środa, 2 listopada 2016

Rozdział 27 - Odkąd na Ciebie czekam, odkąd szukam

Rozglądam się po pokoju, czy aby na pewno spakowałam wszystkie rzeczy jakie powinnam. Chyba tak. Nie ma sensu tego bardziej przedłużać, bo i tak w końcu musi nastąpić ta chwila. Muszę opuścić dom w La Merced. Ciężko mi się przyzwyczaić do myśli, że zamieszkam teraz w Buenos Aires. Było mi tam dobrze, ale to nie jest miejsce, które powinnam zamieszkiwać. Wszędzie tłok, hałas i harmider... No, ale cóż. Jeśli tam będę bezpieczniejsza i spokojniejsza niż tutaj, to chyba nie mam nic do stracenia, prawda? Po za tym, będę bliżej Tomasa, a to chyba najlepszy argument do tej przeprowadzki.
- To jak? Jesteś gotowa? - słyszę.
Zerkam w stronę drzwi i widzę sylwetkę mężczyzny. Sylwetkę mężczyzny, który w ciągu ostatnich kilku miesięcy stał się dla mnie najważniejszym mężczyzną chodzącym po tej planecie.
- Chyba tak - wzdycham.
- Masz jakieś wątpliwości? Nie jesteś pewna swojego wyboru? - pyta podchodząc do mnie bliżej.
- To chyba normalne, nie? - uśmiecham się przez łzy. - Przecież człowiekowi we wszystkim towarzyszą jakieś obawy i złe przeczucia. Nie zawsze jest się wszystkiego pewnym w stu procentach.
- Nie chcę, żebyś ze względu na mnie popełniła decyzję, której będziesz później żałować - mówi. - Jeśli mimo wszystko uważasz, że to właśnie tutaj będzie ci się lepiej żyło, to zostań.
- Nie. Chcę być blisko ciebie - oznajmiam.
- W takim razie zostanę z tobą.
- Tomás, nie żartuj sobie. Rozmawialiśmy wczoraj o tym i sam powiedziałeś, że...
- Nie żartuję - przerywa mi. - Mówię całkiem serio.
- Zostanie tutaj byłoby samobójstwem. Ludzie mnie tu nienawidzą. Po za tym, nie ma tu żadnej parafii, a nie chciałabym, żebyś robił coś wbrew swojej woli...
- Jeśli tylko byłabyś tu szczęśliwa, to nie robiłbym nic przeciw sobie, gdybym tylko mógł patrzeć na twój uśmiech. Zostałbym tu z tobą, aby bronić cię od tych wszystkich złośliwości i wrogości, a kościół nie byłby mi do tego potrzebny.
- Czy jesteś pewny tego, co przed chwilą powiedziałeś? - dopytuję nieśmiało.
- Tak, Esperanzo. Zostawił bym dla ciebie wszystko. Bylebym tylko mógł mieć cię przy sobie i widzieć cię zadowoloną.
- Tomás - wymawiam cicho jego imię, gdy on przyciąga mnie do siebie. - Przecież jeszcze wczoraj prosiłeś, abyśmy trzymali się od siebie z daleka. Twoje powołanie jest ogromne, a ja naprawdę nie chcę go niszczyć. Jeśli jesteś szczęśliwy jako ksiądz i biskup, to dlaczego miałabym ci to odbierać?
- A co z twoimi uczuciami? Jeszcze wczoraj mówiłaś, że darzysz mnie wielką miłością.
- Bo tak jest - zapewniam go. - Ale jeśli ty wolisz życie z Bogiem to ja nie mam prawa nic do tego mieć. To on był pierwszy. Po za tym, zawsze będzie miał większą moc niż ja.
- Ale nigdy nie będę w stanie pokochać go tak mocno, jak pokochałem ciebie...
Zerkam mu w oczy z delikatnym uśmiechem na twarzy. Kładę rękę na jego piersi czując, jak mocno bije mu serce.
- Na pewno?
- Nigdy w życiu nie byłem czegoś tak bardzo pewny jak tego - oznajmia i zbliża swoje wargi do moich.
Całujemy się powoli. Delektuję się każdym zetknięciem naszych ust. Dopiero teraz mam okazję, aby w pełni cieszyć się tym, co się dzieje. Po raz pierwszy jestem pewna, że gdy się od siebie odsuniemy nie poczuję bólu. Poczuję jeszcze większą radość, bo nareszcie jesteśmy razem. Przecierpiałam tak wiele, ale widzę, że naprawdę było...

