Sama nie wiem, dokąd zmierzam. Po prostu chcę znaleźć się jak najdalej stąd tak, żeby nikt nie widział moich łez. Gdzieś, gdzie będę mogła się spokojnie wypłakać i nikt nie będzie mnie o nic wypytywał. To była tylko piosenka... Jedna, głupia piosenka, która sprawiła, że zaczęłam czuć się okropnie...
- Esperanzo, zaczekaj! - słyszę za sobą.
Wiem, że to on. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale mimo to, nie zatrzymam się. Nie obrócę się w jego stronę i nie skłamię mu prosto w oczy, że wszystko jest dobrze.
- Esperanzo - ponownie wymawia moje imię, a ja zaczynam coraz bardziej przyśpieszać nie chcąc, aby mnie dogonił.
Jednak niestety, robię to na próżno. Jest o wiele szybszy niż mi się wydaje. Chwyta mnie za rękę i przyciąga do siebie. Jesteśmy tak blisko... Serce bije mi zbyt szybko. Chciałabym znowu zacząć uciekać, ale nie... I to nie dlatego, że trzyma mnie mocno, abym znowu mu nie uciekła. Najzwyczajniej w świecie lubię, gdy obejmuje mnie swoimi rękoma i mogę poczuć jego ciepło.
- Nie mogę patrzeć na twój smutek - oznajmia.
- Nie chcę, żebyś na niego patrzył - zapewniam patrząc mu w oczy. - Ale czasami nie potrafię go ukryć. Mimo, że się staram, nie wychodzi mi to. Nie chcę, żebyś miał przeze mnie problemy. Już i tak wystarczająco dużo ci ich sprawiłam. Z resztą, nie będę się dłużej oszukiwać. To ja jestem ogromnym problem. Twoim ogromnym problemem.
- Nie nazywaj się tak - prosi.
- Ale taka jest prawda Tomás. Gdyby nie ja, nie dostałbyś dyspensy, nie miałbyś kryzysu wiary, dalej nosiłbyś koloratkę, odprawiał msze, spowiadał, udzielał sakramentów, a o żadnych wątpliwościach nie byłoby w ogóle żadnej mowy. Przepraszam cię za to, że pojawiłam się w twoim życiu.
- O czym ty w ogóle mówisz? - pyta. - Niczego nie żałuję. Absolutnie niczego. Jako duchowny zrobiłem źle, ale nie żałuję, że mogłem zaznać najlepszych pocałunków w moim życiu, że poznałem tak cudowną i piękną kobietę jaką jesteś ty...
Energicznie przybliża swoje wargi do moich i zaczynamy się całować. Jego usta stykają się z moimi
powoli... Przynajmniej przez jeden krótki moment mogę poczuć się szczęśliwa, gdyż jego pocałunki zawsze będą sprawiały mi radość...
- Kocham cię - szepcze, gdy odsuwa się nieco ode mnie. - Tak bardzo cię kocham...
Nie odpowiadam mu. Wtulam się w jego ciało pozwalając kilku łzą spłynąć po policzkach. Nie wiem, ile tak stoimy. Może pięć minut, piętnaście... A może godzinę?
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - zaczynam. - Po co to zrobiłeś?
- Yhm - wzdycha. - Strasznie tego chciałem. Od kilku dni nie mogłem przestać o tym myśleć.
- I co w związku z tym? - dopytuję wysuwając się z jego ramion.
- Jesteśmy oboje skazani na cierpienie. Nie możemy nic z tym zrobić.
- Nieprawda - zaprzeczam. - Nie chcę cierpieć. Nie wytrzymam tego dłużej - denerwuje się. - Wiesz za czym tęsknię? Za tym wszystkim co działo się przed tym zanim pocałowaliśmy się po raz pierwszy.
- Nie rozumiem. Żałujesz tego, że to zrobiliśmy?
- Nie - zerkam na niego z powagą. - Lecz prawda jest taka, że zanim się na to odważyliśmy, nie baliśmy się być blisko. Mogliśmy się swobodnie śmiać, przytulać i nie było w tym nic niewłaściwego. A teraz? Teraz nawet przejście obok ciebie jest złe. Denerwuje mnie to. Tęsknię za tym. Chciałabym, żebyśmy znowu mogli być przyjaciółmi.
- Ale to niemożliwe.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale chociaż spróbujmy. Może w taki sposób się uda?
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. To wszystko już za daleko zaszło. Ludzie już wiedzą swoje.
- I co z tego? Niech gadają. Zawsze będą to robić, nie mamy na to wpływu.
- Skoro uważasz, że tak będzie lepiej... - bierze głęboki wdech. - Powinniśmy wrócić. Zostawiliśmy Joaquina w bardzo niekomfortowej sytuacji.
- Taaak, masz rację - odpowiadam. - W takim razie chodźmy.
Zaczynamy iść w stronę klasztoru. Jak się okazuje, nie odbiegliśmy od niego jakoś bardzo daleko. Droga z powrotem trwa jakieś dwie, trzy minuty. Wchodzimy do budynku. Kierujemy się w stronę sali muzycznej, gdy mijamy się z proboszczem na korytarzu.
- Wszystko w porządku? - pyta, gdy tylko nas zauważa.
- Tak, alfabetycznym - śmieję się. - Ekm, taki nieśmieszny żart. Załóżmy, że w ogóle tego nie powiedziałam, dobra?
- Hah, nie ma sprawy - uśmiecha się do mnie nowy ksiądz. - Uciekliście mi, ale to nie znaczy, że nie zaproszę was na kolację, na którą chciałem was zaprosić.
- Kolację? - unoszę kąciki ust słysząc to słowo.
- Kolację? - powtarza Tomás patrząc na swojego przyjaciela.
- Tak, kolację. Wymyśliłem, że z okazji mojego przyjazdu i tymczasowego pobytu mógłbym urządzić dzisiaj kolację w pobliskiej restauracji. Posiedzielibyśmy, porozmawiali...
- A kto tam będzie? - pyta Ortiz.
- Ty, Esperanza, biskup Marcucci, matka przełożona wraz z siostrami z zakonu.
- Jesteś pewny, że chcesz, żebym tam była? - dopytuję. - Przecież ledwo się znamy.
- Nie muszę cię znać nie wiadomo ile, żeby wiedzieć, że jesteś dobrą osobą. Tomás zdążył opowiedzieć mi o tobie tak wiele w ciągu tych kilku godzin, że czuję jakbym znał cię pół życia. Po za tym, przyjaciel mojego przyjaciela jest również moim przyjacielem, nieprawdaż? - ponownie Joaquin uśmiecha się do mnie. - Wybaczcie, będę już leciał. Mam masę rzeczy do zrobienia. A i zapomniałbym - zwraca się bezpośrednio do mnie - Świetnie śpiewasz, masz piękny głos.
- Dziękuję. Ty również.
- Z Bogiem - żegna się i odchodzi.
- Naprawdę aż tyle mu o mnie opowiadałeś? - pytam Tomasa, gdy proboszcz odchodzi wystarczająco daleko.
- Nie, przesadził. Wspomniałem kilka słów, może zdań. Ale jestem pewny, że nie powiedziałem aż tyle, że mógłby mieć wrażenie, że zna cię pół życia.
- Hahah, ktoś tu kłamie. Zanim przyjmiesz komunię świętą powinieneś pójść do spowiedzi - rzucam.
Wieczór. Stoję na korytarzu pomiędzy mniszkami i czekam aż pojawi się ksiądz, który zabierze nas wszystkie do wybranego przez siebie lokalu. Nie ukrywam, czuję się tu nieco dziwnie przez to, że jako jedyna nie jestem ubrana na niebiesko i nie mam na sobie żadnego elementu, który mówiłby, że oddałam się na służbę Bogu. Dwie godziny zajęło mi przygotowanie się na wyjście. W byciu zakonnicą jest o tyle lepiej, że nie musisz się za bardzo stroić i upiększać, bo i tak w większości wszystko zakrywa habit i kornet.
Nagle pośród wszystkich pojawia się Tomás. Podchodzi do mnie uśmiechając się.
- Wow, Esperanzo wyglądasz prześlicznie - mówi.
- Dziękuję. Opłacało się tyle siedzieć w łazience, żeby usłyszeć od ciebie ten komplement.
- W takim razie powtórzę, jesteś śliczna.
Spuszczam wzrok na podłogę, gdyż czuję jak bardzo się rumienię. To nie moja wina, że jego miłe słowa sprawiają, że od razu po żołądku lata mi kilkaset motyli.
- To co? Wszyscy już są? Możemy jechać? - pyta, pokazując się na korytarzu, Joaquin.
Nikt mu nie odpowiada. Pewnie dlatego, że oprócz mnie nikt go nie słyszy. Dookoła panuje hałas jakby wszystkie siostry na raz mówiły. Nowy ksiądz zauważa mnie pośród nas wszystkich i decyduje się podejść.
- Cześć, Esperazno wyglądasz bardzo ładnie - stwierdza. - I ty Tomasie również. Oboje wyglądacie świetnie.
- Dziękujemy - rzuca Ortiz.
- Nie wiecie, czy wszystkie siostry się już zebrały? Nie mogę się z nimi dogadać, a przydałoby się już jechać, bo jeśli nie zjawimy się w ciągu piętnastu minut przepadnie nam rezerwacja.
- Wydaje mi się, że wszyscy są - mówi Tomás rozglądając się po korytarzu. - Wystarczy je jakoś zebrać.
- Tylko, żeby to było takie proste... - mruczy proboszcz.
- EJJJJ! CISZA! IDZIEMY! - krzyczę i nagle wszystkie siostry uciszają się. - No, ruszamy do busa.
Wszystkie po kolei zaczynają wychodzić. My również zbliżamy się do drzwi przepuszczając w nich zakonnice.
- Całkiem sprytna jest ta twoja Esperanza - mówi Joaquin do Ortiza myśląc, że prawdopodobnie tego nie słyszę.
- No wiem. Ta kobieta nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Uśmiecham się do siebie. Gdy wszyscy siedzimy już w samochodzie ostatnia osoba wchodząca do niego zamyka drzwi i ruszamy. Pojazd jak zawsze prowadzi Suplicio. Księża zajęli miejsca przede mną, więc mam do nich łatwy dostęp.
- Nieźle sobie z tym poradziłaś - stwierdza Tomás odwracając się do mnie.
- Ma się już jakieś doświadczenie. W końcu od jakiegoś czasu pracuję w liceum Santa Rosa. Pod tym względem siostry potrafią być czasami o wiele głośniejsze niż uczniowie.
- Nie powinienem był tego mówić, ale muszę ci przyznać rację. Tylko nikomu o tym nie mów.
- Jasne - odpowiadam.
Nie mija zbyt wiele czasu, gdy dojeżdżamy na miejsce. Joaquin naprawdę wybrał lokal, który znajduje się tylko kilka kilometrów od klasztoru. Parkujemy, a następnie wychodzimy z busa pojedynczo. Nowy proboszcz idzie przodem, bo to właśnie na jego nazwisko została wykonana rezerwacja. Wchodzimy do środka. Kelner sprawdza listę, a następnie prowadzi nas do naszego dwudziestoosobowego stolika. Zajmuję miejsce obok Tomasa, a wtedy nadchodzi kolejny moment, w którym czuje się bardzo niekomfortowo nie będąc w stroju nowicjuszki. Czuję na sobie wzrok ludzi, którzy siedzą obok. No tak. W sumie, to się im nie dziwię. Też bym się dziwnie patrzyła na dziewczynę, która jako jedyna w towarzystwie nie jest ubrana w habit.
- Gdzie jest biskup? - pytam Ortiza.
- Podobno miał spotkanie z arcybiskupem. Dzwonił, że najprawdopodobniej nieco się spóźni - odpowiada. - Dlaczego siedzisz taka spięta? Przecież wszystkich doskonale znasz. Nie jesteś w tym towarzystwie po raz pierwszy.
- No tak, tylko tak mi dziwnie nie mieć na sobie żadnej oznaki tego, że poświęciłam się Bogu jak wszyscy dookoła.
- Jeśli nie zdążyłaś jeszcze tego zauważyć, ja również takiej oznaki nie posiadam.
- No tak, przepraszam. Mimo to, to nie zmienia faktu, że ty nadal w pewien sposób jesteś księdzem, a ja nowicjuszką już nie - stwierdzam. - Po za tym, ci wszyscy ludzie dookoła dziwnie się na mnie patrzą. Nie podoba mi się to.
- Oj tam, nie przejmuj się. Na mnie też się dziwnie patrzą, ale po prostu to ignoruję.
- A co jeśli myślą, że jesteśmy małżeństwem? - pytam, ale zaraz potem gryzę się w język.
- Niech tak myślą. Pewnie zazdroszczą mi pięknej żony - posyła mi słodki uśmiech, a zaraz potem odwraca się do swojego przyjaciela.
- A co wy na to, żeby trochę pośpiewać? - proponuje ksiądz.
- Ale że tutaj? - dziwię się.
- No a niby dlaczego nie? Niech ludzie usłyszą wasze głosy - mówi Tomás. - Kto pierwszy? Joaquin?
- Dobra, idę. Tylko ostrzegam, że po alkoholu nie brzmię już tak dobrze.
Proboszcz wchodzi na scenę i chwyta do ręki gitarę. Zaczyna śpiewać.
- Skłamał. Po wypiciu brzmi jeszcze lepiej - mówię do Ortiza.
- No nie?
Nie wierzyłam, że na świecie w ogóle może istnieć mężczyzna o tak wspaniałej barwie głosu jak jego. Naprawdę ma talent. Dobrze, że jest tego świadomy. Gdybym mogła, słuchałabym go godzinami.
- Esperanzo, teraz twoja kolej - oznajmia Joaquin schodząc ze sceny.
- Pokaż wszystkim najlepszy damski głos w całym Buenos Aires - dodaje Tomás.
- Suplicio - zwracam się do zakonnicy wstając z miejsca. - Zaakompaniujesz mi?
- Oczywiście.
Wchodzimy we dwie na scenę i przygotowujemy się. Mniszka gra przegrywkę, a ja zamykam oczy i daję się ponieść muzyce...
Porque no puedo más vivir sin vos, me muero de dolor. Ya no puedo pensar, mi corazón, todo me habla de vos. Y si te encuentro aquí me pierdo yo, soy presa de mi confusión. Y aunque sangre por la herida y no te lo diga me muero por vos. | Ponieważ nie mogę dłużej żyć bez ciebie, umieram z bólu. Już nie mogę myśleć, kochanie, wszystko mi mówi o Tobie. I gdy Cię tu spotykam gubię się, jestem więźniem mojego zagubienia. I choćbym krwawiła z rany, i ci tego nie powiedziała szaleję na twoim punkcie. |
Dzień dobry, dobry wieczór, cześć i czołem! I jak podobał Wam się rozdział? Znowu wykorzystana piosenka, ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza, gdyż bardzo lubię je wplatać. No i nie sposób nie wspomnieć o kolejnym beso! Tak więc, jak to wszystko dalej się potoczy? Zobaczymy niebawem ;)
Miłego weekendu ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz