poniedziałek, 7 listopada 2016

Rozdział 30 - Ona jest... Ona jest wszystkim. Jej uśmiech, sposób bycia, radość, bunt...

Od mojej rozmowy z Tomasem minął tydzień. Cały tydzień zmian, nowego życia. On nie może odprawiać sakramentów, a ja mieszkam w klasztorze nie jako mniszka, lecz jako zwykła dziewczyna. Staramy się na siebie nie wpadać, ale gdy się to zdarza nie uciekamy od siebie jak poparzeni. Potrafimy normalnie porozmawiać nie wplatając w to naszych uczuć. Niby to jest dobre, lecz z każdą taką rozmową moje serce rozpada się na coraz większą ilość drobniejszych kawałków... Ale nie mogę mieć do niego o to żalu. Przecież w końcu sama o to poprosiłam...
- Esperanzo, przyniosłabyś mi z biura notes? - prosi Concepción, która od kilku dni jest zmuszenia do ciągłego leżenia w łóżku. - Taki nieduży, czarny.
- Żebyś przemęczała się pracą? Nawet nie ma takiej mowy.
- Proszę. Nie będę się nadwyrężać. Okropnie mi się nudzi, a trochę pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziło - stwierdza. - Z resztą jeśli ty mi go nie przyniesiesz, to sama się po niego przejdę.
- Nie ma takiej mowy.
- W takim razie przyniesiesz?
- No dobra - odpowiadam niechętnie. - Ale jakby ktoś pytał to nie ja ci go dałam - ruszam w stronę wskazanego pomieszczenia.
Z matką przełożoną zaczęło się dziać coś niedobrego. Podobno odkąd już wyjechałam coraz częściej zdarzało jej się tracić przytomność na kilka minut. Oczywiście chciała, żeby jak najmniej osób się o tym dowiedziało, ale gdy zemdlała ostatnio w kaplicy przed wszystkimi zakonnicami i kilkudziesięcioma wiernymi, nie było już sposobu, aby to ukryć. Przyjechało pogotowie, zabrali ją do szpitala, gdzie po dokładniejszym przebadaniu jej okazało się, że ma problemy z sercem przez nadmiar stresu i powinna wypoczywać. Tak więc, od trzech dni nie wychodzi z pokoju co jest dla niej sukcesem, bo nie potrafi zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. Cieszę się, że mam ją na oku, bo nie chciałabym, żeby coś jej się stało. Znamy się niedługo, ale zdążyła już tyle dla mnie zrobić. Chcę jej się odwdzięczyć, a to, że opiekuję się nią teraz, gdy jest chora, to jest tylko niewielka ilość tego, co powinnam wobec niej zrobić.
Pukam. Raz, drugi, trzeci. Nie słyszę żadnej odpowiedzi, więc decyduję się wejść. Otwieram drzwi i rozglądam się po pomieszczeniu. Nikogo tam nie ma. Podchodzę do biurka. Siadam na krześle za nim i zaczynam szukać notesu, o który prosiła mnie Concepción. Znajduję go zakopanego głęboko w szafce. Biorę go i wracam do matki przełożonej.
- Masz? - pyta, gdy wchodzę.
- Tak, proszę - podaję jej. - Był schowany niczym płyta z dowodami mojej mamy.
- To dziwne. Zazwyczaj trzymam go na wierzchu... - mówi otwierając go. - Ekm, pomyliłaś zeszyty. On nie jest mój.
- W takim razie czyj? - dopytuję zerkając do środka.
- Ojca Tomasa.
- Nie było tam żadnego innego notesu - oznajmiam. - Był tylko ten.
- A spójrz tutaj w szafce - prosi.
Kucam i otwieram ją. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to niewielki, czarny zeszyt.
- To to? - pytam pokazując jej.
- Tak - odpowiada.
Podaję jej go do ręki, a w zamian dostaję notes Tomasa.
- Idź i odłóż go na miejsce. Jeśli ojciec Tomás zdąży już wrócić i zapyta cię, dlaczego masz jego prywatną rzecz powiedz, że ja mam podobny i prosiłam cię, abyś mi go przyniosła.
- Oczywiście - przytakuję.
Wychodzę na korytarz i zamiast kierować się do biura idę do swojego pokoju. Jak dobrze, że nikogo tam nie ma. Siadam wygodnie na łóżku i otwieram zeszyt. Tak, zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że nie powinnam tego czytać, ale jeśli nikt nie dowie się o tym, co tu przeczytam, to chyba nie popełnię aż tak dużego grzechu? Po za tym i tak muszę iść do spowiedzi w sobotę, więc jeden zły uczynek w tą, czy w tą naprawdę nie robi dużej różnicy...
Przeglądam go. Z początku nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Kilka zdjęć, daty jakiś zebrań, ważniejszych nabożeństw... Nagle zatrzymuję się na stronie, na której jest napisany tekst, którego bym się tu raczej nie spodziewała. Czytam go powoli, przetwarzając każde słowo kilka razy w myślach.
Kobieta... I to jaka kobieta. Po tak długim czasie. Spotkałem ją w autobusie. Przypadek czy przeznaczenie? Nie przewidziałem tego. Gdy zasnęła na moim ramieniu moje życie zmieniło się na zawsze*
Zmieniłam jego życie? Na dodatek na zawsze? On moje też...
Przerzucam na następną kartkę... i następną... Aż znajduję kolejny wpis dotyczący mnie.
Chwila zawahania. Usłyszałem jak śpiewa. Jest aniołem posiadającym piękny głos. Spojrzała mi w oczy. Ledwo wytrzymałem jej wzrok. Nie wiem co robić. Zamykam oczy i wszędzie widzę jej twarz. Pomóż mi wytrwać Boże...*
Energicznym ruchem przewracam następne kilka stron dalej.
Pobyt w La Merced. Byliśmy wtedy zamknięci na strychu w jej domu. To był najpiękniejszy pocałunek w całym moim życiu. Byliśmy wtedy tak blisko siebie. Gdybym mógł, zostałbym tam wieczność. Trzymałbym ją w swoich ramionach próbując uspokoić.
Tak bardzo chcę coś jeszcze przeczytać... Szybkimi ruchami kartkuje wszystkie strony, lecz nie mogę znaleźć nic. Nie, jednak, nie. Coś jest. Prawie na samym końcu. Jest nieco dłuższe od pozostałych.
To co wydarzyło się w ostatnim czasie między nami było szalone i zupełnie nieplanowane. Miałem wrażenie, że to wszystko działo się tak szybko, lecz gdy ponownie poczułem smak jej ust na swoich czułem, że to trwa wieczność. Niestety, byłem w błędzie. Chciałem, żeby to trwało wieczność.
Nie jestem już biskupem. Nawet nie jestem już księdzem. Od dzisiaj obowiązuje mnie
dyspensa, a to wszystko przez nią... Lecz nie mam do niej o to żalu. Absolutnie nie żałuję tego, co zrobiłem, bo... kocham ją... Zupełnie nie wiem co mam teraz zrobić... To jest dobra chwila, aby zostawić Kościół, ale nie wiem, czy byłby to słuszny wybór. Rozmawiałem z nią na ten temat. Dowiedziałem się, że tak naprawdę nigdy nie była nowicjuszką, ale jakoś nie czuję do niej urazy, że przez ten cały czas mnie okłamywała. Niestety, ja nie udaję księdza. Ja jestem nim naprawdę i nie mogę jej powiedzieć, że to tylko przebranie.
Zerkam na stronę obok.
To wszystko co się wydarzyło... Jej wybór... Skoro tak zdecydowała... Najwyższy czas powiedzieć żegnaj...
"Żegnaj... żegnaj... żegnaj...". Czyli, że to już naprawdę koniec? Wiem, że powtarzałam, że czas najwyższy to zakończyć, odsunąć się i zapomnieć, ale nigdy nie wierzyłam, że to w końcu może dojść do skutku... A teraz, gdy w końcu doszło... chciałabym to jakoś odkręcić.
- Esperanzo, tu jesteś! - do pomieszczenia wchodzi Clara. - Co się stało? - pyta, gdy zauważa moje łzy. - Ktoś wyrządził ci jakąś krzywdę?
- Tak... - odpowiadam pociągając nosem. - Ojciec Tomás.
- Jak to możliwe?
- Pozwolił mi się w sobie zakochać - mówię przytulając się do zakonnicy. - Tak po prostu sprawił, że moje serce nie może o nim zapomnieć co szkodzi nie tylko jemu, ale całej mnie.
- Nie zapominaj, że dla niego to jest tak samo trudne jak dla ciebie.
- Zdaję sobie z tego sprawę... - oznajmiam. - Dlaczego to wszystko przytrafia się właśnie mnie? Dlaczego Bóg aż tak karze mi cierpieć? Czy zrobiłam coś, co było wbrew jego woli? Wiem, że nie byłam święta, ale przecież nikt nie jest bez winy... Inni popełniają o wiele gorsze grzechy i nie ponoszą ich konsekwencji, dlaczego więc niby ja muszę przez to wszytko przechodzić?
- Nie płacz kochanie... Czasami tak bywa w życiu, że ludzie, którzy byli dobrzy mają o wiele gorzej niż ci, którzy świadomie robią krzywdę innym.
- To jest chore. Dlaczego Tomás też musi cierpieć? Dlaczego Bóg wystawił go na taką próbę? Przecież on jest księdzem doskonałym. Rzadko kiedy zdarza się człowiek z tak głębokim powołaniem... - nieco się uspokajam. - Kilka dni temu zdecydowaliśmy, że odsuniemy się od siebie, że zachowamy odpowiedni dystans, lecz gdy tak teraz o tym myślę... - wzdycham. - Ja tak naprawdę chyba tego nie chcę. Za bardzo mi na nim zależy. Nie chcę go stracić, nie chcę oddać go Bogu. Nawet, jeśli miałabym o niego walczyć. Pomimo tego, że wiem, iż nie mam nawet najmiejszych szans na wygranie tej bitwy, to chcę spróbować, żeby mieć pewność, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby zatrzymać go przy sobie.
- Chciałabym ci coś teraz poradzić, abyś poczuła się lepiej, ale kompletnie nie mam pojęcia, co mogę powiedzieć... Wiesz, że cię kocham? Najbardziej na świecie? I że chcę tylko twojego dobra?
- Ale mimo to chcesz mi otworzyć oczy i uświadomić, że lepiej będzie jeśli zostawię go w spokoju, prawda? - rzucam.
- Tak. Jego miłość wobec ciebie może być duża, ba a nawet ogromna, lecz jeśli ktoś już raz poczuł miłość bożą na tyle, aby się w niej zakochać, już nigdy się od niej nie uwolni.
- Pewnie masz rację Clarita... - przytakuję. - Ale ja nie mogę tak po prostu nic z tym nie zrobić. Nie potrafię. Od małej dziewczynki mama powtarzała mi, że powinnam walczyć o swoje, bo tylko wtedy będę w pełni szczęśliwa.
- Lecz czasami trzeba wziąć szczęście tej drugiej osoby pod uwagę. Bo gdy się kogoś kocha, to jego szczęście powinno stawiać się na pierwszym miejscu. Jego. Nie swoje.
- Och, czy ty zawsze musisz mieć rację? - pytam patrząc na nią ze smutkiem. - Pójdę do kaplicy. Pomodlę się, bo tego właśnie teraz potrzebuję.
- Wierzysz, że Bóg ci pomoże?
- Tak. To źle?
- Wręcz przeciwnie. To bardzo dobrze - uśmiecha się do mnie. - W takim razie ja będę lecieć. Mam kilka rzeczy do zrobienia, ale jakbyś ponownie mnie potrzebowała, nie bój się mówić.
- Dobrze - unoszę kąciki ust. - Dziękuję.
- Nie ma za co - odpowiada zakonnica i opuszcza pomieszczenie.