- Esperanzo, pobudka... Obudź się...
- Emmm? - mruczę.
Otwieram powoli oczy i widzę przed sobą szybę. Zerkam w lewo, później w prawo i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, z tego, że jestem w samochodzie. No tak. Przecież ja już jestem w drodze do Buenos Aires...
- Daleko jeszcze? - pytam, po czym ziewam.
- Nie aż tak, ale pomyślałem, że moglibyśmy się zatrzymać na jakiś obiad. Co o tym myślisz? Zaraz powinna tu gdzieś być jedna z lepszych restauracji jakie znam.
- Ekm, tak. Bardzo chętnie. Jestem głodna - odpowiadam.
Czyli jednak to wszystko było snem? Nie wierzyłam za bardzo, że to rzeczywiście mogłoby się dziać, ale nie chciałam też, żeby się okazało, że jestem w błędzie. Niestety, znowu musiałam się zawieść... Nasza miłość nigdy nie miała i nie będzie miała prawa bytu. Najwyższy czas się z tym pogodzić...
- I jak ci się spało? - pyta. - Pewnie niewygodnie. Te siedzenia zbytnio nie nadają się do drzemek.
- Nie było źle - stwierdzam. - Powiem ci nawet, że nie chciałam się budzić.
Kto by chciał się obudzić w momencie, gdy ma tak cudowny sen? Gdy śni ci się osoba którą kochasz całym sercem i na dodatek w tym śnie możesz pokazać jej jak bardzo ci na niej zależy?
- W takim razie przepraszam.
- Nie no, przecież nic takiego się nie stało. Położę się dzisiaj do łóżka i gdy zasnę znowu mi się coś przyśni. Taka jest kolej rzeczy, a i tak przecież musiałabym się kiedyś obudzić.
- No, ale gdybym cię nie przebudził, to mogłabyś sobie jeszcze trochę pożyć w tej drugiej krainie, która jest o wiele lepsza od tej, w której żyjemy.
- To bez znaczenia.
- Nie, jeśli zdaję sobie sprawę, z jakiego snu cię wybudziłem.
- Słucham? - dziwię się.
- Wiem o czym śniłaś. A raczej o kim. Słyszałem swoje imię kilka razy.
- Ym, tak? - robi mi się głupio. - Przepraszam. Nie potrafię kontrolować swoich snów. Mówiłam ci, że z początku, to nie będzie dla mnie łatwe. Po za tym... - mówię. - Jedyne, co mi teraz tak naprawdę zostało, to sny i wyobraźnia.
- Doskonale wiesz jak jest... Gdybym był zwykłym mężczyzną, nie miałbym kompletnie żadnych wątpliwości, ale...
- Rozumiem to, naprawdę - przerywam mu. - I nie mam do ciebie o to żalu. To tak, jakbym miała być na ciebie zła o to, że ożeniłeś się, zanim mnie poznałeś. To byłoby śmieszne - wzdycham. - Skończymy ten temat, bo jeszcze dojdziemy do czegoś, o czym obiecaliśmy sobie już więcej nie rozmawiać.
Rozlega się dzwonek telefonu. To komórka Tomasa, która leży na półce przede mną.
- Zobaczysz kto to? - prosi.
Podnoszę ją i zerkam na wyświetlacz.
- Biskup - oznajmiam i podaję mu sprzęt.
Ksiądz naciska zieloną słuchawkę i przykłada urządzenie do ucha. Nie wiem dlaczego, ale jestem w dziewięćdziesięciu procentach pewna, że ta rozmowa nie będzie przyjemna.
- Halo? Ekm, wiem, wiem. Naprawdę zrezygnowali z tego ślubu? Wypadło mi coś bardzo ważnego i dlatego się nie pojawiłem... Przeproście ich i powiedziecie, że będę dostępny dopiero od jutra. Może im biskup powiedzieć, że w takim razie odprawimy tę ceremonię za dwa dni. Tak, na pewno nic mi wtedy nie wypadnie. Ym, w samochodzie. W drodze do klasztoru. Wrócę późnym wieczorem, lepiej będzie, jak porozmawiamy jutro rano.
Zerkam na GPS'a. Według niego do Buenos Aires pozostało jeszcze półtorej godziny, co z postojem na obiad da nam około dwóch, maksymalnie dwóch i pół. A przecież dopiero jest druga po południu...
- To w takim razie może się zdzwonimy? Dobrze, dobrze. Do usłyszenia - rozłącza się. - Em, bardzo ci się śpieszy do stolicy? - zwraca się do mnie.
- Mnie? Nie, skądże.
- To świetnie, bo będę musiał pojechać okrężną drogą.
- O nie, tylko nie to - marudzę. - Nie znoszę podróż samochodem. Rozumiem, że chcesz uniknąć rozmowy z biskupem, ale proszę pojedźmy do Buenos Aires najkrótszą drogą jaka jest tylko możliwa.
- To w takim razie co mam zrobić, żebyśmy pojawili się w klasztorze w nocy?
- Może po prostu przedłużmy sobie obiad, a później pójdźmy na spacer? - proponuję. - Chodzenie po posiłku jest bardzo zdrowe. Jedzenie wtedy szybciej się trawi - mówię. - Pozwiedzamy do późna okolicę, a później wsiądziemy w samochód.
- No dobra, możemy tak zrobić - przytakuje.
Zjeżdżamy na parking i zatrzymujemy się przed miejscem, w którym jak się domyślam, będziemy jeść. Wychodzimy z auta i kierujemy się do wejścia. Tomás przepuszcza mnie w drzwiach dzięki czemu mogę wybrać stolik. Wybieram jeden z tych najmniej widocznych, taki schowany w kącie, aby uniknąć spojrzeń ludzi.
Zajmujemy miejsce, a kelner od razu przynosi nam kartę. Otwieram ją i z każdą przejrzaną stroną jestem coraz bardziej zdziwiona. Te ceny są niebywale... wysokie.
- Nie możemy udać się do miejsca, gdzie jest odrobinę taniej? - pytam. - Nie stać mnie na tak drogie jedzenie.
- Nie musisz patrzeć na ceny. Ja cię namówiłem na obiad, więc ja zapłacę.
- Stawiasz mnie w bardzo niezręcznej sytuacji. Mało, że ratujesz mi tyłek, to jeszcze cały dzień za mnie płacisz.
- Och, nie przesadzaj. To nic takiego - rzuca. - To co chcesz? Ja chyba wezmę pozycję piątą.
- Em... - wzdycham ponownie zaglądając w kartę. - W takim razie ja poproszę jedenastkę.
- Esperanzo, nie patrz na cenę. Mówię całkiem serio. Weź to, na co masz ochotę.
- Skoro tak nalegasz... - mówię. - Trzy. I sok pomarańczowy do picia.
- Dobrze. Pójdę zamówić. Zaczekaj tu na mnie.
- Nie bój się, nigdzie ci stąd nie ucieknę - śmieję się.
Tomás odchodzi od stolika i idzie w stronę kasy, aby złożyć zamówienie. Ja natomiast wpatruję się za okno w przejeżdżające samochody. Ile bym dała, żeby to wszystko wyglądało inaczej... Żeby ten obiad, to nie był zwykły obiad. Żeby to, była nasza randka, a najlepiej rocznica...
- Julia? Co ty tutaj robisz? - słyszę nagle.
Rozglądam się i widzę zbliżającego się do mnie młodszego Ortiza. O kurcze. Chyba mamy mały problem.
- Ym, czekam na jedzenie.
- Domyślam się - oznajmia zajmując miejsce przede mną. - Dawno się nie widzieliśmy, nie? Jesteś tutaj sama? Płaciłaś już? Jeśli nie, to chętnie za ciebie zapłacę.
- Kusząca propozycja, ale niestety muszę odmówić. Nie jestem sama. Przyjechałam tu z...
I właśnie w tym momencie podchodzi do nas Tomás trzymając w rękach dwie butelki soku i szklanki. No któż by się tego spodziewał?
- Brat? Co ty tutaj robisz? - pyta zdziwiony Maximo.
- To co się robi w restauracjach - odpowiada. - Zamierzam zjeść obiad.
- Co za niebywałe spotkanie, nie? - rzuca patrząc na mnie. - Właśnie rozmawiam z Julią o tym, że też postanowiła się tu dzisiaj stołować.
- Widzę - odpowiada ksiądz. - Wybacz, ale zająłeś moje miejsce.
- Twoje miejsce? - powtarza zdziwiony.
- Tak. Siedziałem tu, ale poszedłem złożyć zamówienie.
- Naprawdę? - wydaje się być tym zszokowany. - W takim razie wybaczcie, nie będę wam przeszkadzał. Udanego spotkania życzę - posyła mi uśmiech, a następnie odchodzi.
- Męczący - wzdycha Tomás siadając na krześle.
- Ale uroczy - dodaję.
- Ale męczący - upiera się ksiądz. - Przepraszam, że musiałaś go znosić.
- Nic się przecież takiego nie stało. Przynajmniej miałam z kim porozmawiać - oznajmiam. - Twój brat nie jest taki zły. Jak go poznałam to wydawał się być o wiele gorszy, ale pomyliłam się.
- Możliwe, ale nie rozmawiajmy o nim. Jest o wiele więcej ciekawszych tematów, o których można porozmawiać.
- Na przykład?
- Na przykład możemy porozmawiać o tym, co zrobisz, gdy wrócisz do klasztoru.
- O nie. Naprawdę nie. Nie mam bladego pojęcia co zrobię.
- Musisz mieć jakiś plan.
- Nie zdążyłam go jeszcze obmyślić - mówię. - Zdam się na los, a później zobaczymy jak to wszystko się potoczy - stwierdzam upijając łyk soku.

- Mogę włączyć radio? - pytam, gdy siedzę już w samochodzie.
- Jasne - odpowiada. - Wcześniej nie chciałem cię obudzić, dlatego nie grało.
Naciskam duży guzik, na którym jest napisane "play" i muzyka zaczyna grać. Piosenkę, która właśnie leci, rozpoznaję od razu po pierwszych dźwiękach.
Desde cuando te estaré esperando
Desde cuando estoy buscando
Tu mirada en el firmamento, estás temblando
Te he buscado en un millón de auroras
Y ninguna me enamora como tú sabes
Y me he dado cuenta ahora
Puede parecer atrevimiento
Pero es puro sentimiento
Dime por favor tu nombre.
Odkąd na Ciebie czekam
Odkąd szukam
Twoje spojrzenie na sklepieniu, trzęsiesz się
Szukałem Ciebie w milionach jutrzenek
I żadna mnie nie zakochuje tak jak Ty.
Zdaję sobie teraz sprawę
Może to wyglądało na zuchwałość
Bo to czyste uczucie
Wypowiedz proszę Twoje imię.
- Pięknie śpiewasz. Mógłbym cię cały czas słuchać i nigdy by mi się to nie znudziło.
Dopiero po tych słowach dociera do mnie, że nie śpiewałam tego tylko w myślach. Nieco się peszę chociaż tak całkiem poważnie zdaję sobie sprawę z tego, że mój głos nie należy do tych najgorszych.
- Dziękuję - uśmiecham się. - Łatwiej się śpiewa, gdy w pełni rozumie się tekst piosenki... - dodaję.
- Esperanzo, prosiłem cię o coś.
- No, ale o co ci chodzi? Przecież nic złego nie powiedziałam - bronię się. - Oznajmiłam ci tylko, że nie mam problemu z zaśpiewaniem tej piosenki. Nic więcej. Nie było w tym żadnych podtekstów.
- Masz rację, przepraszam - mówi. - Chyba za bardzo się przejmuję. Nie mogę każdego miłego słowa od ciebie traktować jakby było ono flirtem - stwierdza. - Proszę, pośpiewaj mi jeszcze. Uwielbiam cię słuchać.

Zacytowana piosenka: "Desde cuando" ~ Alejandro Sanz.

Dzień dobry, dobry wieczór, cześć i czołem! Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał. Muszę przyznać, że piosenka, którą pozwoliłam sobie tutaj zacytować ostatnio bardzo mi się spodobała i często jej słucham, więc w sumie, chyba tylko dlatego się tu znalazła.
Musicie przyznać, że dzisiejszy sen Esperanzy był całkiem... ym, dobry. Może Espi ma prorocze sny? Heheh, fajnie by było, nie? ;D

Besos ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz