spać. Po prostu położę się na kilka minut, dopóki Tomás nie wróci... Nie zasnę... Nie...
- Przyniosłem nam jedzenie... - oznajmia wchodząc do pokoju. - Śpisz?
Podchodzi bliżej i kuca przy łóżku spoglądając na mnie. Głaszcze mnie po głowie, a następnie delikatnie muska swoimi wargami mój zimny policzek.
- Zmarzłaś... - szepcze.
Odchodzi na moment tylko po to, aby wyciągnąć z szafy koc i przykryć mnie nim. Otula mnie, a następnie siada na podłodze i wpatruje się w moją twarz. Siedzi w kompletnej ciszy. Przez cały ten czas czuję jego spojrzenie na sobie.
- Wiesz co? - rzuca po pewnym czasie. - Kocham cię. Tak bardzo cię kocham... Pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy... I chciałbym, żebyś o tym wiedziała. Chciałbym móc ci to pokazać i okazywać każdego dnia, ale nie mogę i to sprawia, że strasznie cierpię. Wiem, że ty też. Dlaczego poznaliśmy się tak późno? Dlaczego Bóg postawił cię na mojej drodze dopiero teraz, a nie chociażby wtedy, gdy zdecydowałem się pójść do seminarium? Byłbym teraz najszczęśliwszym mężczyzną na świecie...
Podnosi się z podłogi i niepewnie kładzie się obok, nie spuszczając ze mnie, nawet na ułamek sekundy wzroku. Leży w bezpiecznej odległości. Mam wrażenie, że pomiędzy nami jest niewidzialny mur, który sprawi, że nie będę mogła się do niego przytulić...
- Dobranoc... - szepcze mi wprost do ucha, a następnie zasypia.
Przebudzam się. Powoli otwieram oczy i nie do końca jestem świadoma tego, co się dzieje. Dopiero po chwili wszystkie informacje do mnie docierają. Zdrzemnęłam się. Co z Tomasem i naszym jedzeniem? Zdążył już przyjść?
Rozglądam się przez chwilę i dostrzegam jego sylwetkę. Leży na dwóch, postawionych obok siebie, foteli przykryty kocem. Pewnie, gdy wrócił i zobaczył, że śpię, zjadł to, co sobie przygotował i położył się spać. To dobrze, bo on na pewno też był bardzo zmęczony.
Sięgam po telefon. Już siódma. Ekm, czyli chyba spało mi się odrobinę dłużej niż myślałam. Podnoszę się z łóżka i wyciągam się. Podchodzę do biurka, na którym dostrzegam talerz z przykrytymi kanapkami. Zakładam, że to była porcja dla mnie. Sprawdzam czy nie obeschły. Nie. W takim razie chyba mogę je zjeść... Siadam i zaczynam jeść. Albo są tak pyszne, albo jestem tak strasznie głodna, albo świadomość tego, że przygotował je Tomás sprawia, że tak bardzo mi smakują. Nie wiem, ale to nie ważne. Liczy się to, że zjadam wszystkie.
Gdy przeżuwam ostatnią kanapkę zauważam, że ksiądz zaczyna się przebudzać. Kiedy spogląda na mnie wbijam wzrok w telefon udając, że przeglądam z rana jakieś strony.
- Nie śpisz już? - pyta jakby zdziwiony.
- Nie. Wstałam jakieś piętnaście minut temu - odpowiadam. - Dzięki za śniadanie. Przepyszne.
- To fajnie, że ci smakuje - uśmiecha się, po czym ziewa. - Pewnie byłoby lepsze gdybyś zjadła je wczoraj, ale myślę, że się bardzo nie różni.
- Nie robi - zapewniam go. - Spotkałeś wczoraj jakąś zakonnicę, gdy byłeś w kuchni? - pytam.
- Nie, żadnej.
- Myślisz, że mógł ktoś tu wejść w nocy?
- Skąd to pytanie? Słyszałaś jakieś kroki? - podchodzi do mnie.
- Nie, ale wiesz... Różnie to bywa, nie? - rzucam. - Dobra, nie będę się martwiła na zapas, bo pewnie okaże się, że byłoby to i tak niepotrzebne. Ale muszę jakoś przemknąć do biura matki przełożonej, w momencie, gdy ona tam będzie tak, żeby nikt mnie nie zauważył...
- Zaraz się tym zajmiemy. Pójdę sprawdzić, czy nikogo nie ma na korytarzu i dam ci znać.
- O tak, świetny pomysł - oznajmiam. - Tomás... - patrzę na niego. - Dziękuję ci za to wszystko co dla mnie zrobiłeś. Dzięki, że przyjechałeś do mnie i uświadomiłeś mi, że w La Merced nie będę się czuła dobrze, że zostałeś tam ze mną na noc, że obroniłeś mnie przed tymi wszystkimi ludźmi no i że po prostu byłeś.
- Nie masz za co dziękować.
- Jak to nie mam? Tak wiele dla mnie robisz. Chcesz, abym była szczęśliwa i bezpieczna.
- Bo gdy się kogoś kocha, to nie sposób nie chcieć dla niego jak najlepiej - mówi wpatrując się we mnie zaszklonymi oczami. - Przepraszam, nie chciałem.
- Za co? Przecież nic złego nie zrobiłeś.
- Pierw proszę cię, abyśmy sobie odpuścili, a teraz sam nakręcam, i ciebie, i siebie. To nie w porządku - wzdycha.
- Nic się nie stało - odpowiadam. - Chyba już czas zakończyć tę wspaniałą bajkę, podczas której jesteśmy tak blisko - stwierdzam wstając.
- O czym ty mówisz? - dziwi się.
- Gdy tylko przejdę przez te drzwi to wszystko się zakończy. Każde z nas zacznie żyć swoim życiem powoli zapominając o tym drugim.
- To niemożliwe. Przecież będziemy mieszkać pod tym samym dachem. Nie sposób cię będzie zapomnieć.
- Tak, ale to tylko przez jakiś czas. Za kilka miesięcy się stąd wyprowadzę, a ty tu zostaniesz. Znajdę sobie jakąś pracę, która będzie całym moim życiem, a ty nadal będziesz księdzem.
- A co z rodziną? Nigdy nie chciałaś mieć dzieci, męża?
- Chciałam. Od małej dziewczynki chciałam, ale od jakiegoś czasu wiem, że to będzie niemożliwe.
- Dlaczego?
- Bo cię kocham Tomás. Nigdy nie będę w stanie o tobie zapomnieć i związać się z jakimkolwiek innym mężczyzną.
- Jesteś w błędzie. Zapomnisz o mnie i zakochasz się w kimś nowym. W kimś, kto nie będzie księdzem. Założysz sobie z tym kimś rodzinę i będziesz szczęśliwa.
- Chciałabym, ale nie. Zbyt wiele dla mnie znaczysz. Tylko ty mógłbyś dać mi to wszystko.
- I tak strasznie chciałbym móc ci to dać - mówi podchodząc do mnie blisko. - Chciałbym żebyś miała wszystko, co dla ciebie najlepsze, żebyś żyła niczym księżniczka ze mną przy swoim boku. Chciałbym, żebyś była moja - szepcze.
On stoi tak blisko mnie... Czuję jego oddech na swojej skórze... To sprawia, że dostaję gęsiej skórki...
- Mógłbym dać ci wszystko o czym tylko byś sobie wymarzyła... Być wszystkim, czym byś chciała, żebym był... Dałbym ci szczęście, którego nie dałby ci żaden inny mężczyzna na tym świecie... - zapewnia mnie. - Ale nie mogę. To niszczy mnie od środka. Myśl, że mógłbym sprawić, że na twojej twarzy pojawi się uśmiech, bo nie mogę. Nie chcę żebyś cierpiała. Tak okropnie tego nie chcę.
- Tomás proszę, nie sprawiaj, że będę czuła się po tej rozmowie jeszcze gorzej. Już czuję się fatalnie, a jeszcze tyle przede mną i przed momentem, w którym będę wystarczająco szczęśliwa.
- Przepraszam, znowu. Chciałem, żebyś wiedziała, że nie tylko ty źle się w tym wszystkim czujesz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo męczy mnie myśl, że kiedyś ktoś inny będzie mógł cię całować i że będzie odczuwał dokładnie to samo co ja.
- Nie uważasz, że skoro oboje czujemy to samo, to prościej byłoby pójść drogą, którą podpowiada ci serce?
- To nie byłoby takie proste. Gdy składasz już ślubowanie na księdza, bardzo ciężko to odkręcić. Nawet po zrezygnowaniu z tej funkcji nadal obowiązywałyby mnie śluby czystości, a będąc z tobą złamałbym je.
- I tak już je kilka razy złamałeś.
- Ym...
- Żałujesz? - pytam.
- Nie.
- Jesteś pewny tego, co mówisz?
- Jeszcze nigdy w życiu nie byłem czegoś tak bardzo pewny jak tego.
Gwałtownie zbliża swoje wargi do moich i zaczyna mnie całować. Odwzajemniam jego pocałunki. To jest tak przyjemne... Pomimo tego, że gdzieś tam w środku jest myśl, która mówi, że robię źle, nie potrafię się przed tym powstrzymać...
Hej! I co sądzicie? Kolejne beso, uhuhuhuh... Co tu się porobiło! Jak Wam się wydaje? Jak to wszystko się zakończy? Czy Esperanza i Tomás będą mieli swój happy end? A może nie? Jak to mówią - wszystko może się zdarzyć. Czas pokaże, nieprawdaż? ;)
Do zobaczenia ♥
- Ekm? - rzuca zdziwiony.
- Nie możemy tam razem wejść - powtarzam. - Przecież wtedy wszyscy dowiedzą się gdzie byłeś i z kim, a chyba wolałbyś uniknąć takich problemów.
- Masz rację - przytakuje. - Tylko w takim razie co mamy zrobić?
- Jak to co? Jedno z nas wejdzie pierwsze, a drugie poczeka z jakąś godzinkę, dwie i...
- No, ale co ty im wszystkim wtedy powiesz? - dopytuje.
- Jak to co? Powiem, że nie mogłam zostać dłużej w La Merced, bo ludzie mnie tam nie chcieli i przyjechałam. Nie muszą wiedzieć, że ty mnie tu przywiozłeś - stwierdzam. - To jak? Kto pierwszy wchodzi?
- Nie, nie, poczekaj. To bez sensu. Dlaczego niby mamy się ukrywać?
- Żeby inni nie pomyśleli, że coś pomiędzy nami jest - odpowiadam.
- Przecież to tylko nasza sprawa, a ludzie niech myślą sobie co chcą. Nie obchodzi mnie to. Jesteś moją przyjaciółką i mam prawo się o ciebie troszczyć - mówi. - Wejdziemy tam razem i kompletnie nie będzie nas obchodziło zdanie innych.
- Jesteś pewny tego, co przed chwilą powiedziałeś? Nie chcę, żebyś potem miał przeze mnie jakieś kłopoty...
- Nie obchodzi mnie to, czy będę je miał, czy też nie. Mam już po prostu dość tego, że cały czas musisz się ukrywać, gdy ze mną jesteś. Nie mogę nawet iść z tobą na spacer, bo ludzie mówią, że mamy romans.
- No tak, ale jesteś księdzem. Inni powinni mieć o tobie dobre zdanie.
- Ale co z tego, że będą je mieli, jeśli ty, z każdego dnia na dzień, będziesz się ode mnie oddalać?
To takie kochane z jego strony. W takich chwilach jak te nie umiem odczuwać do niego żalu. Z resztą nawet, gdybym chciała to i tak bym nie potrafiła. Nie potrafię źle o nim myśleć pomimo tego, że tak okropnie mnie rani... Dlaczego? Dlatego, iż wiem, że raniąc mnie rani również siebie...
- Chodźmy - Tomás łapie za klamkę, a następnie otwiera drzwi.
Wchodzimy do środka. Rozglądam się po korytarzu. Nikogo nie ma, ale założę się, że to tylko kwestia czasu, a zaraz się ktoś tu pojawi.
- Widzisz? Jednak nie jest aż tak źle... - rzuca do mnie po cichu.
- No chyba masz rację - mówię. - To co w takim razie zrobimy? Znaczy, co ja zrobię? Bo ty możesz wrócić do siebie i wytłumaczyć się, że wróciłeś późno w nocy, a ja?
- Dobre pytanie - wzdycha. - Chodźmy na razie do mnie - proponuje. - Usiądziemy tam i na spokojnie zastanowimy się na tym, bez obawy, że ktoś może nas tu zobaczyć.
- W porządku - przytakuję.
Ruszamy w stronę pomieszczenia, o którym przed chwilą rozmawialiśmy. Tomás po cichu otwiera drzwi i wchodzimy do środka. Siadam na jego łóżku, a torbę ze swoimi rzeczami kładę na podłodze, natomiast on dostawia sobie obok mnie krzesło.
- Masz jakiś pomysł? - pyta.
- Moglibyśmy pójść do matki przełożonej i powiedzieć jej o tym wszystkim. Tylko jej. Na pewno by coś wymyśliła, a resztą zajęlibyśmy się jutro.
- Nie uważam, że to będzie dobre - stwierdza. - Gdy obudzimy ją, obudzi się od razu cała reszta, bo niestety zbyt często mam wrażenie, że w tym klasztorze wszystkie ściany mają uszy.
- Racja... - ziewam. - W takim razie nie wiem.
Nagle słyszę jak burczy mi w brzuchu. Mam wrażenie, że ten odgłos jest tak głośny, że nawet ksiądz go usłyszał. Zerkam na niego, aby sprawdzić czy rzeczywiście tak było.
- Jesteś głodna?
- Nie możesz pójść spać z pustym żołądkiem - oznajmia. - Poczekaj tutaj. Ja pójdę do kuchni i zrobię nam jakąś kolację.
- A co jeśli w tym czasie ktoś wejdzie do pokoju, bo zobaczy zapalone światło i pomyśli, że już wróciłeś? Zobaczy mnie.
- Nie sądzę. Jak będziesz siedziała tu, gdzie siedzisz, a ktoś zerknie tylko przez drzwi to raczej cię nie zauważy. Zgaszę jeszcze światło przy wychodzeniu, żeby nikt nawet nie pomyślał o tym, żeby tu zajrzeć.
- No dobrze - mruczę.
Tomás opuszcza pomieszczenie, w którym robi się ciemno, gdy naciska przełącznik. Jedynym źródłem jasności jest księżyc za oknem. Nie ma pełni, więc nie świeci on bardzo mocno, ale przynajmniej jest odrobinę jaśniej. Mało tego, że jestem okropnie głodna to równocześnie okropnie zmęczona. Kładę głowę na poduszce. Jest mi tak wygodnie, ale nie będę spać. Po prostu położę się na kilka minut, dopóki Tomás nie wróci... Nie zasnę... Nie...
- Przyniosłem nam jedzenie... - oznajmia wchodząc do pokoju. - Śpisz?
Podchodzi bliżej i kuca przy łóżku spoglądając na mnie. Głaszcze mnie po głowie, a następnie delikatnie muska swoimi wargami mój zimny policzek.
- Zmarzłaś... - szepcze.
Odchodzi na moment tylko po to, aby wyciągnąć z szafy koc i przykryć mnie nim. Otula mnie, a następnie siada na podłodze i wpatruje się w moją twarz. Siedzi w kompletnej ciszy. Przez cały ten czas czuję jego spojrzenie na sobie.
- Wiesz co? - rzuca po pewnym czasie. - Kocham cię. Tak bardzo cię kocham... Pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy... I chciałbym, żebyś o tym wiedziała. Chciałbym móc ci to pokazać i okazywać każdego dnia, ale nie mogę i to sprawia, że strasznie cierpię. Wiem, że ty też. Dlaczego poznaliśmy się tak późno? Dlaczego Bóg postawił cię na mojej drodze dopiero teraz, a nie chociażby wtedy, gdy zdecydowałem się pójść do seminarium? Byłbym teraz najszczęśliwszym mężczyzną na świecie...
Podnosi się z podłogi i niepewnie kładzie się obok, nie spuszczając ze mnie, nawet na ułamek sekundy wzroku. Leży w bezpiecznej odległości. Mam wrażenie, że pomiędzy nami jest niewidzialny mur, który sprawi, że nie będę mogła się do niego przytulić...
- Dobranoc... - szepcze mi wprost do ucha, a następnie zasypia.
Przebudzam się. Powoli otwieram oczy i nie do końca jestem świadoma tego, co się dzieje. Dopiero po chwili wszystkie informacje do mnie docierają. Zdrzemnęłam się. Co z Tomasem i naszym jedzeniem? Zdążył już przyjść?
Rozglądam się przez chwilę i dostrzegam jego sylwetkę. Leży na dwóch, postawionych obok siebie, foteli przykryty kocem. Pewnie, gdy wrócił i zobaczył, że śpię, zjadł to, co sobie przygotował i położył się spać. To dobrze, bo on na pewno też był bardzo zmęczony.
Sięgam po telefon. Już siódma. Ekm, czyli chyba spało mi się odrobinę dłużej niż myślałam. Podnoszę się z łóżka i wyciągam się. Podchodzę do biurka, na którym dostrzegam talerz z przykrytymi kanapkami. Zakładam, że to była porcja dla mnie. Sprawdzam czy nie obeschły. Nie. W takim razie chyba mogę je zjeść... Siadam i zaczynam jeść. Albo są tak pyszne, albo jestem tak strasznie głodna, albo świadomość tego, że przygotował je Tomás sprawia, że tak bardzo mi smakują. Nie wiem, ale to nie ważne. Liczy się to, że zjadam wszystkie.
Gdy przeżuwam ostatnią kanapkę zauważam, że ksiądz zaczyna się przebudzać. Kiedy spogląda na mnie wbijam wzrok w telefon udając, że przeglądam z rana jakieś strony.
- Nie śpisz już? - pyta jakby zdziwiony.
- Nie. Wstałam jakieś piętnaście minut temu - odpowiadam. - Dzięki za śniadanie. Przepyszne.
- To fajnie, że ci smakuje - uśmiecha się, po czym ziewa. - Pewnie byłoby lepsze gdybyś zjadła je wczoraj, ale myślę, że się bardzo nie różni.
- Nie robi - zapewniam go. - Spotkałeś wczoraj jakąś zakonnicę, gdy byłeś w kuchni? - pytam.
- Nie, żadnej.
- Myślisz, że mógł ktoś tu wejść w nocy?
- Skąd to pytanie? Słyszałaś jakieś kroki? - podchodzi do mnie.
- Nie, ale wiesz... Różnie to bywa, nie? - rzucam. - Dobra, nie będę się martwiła na zapas, bo pewnie okaże się, że byłoby to i tak niepotrzebne. Ale muszę jakoś przemknąć do biura matki przełożonej, w momencie, gdy ona tam będzie tak, żeby nikt mnie nie zauważył...
- Zaraz się tym zajmiemy. Pójdę sprawdzić, czy nikogo nie ma na korytarzu i dam ci znać.
- O tak, świetny pomysł - oznajmiam. - Tomás... - patrzę na niego. - Dziękuję ci za to wszystko co dla mnie zrobiłeś. Dzięki, że przyjechałeś do mnie i uświadomiłeś mi, że w La Merced nie będę się czuła dobrze, że zostałeś tam ze mną na noc, że obroniłeś mnie przed tymi wszystkimi ludźmi no i że po prostu byłeś.
- Nie masz za co dziękować.
- Jak to nie mam? Tak wiele dla mnie robisz. Chcesz, abym była szczęśliwa i bezpieczna.
- Bo gdy się kogoś kocha, to nie sposób nie chcieć dla niego jak najlepiej - mówi wpatrując się we mnie zaszklonymi oczami. - Przepraszam, nie chciałem.
- Za co? Przecież nic złego nie zrobiłeś.
- Pierw proszę cię, abyśmy sobie odpuścili, a teraz sam nakręcam, i ciebie, i siebie. To nie w porządku - wzdycha.
- Nic się nie stało - odpowiadam. - Chyba już czas zakończyć tę wspaniałą bajkę, podczas której jesteśmy tak blisko - stwierdzam wstając.
- O czym ty mówisz? - dziwi się.
- Gdy tylko przejdę przez te drzwi to wszystko się zakończy. Każde z nas zacznie żyć swoim życiem powoli zapominając o tym drugim.
- To niemożliwe. Przecież będziemy mieszkać pod tym samym dachem. Nie sposób cię będzie zapomnieć.
- Tak, ale to tylko przez jakiś czas. Za kilka miesięcy się stąd wyprowadzę, a ty tu zostaniesz. Znajdę sobie jakąś pracę, która będzie całym moim życiem, a ty nadal będziesz księdzem.
- A co z rodziną? Nigdy nie chciałaś mieć dzieci, męża?
- Chciałam. Od małej dziewczynki chciałam, ale od jakiegoś czasu wiem, że to będzie niemożliwe.
- Dlaczego?
- Bo cię kocham Tomás. Nigdy nie będę w stanie o tobie zapomnieć i związać się z jakimkolwiek innym mężczyzną.
- Jesteś w błędzie. Zapomnisz o mnie i zakochasz się w kimś nowym. W kimś, kto nie będzie księdzem. Założysz sobie z tym kimś rodzinę i będziesz szczęśliwa.
- Chciałabym, ale nie. Zbyt wiele dla mnie znaczysz. Tylko ty mógłbyś dać mi to wszystko.
- I tak strasznie chciałbym móc ci to dać - mówi podchodząc do mnie blisko. - Chciałbym żebyś miała wszystko, co dla ciebie najlepsze, żebyś żyła niczym księżniczka ze mną przy swoim boku. Chciałbym, żebyś była moja - szepcze.
On stoi tak blisko mnie... Czuję jego oddech na swojej skórze... To sprawia, że dostaję gęsiej skórki...
- Mógłbym dać ci wszystko o czym tylko byś sobie wymarzyła... Być wszystkim, czym byś chciała, żebym był... Dałbym ci szczęście, którego nie dałby ci żaden inny mężczyzna na tym świecie... - zapewnia mnie. - Ale nie mogę. To niszczy mnie od środka. Myśl, że mógłbym sprawić, że na twojej twarzy pojawi się uśmiech, bo nie mogę. Nie chcę żebyś cierpiała. Tak okropnie tego nie chcę.
- Tomás proszę, nie sprawiaj, że będę czuła się po tej rozmowie jeszcze gorzej. Już czuję się fatalnie, a jeszcze tyle przede mną i przed momentem, w którym będę wystarczająco szczęśliwa.
- Przepraszam, znowu. Chciałem, żebyś wiedziała, że nie tylko ty źle się w tym wszystkim czujesz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo męczy mnie myśl, że kiedyś ktoś inny będzie mógł cię całować i że będzie odczuwał dokładnie to samo co ja.
- Nie uważasz, że skoro oboje czujemy to samo, to prościej byłoby pójść drogą, którą podpowiada ci serce?
- To nie byłoby takie proste. Gdy składasz już ślubowanie na księdza, bardzo ciężko to odkręcić. Nawet po zrezygnowaniu z tej funkcji nadal obowiązywałyby mnie śluby czystości, a będąc z tobą złamałbym je.
- I tak już je kilka razy złamałeś.
- Ym...
- Żałujesz? - pytam.
- Nie.
- Jesteś pewny tego, co mówisz?
- Jeszcze nigdy w życiu nie byłem czegoś tak bardzo pewny jak tego.
Gwałtownie zbliża swoje wargi do moich i zaczyna mnie całować. Odwzajemniam jego pocałunki. To jest tak przyjemne... Pomimo tego, że gdzieś tam w środku jest myśl, która mówi, że robię źle, nie potrafię się przed tym powstrzymać...
Hej! I co sądzicie? Kolejne beso, uhuhuhuh... Co tu się porobiło! Jak Wam się wydaje? Jak to wszystko się zakończy? Czy Esperanza i Tomás będą mieli swój happy end? A może nie? Jak to mówią - wszystko może się zdarzyć. Czas pokaże, nieprawdaż? ;)
Do zobaczenia ♥
środa, 2 listopada 2016
Rozdział 27 - Odkąd na Ciebie czekam, odkąd szukam
Rozglądam się po pokoju, czy aby na pewno spakowałam wszystkie rzeczy jakie powinnam. Chyba tak. Nie ma sensu tego bardziej przedłużać, bo i tak w końcu musi nastąpić ta chwila. Muszę opuścić dom w La Merced. Ciężko mi się przyzwyczaić do myśli, że zamieszkam teraz w Buenos Aires. Było mi tam dobrze, ale to nie jest miejsce, które powinnam zamieszkiwać. Wszędzie tłok, hałas i harmider... No, ale cóż. Jeśli tam będę bezpieczniejsza i spokojniejsza niż tutaj, to chyba nie mam nic do stracenia, prawda? Po za tym, będę bliżej Tomasa, a to chyba najlepszy argument do tej przeprowadzki.
- To jak? Jesteś gotowa? - słyszę.
Zerkam w stronę drzwi i widzę sylwetkę mężczyzny. Sylwetkę mężczyzny, który w ciągu ostatnich kilku miesięcy stał się dla mnie najważniejszym mężczyzną chodzącym po tej planecie.
- Chyba tak - wzdycham.
- Masz jakieś wątpliwości? Nie jesteś pewna swojego wyboru? - pyta podchodząc do mnie bliżej.
- To chyba normalne, nie? - uśmiecham się przez łzy. - Przecież człowiekowi we wszystkim towarzyszą jakieś obawy i złe przeczucia. Nie zawsze jest się wszystkiego pewnym w stu procentach.
- Nie chcę, żebyś ze względu na mnie popełniła decyzję, której będziesz później żałować - mówi. - Jeśli mimo wszystko uważasz, że to właśnie tutaj będzie ci się lepiej żyło, to zostań.
- Nie. Chcę być blisko ciebie - oznajmiam.
- W takim razie zostanę z tobą.
- Tomás, nie żartuj sobie. Rozmawialiśmy wczoraj o tym i sam powiedziałeś, że...
- Nie żartuję - przerywa mi. - Mówię całkiem serio.
- Zostanie tutaj byłoby samobójstwem. Ludzie mnie tu nienawidzą. Po za tym, nie ma tu żadnej parafii, a nie chciałabym, żebyś robił coś wbrew swojej woli...
- Jeśli tylko byłabyś tu szczęśliwa, to nie robiłbym nic przeciw sobie, gdybym tylko mógł patrzeć na twój uśmiech. Zostałbym tu z tobą, aby bronić cię od tych wszystkich złośliwości i wrogości, a kościół nie byłby mi do tego potrzebny.
- Czy jesteś pewny tego, co przed chwilą powiedziałeś? - dopytuję nieśmiało.
- Tak, Esperanzo. Zostawił bym dla ciebie wszystko. Bylebym tylko mógł mieć cię przy sobie i widzieć cię zadowoloną.
- Tomás - wymawiam cicho jego imię, gdy on przyciąga mnie do siebie. - Przecież jeszcze wczoraj prosiłeś, abyśmy trzymali się od siebie z daleka. Twoje powołanie jest ogromne, a ja naprawdę nie chcę go niszczyć. Jeśli jesteś szczęśliwy jako ksiądz i biskup, to dlaczego miałabym ci to odbierać?
- A co z twoimi uczuciami? Jeszcze wczoraj mówiłaś, że darzysz mnie wielką miłością.
- Bo tak jest - zapewniam go. - Ale jeśli ty wolisz życie z Bogiem to ja nie mam prawa nic do tego mieć. To on był pierwszy. Po za tym, zawsze będzie miał większą moc niż ja.
- Ale nigdy nie będę w stanie pokochać go tak mocno, jak pokochałem ciebie...
Zerkam mu w oczy z delikatnym uśmiechem na twarzy. Kładę rękę na jego piersi czując, jak mocno bije mu serce.
- Na pewno?
- Nigdy w życiu nie byłem czegoś tak bardzo pewny jak tego - oznajmia i zbliża swoje wargi do moich.
Całujemy się powoli. Delektuję się każdym zetknięciem naszych ust. Dopiero teraz mam okazję, aby w pełni cieszyć się tym, co się dzieje. Po raz pierwszy jestem pewna, że gdy się od siebie odsuniemy nie poczuję bólu. Poczuję jeszcze większą radość, bo nareszcie jesteśmy razem. Przecierpiałam tak wiele, ale widzę, że naprawdę było...
- Esperanzo, pobudka... Obudź się...
- Emmm? - mruczę.
Otwieram powoli oczy i widzę przed sobą szybę. Zerkam w lewo, później w prawo i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, z tego, że jestem w samochodzie. No tak. Przecież ja już jestem w drodze do Buenos Aires...
- Daleko jeszcze? - pytam, po czym ziewam.
- Nie aż tak, ale pomyślałem, że moglibyśmy się zatrzymać na jakiś obiad. Co o tym myślisz? Zaraz powinna tu gdzieś być jedna z lepszych restauracji jakie znam.
- Ekm, tak. Bardzo chętnie. Jestem głodna - odpowiadam.
Czyli jednak to wszystko było snem? Nie wierzyłam za bardzo, że to rzeczywiście mogłoby się dziać, ale nie chciałam też, żeby się okazało, że jestem w błędzie. Niestety, znowu musiałam się zawieść... Nasza miłość nigdy nie miała i nie będzie miała prawa bytu. Najwyższy czas się z tym pogodzić...
- I jak ci się spało? - pyta. - Pewnie niewygodnie. Te siedzenia zbytnio nie nadają się do drzemek.
- Nie było źle - stwierdzam. - Powiem ci nawet, że nie chciałam się budzić.
Kto by chciał się obudzić w momencie, gdy ma tak cudowny sen? Gdy śni ci się osoba którą kochasz całym sercem i na dodatek w tym śnie możesz pokazać jej jak bardzo ci na niej zależy?
- W takim razie przepraszam.
- Nie no, przecież nic takiego się nie stało. Położę się dzisiaj do łóżka i gdy zasnę znowu mi się coś przyśni. Taka jest kolej rzeczy, a i tak przecież musiałabym się kiedyś obudzić.
- No, ale gdybym cię nie przebudził, to mogłabyś sobie jeszcze trochę pożyć w tej drugiej krainie, która jest o wiele lepsza od tej, w której żyjemy.
- To bez znaczenia.
- Nie, jeśli zdaję sobie sprawę, z jakiego snu cię wybudziłem.
- Słucham? - dziwię się.
- Wiem o czym śniłaś. A raczej o kim. Słyszałem swoje imię kilka razy.
- Ym, tak? - robi mi się głupio. - Przepraszam. Nie potrafię kontrolować swoich snów. Mówiłam ci, że z początku, to nie będzie dla mnie łatwe. Po za tym... - mówię. - Jedyne, co mi teraz tak naprawdę zostało, to sny i wyobraźnia.
- Doskonale wiesz jak jest... Gdybym był zwykłym mężczyzną, nie miałbym kompletnie żadnych wątpliwości, ale...
- Rozumiem to, naprawdę - przerywam mu. - I nie mam do ciebie o to żalu. To tak, jakbym miała być na ciebie zła o to, że ożeniłeś się, zanim mnie poznałeś. To byłoby śmieszne - wzdycham. - Skończymy ten temat, bo jeszcze dojdziemy do czegoś, o czym obiecaliśmy sobie już więcej nie rozmawiać.
Rozlega się dzwonek telefonu. To komórka Tomasa, która leży na półce przede mną.
- Zobaczysz kto to? - prosi.
Podnoszę ją i zerkam na wyświetlacz.
- Biskup - oznajmiam i podaję mu sprzęt.
Ksiądz naciska zieloną słuchawkę i przykłada urządzenie do ucha. Nie wiem dlaczego, ale jestem w dziewięćdziesięciu procentach pewna, że ta rozmowa nie będzie przyjemna.
- Halo? Ekm, wiem, wiem. Naprawdę zrezygnowali z tego ślubu? Wypadło mi coś bardzo ważnego i dlatego się nie pojawiłem... Przeproście ich i powiedziecie, że będę dostępny dopiero od jutra. Może im biskup powiedzieć, że w takim razie odprawimy tę ceremonię za dwa dni. Tak, na pewno nic mi wtedy nie wypadnie. Ym, w samochodzie. W drodze do klasztoru. Wrócę późnym wieczorem, lepiej będzie, jak porozmawiamy jutro rano.
Zerkam na GPS'a. Według niego do Buenos Aires pozostało jeszcze półtorej godziny, co z postojem na obiad da nam około dwóch, maksymalnie dwóch i pół. A przecież dopiero jest druga po południu...
- To w takim razie może się zdzwonimy? Dobrze, dobrze. Do usłyszenia - rozłącza się. - Em, bardzo ci się śpieszy do stolicy? - zwraca się do mnie.
- Mnie? Nie, skądże.
- To świetnie, bo będę musiał pojechać okrężną drogą.
- O nie, tylko nie to - marudzę. - Nie znoszę podróż samochodem. Rozumiem, że chcesz uniknąć rozmowy z biskupem, ale proszę pojedźmy do Buenos Aires najkrótszą drogą jaka jest tylko możliwa.
- To w takim razie co mam zrobić, żebyśmy pojawili się w klasztorze w nocy?
- Może po prostu przedłużmy sobie obiad, a później pójdźmy na spacer? - proponuję. - Chodzenie po posiłku jest bardzo zdrowe. Jedzenie wtedy szybciej się trawi - mówię. - Pozwiedzamy do późna okolicę, a później wsiądziemy w samochód.
- No dobra, możemy tak zrobić - przytakuje.
Zjeżdżamy na parking i zatrzymujemy się przed miejscem, w którym jak się domyślam, będziemy jeść. Wychodzimy z auta i kierujemy się do wejścia. Tomás przepuszcza mnie w drzwiach dzięki czemu mogę wybrać stolik. Wybieram jeden z tych najmniej widocznych, taki schowany w kącie, aby uniknąć spojrzeń ludzi.
Zajmujemy miejsce, a kelner od razu przynosi nam kartę. Otwieram ją i z każdą przejrzaną stroną jestem coraz bardziej zdziwiona. Te ceny są niebywale... wysokie.
- Nie możemy udać się do miejsca, gdzie jest odrobinę taniej? - pytam. - Nie stać mnie na tak drogie jedzenie.
- Nie musisz patrzeć na ceny. Ja cię namówiłem na obiad, więc ja zapłacę.
- Stawiasz mnie w bardzo niezręcznej sytuacji. Mało, że ratujesz mi tyłek, to jeszcze cały dzień za mnie płacisz.
- Och, nie przesadzaj. To nic takiego - rzuca. - To co chcesz? Ja chyba wezmę pozycję piątą.
- Em... - wzdycham ponownie zaglądając w kartę. - W takim razie ja poproszę jedenastkę.
- Esperanzo, nie patrz na cenę. Mówię całkiem serio. Weź to, na co masz ochotę.
- Skoro tak nalegasz... - mówię. - Trzy. I sok pomarańczowy do picia.
- Dobrze. Pójdę zamówić. Zaczekaj tu na mnie.
- Nie bój się, nigdzie ci stąd nie ucieknę - śmieję się.
Tomás odchodzi od stolika i idzie w stronę kasy, aby złożyć zamówienie. Ja natomiast wpatruję się za okno w przejeżdżające samochody. Ile bym dała, żeby to wszystko wyglądało inaczej... Żeby ten obiad, to nie był zwykły obiad. Żeby to, była nasza randka, a najlepiej rocznica...
- Julia? Co ty tutaj robisz? - słyszę nagle.
Rozglądam się i widzę zbliżającego się do mnie młodszego Ortiza. O kurcze. Chyba mamy mały problem.
- Ym, czekam na jedzenie.
- Domyślam się - oznajmia zajmując miejsce przede mną. - Dawno się nie widzieliśmy, nie? Jesteś tutaj sama? Płaciłaś już? Jeśli nie, to chętnie za ciebie zapłacę.
- Kusząca propozycja, ale niestety muszę odmówić. Nie jestem sama. Przyjechałam tu z...
I właśnie w tym momencie podchodzi do nas Tomás trzymając w rękach dwie butelki soku i szklanki. No któż by się tego spodziewał?
- Brat? Co ty tutaj robisz? - pyta zdziwiony Maximo.
- To co się robi w restauracjach - odpowiada. - Zamierzam zjeść obiad.
- Co za niebywałe spotkanie, nie? - rzuca patrząc na mnie. - Właśnie rozmawiam z Julią o tym, że też postanowiła się tu dzisiaj stołować.
- Widzę - odpowiada ksiądz. - Wybacz, ale zająłeś moje miejsce.
- Twoje miejsce? - powtarza zdziwiony.
- Tak. Siedziałem tu, ale poszedłem złożyć zamówienie.
- Naprawdę? - wydaje się być tym zszokowany. - W takim razie wybaczcie, nie będę wam przeszkadzał. Udanego spotkania życzę - posyła mi uśmiech, a następnie odchodzi.
- Męczący - wzdycha Tomás siadając na krześle.
- Ale uroczy - dodaję.
- Ale męczący - upiera się ksiądz. - Przepraszam, że musiałaś go znosić.
- Nic się przecież takiego nie stało. Przynajmniej miałam z kim porozmawiać - oznajmiam. - Twój brat nie jest taki zły. Jak go poznałam to wydawał się być o wiele gorszy, ale pomyliłam się.
- Możliwe, ale nie rozmawiajmy o nim. Jest o wiele więcej ciekawszych tematów, o których można porozmawiać.
- Na przykład?
- Na przykład możemy porozmawiać o tym, co zrobisz, gdy wrócisz do klasztoru.
- O nie. Naprawdę nie. Nie mam bladego pojęcia co zrobię.
- Musisz mieć jakiś plan.
- Nie zdążyłam go jeszcze obmyślić - mówię. - Zdam się na los, a później zobaczymy jak to wszystko się potoczy - stwierdzam upijając łyk soku.
- Mogę włączyć radio? - pytam, gdy siedzę już w samochodzie.
- Jasne - odpowiada. - Wcześniej nie chciałem cię obudzić, dlatego nie grało.
Naciskam duży guzik, na którym jest napisane "play" i muzyka zaczyna grać. Piosenkę, która właśnie leci, rozpoznaję od razu po pierwszych dźwiękach.
- Pięknie śpiewasz. Mógłbym cię cały czas słuchać i nigdy by mi się to nie znudziło.
Dopiero po tych słowach dociera do mnie, że nie śpiewałam tego tylko w myślach. Nieco się peszę chociaż tak całkiem poważnie zdaję sobie sprawę z tego, że mój głos nie należy do tych najgorszych.
- Dziękuję - uśmiecham się. - Łatwiej się śpiewa, gdy w pełni rozumie się tekst piosenki... - dodaję.
- Esperanzo, prosiłem cię o coś.
- No, ale o co ci chodzi? Przecież nic złego nie powiedziałam - bronię się. - Oznajmiłam ci tylko, że nie mam problemu z zaśpiewaniem tej piosenki. Nic więcej. Nie było w tym żadnych podtekstów.
- Masz rację, przepraszam - mówi. - Chyba za bardzo się przejmuję. Nie mogę każdego miłego słowa od ciebie traktować jakby było ono flirtem - stwierdza. - Proszę, pośpiewaj mi jeszcze. Uwielbiam cię słuchać.
Zacytowana piosenka: "Desde cuando" ~ Alejandro Sanz.
Dzień dobry, dobry wieczór, cześć i czołem! Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał. Muszę przyznać, że piosenka, którą pozwoliłam sobie tutaj zacytować ostatnio bardzo mi się spodobała i często jej słucham, więc w sumie, chyba tylko dlatego się tu znalazła.
Musicie przyznać, że dzisiejszy sen Esperanzy był całkiem... ym, dobry. Może Espi ma prorocze sny? Heheh, fajnie by było, nie? ;D
Besos ♥
- To jak? Jesteś gotowa? - słyszę.
Zerkam w stronę drzwi i widzę sylwetkę mężczyzny. Sylwetkę mężczyzny, który w ciągu ostatnich kilku miesięcy stał się dla mnie najważniejszym mężczyzną chodzącym po tej planecie.
- Chyba tak - wzdycham.
- Masz jakieś wątpliwości? Nie jesteś pewna swojego wyboru? - pyta podchodząc do mnie bliżej.
- To chyba normalne, nie? - uśmiecham się przez łzy. - Przecież człowiekowi we wszystkim towarzyszą jakieś obawy i złe przeczucia. Nie zawsze jest się wszystkiego pewnym w stu procentach.
- Nie chcę, żebyś ze względu na mnie popełniła decyzję, której będziesz później żałować - mówi. - Jeśli mimo wszystko uważasz, że to właśnie tutaj będzie ci się lepiej żyło, to zostań.
- Nie. Chcę być blisko ciebie - oznajmiam.
- W takim razie zostanę z tobą.
- Tomás, nie żartuj sobie. Rozmawialiśmy wczoraj o tym i sam powiedziałeś, że...
- Nie żartuję - przerywa mi. - Mówię całkiem serio.
- Zostanie tutaj byłoby samobójstwem. Ludzie mnie tu nienawidzą. Po za tym, nie ma tu żadnej parafii, a nie chciałabym, żebyś robił coś wbrew swojej woli...
- Jeśli tylko byłabyś tu szczęśliwa, to nie robiłbym nic przeciw sobie, gdybym tylko mógł patrzeć na twój uśmiech. Zostałbym tu z tobą, aby bronić cię od tych wszystkich złośliwości i wrogości, a kościół nie byłby mi do tego potrzebny.
- Czy jesteś pewny tego, co przed chwilą powiedziałeś? - dopytuję nieśmiało.
- Tak, Esperanzo. Zostawił bym dla ciebie wszystko. Bylebym tylko mógł mieć cię przy sobie i widzieć cię zadowoloną.
- Tomás - wymawiam cicho jego imię, gdy on przyciąga mnie do siebie. - Przecież jeszcze wczoraj prosiłeś, abyśmy trzymali się od siebie z daleka. Twoje powołanie jest ogromne, a ja naprawdę nie chcę go niszczyć. Jeśli jesteś szczęśliwy jako ksiądz i biskup, to dlaczego miałabym ci to odbierać?
- A co z twoimi uczuciami? Jeszcze wczoraj mówiłaś, że darzysz mnie wielką miłością.
- Bo tak jest - zapewniam go. - Ale jeśli ty wolisz życie z Bogiem to ja nie mam prawa nic do tego mieć. To on był pierwszy. Po za tym, zawsze będzie miał większą moc niż ja.
- Ale nigdy nie będę w stanie pokochać go tak mocno, jak pokochałem ciebie...
Zerkam mu w oczy z delikatnym uśmiechem na twarzy. Kładę rękę na jego piersi czując, jak mocno bije mu serce.
- Na pewno?
- Nigdy w życiu nie byłem czegoś tak bardzo pewny jak tego - oznajmia i zbliża swoje wargi do moich.
Całujemy się powoli. Delektuję się każdym zetknięciem naszych ust. Dopiero teraz mam okazję, aby w pełni cieszyć się tym, co się dzieje. Po raz pierwszy jestem pewna, że gdy się od siebie odsuniemy nie poczuję bólu. Poczuję jeszcze większą radość, bo nareszcie jesteśmy razem. Przecierpiałam tak wiele, ale widzę, że naprawdę było...
- Esperanzo, pobudka... Obudź się...
- Emmm? - mruczę.
Otwieram powoli oczy i widzę przed sobą szybę. Zerkam w lewo, później w prawo i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, z tego, że jestem w samochodzie. No tak. Przecież ja już jestem w drodze do Buenos Aires...
- Daleko jeszcze? - pytam, po czym ziewam.
- Nie aż tak, ale pomyślałem, że moglibyśmy się zatrzymać na jakiś obiad. Co o tym myślisz? Zaraz powinna tu gdzieś być jedna z lepszych restauracji jakie znam.
- Ekm, tak. Bardzo chętnie. Jestem głodna - odpowiadam.
Czyli jednak to wszystko było snem? Nie wierzyłam za bardzo, że to rzeczywiście mogłoby się dziać, ale nie chciałam też, żeby się okazało, że jestem w błędzie. Niestety, znowu musiałam się zawieść... Nasza miłość nigdy nie miała i nie będzie miała prawa bytu. Najwyższy czas się z tym pogodzić...
- I jak ci się spało? - pyta. - Pewnie niewygodnie. Te siedzenia zbytnio nie nadają się do drzemek.
- Nie było źle - stwierdzam. - Powiem ci nawet, że nie chciałam się budzić.
Kto by chciał się obudzić w momencie, gdy ma tak cudowny sen? Gdy śni ci się osoba którą kochasz całym sercem i na dodatek w tym śnie możesz pokazać jej jak bardzo ci na niej zależy?
- W takim razie przepraszam.
- Nie no, przecież nic takiego się nie stało. Położę się dzisiaj do łóżka i gdy zasnę znowu mi się coś przyśni. Taka jest kolej rzeczy, a i tak przecież musiałabym się kiedyś obudzić.
- No, ale gdybym cię nie przebudził, to mogłabyś sobie jeszcze trochę pożyć w tej drugiej krainie, która jest o wiele lepsza od tej, w której żyjemy.
- To bez znaczenia.
- Nie, jeśli zdaję sobie sprawę, z jakiego snu cię wybudziłem.
- Słucham? - dziwię się.
- Wiem o czym śniłaś. A raczej o kim. Słyszałem swoje imię kilka razy.
- Ym, tak? - robi mi się głupio. - Przepraszam. Nie potrafię kontrolować swoich snów. Mówiłam ci, że z początku, to nie będzie dla mnie łatwe. Po za tym... - mówię. - Jedyne, co mi teraz tak naprawdę zostało, to sny i wyobraźnia.
- Doskonale wiesz jak jest... Gdybym był zwykłym mężczyzną, nie miałbym kompletnie żadnych wątpliwości, ale...
- Rozumiem to, naprawdę - przerywam mu. - I nie mam do ciebie o to żalu. To tak, jakbym miała być na ciebie zła o to, że ożeniłeś się, zanim mnie poznałeś. To byłoby śmieszne - wzdycham. - Skończymy ten temat, bo jeszcze dojdziemy do czegoś, o czym obiecaliśmy sobie już więcej nie rozmawiać.
Rozlega się dzwonek telefonu. To komórka Tomasa, która leży na półce przede mną.
- Zobaczysz kto to? - prosi.
Podnoszę ją i zerkam na wyświetlacz.
- Biskup - oznajmiam i podaję mu sprzęt.
Ksiądz naciska zieloną słuchawkę i przykłada urządzenie do ucha. Nie wiem dlaczego, ale jestem w dziewięćdziesięciu procentach pewna, że ta rozmowa nie będzie przyjemna.
- Halo? Ekm, wiem, wiem. Naprawdę zrezygnowali z tego ślubu? Wypadło mi coś bardzo ważnego i dlatego się nie pojawiłem... Przeproście ich i powiedziecie, że będę dostępny dopiero od jutra. Może im biskup powiedzieć, że w takim razie odprawimy tę ceremonię za dwa dni. Tak, na pewno nic mi wtedy nie wypadnie. Ym, w samochodzie. W drodze do klasztoru. Wrócę późnym wieczorem, lepiej będzie, jak porozmawiamy jutro rano.
Zerkam na GPS'a. Według niego do Buenos Aires pozostało jeszcze półtorej godziny, co z postojem na obiad da nam około dwóch, maksymalnie dwóch i pół. A przecież dopiero jest druga po południu...
- To w takim razie może się zdzwonimy? Dobrze, dobrze. Do usłyszenia - rozłącza się. - Em, bardzo ci się śpieszy do stolicy? - zwraca się do mnie.
- Mnie? Nie, skądże.
- To świetnie, bo będę musiał pojechać okrężną drogą.
- O nie, tylko nie to - marudzę. - Nie znoszę podróż samochodem. Rozumiem, że chcesz uniknąć rozmowy z biskupem, ale proszę pojedźmy do Buenos Aires najkrótszą drogą jaka jest tylko możliwa.
- To w takim razie co mam zrobić, żebyśmy pojawili się w klasztorze w nocy?
- Może po prostu przedłużmy sobie obiad, a później pójdźmy na spacer? - proponuję. - Chodzenie po posiłku jest bardzo zdrowe. Jedzenie wtedy szybciej się trawi - mówię. - Pozwiedzamy do późna okolicę, a później wsiądziemy w samochód.
- No dobra, możemy tak zrobić - przytakuje.