Ja również mam zamiar wyjść, lecz jeszcze przed tym sięgam długopis z szuflady i otwieram notes Tomasa na stronie, na której zostało napisane słowo "żegnaj". Dłuższą chwilę zajmuje mi zastanowienie się nad tym, czy to, co chcę w tym momencie zrobić, jest słuszne. Jednak i tak chyba nie mam już nic do stracenia.
Żegnaj Tomasie. Nigdy o Tobie nie zapomnę.
Zapisuję to pod spodem niezbyt dużymi literami, a następnie zamykam zeszyt, biorę go w rękę i wychodzę na korytarz. Powoli podchodzę do biura i pukam kilka razy, aby upewnić się, że wewnątrz nikogo nie ma. Zakradam się tam po ciuchu i odkładam notes na swoje miejsce, a następnie ruszam do kaplicy. Otwieram drzwi. Mam zamiar usiąść w jednej z ławek i pomodlić się, lecz nagle słyszę głos. Ktoś tutaj jest. I chyba doskonale wiem kto. Ostrożnie wyglądam zza ołtarza i widzę Tomasa. Nie wygląda na zadowolonego. Wbija wzrok w podłogę. Obok niego siedzi biskup Marcucci.
- **Ona jest... Ona jest wszystkim - mówi. - Jej uśmiech, sposób bycia, radość, bunt... - wzdycha.
- Tak dłużej być nie może - odpowiada biskup. - Rozchorujesz się.
- Już jestem chory - oznajmia ponownie wpatrując się w ziemię. - Na najgorszą możliwą chorobę.
Ekscelencja zerka na niego ze zdziwieniem. O co mu chodzi? Czy coś mu naprawdę jest?
- Zakochałem się - dokańcza patrząc na niego.
- Wiesz co mówisz? - pyta Marcucci wytrzeszczając oczy.
- Wiem, moje słowa brzmią jak wyrok. Nic na to nie poradzę. Musiałem to z siebie wyrzucić. Próbowałem z tym walczyć, przysięgam. Ona sprawa, że czuję się spełniony.
- Spełniony jak Bóg?
- Nie wiem. Niestety, to mnie odsuwa od służby Bogu. Kocham Boga... i ją... - wzdycha. - Szkoda, że nie mogę się rozdzielić.
- Widzę, że znalazłeś się na rozstaju. Musisz zdecydować.
- Zaczynam podejrzewać, że to próba na jaką wystawił mnie Bóg. Chce sprawdzić moje powołanie. Liczyłem, że to przezwyciężę, ale nie umiem. Potrzebuję jej jak powietrza, którym oddycham.
- Nie można jednocześnie kochać Boga i go zdradzać**.
- Wiem, ale to wszystko... jest silniejsze ode mnie - z oczu zaczynają lecieć mu łzy. - Naprawdę wierzyłem, że niedługo uda mi się z tym uporać, ale nie wyszło mi.
- Wydaje mi się, że w takim razie najlepszym wyjściem będzie, jeśli się od niej odsuniesz.
- Próbowałem, ale nie umiem - chowa twarz w dłonie. - Powtarzałem sobie, że mam się trzymać od niej z daleka, ale za każdym razem, gdy tylko ją zauważałem, coś przyciągało mnie do niej.
- Miałem na myśli nieco większą odległość - poprawia się biskup.
- To znaczy? - dopytuje Tomás przecierając oczy.
- Wydaje mi się, że najlepszym wyjściem będzie przeniesienie cię do innej parafii.

* - cytaty z odcinka 102 (94 w Polsce).
** - przytoczony fragment pochodzi z 78 odcinka (w Polsce 73).

I co będzie dalej? Czy Tomi będzie musiał opuścić, nie tylko klasztor Santa Rosa, ale również Buenos Aires? Czy rzeczywiście jego uczucie do Esperanzy jest tak wielkim problemem? Na co się zdecyduje - zapomnienie i bliskość, czy ciągła tęsknota? Jak myślicie? Miejmy nadzieję, że wszystko się niedługo ułoży...

Buziaki ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz