wtorek, 29 sierpnia 2017

Rozdział 46 - Człowiek ze złamanym sercem często bywa zagubiony

- Mogę? - pytam uchylając delikatnie drzwi.
- Jak najbardziej - ksiądz uśmiecha się do mnie w odpowiedzi. - Coś się stało?
- Nie, absolutnie nie - odpowiadam siadając na przeciwko niego. - Mam do ciebie sprawę.
- Do mnie? - dziwi się Joaquin.
- Tak - rzucam. - Ale jako do proboszcza parafii - dodaję po chwili.
- A szkoda - unosi kąciki ust. -  Już myślałem, że jakoś osobiście będę mógł ci pomóc.
- Nie. Na całe szczęście nie mam na chwilę obecną żadnych osobistych problemów, ale jak tylko będę je miała to od razu się do ciebie zgłoszę - zapewniam. - Chociaż w sumie, to o co chcę cię prosić w pewnym stopniu odnosi się do mojego życia, jeszcze tego przed nowicjatem, ale nie aż w takim stopniu.
- To znaczy?
- Chciałabym poprosić cię o jeden dzień takiego jakby wolnego, czy jakkolwiek się na to mówi. Wiem, że powinnam iść z tym do matki przełożonej, ale wyjechała, a ja nie mam bladego pojęcia do kogo powinnam się z tym zwrócić i pomyślałam o tobie - wyjaśniam. - Muszę pojechać do La Merced. Sprawa dotyczy mojego domu, w którym kiedyś mieszkałam. Postanowiłam go oddać kuzynce, ale zanim to zrobię, powinnam tam nieco ogarnąć, zabrać rzeczy, które nie chciałabym, żeby zginęły... Rozumiesz?
- Oczywiście. Powiedz mi tylko, kiedy chciałabyś to zrobić, a dostaniesz moją zgodę.
- No właśnie problem w tym, że... dzisiaj - oznajmiam nieśmiało. - Wiem, że powinnam była powiedzieć wcześniej, ale Gilda dopiero chwilę temu się ze mną skontaktowała. Powiedziała, że potrzebuje domu jak najszybciej to tylko możliwe, więc nie chcę z tym zwlekać. Chyba, że byłby to ogromny problem, to mogę to zrobić jutro, pojutrze, ale naprawdę wolałabym to załatwić dziś.
- A jak tam twoje obowiązki? Dużo masz do zrobienia?
- Pomyślałam o tym i umówiłam się z Dianą, że jeśli się zgodzisz, to ona razem z Nieves je przejmą, a ja któregoś razu odrobię jakieś prace za nie.
- No dobrze, w takim razie, nie mogę się nie zgodzić. Powiedz mi jeszcze tylko o której zamierzasz wyjść i wrócić. Wiem, że ciężko powiedzieć dokładnie, ale muszę tak mniej więcej wiedzieć.
- Busa do La Merced mam za jakieś pół godziny. W drugą stronę jeszcze nie sprawdzałam, ale powinnam wrócić przed 22. Mogę ci zadzwonić jak będę już wiedziała na pewno.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Dziękuję ci bardzo.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że jakoś mogłem ci pomóc - mówi. - Skoro już rozmawiamy, to chciałbym cię zapytać o egzaminy zakonne. Wiem, że twoje bycie nowicjuszką to całkiem świeża sprawa, ale chciałbym wiedzieć, czy w ogóle się nad nimi zastawiałaś czy na razie nie dopuszczasz nawet myśli o nich do swojej głowy.
- Wydaje mi się, że będę zdawała je teraz, w najbliższym terminie.
- Tak szybko? - dziwi się. - Jesteś tego pewna?
- Nie w stu procentach, ale chciałabym. Jedyne, czego się obawiam to to, że nie opanuję całego materiału, ale wierzę, że dam radę.
- Nie będę ukrywał, zaskoczyła mnie ta infomacja.
- Też ci się wydaje, że nie zdążę się nauczyć? Siedzę w książkach w każdej wolnej chwili, oprócz tego, dużo materiału przyswoiłam, gdy się tutaj chowałam no i coś tam w głowie zostaje, gdy pomaga się w szkole na zajęciach, czy to Beatriz, czy jakiejkolwiek innej siostrze. Nie wiem, zobaczymy jak to będzie, najwyżej zrezygnuję i zdam później, ale jednak wolałabym teraz.
- Nie, nie o to mi chodziło... - rzuca zmieszany. - Jesteś pewna swojego powołania? Nie wolisz się jeszcze trochę nad tym zastanowić? Nie chcę cię zniechęcać, ale wiesz doskonale, że po ślubach zakonnych powrót do życia cywilnego będzie bardzo trudny, a życie z Chrystusem cięższe przez łamanie przyrzeczenia.
- Nie jestem pewna, ale Concepción powiedziała mi, że to normalne, że mam wątpliwości. Po za tym, odkąd przyjęłam śluby nowicjatu, one praktycznie wcale się już nie pojawiają, a że zdecydowałam się na taką drogę i podoba mi się ona, to nie zamierzam raczej z niej już rezygnować. Chcę trwać przy Bogu w ten sposób, w który trwam teraz. Rozumiem, że nie chcesz, żebym oszukiwała, ale ja nikogo nie okłamuję. Żyję tak, jak czuję. Przynajmniej na tę chwilę. Nikogo nie krzywdzę.
- Nie posądziłem cię o to - broni się.
- Przepraszam. Po prostu próbuję cię przekonać, że wiem, co robię. Chciałabym, żebyś to zaakceptował. Ufam ci i naprawdę uważam cię za jedną z bliższych mi osób. Dlaczego ty nie potrafisz zaufać mnie?
- Esperanzo, ufam ci - zapewnia. - Mam tylko wrażenie, że... - urywa.
- Że...? Proszę, dokończ. Chciałabym wiedzieć, jakie masz wrażenie.
- Że jesteś zagubiona.
- Ja? Zagubiona? - dziwię się. - Niby dlaczego?
- Człowiek ze złamanym sercem często bywa zagubiony.
Nieśmiało wbijam wzrok w podłogę.
- Człowiek zraniony często nie myśli racjonalnie. Podejmuje decyzje, których normalnie by nie podjął. Nie twierdzę, że wstępując do zakonu kogoś okłamałaś. No, może z jednym wyjątkiem. Nie wiem, czy nie oszukałaś samej siebie. Czy nie podjęłaś zbyt pochopnej decyzji ze względu na to, co działo się w twoim życiu. Dlatego też tak dopytuję. Nie chciałem, żeby w jakikolwiek sposób cię to uraziło. Po prostu chciałem ci w jakiś sposób pomóc, uświadomić coś.
- Masz rację - przytakuję przygryzając wargi. - Prawda jest taka, że to, co się działo sprawiło, że wróciłam do habitu, ale to nie jest zasługa tylko tego, co wydarzyło się ostatnio. Zastanawiałam się nad tym już od kilku miesięcy, bo wiedziałam, że nie wygram z Bogiem, jednak zawsze nadzieja sprawiała, że czekałam. I gdy nadszedł ten moment, w którym Tomás powiedział mi, że wyjeżdża do Watykanu uświadomiłam sobie, że to już koniec. Nie mam nawet o co walczyć.
- Czy to, aby na pewno dobry powód, aby wstępować do zakonu?
- Wydaje mi się, że to idealny sposób, żeby odpokutować Bogu za to, że w ogóle śmiałam próbować z nim walczyć - pociągam nosem. - Poznałam jak przeogromna jest jego władza i moc. Strasznie mi głupio, że wcześniej ją ignorowałam. Oprócz tego, nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia z jakimkolwiek innym mężczyzną. Nie chcę takiego życia. Dlatego tutaj jestem. Uważam, że to dobre dla mnie miejsce. Zmieniło mnie na o wiele lepszą osobę.
Nagle słyszę pukanie do drzwi, które chwilę później otwierają się. Pokazuje się w nich María.
- Oj, przepraszam - mówi w wejściu. - Przepraszam, że przeszkadzam, aczkolwiek muszę wam przerwać, zaraz zaczyna się poranne nabożeństwo, które proboszcz powinien odprawić.
- A co z Tomasem? Nie mógłby go za mnie przejąć? - dopytuje duchowny.
- Nie pytałam. To ksiądz jest wpisany w grafik, ale zaraz mogę pójść się zapytać...
- Nie, nie ma takiej potrzeby - wtrącam się. - Idź. Dokończymy tę rozmowę innym razem, o ile ona w ogóle potrzebuje jeszcze zakończenia. Ja też powinnam się już zbierać, bo inaczej odjedzie mi bus.
- Dobrze, w takim razie, już idę - oznajmia zakonnicy Joaquin. - Do zobaczenia, udanej podróży Esperanzo - mówi wychodząc.
- Dzięki, cześć - rzucam.

Godzinę później jestem w La Merced, w swoim domu. Ile kryje się tutaj wspomnień... I tych gorszych, i lepszych... Mieszkałyśmy tutaj z mamą odkąd miałam 5 lat. Niby wcześniej mieszkałam w jakimś innym miejscu, ale byłam na tyle mała, żeby tego nie pamiętać, dlatego zawsze to ten budynek uważałam za miejsce, które spokojnie mogę nazwać "domem" nie tylko pod względem tego, że w nim mieszkałam, ale również dlatego, że to właśnie w nim czułam się najlepiej i najswobodniej. Nigdzie nie czułam się tak dobrze, jak tutaj.
Jakiś czas po tym, jak tutaj przyjechałam, przyszła do mnie moja kuzynka, którą poinformowałam, że się tu pojawię. Chciała się ze mną zobaczyć i liczyłam na to, że nieco mi pomoże, bo szczerze powiedziawszy nie wiem, czy poradziłabym sobie z tym wszystkim sama w ciągu tylko jednego dnia.
- Awww, jak dobrze cię widzieć kochana! - mówi przytulając się do mnie. - Co to za przebranie?
- To nie jest przebranie - oznajmiam.
- Jak to? - dziwi się. - A nie, moment. Już wszystko rozumiem. Po prostu wygodniej będzie ci w tym czymś sprzątać.
- Nie, Gilda, ja... zostałam nowicjuszką.
- No wiem, opowiadałaś mi to. Musiałaś uciekać i się schować, więc wskoczyłaś w habit i zamknęłaś się w zakonie, ale nie rozumiem po co znowu się w niego przebrałaś skoro od miesięcy wszystko jest już dobrze.
- Więc pozwól, że ci wytłumaczę. Zostałam nowicjuszką, ale tak całkiem na poważnie. Kilka dni temu miałam ceremonię wstąpienia do zakonu.
- Jak to? - pyta zdziwiona.
- No tak...
- I nie zaprosiłaś mnie?! Jak mogłaś?! Swoją najbliższą kuzynkę? Wiesz co, nie spodziewałabym się tego po tobie.
Chyba nie zbyt do niej dotarło. Trudno, nie będę się wgłębiała w szczegóły.
- Może po prostu weźmy się już do pracy, co?

Tak bardzo pochłonęłam się w porządkowanie wszystkiego, że nawet nie zauważyłam, kiedy na zewnątrz zaczęło się ściemniać.
- Wygląda na to, że zbiera się na całkiem porządną burzę - mówi Gilda wchodząc do salonu. - Chyba będzie lepiej, jeśli zaczniesz się zbierać.
- Nie, nie wydaje mi się. Po za tym, busa do Buenos Aires mam za dwie godziny. Nie mogę wrócić wcześniej.
- No jak wolisz, ale ja już pójdę.
- Jak to? - dziwię się. - Nie zostaniesz? Myślałam, że zostaniesz już tutaj. Mówiłaś, że bardzo ci zależy, żebym uwinęła się z tym wszystkim.
- Tak, ale myślałam, że się nie wyrobisz. Po za tym, nie przyniosłam nawet swoich rzeczy. Szczerze mówiąc, nawet się nie spakowałam.
- Żartujesz.
- Nie, absolutnie.
- To ja się śpieszę, proszę Joaquina, żeby dał mi koniecznie dzisiaj wolne, bo moja kuzynka musi się jak najszybciej wprowadzić, a ty nie jesteś nawet spakowana?
- Nie. Tak wyszło - odpowiada zmieszana. - No nie przejmuj się, przecież nic takiego się nie stało. A teraz przepraszam, ale będę już leciała. Nie chcę, żeby fryzura mi zmokła.
- Moment, to w takim razie, jak ty to sobie wyobrażasz? Mnie za kilka godzin tutaj nie będzie. Jak zamierzasz się tu wprowadzić nie mając kluczy?
- No to daj mi swoje.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Jak niby mam zamknąć dom, gdy będę wychodzić i nie będę miała kluczy?
- To masz tylko jedną parę? Nie masz jakiś zapasowych?
- Nie wiem. Miałam tylko swoje, ale poczekaj - mówię podchodząc do komody. - Mam. Masz szczęście, proszę - podaję jej. - Tylko uważaj, żeby nie zgubić.
- Się robi.
- I jak się już wprowadzisz to napisz do mnie.
- Dlaczego?
- Jak to dlaczego? Przecież mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia, których dzisiaj i tak już nie załatwimy.
- Ok. Mogę już iść?
- Aż tak ci się tutaj źle ze mną siedzi?
- Nie, ale naprawdę nie mogę zmoknąć. Wczoraj byłam u fryzjera. Moje włosy są jak nowe.
- Dobrze, dobrze. Leć już. Do zobaczenia.
- Cześć - żegna się i trzaska drzwiami.
Zajmuję się pakowaniem wszystkiego, co chcę zabrać do walizki. Cały ten czas, który spędziłam tutaj z moją kuzynką, zajmowałyśmy się ogólnym ogarnianiem wszystkiego. Tak właściwie, to bardziej ja się tym zajmowałam, ale to nie jest takie ważne. Gilda od zawsze była leniwa i szukała wymówek byleby tylko czegoś nie robić.
Nagle słyszę głośne uderzenie i widzę błysk. Światło w pokoju się wyłącza. Panikuję. Kontem oka zerkam w stronę okna. Boję się podejść bliżej, żeby z niego wyjrzeć, lecz mimo to widzę, że na dworze zrobiło się okropnie ciemno. Moja kuzynka chyba jednak miała rację. Zbliża się ogromna burza. Wiatr wieje coraz głośniej i gwałtowniej. Nie cierpię burz. Tak okropnie się ich boję. Wiem, że gdy siedzę w domu to raczej nic mi nie grozi, ale mimo wszystko, te błyski i grzmoty okropnie mnie przerażają. Tym bardziej, że jestem tutaj sama. Jakbym miała jeszcze kogoś do rozmowy, kogoś kto by mnie w tej chwili wspierał, nie było by aż tak źle, ale oczywiście Gilda musiała wyjść. "Tylko spokojnie, nie denerwuj się. Będzie dobrze. To deszcz z dodatkiem błysków i grzmotów. Nic groźnego" - myślę sobie i w tym momencie piorun uderza gdzieś bardzo niedaleko. Powinnam zapalić świeczki. W ten sposób na pewno zrobi się raźniej. Wstaję z podłogi i na ślepo, macając wszystko po drodze, podchodzę do szafki. Otwieram ją i staram się znaleźć świeczki. Chyba je mam. Wyciągam je i podnoszę do góry, aby w nieco jaśniejszym miejscu móc ocenić, czy to, aby na pewno to, czego szukam. Okej, to to. Teraz muszę jeszcze znaleźć jakiś ogień...
Nagle rozlega się gwałtowne pukanie do drzwi. Zamieram w bezruchu. Kto mógłby tutaj przyjść? Tym bardziej w taką ulewę? Nie będę otwierać. Może ten ktoś zaraz sobie pójdzie...
- Otwórz! Wiem, że tam jesteś! - słyszę.
Chyba mam problem.

Dzień dobry wszystkim! Jak podobał Wam się rozdział? Co sądzicie o rozmowie Esperanzy i Joaquina? Czy proboszcz Santa Rosy niepotrzebnie martwi się o Julię czy raczej lepiej, żeby jednak miał na nią oko? No i kto stoi w drzwiach jej domu w La Merced? Kto mógłby się tam zjawić akurat wtedy, gdy ona tam przebywa? Hm 😌

Widzimy się w sobotę! ♥

sobota, 26 sierpnia 2017

Rozdział 45 - Gdzie brak nadziei, gdzie brakuje radości, po prostu nie wiem

Po odmówionej modlitwie siadamy w ławkach, a ministranci razem z Tomasem przygotowują dary. Ortiz odmawia modlitwę, która prawie nie jest słyszalna, gdyż mówi ją szeptem, a oprócz tego chór w tym czasie śpiewa jedną z pieśni. Kiedy wszystko jest już gotowe ksiądz ponownie przybliża się do mikrofonu.
- Módlcie się, aby moją i waszą Ofiarę przyjął Bóg, Ojciec Wszechmogący. 
- Niech Pan przyjmie Ofiarę z rąk twoich na cześć i chwałę swojego imienia, a także na pożytek nasz i całego Kościoła świętego. Boże, weź pod opiekę obecną tutaj nowicjuszkę Esperanzę i wspieraj ją na jej nowej drodze życia. Umocnij ją w wierze i spraw, aby jej serce zawsze było na ciebie otwarte tak, jak na potrzeby innych ludzi.
- Amen.
- Pan z Wami.
- I z duchem twoim.
- W górę serca.
- Wznosimy je do Pana.
- Dzięki składajmy Panu Bogu naszemu.
- Godne to i sprawiedliwe.
- Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, abyśmy zawsze i wszędzie Tobie składali dziękczynienie, Panie, Ojcze święty, wszechmogący, wieczny Boże. Ty postanowiłeś dokonać zbawienia rodzaju ludzkiego na drzewie Krzyża. Na drzewie rajskim śmierć wzięła początek, na drzewie Krzyża powstało nowe życie, a szatan, który na drzewie zwyciężył, na drzewie również został pokonany, przez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Przez Niego Twój majestat uwielbiają zastępy Aniołów, którzy zawsze się radują w Twojej obecności. Prosimy, aby i nasze głosy przyłączyły się do nich, razem z nimi wołając.
Suplicio przygrywa na organach i wierni zaczynają śpiewać.
- Święty, Święty, Święty, Pan Bóg Zastępów. Pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej. Hosanna na wysokości. Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie. Hosanna na wysokości.
- Zaprawdę, święty jesteś, Boże, źródło wszelkiej świętości.
Kapłan wyciąga ręce nad hostię i kielich z winem. Po kościele niesie się odgłos dzwonków. Wszyscy przyklękają.
- Uświęć te dary mocą Twojego Ducha aby stały się dla nas Ciałem i Krwią naszego Pana Jezusa Chrystusa. On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom, mówiąc: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: to jest bowiem ciało moje, które za was będzie wydane.
Hostia zostaje nam ukazana przez Ortiza, który po dłuższej chwili przyklęka, odkłada ją i pochyla się nad kielichem.
- Podobnie po wieczerzy wziął kielich i ponownie dzięki Tobie składając, podał swoim uczniom, mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy: to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na Moją pamiątkę.
Podobnie jak z hostią, ksiądz podnosi kielich do góry, po czym odstawia go i przyklęka. Ludzie podnoszą się z podłogi.
- Oto wielka tajemnica wiary.
- Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale.
- Wspominając śmierć i zmartwychwstanie Twojego Syna, ofiarujemy Tobie, Boże, Chleb życia i Kielich zbawienia i dziękujemy, że nas wybrałeś, abyśmy stali przed Tobą i Tobie służyli. Pokornie błagamy, aby Duch Święty zjednoczył nas wszystkich, przyjmujących Ciało i Krew Chrystusa. Pamiętaj, Boże, o Twoim Kościele na całej ziemi. Spraw, aby lud Twój wzrastał w miłości razem z naszym Papieżem N., naszym Biskupem N. oraz całym duchowieństwem. Pamiętaj także o naszych zmarłych braciach i siostrach, którzy zasnęli z nadzieją zmartwychwstania, i o wszystkich, którzy w Twojej łasce odeszli z tego świata. Dopuść ich do oglądania Twojej światłości. Prosimy Cię, zmiłuj się nad nami wszystkimi i daj nam udział w życiu wiecznym z Najświętszą Bogurodzicą Dziewicą Maryją, ze świętymi Apostołami i wszystkimi świętymi, którzy w ciągu wieków podobali się Tobie, abyśmy z nimi wychwalali Ciebie przez Twojego Syna, Jezusa Chrystusa. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, Tobie, Boże Ojcze wszechmogący, w jedności Ducha Świętego, wszelka cześć i chwała, przez wszystkie wieki wieków.
- Amen.
- Pouczeni przez Zbawiciela i posłuszni jego słowom ośmielamy się mówić.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi, chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw od złego.
- Wybaw nas Panie od zła wszelkiego i obdarz nasze czasy pokojem. Wspomóż nas w swoim miłosierdziu, abyśmy zawsze wolni od grzech i bezpieczni od wszelkiego zamętu, pełni nadziei oczekiwali przyjścia naszego zbawiciela Jezusa Chrystusa. 
- Bo Twoje jest królestwo, potęga i chwała na wieki.
- Panie Jezu Chryste, Ty powiedziałeś swoim Apostołom: Pokój wam zostawiam, pokój mój wam daję. Prosimy Cię, nie zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła i zgodnie z Twoją wolą napełniaj go pokojem i doprowadź do pełnej jedności. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków.
- Amen.
- Pokój Pański niech zawsze będzie z wami.
- I z duchem twoim.
- Przekażcie sobie znak pokoju.
Zaczynam kiwać głową z życzliwym uśmiechem do wszystkich ludzi, którzy są w zasięgu wzroku. Najpierw do Clary, która razem z Jorge siedzi najbliżej mnie. Potem do matki przełożonej oraz reszty zakonnic, do chóru, a następnie obracam się do wiernych, którzy przyszli. To było do przewidzenia, że nie pojawi się tu za wiele moich znajomych, bo w Buenos Aires nie jest ich dużo. Natomiast osoby, które były mi bliższe najprawdopodobniej są w La Merced i zdążyły już o mnie zapomnieć. Trudno, to raczej było do przewidzenia. Nie chcę o tym myśleć. Ważniejsze jest, abym cieszyła się ludźmi, którzy są dzisiaj ze mną, a o dziwo kilku ich przyszło. Gato z Gildą, Lola, która śpiewa specjalnie dla mnie w chórze, z Pedro, który tak właściwie jest moim bratem, część uczniów z naszej szkoły... nawet Maximo z Evą. Jak Maxima mogłabym się jeszcze w jakimś malutkim stopniu tutaj spodziewać, tak Evy wcale. Nie wiem, co nakłoniło ją do przyjścia, bo wątpię, żeby jej narzeczony ją do tego namawiał. Pewnie chciała upewnić się, że nie ucieknę i że ceremonia, po której będę musiała zostawić Ortizów w spokoju pod względem miłosnym, zostanie odprawiona.
- Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami. Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami. Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, obdarz nas pokojem.
Widzę, że z zakrystii wychodzi Joaquin. Co? Jak to możliwe? Skoro tutaj jest, to dlaczego to nie on prowadzi tę mszę? Moment, Julia, uspokój się. Na pewno da się to jakoś sensownie wytłumaczyć... Przecież nie musiał tutaj być od samego początku uroczystości... Niewykluczone, że przed chwilą przyjechał skoro pokazał się dopiero teraz. Jestem pewna, no dobra, może aż tak to nie, ale wydaje mi się, że jeśli nie wypadłoby mu coś bardzo ważnego, to odprawiłby tę mszę. Tym bardziej, że wiedział, jakie to dla mnie ważne. Jest on jedną z osób, które zdają sobie sprawę z tego, jak mają się moje sprawy sercowe, więc nie pozwoliłby na to, żeby Ortiz go zastąpił, gdyby nie stało się coś znaczącego.
Nagle rozlega się odgłos dzwonków. Wszyscy klękają, a Tomás unosi hostię do góry.
- Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Błogosławieni, którzy zostali wezwani na Jego ucztę.
- Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja.
Następuje chwila ciszy. Tomás bierze do ust hostię, po czym przyklęka, a następnie podchodzi do tabernakulum i wyciąga z niego patenę. Czuję jak Clara delikatnie szturcha mnie w ramię. Czyli mam podejść jako pierwsza do komunii? No tak, przecież to całkiem logiczne.
Wstaję z kolan i powolnym krokiem podchodzę do ołtarza tak, aby to ksiądz chociaż przez krótką chwilę na mnie poczekał. Naprawdę nie chciałam podchodzić do Tomasa. Wolałam iść do Joaquina, to byłoby dla mnie o wiele wygodniejsze i prostsze, ale skoro to Ortiz pierwszy był gotowy to niestety nie miałam za dużego wyboru. Po za tym, to on stał bliżej miejsca, w którym siedziałam, więc bardzo dziwne byłoby, gdybym przeszła na drugą stronę tylko po to, żeby przyjąć hostię. Gdyby była to zwykła msza, to pewnie bym to zrobiła, ale teraz nie. Wszyscy na mnie patrzą. No może nie wszyscy, ale ci, których obchodzi to, że wstępuję do klasztoru, na pewno.
Staję przed wikarym i staram się nie spojrzeć mu w twarz. To najgorsze, co mogłabym teraz zrobić. Spojrzeć mu w te niebywałe, błękitne niczym niebo, oczy i poczuć ogromne ukłucie, tęsknotę i wszystkie te emocje, których nie powinnam teraz odczuwać. Czy on robi to wszystko celowo? Czy specjalnie pierwszy podszedł i jeszcze stanął po tej stronie, czy to beznadziejny przypadek?
- Ciało Chrystusa - słyszę.
Wpatruję się w kawałek opłatka przez niego uniesiony. Nie patrz wyżej. Nie w oczy. Ani mi się waż to zrobić Julio!
- Amen - odpowiadam otwierając usta.
Tomás wkłada mi hostię do buzi. Opuszczam głowę w dół i odchodzę, aby ustąpić miejsca osobom, które zdążyły ustawić się już w kolejce. Zajmuję ponownie swoje miejsce w ławce klęcząc. Boże, dlaczego to akurat on musi prowadzić tę mszę? Rozumiem, że tutejszy ksiądz i tak dalej, ale dlaczego w dniu, gdy pragnę się całkowicie tobie oddać, ty stawiasz go na mojej drodze pozostawiając mnie w bardzo niekomfortowej sytuacji? To ja muszę przez całą uroczystość unikać jego spojrzenia, a jednocześnie wyglądać całkowicie naturalnie, aby ktoś, kto nie wie o naszym sekrecie, nie mógł się niczego domyślić. Źle się z tym czuję. Nie powinnam się tym zamartwiać właśnie dzisiaj, a jednak nie mogę tego nie robić. Staram sobie wmówić, że to zwykły ksiądz, który wypełnia swoje obowiązki, ale nie... On jest dla mnie kimś więcej niż tylko zwykłym duchownym... Strasznie trudno było udawać, że podejście do niego po opłatek było dla mnie proste, bo przecież takie powinno być...
Słychać dzwoneczki. Jeden z młodszych ministrantów nimi dzwoni, aby oznajmić, że możemy już wstać z kolan i usiąść, jak też robię. Patrzę na ołtarz. Nie na Tomasa, a na jego ruchy. Obserwuję z jaką dokładnością wszystko robi. Wypija wino, wyciera po sobie kielich, składa puryfikaterz, odstawia wszystko na bok, aby ktoś mógł to stamtąd zabrać i odstawić. Gdy wszystko wykona czeka, aż Suplicio skończy śpiewać pieśń.
- Módlmy się - wszyscy wstają. - Wszechmogący Boże, przez zwiastowanie anielskie poznaliśmy wcielenie Chrystusa, Twojego Syna, prosimy Cię, wlej w nasze serca swoją łaskę, abyśmy przez Jego Mękę i Krzyż zostali doprowadzeni do chwały zmartwychwstania. Przez tegoż Chrystusa Pana naszego.
- Amen.
- Na zakończenie mszy chciałbym jeszcze pogratulować naszej nowej nowicjuszce Esperanzie - oznajmia patrząc w moją stronę, lecz ja wbijam wzrok w podłogę. - Niech Bóg ci błogosławi i trzyma cię w opiece, abyś godnie mu służyła. Pamiętaj, z Panem nikt nie jest sam i znajdziesz u niego odpowiedź na wszystkie swoje problemy. Trwaj przy nim wytrwale - wzdycha.
Czuję się głupio, ale mimo wszystko posyłam do niego delikatny uśmiech w ramach podziękowań za słowa skierowane do mnie. Nie jestem pewna, czy go zauważa, lecz pewnie tak, bo patrzy na mnie przez moment.
- Przyjmijcie Boże błogosławieństwo - unosi dłonie do góry. - Pan z wami.
- I z duchem twoim.
- Niech was błogosławi Bóg wszechmogący, Ojciec i Syn i Duch Święty - wszyscy robią znak krzyża.
- Amen.
- Idźcie w pokoju Chrystusa.
- Bogu niech będą dzięki.
Te doy, mi corazón sincero,
Para gritar sin miedo
lo hermoso que es tu amor.
Tendré mis manos sin cansancio,
tu historia entre mis labios
y fuerza en la oración.
Wyrażam szczere serce,
Krzyczeć ze strachu
jak piękna jest twoja miłość.
Ja mam swoje ręce bez zmęczenia,
Twoja historia wchodzi między moje wargi
i siły są w modlitwie.

Hej! No i zakończyła się msza, na której Julia przyjęła święcenia na nowicjuszkę. Jak będzie teraz wyglądać jej życie? Możemy domyślać się, że spędzi je w zakonie, aczkolwiek co z miłością jej życia, Tomasem? Czy to aby na pewno jest ich koniec? 🙈
Po komentarzach pod wcześniejszą częścią dało się zauważyć, że nie za wielu osobą spodobała się ceremonia, a raczej moja próba opisania jej. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że czytanie formułki mszy jest dość nudne, dlatego postarałam się pododawać kilka przemyśleń Julii tak, aby nie było to zbyt monotonne, a jednocześnie, aby to msza była tym wątkiem, na którym głównie skupiałyby się owe rozdziały. Jednak, z tego co zauważyłam, Waszym zdaniem niezbyt mi się to udało 😅
Aż do dzisiaj zastanawiałam się, czy druga część ceremonii powinna ujrzeć światło dzienne, ale, jak już pisałam, nie miałam zbyt dużego wyjścia. Musiałabym pisać dodatkowy rozdział oraz poprawiać następne z racji tego, że pojawiają się w nich nawiązania do tego. Postanowiłam więc zostawić to tak, jak jest. Po za tym, nie będę ukrywać - chyba jeszcze nigdy nie napracowałam się tyle nad jakąkolwiek pracą pisemną, jak nad tym i ostatnim rozdziałem (bo jeśli czytaliście informację pod poprzednią częścią, to powinniście wiedzieć, że pierwotnie miał być to jeden dłuższy rozdział, który ostatecznie podzieliłam na dwa). Myślałam, że opisanie mszy świętej nie będzie takie trudne, jednak okazało się, że jestem w dość dużym błędzie. Byłam przekonana, że mam wystarczającą wiedzę na ten temat, jednak okazała się ona w tym wypadku zbyt uboga, więc musiałam się nieco douczyć i doczytać. Chyba najwięcej czasu poświęciłam na kazanie Ortiza, które pojawiło się we wtorek, gdyż no, powiedzmy sobie szczerze, nie zajmuję się tym na co dzień. Mam nadzieję, że chociaż w jakimś stopniu zgadzałoby się z prawdziwym kazaniem.
Często się zdarza, że człowiek chce dobrze, ale nie wychodzi. Trudno, takie życie. Wierzę, że to rozumiecie. Zapamiętam, żeby unikać w przyszłości takich błędów. W ramach rekompensaty mogę was jedynie zapewnić, że teraz będzie już tylko coraz ciekawiej (a przynajmniej mam taką nadzieję, bo do następnych rozdziałów jestem o wiele bardziej przekonana 😀).

Do zobaczenia w przyszłym tygodniu ♥

wtorek, 22 sierpnia 2017

Rozdział 44 - Zabierz mnie tam, gdzie są ludzie, gdzie trzeba wielu słów, potrzebuje woli życia

Señor, toma mi vida nueva
antes de que la espera
desgaste años en mi.
Estoy dispuesto a lo que quieras
no importa lo que sea
Tu llámame a servir.
Panie, zabierz moje nowe życie
Długie oczekiwania
rok czekania na mnie.
Jestem gotów do tego, czego chcesz
bez względu na to co to jest
Jestem przygotowany, aby służyć.
Po kościele zaczyna nieść się pieśń śpiewana, specjalnie na moje życzenie, przez Lolę. Chwilę potem z zakrystii wychodzą ministranci, a za nimi, na samym końcu ksiądz. Obracają się w stronę tabernakulum i równocześnie klękają. Następnie podnoszą się i rozchodzą, każdy w swoją stronę. I wtedy go rozpoznaję. Moment, to chyba jakaś pomyłka. To proboszcz miał odprawiać tę mszę. Nie Tomás. Co
on w ogóle tutaj robi?
- W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
- Amen.
Zaczynam panikować, ale nie chcę, żeby dało się to po mnie zobaczyć. Nachylam się do Clary i zaczynam szeptać jej na ucho.
- Co z Joaquinem?
- Nie wiem - odpowiada widocznie tak samo zmieszana jak ja.
- Nie dam rady.
- Dasz. Wierzę w ciebie - zerka na mnie poważnie po czym odwraca głowę i wpatruje się w ołtarz.
Tak, mama ma rację. Dam radę. On nie popsuje mi tak ważnego dnia.
- Miłość Boga Ojca, łaska naszego Pana Jezusa Chrystusa i dar jedności w Duchu Świętym niech będą z wami wszystkimi.
- I z duchem twoim.
- Na dzisiejszej mszy świętej będziemy modlić się w intencji Julii Correa-Albarracín, która w dniu dzisiejszym przyjmie święcenia i przez najbliższy okres będzie pełniła funkcje nowicjuszki w klasztorze Santa Rosa. Prośmy Boga o łaskę i wytrwałość dla Julii, dlatego uznajmy przed Bogiem, że jesteśmy grzeszni, abyśmy mogli z czystym sercem złożyć Najświętszą Ofiarę.
Nawet na mnie nie spojrzał. W przeciwieństwie do tych wszystkich ludzi, którzy od razu obrzucili mnie mniej lub bardziej sympatycznym spojrzeniem.
- Spowiadam się Bogu wszechmogącemu i wam, bracia i siostry, że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem, i zaniedbaniem: moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Przeto błagam Najświętszą Maryję, zawsze Dziewicę, wszystkich Aniołów i Świętych, i was, bracia i siostry, o modlitwę za mnie do Pana Boga naszego.
- Niech się zmiłuje nad nami Bóg wszechmogący i odpuściwszy nam grzechy doprowadzi nas do życia wiecznego.
- Amen.
- Panie, zmiłuj się nad nami.
- Panie, zmiłuj się nad nami.
- Chryste, zmiłuj się nad nami.
- Chryste, zmiłuj się nad nami.
- Panie, zmiłuj się nad nami.
- Panie, zmiłuj się nad nami.
- Chwała na wysokości Bogu...
- ... a na ziemi pokój ludziom dobrej woli. Chwalimy Cię. Błogosławimy Cię. Wielbimy Cię. Wysławiamy Cię. Dzięki Ci składamy, bo wielka jest chwała Twoja. Panie Boże, Królu nieba, Boże, Ojcze wszechmogący. Panie, Synu Jednorodzony, Jezu Chryste. Panie Boże, Baranku Boży, Synu Ojca. Który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami. Który gładzisz grzechy świata, przyj m błaganie nasze. Który siedzisz po prawicy Ojca, zmiłuj się nad nami. Albowiem tylko Tyś jest święty Tylko Tyś jest Panem. Tylko Tyś Najwyższy, Jezu Chryste. Z Duchem Świętym w chwale Boga Ojca. Amen.
- Módlmy się - wikary unosi ręce do góry. - Boże, Ty jednoczysz serca Twoich wiernych w dążeniu do Ciebie, daj swojemu ludowi miłować to, co nakazujesz, i pragnąć tego, co obiecujesz, abyśmy wśród zmienności świata tam wznieśli nasze serca, gdzie są prawdziwe radości. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, który z Tobą żyje i króluje w Jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków.
- Amen.
Siadamy. Do mównicy podchodzi jeden ze starszych ministrantów i zaczyna czytać pierwsze czytanie, ale jednak jakoś bardzo się na nim nie skupiam. Moja uwaga jest prawie całkowicie skupiona na Tomasie. Dlaczego on tutaj jest? Dlaczego to nie Joaquin prowadzi tę mszę tylko właśnie on? Przecież matka przełożona miała w moim imieniu poprosić proboszcza, aby on sam się tym zajął. Zapytałabym się jej, czy to zrobiła, ale ona siedzi po drugiej stronie, więc nie będę przecież do niej teraz podchodzić, a tym bardziej krzyczeć. Przecież ona może być tym tak samo zdziwiona jak ja.
- Oto słowo Boże.
- Bogu niech będą dzięki.
Suplicio zaczyna śpiewać psalm. Gdy wyśpiewuje końcówkę czwartej zwrotki do mikrofonu przychodzi kolejny ministrant z zamiarem przeczytania drugiego czytania. Ja natomiast zaczynam rozglądać się po kaplicy w poszukiwaniu Joaquina. Na ołtarzu go nie ma. Przecież widziałabym go. Również raczej nie wychodził razem z ministrantami z zakrystii, bo bym go zauważyła. Zerkam w stronę konfesjonału, chóru i nigdzie go nie widzę. Co prawda, nie mogę się również za bardzo rozglądać, bo większość ludzi na mnie patrzy i byłoby to po prostu dziwne, gdyby osoba, która za moment ma wstąpić do zakonu, podczas mszy pokazywała jak bardzo ją to nudzi i czym zajmuje się w kościele, aby zająć sobie czas.
- Oto słowo Boże.
- Bogu niech będą dzięki.
Słychać "Alleluja". Następnie do mównicy podchodzi Tomás.
- Pan z wami.
- I z duchem twoim.
- Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
- Chwała Tobie, Panie.
Wszyscy zgromadzeni robią trzy znaki krzyża: na czole, na ustach i na klatce piersiowej. Ortiz odczytuje wybrany fragment Ewangelii, co nie trwa długo. Dokładnie w tym momencie dociera do mnie, że już za niedługi moment zostanę nowicjuszką. I tym razem nie dla pozorów. Zostanę nią naprawdę. Z mojego własnego wyboru.
- Oto słowo Pańskie.
- Chwała Tobie, Chryste.
Wszyscy siadają. Czas na kazanie. Jestem bardzo ciekawa, co Tomás ma mi do powiedzenia. Przecież to oczywiste, że słowa, które teraz wypowie będą kierowane głównie do mnie, bo tak właściwie, to można uznać, że cała ta msza święta jest głównie dla mnie.
- Drodzy bracia i siostry - zwraca się do nas ksiądz. - W dużej mierze zgromadziliśmy się tu dzisiaj, aby przyjąć do naszego zakonu Julię. Młodą dziewczynę, która pragnie być bliżej Boga. Jakiś czas temu stwierdziła, że chce porzucić zwykłe życie po to, aby móc służyć Chrystusowi, który bezwarunkowo ją kocha. Tak samo, jak każdego z nas. W miłości Stwórcy nie ma hierarchii. On kocha wszystkich ludzi tak samo, identyczną miłością, z czego niewielu z nas zdaje sobie sprawę. Niektórym wydaje się, że skoro ktoś jest osobą duchowną, Bogu bardziej zależy na nim, niż na osobie świeckiej. To tak, jakbym powiedział, dajmy na to, że Pan kocha mnie mocniej niż ciebie. Nieprawda. Totalna głupota. Jego miłość do każdego człowieka jest identyczna. On nie patrzy na to, czy ktoś z nas jest księdzem, papieżem, biznesmenem czy kelnerem. Tak samo jak nie patrzy na naszą płeć. On nie pokocha mnie bardziej niż Julię, bo ja jestem mężczyzną, a ona kobietą. Nie pokocha mnie bardziej, bo ja jestem księdzem, a ona za moment stanie się nowicjuszką. Co więcej, nie pokocha mnie bardziej od ciebie dlatego, że ja jestem księdzem, a ty świeckim człowiekiem, który nie może odprawiać mszy czy spowiadać. Oczywiście pomijając tutaj wszystkie sytuacje nadzwyczajne, bo w niektórych przypadkach każdy mógłby to zrobić, ale to temat na zupełnie inne kazanie. Wracając. Dodam jeszcze, że Bóg nie pokocha ciebie bardziej niż tego, który twierdzi, że wierzy, ale tego nie pokazuje. Brzmi absurdalnie, prawda? Po co w takim razie ja zostałem księdzem skoro Pan mnie przez to mocniej nie pokocha? Po co Julia wstępuje do zakonu? No i po co ty tutaj siedzisz i słuchasz tego, co właśnie ci mówię? Po co chodzisz co niedziela do kościoła, słuchasz Słowa Bożego, przyjmujesz komunię świętą, spowiadasz się, skoro nie zyskasz w ten sposób większej miłości od Boga? Po co to wszystko robimy? - robi chwilę ciszy. - Drodzy bracia i siostry, warto spojrzeć na to z perspektywy naszej relacji do
Pana. Przyjmując go do swojego serca, modląc się, stosując się do jego przykazań coraz bardziej się do niego zbliżamy. Czujemy z nim coraz mocniejszą więź i chęć ulepszania jej, dbania o nią. W ten sposób zaczynamy odczuwać jak bardzo jesteśmy dla niego ważni. Jak bardzo chce on mieć nas przy sobie. W chwili, gdy nadejdzie dzień twojej śmierci nie będziesz się go bał. Wypracujesz sobie na tyle silną więź z Bogiem, że nie poczujesz, że stoisz przed sędzią, lecz przed najlepszym przyjacielem, ojcem, który zawsze chciał twojego szczęścia. Nie będziesz odczuwał lęku, bo wcześniej zaznałeś już jego miłości - patrzy na ludzi z uśmiechem. - Amen.
Jego kazanie tak bardzo do mnie trafiło... Obawiałam się, że będzie mówił o powołaniu, że jeśli ktoś nie jest czegoś pewny, to niech lepiej tego nie robi, ale nie. To wszystko było prawdą. Bóg chce nas przy sobie. Nie wiem dlaczego, ale po tych wszystkich słowach, które właśnie wypowiedział mam wrażenie, że łatwiej mi jest go zrozumieć. Jego miłość do Boga jest ogromna i naprawdę nie mogłabym już dłużej z nią walczyć.
Ortiz odchodzi od mównicy i ustawia się za ołtarzem, przodem do ludzi. No tak. Teraz czas na tę ważniejszą część mszy. W końcu zostanę nowicjuszką.
Llévame donde los hombres
necesiten tus palabras,
necesiten, tus ganas de vivir.
Donde falte la esperanza,
donde falte la alegría,
simplemente, por no saber de ti.
Zabierz mnie tam, gdzie są ludzie
gdzie trzeba wielu słów,
potrzebuje woli życia.
Gdzie brak nadziei,
gdzie brakuje radości,
po prostu nie wiem.
Podczas śpiewania pieśni przez Lolę podchodzę do stołu ofiarnego i staję na przeciwko Tomasa. Nie chcę patrzeć mu prosto w oczy. Po tym wszystkim najzwyczajniej po prostu nie potrafię tego zrobić...
- *Zgromadziliśmy się tutaj, żeby przyjąć do naszej świętej kongregacji nową nowicjuszkę - oznajmia przed wszystkimi. - Proszę - zwraca się do jednej z zakonnic, która podchodzi i staje za mną. - Jesteś gotowa? - pyta patrząc na mnie.
- Tak - kiwam głową w odpowiedzi.
Stoimy przez chwilę w ciszy. Ksiądz zerka na mnie przez chwilę, po czym robi znak krzyża.
- W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
- Amen*.
Przełykam ślinę. Ortiz robi mi kciukiem na czole znak krzyża. Zamykam oczy, aby lepiej znieść jego dotyk. Jestem bardzo zdenerwowana i po raz setny krzyczę w myślach, że to nie on powinien tutaj stać tylko Joaquin. Muszę się uspokoić. Przecież to nic takiego. To tylko czynność, którą musi wykonać każdy kapłan błogosławiąc kogoś.
*Otwieram oczy. Ministrant podchodzi do nas z koszykiem. Zakonnica wyciąga z niego Biblię i podaje ją mi. Trzymam ją przez chwilę w rękach, po czym podnoszę do ust i całuję. Następnie kładę na niej dłoń ściskając ją mocno. Patrzę na Tomasa. Jego wyraz twarzy jest taki sam. Nie potrafię odczytać z niego żadnych emocji.
Oddaję książkę. Teraz przyszedł czas na założenie kornetu. Odgarniam włosy i pomagam siostrze mi go założyć. Kiedy jest on już na mojej głowie, ksiądz ponownie przez moment na mnie patrzy, po czym wyciąga z koszyka świecę. Zapala ją przykładając do jednej ze świec stojących przy ołtarzu.
- Wręczam ci tę świecę. Trzymaj jej płomień jak Panna Roztropna czekająca na Chrystusa.
Biorę ją od niego i uśmiecham się do siebie. [...] Razem z zakonnicą stojącą za mną robimy znak krzyża i wracamy z powrotem na nasze miejsca*.
- Teraz powstańmy i wyznajmy naszą wiarę - zarządza ksiądz i wszyscy posłusznie robią to, o co poprosił.
- Wierzę w jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. I w jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego Jednorodzonego, który z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego. Zrodzony a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało. On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba. I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem. Ukrzyżowany również za nas, pod Poncjuszem Piłatem został umęczony i pogrzebany. I zmartwychwstał dnia trzeciego, jak oznajmia Pismo. I wstąpił do nieba; siedzi po prawicy Ojca. I powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych, a Królestwu Jego nie będzie końca. Wierzę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela, który od Ojca i Syna pochodzi. Który z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę; który mówił przez Proroków. Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół. Wyznaję jeden chrzest na odpuszczenie grzechów. I oczekuję wskrzeszenia umarłych. I życia wiecznego w przyszłym świecie. Amen.

* - fragment odcinka 108 (w Polsce 98).

Witam wszystkich bardzo serdecznie! Jak widać, Esperanza jednak nie zrezygnowała z pomysłu zostania nowicjuszką, a nawet wręcz przeciwnie, zrealizowała go. Jak Wam się wydaje, popełniła błąd? A może zrobiła dobrze, bo przecież nie będzie w stanie nikogo pokochać tak bardzo, jak kocha Tomasa? Dajcie mi znać co sądzicie 😉
Zdradzę Wam, że to nie koniec ceremonii. Reszta pojawi się już w sobotę. Gdy skończyłam opisywać tę scenę okazało się, że napisałam tekstu na dwa rozdziały, więc pozwoliłam sobie go podzielić 😁

Miłego wieczoru ♥

sobota, 19 sierpnia 2017

Rozdział 43 - To, że nic ci nie mówię, nie znaczy, że nie cierpię i nie jestem rozdarty

Po wyjściu Tomasa z mojego mieszkania przez jakiś czas staram się zasnąć. Kładę się do łóżka i ze wszystkich sił próbuję wyłączyć myślenie, ale nie potrafię. Cały czas przychodzą mi do głowy problemy, z którymi muszę się zmierzyć. I tak właściwie nie mam tutaj na myśli tylko Ortiza, bo głowę zaprząta mi głównie jedna, nieco inna myśl, która pojawia się każdego dnia. Jednak coś podpowiada mi, że najwyższy czas już z nią coś zrobić. Muszę w końcu wziąć życie w swoje ręce, bo wydaje mi się, a nawet jestem prawie przekonana, że ostatnio podaję je tylko z rąk do rąk, a to raczej nie jest dobre.
Nie czekam długo. Zapominam o wszystkich rzeczach, które dolegały mi jeszcze kilka godzin temu. W sumie, to sen i obiad, który przygotował mi mój znajomy ksiądz nieco mi pomogły, chociaż tak naprawdę prawie wcale się nad tym nie zastanawiam. Są inne, dużo ważniejsze sprawy, niż to, jak źle się czuję po kilku nieprzespanych nocach i po kilku dniach spożywania tylko i wyłącznie potraw z papierka lub śmieciowego żarcia z ulicy. To było pewne, że niebawem mój organizm się zbuntuje i będzie chciał się odtruć, a to, że zachciało mu się tego w takim, a nie innym momencie, to już nie moja wina. Chociaż w sumie to jednak moja. Brawo Julia. Trzeba było się dłużej faszerować tymi świństwami.
Wstaję z łóżka i przebieram się w coś, w czym nie będę się wstydziła wyjść z domu. W dużym stopniu zależy mi też na tym, aby było mi w tym wygodnie, więc dla własnego dobra zamiast obcisłych dżinsów i krótkiej bluzki zakładam leginsy i za dużą na siebie bluzę. Tak będzie dobrze. Tym bardziej, że nie jest za ciepło, a nie chciałabym się przeziębić szczególnie teraz, kiedy mam tyle spraw na głowie, a moje zatrucie pokarmowe coraz częściej daje mi o sobie znać. Jeśli jeszcze raz będę wymiotowała, to chyba będę musiała w końcu zgłosić się do lekarza, bo wolałabym nie skończyć tak, jak ostatnio. Nie wiem, co gorsze. Zapadnięte płuco, czy zniszczona wątroba. Chyba wątroba, ale lepiej przestanę już o tym rozmyślać, bo jeszcze z samego myślenia nabawię się jakiejś okropnej choroby, a chyba nie muszę powtarzać, że jakoś nie mam teraz do tego głowy.

Pół godziny później znajduję się w klasztorze Santa Rosa. Pukam do gabinetu matki przełożonej. Nie czekam długo. Dosłownie sekundę później mówi mi, żebym weszła. Naciskam klamkę i wchodzę do środka.
- Cześć - witam się nieśmiało. - Możemy pogadać?
- Oczywiście. Proszę, usiądź - wskazuje krzesło stojące na przeciwko niej.
Podchodzę bliżej i zajmuję miejsce. Chyba się stresuję. Chociaż w sumie, to nie mam czym, ale i tak czuję, że trzęsą mi się ręce.
- Wszystko w porządku? - pyta zakonnica. - Jesteś blada i masz pogrążone oczy. Co się dzieje?
- To nie ma żadnego związku z tym, o czym chcę z tobą porozmawiać - zapewniam. - Mam problemy ze snem. Odkąd się stąd wyprowadziłam cierpię na bezsenność. To nic takiego.
- Czyli życie nie mija ci najlepiej?
- Średnio, powiedziałabym. Niby mam dobrze płatną pracę i płacę niski czynsz, ale nagle wszystko zaczyna się rujnować. Z mieszkania muszę się wyprowadzić, bo jego właściciel wraca za niecały miesiąc z powrotem do kraju, a mój szef, Maximo, jest coraz bardziej uciążliwy. Z resztą ja też nie zachowuję się do końca fair. Bardzo często się spóźniam i biorę wolne. Mam wrażenie, że życie zaczyna mnie przerastać, a tak przecież nie powinno być.
- Słyszałam, że podobno pogodziłaś się z Clarą - wtrąca.
- Tak i ogromnie się z tego cieszę - oznajmiam z uśmiechem na ustach. - To chyba tak naprawdę jedyna rzecz, która nie pozwala mi w pełni upaść. Rodzina. Mam rodzinę - śmieję się do siebie. - A jeszcze kilka miesięcy temu byłam pewna, że zostałam zupełnie sama. Zmarła Blanca, która była moją mamą, musiałam uciekać z La Merced zostawiając tam chłopaka, przyjaciół, z którymi kontakt później mi się uciął... Ale nie jestem sama. Mam mamę, tatę, a nawet brata. Kto by się tego spodziewał? Są dla mnie ogromnym wsparciem. Nie wiem, jak teraz bym żyła, gdyby nie oni - wzdycham. - No, ale nie o tym chciałam rozmawiać.
- No właśnie. Co takiego cię do mnie sprowadziło?
- Ja... ekm... - biorę głębszy oddech. - Taka głupia sprawa - drapię się po głowie. - Znaczy, nie głupia. Tylko... och. Po prostu to powiem - zbieram się w sobie. - Chcę zostać nowicjuszką - oznajmiam unikając spojrzenia Concepción. - Zdaję sobie sprawę, że to, co właśnie mówię, może brzmieć dla ciebie nawet absurdalnie, ale powinnaś mnie wysłuchać.
- Proszę, mów.
Szczerze? Nie spodziewałam się, że w ogóle da mi szansę, abym jej to wytłumaczyła. Myślałam, że od razu zacznie namawiać mnie do zmiany decyzji.
- Te kilka miesięcy, które spędziłam w klasztorze sprawiły, że się zmieniłam. I to nie są jakieś malutkie zmiany, które potrafiłyby zauważyć tylko najbliższe mi osoby. To są diametralne zmiany. Stałam się lepszym człowiekiem, otworzyłam się bardziej na problemy innych ludzi. No i przede wszystkim pokochałam Boga. Zaczęłam dostrzegać, jak wiele dla mnie robi i że tak naprawdę, gdyby nie on, to nie miałabym tego wszystkiego, co mam. Jest mi strasznie głupio, że wcześniej się go wypierałam i zapominałam o nim. Myślę, że wstępując do zakonu w jakiś sposób mogłabym mu to wynagrodzić, ale nie chodzi tylko o to. Chciałabym być bliżej niego. Gdy udawałam nowicjuszkę przekonałam się, jak naprawdę wygląda życie zakonnic i okazało się, że zupełnie inaczej niż ja sobie je wyobrażałam. Przynajmniej tutaj, w Santa Rosa.
- Jesteś pewna tego wszystkiego co mówisz?
- To nie jest tak, że wymyśliłam sobie to tak nagle. Ja intensywnie się nad tym zastanawiałam kilka dobrych miesięcy. Każdego dnia rozważałam wszystkie za i przeciw, obiecałam sobie, że jeśli pojawi się jakakolwiek wątpliwość, że nie wiem, czy dobrze zrobię, to odpuszczę. Ale minęło już tak wiele czasu. Nie mogę powiedzieć, że jestem w stu procentach do tego przekonana, bo nie jestem, ale mimo wszystko chcę to zrobić. Wiem, że nie będę żałowała tej decyzji.
- A miłość? - słyszę niespodziewanie. - Nie myślisz, że możesz się zakochać?
- Doskonale znasz moją sytuację w tej sprawie - odpowiadam nieśmiało. - Jeśli nie mogę z nim być, nie chcę być z nikim innym. Nie umiałabym pokochać innego mężczyzny tak bardzo, jak kocham jego. Nie chcę już tak cierpieć, a wiem, że gdy będę przy Chrystusie, to on mi na to nie pozwoli.
- Rozmawiałaś o tym z Clarą?
- Tak. Za pierwszym razem, gdy ją o tym poinformowałam stwierdziła, że to zły wybór, lecz mówiła to pod wpływem negatywnych emocji. Potem, gdy już sobie wszystko wytłumaczyłyśmy powiedziała mi, że skoro czuję, że to moja droga, to powinnam nią iść, a ona z tatą będą mnie wspierać, nie ważne, co bym wybrała - mówię. - Wiem, że dobrze mnie znasz i wydaje ci się, że robię to pod wpływem nagłego impulsu, ale proszę, zaufaj mi.
- Wierzę ci. Po za tym, to twoje życie, więc zrobisz, co zechcesz. Ja mogę ci tylko doradzać, ale skoro twierdzisz, że czujesz potrzebę, aby być bliżej, ja nie mogę tego kwestionować. Bóg zmienia ludzi, bo chce trzymać ich przy sobie. Skoro poczułaś, że cię woła, to powinnaś zastosować się do jego woli.
- Naprawdę długo się nad tym zastanawiałam. Nie chcę popełnić błędu.
- To normalne, że masz wątpliwości. Myślisz, że ja ich nie miałam? Każdy je ma. Pojawiają się one przez cały czas i musisz o tym pamiętać. Co jakiś czas będzie ci do głowy przychodziła myśl, że może to jednak nie to. Nie ważne, czy będzie to zaraz po ceremonii nowicjatu, czy gdy zostaniesz zakonnicą lub matką przełożoną. Po za tym, jeśli stwierdzisz, że w pewnym momencie to wszystko zaczyna cię przerastać i przytłaczać, to zrezygnujesz.
- Czyli rozumiem, że mam twoje wsparcie?
- Jak najbardziej - przytakuje chwytając mnie za rękę. - Blanca byłaby z ciebie bardzo dumna. Z tego, jak poradziłaś sobie po jej odejściu, jak bardzo stałaś się odpowiedzialna.
- W sumie, to dzięki niej tutaj jestem. Gdybyście się nie znały, to nawet nie wpadłabym na pomysł, aby po jej śmierci szukać pomocy w klasztorze.
- No tak... - wzdycha Concepción. - To co? Przygotowujemy dokumenty?

- Czyli wszystko już gotowe? - upewniam się podchodząc powolnym krokiem do drzwi wyjściowych razem z zakonnicą.
- Wydaje mi się, że tak. No z wyjątkiem daty, ale o tym muszę pogadać z proboszczem. Jak tylko się dowiem, kiedy odbędzie się ceremonia, dam ci znać.
- Jasne, dziękuję bardzo - łapię za klamkę. - Będę już leciała. Poświęciłaś mi dzisiaj już wystarczająco dużo czasu.
- Żaden problem. Cieszę się, że mogłam ci pomóc.
- Do zobaczenia.
- Cześć.
Wychodzę z klasztoru i idę chodnikiem po długim podwórku. Jest już dość późno, co wiąże się z tym, że jest ciemno. Jeszcze na domiar złego, ogród Santa Rosa nie należy do najlepiej oświetlonych, pomimo tego, że znajduje się tutaj szkoła. Nagle wchodzę w jakąś postać.
- Oj, najmocniej przepraszam... - mówię i dopiero po chwili dostrzegam, kto to jest. - Tomás? - pytam, aby się upewnić.
- Esperanza?
Widocznie jest tak samo mocno zdziwiony jak ja. Chociaż w sumie ja nie powinnam, bo przecież to jest raczej do przewidzenia, że w klasztorze pojawia się ksiądz, ale no cóż.
- Co ty tutaj robisz? I to o tak późnej porze? - dopytuje Ortiz.
- Właśnie wracam do domu. Byłam u matki przełożonej, bo musiałam coś załatwić - odpowiadam.
- W takim razie dobranoc - żegna się i rusza pośpiesznym krokiem do domu.
Czyli rzeczywiście tym razem chce trzymać się w tym swoim postanowieniu...
- *Proszę księdza - wołam.
- Tak? - odwraca się i podchodzi do mnie bliżej. - Coś się stało?
- Nie.
- Jesteś zatroskana.
- Nie.
- Na pewno?
- Tak.
Po moim słowie Tomás odwraca się ponownie i zamierza odejść. Nie chcę tego. Bardzo tego nie chcę.
- Jest coś... - zaczynam, a wtedy on zatrzymuje się. - Jestem przewrażliwiona. Miałam ciężki dzień.
- Przeze mnie?
- Tak - odpowiadam. - Częściowo. Za każdym razem, kiedy chcę z księdzem porozmawiać, albo do księdza podejść... - widzę, że chce mi przerwać. - Nie, proszę mi dać dokończyć. Codziennie wstaję i myślę sobie "dzisiaj z nim nie porozmawiam", "dzisiaj się nie przywitamy". Ja tak nie mogę.
- Wiem.
- Nie - zaprzeczam. - Nie wie ksiądz, co czuję. Dla księdza to coś innego. Jest księdzu łatwiej. Nie cierpi ksiądz tak, jak ja.
- Nie oceniaj mnie.
- Nie oceniam - zapewniam go. - Ksiądz ma wybór. Ja nie. Nie zamierzam z księdzem rywalizować. [...]
- Przepraszam cię za zachowanie w konfesjonale - rzuca, po czym ponownie próbuje odejść.
- Proszę nie odchodzić - błagam pociągając nosem.
- Nie proś mnie - patrzy mi w oczy.
- Wiem, że nie mogę.
- Nigdy się nie poddasz?
- Nigdy.
- Uszanuj innych. Nie możesz wszystkiego niszczyć swoimi uczuciami.
- Przepraszam, ma ksiądz rację - przytakuję głową. - Przepraszam, jeśli księdza niszczę. Przepraszam, jeśli kocham księdza w sposób, który potępia Bóg. Przepraszam, jeśli mówię, co czuję.
- Nie przepraszaj mnie. To, że nic ci nie mówię, nie znaczy, że nie cierpię i nie jestem rozdarty.*
Odwraca się, już po raz ostatni i odchodzi. Nie chcę, żeby zniknął za drzwiami, ale nie robię nic, żeby go powstrzymać. Trzy razy próbowałam go namówić do tego, żeby ze mną porozmawiał, ale on nie chce. Chce trzymać się ode mnie z daleka, aby nie pozwolić sobie na zbyt wiele.
Przykładam dłoń do twarzy. Nie chciałabym, żeby ktoś słyszał, jak bardzo płaczę. Zaciskam usta bardzo mocno, żeby nie pozwolić, abym wydała z siebie jakiś szloch. To wszystko tak bardzo mnie boli... To, że nie możemy porozmawiać, że nie mogę się do niego przytulić... Że po prostu nie może być mój i że nie mogę go mieć dla siebie... Dlaczego musiałam pokochać kogoś, kto jest tak dobrze strzeżony przez samego Boga? Ykm... Tak właściwie, teraz jestem już pewna. Wybór, którego dokonałam jest właściwy. Chcę zostać nowicjuszką. I teraz nic już tego nie zmieni. To moja ostateczna i pewna decyzja.

* - fragment odcinka 74 (w Polsce 69); słowa napisane kursywą zostały zmienione przeze mnie tak, aby bardziej pasowały do sytuacji - w oryginale zamiast "w konfesjonale" jest "w zakrystii" oraz "wychodzić" zastąpionego przeze mnie "odchodzić".

Witam wszystkich! Jestem bardzo ciekawa, co sądzicie o decyzji Esperanzy? Wydaje Wam się, że to tylko taki przejściowy kaprys, czy naprawdę poważna decyzja, której jest całkowicie świadoma? Jak to wszystko dalej się potoczy? Czy w końcu dojdzie do ceremonii, czy jednak Julia, gdzieś po drodze stwierdzi, że życie w klasztorze to jednak niekoniecznie jest droga, którą chce podążać? Hm, no ciekawe, ciekawe... 🙈

Widzimy się we wtorek! ♥

wtorek, 15 sierpnia 2017

Rozdział 42 - Dlaczego to tak bardzo boli?

Biorę głęboki wdech i pukam. Nie czekając na odpowiedź naciskam na klamkę. Wchodzę do środka. Ksiądz siedzi za biurkiem i najprawdopodobniej coś pisze. Jest tym tak zajęty, że nawet nie podnosi na mnie wzroku.
- Mogę? - pytam.
- Tak, w końcu na ciebie tutaj czekam - odpowiada nadal wpatrzony w kartkę. - Siadaj proszę.
Zajmuję miejsce na przeciwko niego. Czuję się nieco skrępowana.
- Słucham, co chciałaś mi powiedzieć?
Aha, czyli to tak ma wyglądać? Nawet nie zamierza na mnie spojrzeć?
- Mogę wiedzieć, o co ci chodzi?
- Mnie? - dziwi się. - Mnie o nic. To ty chciałaś ze mną porozmawiać. Nie ja z tobą.
- Co nie zmienia faktu, że mógłbyś okazać mi odrobinę szacunku. Powinniśmy porozmawiać, bo oboje mamy coś za uszami. Nie przyszłam tutaj, żeby mówić do ściany.
- Przecież cię słucham - wzdycha zerkając na mnie.
- Nawet nie zaczęłam mówić, a ty już pokazujesz, że masz kompletnie gdzieś to, co chcę ci powiedzieć - oznajmiam. - Dlaczego taki jesteś? Dlaczego nie odbierasz ode mnie telefonów, nie odpisujesz na wiadomości? Unikasz mnie, nie chcesz ze mną rozmawiać... Co ja ci takiego zrobiłam? Czym sobie na to zasłużyłam?
- Nie gadaj głupot. Traktuję cię tak, jak zawsze.
- Co? - denerwuję się. - Jeszcze nigdy tak źle mnie nie traktowałeś. Powiedziałeś, że dasz mi czas, abym wszystko sobie poukładała, po czym, gdy ja chcę się z tobą skontaktować, udajesz niedostępnego.
- Mam więcej pracy niż zwykle. W końcu wyjeżdżam i muszę się zająć wszystkimi sprawami teraz, bo później zabraknie mi na nie czasu.
- A nasza sprawa może pozostać nierozwiązana? - dopytuję. - Tomás... - patrzę mu w oczy. - Zostało tak niewiele czasu do twojego wyjazdu. Chcę móc go spędzić z tobą. Nie marnujmy go na niepotrzebne kłótnie. Wykorzystajmy go dobrze.
- Nie mogę go z tobą spędzać.
- Rozumiem, że masz dużo pracy, ale mogę ci w niej pomóc. Proszę, nie odsuwaj mnie od siebie.
- Ale to jest jedyne wyjście, aby zapomnieć - mówi załamującym się głosem. - Nie mogę być przecież zakochanym księdzem. Nie mogę zdradzać Boga. Kilka lat temu zobowiązałem się mu służyć. Nie mogę go oszukiwać i to w taki sposób.
- Ja to doskonale rozumiem, naprawdę - zapewniam go. - Czuję się źle, za każdym razem, gdy uświadamiam sobie, że odciągam cię od kościoła, ale nie potrafię odpuścić. Bardzo mi na tobie zależy. Nie chcę cię stracić - oznajmiam ze łzami w oczach. - Zrobię wszystko, tylko nie odtrącaj mnie od siebie. Obiecuję, że zachowam dystans, nie pozwolę, żeby coś więcej się wydarzyło. Tylko błagam, pozwól mi być przy tobie.
- Nie mogę... - szepcze. - To wszystko, co się działo... nałożenie na mnie dyspensy to tylko i wyłącznie moja wina. Nigdy nie powinienem był do tego dopuścić.
- Nigdy już nic się pomiędzy nami nie wydarzy. Oboje tego dopilnujemy.
- Nie Esperanzo. Nie można aż tak kusić losu - jego ton głosu jest stanowczy.
- Tyle razy próbowaliśmy się już od siebie odsunąć i nie wychodziło nam to. Myślisz, że tym razem się uda?
- Wiesz, dlaczego wcześniej się nie udawało? Bo rzucaliśmy słowa na wiatr. Sami stwarzaliśmy sytuację do tego, aby się spotkać. A tak nie powinno być.
- Tomás, proszę... - po policzkach spływają mi łzy. - Nie chcę tak żyć. Nie chcę żyć z daleka od ciebie.
- Wybacz - prosi przecierając oczy. - Nie mogę teraz popełnić żadnego błędu.
- Rozumiem to - pociągam nosem.
- Po za tym i tak musiałabyś się nauczyć żyć beze mnie. Gdy wyjadę nie będzie żadnego sposobu na to, abym był przy tobie.
Chcę mu powiedzieć, że nie ma racji, że jest w błędzie, że przecież na odległość też można żyć blisko, ale zaczyna mi się delikatnie kręcić w głowie. Czuję się niedobrze. Wstaję powoli z krzesła i zaczynam biec jak najszybciej w stronę łazienki. Nachylam się nad sedesem i wymiotuję. Chwilę po tym do pomieszczenia wchodzi Ortiz. Kuca obok mnie i przytrzymuje moje włosy tak, żebym ich nie ubrudziła. Kiedy kończę, spuszczam wodę, podnoszę się z podłogi i zaczynam przemywać buzię.
- Dziękuję - mówię zakłopotana.
- Źle się czujesz? - pyta. - Może zrobić ci herbaty? Albo przyniosę ci ciepłej wody.
- Nie, nie. To nic takiego - zapewniam wycierając twarz w ręcznik.
- Zawieźć cię do lekarza? - proponuje.
- Nie, dziękuję. Naprawdę nie wydaje mi się, żeby to było coś groźnego - ponuro uśmiecham się do niego.
- Nie wyglądasz najlepiej - stwierdza.
- Nie śpię po nocach, więc jestem zmęczona. Po za tym jem mało i byle co, więc często mnie mdli i zdarza mi się wymiotować.
- Czyli to nie pierwszy raz?
- No nie - przyznaję się. - Mogę cię o coś poprosić? Odwiózłbyś mnie do domu?
- Na pewno nie chcesz jechać do specjalisty?
- Nie. Potrzebuję się wyspać. To wszystko.
Ksiądz wzdycha patrząc na mnie. Chyba nie do końca wierzy mi w to, co mówię. Z resztą ja sama nie jestem do tego przekonana, ale nie mam siły, żeby siedzieć teraz w szpitalu i czekać, aż lekarz mnie przyjmie. O wiele bardziej chcę się położyć w swoim łóżku i zasnąć.
- W takim razie cię odwiozę. Powiem tylko Joaquinowi, że wychodzę i poproszę, żeby odprawił za mnie mszę.
- Dobrze. Poczekam na korytarzu - oznajmiam wychodząc z łazienki.
Tomás nie każe na siebie długo czekać. Gdy przychodzi, wychodzimy z klasztoru i idziemy do jego samochodu. Jest mi słabo, ale to pewnie z głodu. Nie jadłam dzisiaj nic oprócz jabłka na śniadanie. Mam pusty żołądek i to dlatego ledwo trzymam się na nogach.
Droga mija nam w ciszy. Mój towarzysz nawet nie włącza radia. Przez cały czas patrzę za okno, ale mimo to widzę, że co jakiś czas ksiądz zerka na mnie.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmia.
Wysiadam z pojazdu i zaczynam powolnym krokiem iść w stronę swojego mieszkania.
- Poczekaj, pomogę ci - słyszę.
Mężczyzna łapie mnie pod rękę i wchodzimy po schodach. Podaję mu klucze. Otwiera mieszkanie i wchodzi ze mną do środka.
- Przebierz się w piżamę i połóż się - mówi. - Zrobię ci zaraz coś ciepłego do picia i do przegryzienia.
Nie chcę się z nim wykłócać. Wchodzę do łazienki i ściągam z siebie obcisłe dżinsy i koszulę. Zastępuję je luźnymi dresami. Następnie idę do salonu. Ku mojemu zdziwieniu, łóżko mam już przygotowane do spania. Jest pościelone. Pewnie Tomás to zrobił. Wchodzę pod kołdrę i poprawiam poduszkę, aby było mi wygodniej.
- Proszę - słyszę nagle. - Zaparzyłem ci mięte i znalazłem paczkę biszkoptów w szafce.
- Dziękuję - uśmiecham się do niego sięgając po kubek.
- Zjedz chociaż kilka sztuk, a potem połóż się spać.
Kiwam głową. Posłusznie zjadam cztery ciastka, dopijam herbatę i kładę się. Ku mojemu zdziwieniu, udaje mi się zasnąć niemalże od razu.

*Jadę taksówką. Muszę go zatrzymać. Muszę. Denerwuję się. On nie może stąd wyjechać. Dlaczego jedziemy tak wolno?
- Proszę jechać szybciej - mówię do taksówkarza.
- Robię co mogę.
Wybieram numer Tomasa i dzwonię, po raz kolejny, ale bezskutecznie. Nie odbiera. Boję się. Tak okropnie się boję, że nie zdążę. Że przyjadę za późno, gdy on będzie już w samolocie, w powietrzu, w drodze do Watykanu.
Samochód się zatrzymuje. No świetnie. Jeszcze tego brakowało.
- Proszę się pośpieszyć.
- Jest czerwone światło.
- Proszę jechać.

