- Ekm? - rzuca zdziwiony.
- Nie możemy tam razem wejść - powtarzam. - Przecież wtedy wszyscy dowiedzą się gdzie byłeś i z kim, a chyba wolałbyś uniknąć takich problemów.
- Masz rację - przytakuje. - Tylko w takim razie co mamy zrobić?
- Jak to co? Jedno z nas wejdzie pierwsze, a drugie poczeka z jakąś godzinkę, dwie i...
- No, ale co ty im wszystkim wtedy powiesz? - dopytuje.
- Jak to co? Powiem, że nie mogłam zostać dłużej w La Merced, bo ludzie mnie tam nie chcieli i przyjechałam. Nie muszą wiedzieć, że ty mnie tu przywiozłeś - stwierdzam. - To jak? Kto pierwszy wchodzi?
- Nie, nie, poczekaj. To bez sensu. Dlaczego niby mamy się ukrywać?
- Żeby inni nie pomyśleli, że coś pomiędzy nami jest - odpowiadam.
- Przecież to tylko nasza sprawa, a ludzie niech myślą sobie co chcą. Nie obchodzi mnie to. Jesteś moją przyjaciółką i mam prawo się o ciebie troszczyć - mówi. - Wejdziemy tam razem i kompletnie nie będzie nas obchodziło zdanie innych.
- Jesteś pewny tego, co przed chwilą powiedziałeś? Nie chcę, żebyś potem miał przeze mnie jakieś kłopoty...
- Nie obchodzi mnie to, czy będę je miał, czy też nie. Mam już po prostu dość tego, że cały czas musisz się ukrywać, gdy ze mną jesteś. Nie mogę nawet iść z tobą na spacer, bo ludzie mówią, że mamy romans.
- No tak, ale jesteś księdzem. Inni powinni mieć o tobie dobre zdanie.
- Ale co z tego, że będą je mieli, jeśli ty, z każdego dnia na dzień, będziesz się ode mnie oddalać?
To takie kochane z jego strony. W takich chwilach jak te nie umiem odczuwać do niego żalu. Z resztą nawet, gdybym chciała to i tak bym nie potrafiła. Nie potrafię źle o nim myśleć pomimo tego, że tak okropnie mnie rani... Dlaczego? Dlatego, iż wiem, że raniąc mnie rani również siebie...
- Chodźmy - Tomás łapie za klamkę, a następnie otwiera drzwi.
Wchodzimy do środka. Rozglądam się po korytarzu. Nikogo nie ma, ale założę się, że to tylko kwestia czasu, a zaraz się ktoś tu pojawi.
- Widzisz? Jednak nie jest aż tak źle... - rzuca do mnie po cichu.
- No chyba masz rację - mówię. - To co w takim razie zrobimy? Znaczy, co ja zrobię? Bo ty możesz wrócić do siebie i wytłumaczyć się, że wróciłeś późno w nocy, a ja?
- Dobre pytanie - wzdycha. - Chodźmy na razie do mnie - proponuje. - Usiądziemy tam i na spokojnie zastanowimy się na tym, bez obawy, że ktoś może nas tu zobaczyć.
- W porządku - przytakuję.
Ruszamy w stronę pomieszczenia, o którym przed chwilą rozmawialiśmy. Tomás po cichu otwiera drzwi i wchodzimy do środka. Siadam na jego łóżku, a torbę ze swoimi rzeczami kładę na podłodze, natomiast on dostawia sobie obok mnie krzesło.
- Masz jakiś pomysł? - pyta.
- Moglibyśmy pójść do matki przełożonej i powiedzieć jej o tym wszystkim. Tylko jej. Na pewno by coś wymyśliła, a resztą zajęlibyśmy się jutro.
- Nie uważam, że to będzie dobre - stwierdza. - Gdy obudzimy ją, obudzi się od razu cała reszta, bo niestety zbyt często mam wrażenie, że w tym klasztorze wszystkie ściany mają uszy.
- Racja... - ziewam. - W takim razie nie wiem.
Nagle słyszę jak burczy mi w brzuchu. Mam wrażenie, że ten odgłos jest tak głośny, że nawet ksiądz go usłyszał. Zerkam na niego, aby sprawdzić czy rzeczywiście tak było.
- Jesteś głodna?
- Nie możesz pójść spać z pustym żołądkiem - oznajmia. - Poczekaj tutaj. Ja pójdę do kuchni i zrobię nam jakąś kolację.
- A co jeśli w tym czasie ktoś wejdzie do pokoju, bo zobaczy zapalone światło i pomyśli, że już wróciłeś? Zobaczy mnie.
- Nie sądzę. Jak będziesz siedziała tu, gdzie siedzisz, a ktoś zerknie tylko przez drzwi to raczej cię nie zauważy. Zgaszę jeszcze światło przy wychodzeniu, żeby nikt nawet nie pomyślał o tym, żeby tu zajrzeć.
- No dobrze - mruczę.
Tomás opuszcza pomieszczenie, w którym robi się ciemno, gdy naciska przełącznik. Jedynym źródłem jasności jest księżyc za oknem. Nie ma pełni, więc nie świeci on bardzo mocno, ale przynajmniej jest odrobinę jaśniej. Mało tego, że jestem okropnie głodna to równocześnie okropnie zmęczona. Kładę głowę na poduszce. Jest mi tak wygodnie, ale nie będę spać. Po prostu położę się na kilka minut, dopóki Tomás nie wróci... Nie zasnę... Nie...
- Przyniosłem nam jedzenie... - oznajmia wchodząc do pokoju. - Śpisz?
Podchodzi bliżej i kuca przy łóżku spoglądając na mnie. Głaszcze mnie po głowie, a następnie delikatnie muska swoimi wargami mój zimny policzek.
- Zmarzłaś... - szepcze.
Odchodzi na moment tylko po to, aby wyciągnąć z szafy koc i przykryć mnie nim. Otula mnie, a następnie siada na podłodze i wpatruje się w moją twarz. Siedzi w kompletnej ciszy. Przez cały ten czas czuję jego spojrzenie na sobie.
- Wiesz co? - rzuca po pewnym czasie. - Kocham cię. Tak bardzo cię kocham... Pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy... I chciałbym, żebyś o tym wiedziała. Chciałbym móc ci to pokazać i okazywać każdego dnia, ale nie mogę i to sprawia, że strasznie cierpię. Wiem, że ty też. Dlaczego poznaliśmy się tak późno? Dlaczego Bóg postawił cię na mojej drodze dopiero teraz, a nie chociażby wtedy, gdy zdecydowałem się pójść do seminarium? Byłbym teraz najszczęśliwszym mężczyzną na świecie...
Podnosi się z podłogi i niepewnie kładzie się obok, nie spuszczając ze mnie, nawet na ułamek sekundy wzroku. Leży w bezpiecznej odległości. Mam wrażenie, że pomiędzy nami jest niewidzialny mur, który sprawi, że nie będę mogła się do niego przytulić...
- Dobranoc... - szepcze mi wprost do ucha, a następnie zasypia.
Przebudzam się. Powoli otwieram oczy i nie do końca jestem świadoma tego, co się dzieje. Dopiero po chwili wszystkie informacje do mnie docierają. Zdrzemnęłam się. Co z Tomasem i naszym jedzeniem? Zdążył już przyjść?
Rozglądam się przez chwilę i dostrzegam jego sylwetkę. Leży na dwóch, postawionych obok siebie, foteli przykryty kocem. Pewnie, gdy wrócił i zobaczył, że śpię, zjadł to, co sobie przygotował i położył się spać. To dobrze, bo on na pewno też był bardzo zmęczony.
Sięgam po telefon. Już siódma. Ekm, czyli chyba spało mi się odrobinę dłużej niż myślałam. Podnoszę się z łóżka i wyciągam się. Podchodzę do biurka, na którym dostrzegam talerz z przykrytymi kanapkami. Zakładam, że to była porcja dla mnie. Sprawdzam czy nie obeschły. Nie. W takim razie chyba mogę je zjeść... Siadam i zaczynam jeść. Albo są tak pyszne, albo jestem tak strasznie głodna, albo świadomość tego, że przygotował je Tomás sprawia, że tak bardzo mi smakują. Nie wiem, ale to nie ważne. Liczy się to, że zjadam wszystkie.
Gdy przeżuwam ostatnią kanapkę zauważam, że ksiądz zaczyna się przebudzać. Kiedy spogląda na mnie wbijam wzrok w telefon udając, że przeglądam z rana jakieś strony.
- Nie śpisz już? - pyta jakby zdziwiony.
- Nie. Wstałam jakieś piętnaście minut temu - odpowiadam. - Dzięki za śniadanie. Przepyszne.
- To fajnie, że ci smakuje - uśmiecha się, po czym ziewa. - Pewnie byłoby lepsze gdybyś zjadła je wczoraj, ale myślę, że się bardzo nie różni.
- Nie robi - zapewniam go. - Spotkałeś wczoraj jakąś zakonnicę, gdy byłeś w kuchni? - pytam.
- Nie, żadnej.
- Myślisz, że mógł ktoś tu wejść w nocy?
- Skąd to pytanie? Słyszałaś jakieś kroki? - podchodzi do mnie.
- Nie, ale wiesz... Różnie to bywa, nie? - rzucam. - Dobra, nie będę się martwiła na zapas, bo pewnie okaże się, że byłoby to i tak niepotrzebne. Ale muszę jakoś przemknąć do biura matki przełożonej, w momencie, gdy ona tam będzie tak, żeby nikt mnie nie zauważył...
- Zaraz się tym zajmiemy. Pójdę sprawdzić, czy nikogo nie ma na korytarzu i dam ci znać.
- O tak, świetny pomysł - oznajmiam. - Tomás... - patrzę na niego. - Dziękuję ci za to wszystko co dla mnie zrobiłeś. Dzięki, że przyjechałeś do mnie i uświadomiłeś mi, że w La Merced nie będę się czuła dobrze, że zostałeś tam ze mną na noc, że obroniłeś mnie przed tymi wszystkimi ludźmi no i że po prostu byłeś.
- Nie masz za co dziękować.
- Jak to nie mam? Tak wiele dla mnie robisz. Chcesz, abym była szczęśliwa i bezpieczna.
- Bo gdy się kogoś kocha, to nie sposób nie chcieć dla niego jak najlepiej - mówi wpatrując się we mnie zaszklonymi oczami. - Przepraszam, nie chciałem.
- Za co? Przecież nic złego nie zrobiłeś.
- Pierw proszę cię, abyśmy sobie odpuścili, a teraz sam nakręcam, i ciebie, i siebie. To nie w porządku - wzdycha.
- Nic się nie stało - odpowiadam. - Chyba już czas zakończyć tę wspaniałą bajkę, podczas której jesteśmy tak blisko - stwierdzam wstając.
- O czym ty mówisz? - dziwi się.
- Gdy tylko przejdę przez te drzwi to wszystko się zakończy. Każde z nas zacznie żyć swoim życiem powoli zapominając o tym drugim.
- To niemożliwe. Przecież będziemy mieszkać pod tym samym dachem. Nie sposób cię będzie zapomnieć.
- Tak, ale to tylko przez jakiś czas. Za kilka miesięcy się stąd wyprowadzę, a ty tu zostaniesz. Znajdę sobie jakąś pracę, która będzie całym moim życiem, a ty nadal będziesz księdzem.
- A co z rodziną? Nigdy nie chciałaś mieć dzieci, męża?
- Chciałam. Od małej dziewczynki chciałam, ale od jakiegoś czasu wiem, że to będzie niemożliwe.
- Dlaczego?
- Bo cię kocham Tomás. Nigdy nie będę w stanie o tobie zapomnieć i związać się z jakimkolwiek innym mężczyzną.
- Jesteś w błędzie. Zapomnisz o mnie i zakochasz się w kimś nowym. W kimś, kto nie będzie księdzem. Założysz sobie z tym kimś rodzinę i będziesz szczęśliwa.
- Chciałabym, ale nie. Zbyt wiele dla mnie znaczysz. Tylko ty mógłbyś dać mi to wszystko.
- I tak strasznie chciałbym móc ci to dać - mówi podchodząc do mnie blisko. - Chciałbym żebyś miała wszystko, co dla ciebie najlepsze, żebyś żyła niczym księżniczka ze mną przy swoim boku. Chciałbym, żebyś była moja - szepcze.
On stoi tak blisko mnie... Czuję jego oddech na swojej skórze... To sprawia, że dostaję gęsiej skórki...
- Mógłbym dać ci wszystko o czym tylko byś sobie wymarzyła... Być wszystkim, czym byś chciała, żebym był... Dałbym ci szczęście, którego nie dałby ci żaden inny mężczyzna na tym świecie... - zapewnia mnie. - Ale nie mogę. To niszczy mnie od środka. Myśl, że mógłbym sprawić, że na twojej twarzy pojawi się uśmiech, bo nie mogę. Nie chcę żebyś cierpiała. Tak okropnie tego nie chcę.
- Tomás proszę, nie sprawiaj, że będę czuła się po tej rozmowie jeszcze gorzej. Już czuję się fatalnie, a jeszcze tyle przede mną i przed momentem, w którym będę wystarczająco szczęśliwa.
- Przepraszam, znowu. Chciałem, żebyś wiedziała, że nie tylko ty źle się w tym wszystkim czujesz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo męczy mnie myśl, że kiedyś ktoś inny będzie mógł cię całować i że będzie odczuwał dokładnie to samo co ja.
- Nie uważasz, że skoro oboje czujemy to samo, to prościej byłoby pójść drogą, którą podpowiada ci serce?
- To nie byłoby takie proste. Gdy składasz już ślubowanie na księdza, bardzo ciężko to odkręcić. Nawet po zrezygnowaniu z tej funkcji nadal obowiązywałyby mnie śluby czystości, a będąc z tobą złamałbym je.
- I tak już je kilka razy złamałeś.
- Ym...
- Żałujesz? - pytam.
- Nie.
- Jesteś pewny tego, co mówisz?
- Jeszcze nigdy w życiu nie byłem czegoś tak bardzo pewny jak tego.
Gwałtownie zbliża swoje wargi do moich i zaczyna mnie całować. Odwzajemniam jego pocałunki. To jest tak przyjemne... Pomimo tego, że gdzieś tam w środku jest myśl, która mówi, że robię źle, nie potrafię się przed tym powstrzymać...
Hej! I co sądzicie? Kolejne beso, uhuhuhuh... Co tu się porobiło! Jak Wam się wydaje? Jak to wszystko się zakończy? Czy Esperanza i Tomás będą mieli swój happy end? A może nie? Jak to mówią - wszystko może się zdarzyć. Czas pokaże, nieprawdaż? ;)
Do zobaczenia ♥
Megaaa ❤
OdpowiedzUsuńKejla<3
❤
Usuń