Zjeżdżamy na parking i zatrzymujemy się przed miejscem, w którym jak się domyślam, będziemy jeść. Wychodzimy z auta i kierujemy się do wejścia. Tomás przepuszcza mnie w drzwiach dzięki czemu mogę wybrać stolik. Wybieram jeden z tych najmniej widocznych, taki schowany w kącie, aby uniknąć spojrzeń ludzi.
Zajmujemy miejsce, a kelner od razu przynosi nam kartę. Otwieram ją i z każdą przejrzaną stroną jestem coraz bardziej zdziwiona. Te ceny są niebywale... wysokie.
- Nie możemy udać się do miejsca, gdzie jest odrobinę taniej? - pytam. - Nie stać mnie na tak drogie jedzenie.
- Nie musisz patrzeć na ceny. Ja cię namówiłem na obiad, więc ja zapłacę.
- Stawiasz mnie w bardzo niezręcznej sytuacji. Mało, że ratujesz mi tyłek, to jeszcze cały dzień za mnie płacisz.
- Och, nie przesadzaj. To nic takiego - rzuca. - To co chcesz? Ja chyba wezmę pozycję piątą.
- Em... - wzdycham ponownie zaglądając w kartę. - W takim razie ja poproszę jedenastkę.
- Esperanzo, nie patrz na cenę. Mówię całkiem serio. Weź to, na co masz ochotę.
- Skoro tak nalegasz... - mówię. - Trzy. I sok pomarańczowy do picia.
- Dobrze. Pójdę zamówić. Zaczekaj tu na mnie.
- Nie bój się, nigdzie ci stąd nie ucieknę - śmieję się.
Tomás odchodzi od stolika i idzie w stronę kasy, aby złożyć zamówienie. Ja natomiast wpatruję się za okno w przejeżdżające samochody. Ile bym dała, żeby to wszystko wyglądało inaczej... Żeby ten obiad, to nie był zwykły obiad. Żeby to, była nasza randka, a najlepiej rocznica...
- Julia? Co ty tutaj robisz? - słyszę nagle.
Rozglądam się i widzę zbliżającego się do mnie młodszego Ortiza. O kurcze. Chyba mamy mały problem.
- Ym, czekam na jedzenie.
- Domyślam się - oznajmia zajmując miejsce przede mną. - Dawno się nie widzieliśmy, nie? Jesteś tutaj sama? Płaciłaś już? Jeśli nie, to chętnie za ciebie zapłacę.
- Kusząca propozycja, ale niestety muszę odmówić. Nie jestem sama. Przyjechałam tu z...
I właśnie w tym momencie podchodzi do nas Tomás trzymając w rękach dwie butelki soku i szklanki. No któż by się tego spodziewał?
- Brat? Co ty tutaj robisz? - pyta zdziwiony Maximo.
- To co się robi w restauracjach - odpowiada. - Zamierzam zjeść obiad.
- Co za niebywałe spotkanie, nie? - rzuca patrząc na mnie. - Właśnie rozmawiam z Julią o tym, że też postanowiła się tu dzisiaj stołować.
- Widzę - odpowiada ksiądz. - Wybacz, ale zająłeś moje miejsce.
- Twoje miejsce? - powtarza zdziwiony.
- Tak. Siedziałem tu, ale poszedłem złożyć zamówienie.
- Naprawdę? - wydaje się być tym zszokowany. - W takim razie wybaczcie, nie będę wam przeszkadzał. Udanego spotkania życzę - posyła mi uśmiech, a następnie odchodzi.
- Męczący - wzdycha Tomás siadając na krześle.
- Ale uroczy - dodaję.
- Ale męczący - upiera się ksiądz. - Przepraszam, że musiałaś go znosić.
- Nic się przecież takiego nie stało. Przynajmniej miałam z kim porozmawiać - oznajmiam. - Twój brat nie jest taki zły. Jak go poznałam to wydawał się być o wiele gorszy, ale pomyliłam się.
- Możliwe, ale nie rozmawiajmy o nim. Jest o wiele więcej ciekawszych tematów, o których można porozmawiać.
- Na przykład?
- Na przykład możemy porozmawiać o tym, co zrobisz, gdy wrócisz do klasztoru.
- O nie. Naprawdę nie. Nie mam bladego pojęcia co zrobię.
- Musisz mieć jakiś plan.
- Nie zdążyłam go jeszcze obmyślić - mówię. - Zdam się na los, a później zobaczymy jak to wszystko się potoczy - stwierdzam upijając łyk soku.
- Mogę włączyć radio? - pytam, gdy siedzę już w samochodzie.
- Jasne - odpowiada. - Wcześniej nie chciałem cię obudzić, dlatego nie grało.
Naciskam duży guzik, na którym jest napisane "play" i muzyka zaczyna grać. Piosenkę, która właśnie leci, rozpoznaję od razu po pierwszych dźwiękach.
Desde cuando te estaré esperando Desde cuando estoy buscando Tu mirada en el firmamento, estás temblando Te he buscado en un millón de auroras Y ninguna me enamora como tú sabes Y me he dado cuenta ahora Puede parecer atrevimiento Pero es puro sentimiento Dime por favor tu nombre. | Odkąd na Ciebie czekam Odkąd szukam Twoje spojrzenie na sklepieniu, trzęsiesz się Szukałem Ciebie w milionach jutrzenek I żadna mnie nie zakochuje tak jak Ty. Zdaję sobie teraz sprawę Może to wyglądało na zuchwałość Bo to czyste uczucie Wypowiedz proszę Twoje imię. |
Dopiero po tych słowach dociera do mnie, że nie śpiewałam tego tylko w myślach. Nieco się peszę chociaż tak całkiem poważnie zdaję sobie sprawę z tego, że mój głos nie należy do tych najgorszych.
- Dziękuję - uśmiecham się. - Łatwiej się śpiewa, gdy w pełni rozumie się tekst piosenki... - dodaję.
- Esperanzo, prosiłem cię o coś.
- No, ale o co ci chodzi? Przecież nic złego nie powiedziałam - bronię się. - Oznajmiłam ci tylko, że nie mam problemu z zaśpiewaniem tej piosenki. Nic więcej. Nie było w tym żadnych podtekstów.
- Masz rację, przepraszam - mówi. - Chyba za bardzo się przejmuję. Nie mogę każdego miłego słowa od ciebie traktować jakby było ono flirtem - stwierdza. - Proszę, pośpiewaj mi jeszcze. Uwielbiam cię słuchać.
Zacytowana piosenka: "Desde cuando" ~ Alejandro Sanz.
Dzień dobry, dobry wieczór, cześć i czołem! Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał. Muszę przyznać, że piosenka, którą pozwoliłam sobie tutaj zacytować ostatnio bardzo mi się spodobała i często jej słucham, więc w sumie, chyba tylko dlatego się tu znalazła.
Musicie przyznać, że dzisiejszy sen Esperanzy był całkiem... ym, dobry. Może Espi ma prorocze sny? Heheh, fajnie by było, nie? ;D
Besos ♥
Subskrybuj:
Posty (Atom)