- Nie mogę. Stracę licencję.
Super. No po prostu super. Sprawdzam w internecie, o której wylatuje jego samolot. Jeśli będzie miał opóźnienie, to prawdopodobnie uda mi się go zatrzymać...
Nagle słyszę szum. Zerkam przez okno. O nie. Nie, nie, nie, nie, nie... Tylko nie to. Proszę, nie. Przysuwam się bliżej okna. Samolot właśnie rusza. Otwieram drzwi i wybiegam z taksówki.
- Nie zapłaciła pani! - słyszę, ale w zupełności to ignoruję.
Biegnę w stronę lotniska. Zatrzymuję się przy ogrodzeniu i wspinam się na nie. Maszyna wzbija się w powierzę. Nie zdążyłam. Ze łzami w oczach patrzę, jak leci. Płaczę, lecz nie spuszczam go z oczu. Wpatruję się w niego dopóki nie znika. Przegrałam...*

Przebudzam się, gdy słyszę odgłos tłuczonego szkła. Podnoszę się z łóżka i idę do kuchni. Tomás sprząta potłuczone naczynie... Chwila moment. Tomás? Co on tutaj robi?
- Wstałaś już? Pewnie obudziłem cię, gdy upadł mi talerz. Przepraszam. Odkupię ci go.
- Nie trzeba. Mam jeszcze kilka - mówię.
- Jak się czujesz? - pyta.
- Nieco lepiej niż rano. Bolą mnie plecy, ale to pewnie przez to, że krzywo spałam.
- To dobrze - uśmiecha się do mnie słodko. - Ugotowałem ci zupę. Powinna cię nieco rozgrzać i sprawić, że poczujesz się lepiej. Oprócz tego byłem na zakupach, bo miałaś okropne pustki w lodówce chociaż wolałbym, żebyś nie jadła za dużo dopóki ci nie przejdzie. Jednak jakbyś była głodna, to nakupiłem ci biszkoptów, herbatników i sucharków, a gdybyś miała ochotę na coś ciepłego to masz w szafce kisiele. Nie wiedziałem, jaki smak lubisz, więc kupiłem po dwie sztuki z każdego rodzaju. Zupy jest tyle, że spokojnie starczy ci jeszcze na jutro, a myślę, że z rzeczy, które kupiłem, spokojnie ugotujesz sobie coś pojutrze.
Podchodzę do lodówki i otwieram ją. Wow, chyba jeszcze nigdy nie była taka pełna.
- Bardzo dziękuję. Ile jestem ci za to wszystko winna?
- Nic.
- No nie żartuj.
- Nie żartuję - odpowiada. - Niech to będzie taki... prezent ode mnie.
- Jesteś kochany, dziękuję - przytulam się do niego.
- Nie ma za co - oznajmia i odwzajemnia uścisk. - Ekm, to co - rzuca. - Nalać ci zupy?
- A zjesz ze mną? - proponuję.
- Chętnie. Od tej ilości jedzenia, którą dzisiaj widziałem, zrobiłem się głodny.
Ortiz napełnia dwa talerze zupą, a chwilę później przynosi je na stół, gdzie zamierzamy jeść. Nabieram odrobinę na łyżkę i dmucham, bo domyślam się, że jest gorąca. Następnie biorę do ust i...
- Wow - mówię. - Wow, ona jest... przepyszna. Wow - nie mogę wyjść z podziwu.
- Dziękuję - śmieje się. - Miałem nadzieję, że będzie ci smakowała. Byłem pewien, że sama sobie nic nie ugotujesz i nie z lenistwa, tylko dlatego, że się źle czujesz, a pomyślałem, że taki ciepły obiad na pewno dobrze ci zrobi.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - powtarzam. - Nie mam pojęcia, jak mogę ci się za to wszystko odwdzięczyć.
- Nie musisz - uśmiecha się. - Robię to, ponieważ nie mógłbym cię tak zostawić. Trzeba się troszczyć o innych.
Czy on w ten sposób próbuje mi przekazać, że robi to tylko dlatego, że zrobiło mu się mnie żal, a nie dlatego, że nadal mu na mnie zależy?
- Skoro chcesz trzymać się ode mnie z daleka, to dlaczego tutaj jesteś? - pytam poważnym tonem.
- Nie mogłem odmówić ci pomocy.
- Prosiłam cię tylko o to, żebyś odwiózł mnie do domu. Nie musiałeś mi robić zakupów, nie musiałeś mi gotować. Nie musiałeś dla mnie nic robić.
- Nadal nie rozumiesz, prawda? - śmieje się ze smutkiem. - To, że chcę trzymać się daleko, nie oznacza, że przestało mi na tobie zależeć. Nadal mi na tobie zależy i zawsze będzie. A odsuwam się od ciebie, żeby po prostu zależało mi w mniejszym stopniu - mówi patrząc mi w oczy. - Nie chciałem, żebyś się męczyła. Bóg mówił, że mamy pomagać ludziom, którzy tej pomocy potrzebują - wzdycha. - Rozumiem, że przez to, co wydarzyło się między nami, masz do mnie żal, że chcę zniknąć. Masz prawo mnie za to nienawidzić, ale proszę, pozwól mi trzymać się z daleka.
- Dlaczego to tak bardzo boli? - pytam ze łzami w oczach.
- Jesteśmy skazani na cierpienie - odpowiada podchodząc do mnie bliżej.
- Nie poradzę sobie bez ciebie - oznajmiam wtulając się w niego.
- Wierzę, że poradzisz. Każdego dnia modlę się o ciebie. Proszę Boga, żeby dał ci siłę i żeby się o ciebie troszczył, bo ja nie mogę tego robić - całuje mnie w głowę. - Proszę, nie płacz.
- Naprawdę uważasz, że będzie lepiej jeśli będziemy trzymali się od siebie z daleka? - dopytuję. - Przecież zostało niewiele czasu. Nie możemy go wykorzystać i... spędzić razem? Jeśli oboje będziemy się pilnować, nic się nie wydarzy.
- Za każdym razem myślałem, że jeśli będę się pilnował, to nic się nie stanie i za każdym razem kończyło się to w sposób, w jaki nie powinno. Nie mogę dopuścić, żeby to się powtórzyło.
- Wiem... - oznajmiam odsuwając się od niego. - Skoro twierdzisz, że tak będzie najlepiej...
- Nie będzie najlepiej - wtrąca. - Będzie najbezpieczniej. Nie twierdzę, że nie będzie bolało.
- Musiałeś?
- Muszę być całkowicie szczery.
Siada z powrotem na swoim miejscu i kończy jeść zupę. Robi to w milczeniu. Następnie wstaje, odnosi talerz i wstawia go do zmywarki.
- Dziękuję za pyszny obiad - rzuca. - Pójdę już. Poradzisz sobie?
Nie. Nie wychodź. Nie wyjeżdżaj. Zostań ze mną. Zostań ze mną teraz i na zawsze. Proszę. Nie chcę, żebyś wyjeżdżał. Chcę, żebyś był tutaj. Przy mnie.
- Tak, jasne.
- Jakby coś to dzwoń.
- Oczywiście.
- To cześć.
- Cześć.
Wyszedł. I zamierza już nigdy tutaj nie wrócić.

* - fragment odcinka 145 (w Polsce 133).

Hej! I jak? Co sądzicie? Tylko proszę, nie bijcie. W ramach rekompensaty mogę Wam zdradzić, że Tomás i Esperanza jeszcze nie raz się spotkają (to było raczej do przewidzenia, ale ciii 😅). Jak Wam się wydaje? Czy sen Espe jest proroczy? Czy to po prostu zwykły sen, który nie znajdzie odwzorowania w jej życiu? Huh, ciekawe jak to będzie 🙈

Do zobaczenia ♥

sobota, 12 sierpnia 2017

Rozdział 41 - W takim razie pozwól, że się wyspowiadam

Od kilku dni próbuję skontaktować się z Tomasem. Dzwonię do niego, wysyłam po kilka wiadomości, lecz bezskutecznie. Nie oddzwania, nie odpisuje. Nie wiem, o co chodzi i zaczynam się coraz bardziej martwić. Przez bardzo długi czas ze sobą nie rozmawialiśmy. Ponad dwa miesiące. To strasznie długo. To okropne zważając na to, że kiedyś nie potrafiliśmy wytrzymać dobry bez zamienienia ze sobą jakiegokolwiek słowa. Coś musiało się wydarzyć, bo nigdy nie zostawiał mnie bez żadnej odpowiedzi. Do głowy przychodzi mi masa przeróżnych scenariuszy. Zgubił komórkę? Zmienił numer telefonu? Miał wypadek i leży w szpitalu? Nie mam bladego pojęcia o co może chodzić. W końcu postanawiam udać się do Santa Rosa, żeby się czegoś dowiedzieć. Kiedy ja tam byłam ostatnio? Wiem. Wtedy, gdy rozmawiałam z Joaquinem, a następnie wymknęłam się stamtąd po cichu, aby w spokoju się wyprowadzić.
Wychodzę z domu i ruszam w stronę klasztoru. Nie mam po co zamawiać taksówki, ani wsiadać w autobus. Zakonnice mieszkają całkiem blisko mnie po za tym, szkoda mi na to pieniędzy. Odkąd dowiedziałam się, że muszę się w dość krótkim czasie wynieść z mieszkania, stwierdziłam, że muszę zacząć porządnie oszczędzać. Szkoda tylko, że tak późno się o tym dowiedziałam, bo prawdopodobieństwo, że zdążę odłożyć pieniądze na nowe, w miarę porządne, miejsce zamieszkania, jest prawie nikłe. Chyba, że znajdę worek, a w nim z kilkadziesiąt tysięcy pesos. Wtedy może udałoby mi się wynająć coś w miarę solidnego. Chociaż i tak nie muszę się za bardzo nad tym zastanawiać, bo jestem bliżej zostania nowicjuszką niż pozostania kobietą w cywilu. Ale jeszcze zobaczymy. Dam sobie jeszcze troszkę czasu, może się rozmyślę, a jeśli nie, to pójdę na rozmowę z matką przełożoną.
Po piętnastu minutach stoję przed bramą Santa Rosa. Wchodzę na podwórko i idę długim chodnikiem prosto do wejścia. Dzwonię dzwonkiem. Nie mija wiele czasu, gdy drzwi otwierają się i zastaję w nich Beatriz.
- Esperanza! - na jej twarzy maluje się uśmiech. - Jak miło cię widzieć!
- Ciebie również - odpowiadam jej.
- Co cię do nas sprowadza?
Zaczynam zastanawiać się, czy powiedzieć jej prawdę. No, bo jeśli okaże się, że Tomás od dawna tutaj nie był to będzie mi okropnie głupio...
- Przyszłam w odwiedziny - kłamię. - Stęskniłam się za wami wszystkimi.
- W takim razie wchodź - wpuszcza mnie do środka. - My też bardzo za tobą tęsknimy. To takie okropne uczucie, gdy widujesz się z kimś codziennie, spędzasz z nim czas, rozmawiasz każdego dnia, a nagle ten ktoś odchodzi i nie możesz już tego robić.
- Tak, tak. Dokładnie tak samo myślę.
- Czego się napijesz? Herbata, kawa, woda?
- Możesz mi zrobić herbaty - proszę, gdy wchodzimy do kuchni. - Jest Diana albo Nieves?
Pytam o to głównie dlatego, że wiem, że mogę je spokojnie zapytać o Tomasa i one opowiedzą mi wszystko co wiedzą. One są naprawdę dobrymi przyjaciółkami. Naprawdę potrafią mnie wysłuchać i doradzić, gdy tego potrzebuję.
- Diana wyszła na zakupy, a Nieves, z tego co kojarzę, sprząta dzisiaj salę muzyczną.
- Świetnie - cieszę się. - W takim razie pójdę się z nią przywitać i zaraz do ciebie wrócę, okej?
- Dobrze.
Wychodzę z pomieszczenia, do którego niedawno weszłam i idę w stronę tego, w którym powinna znajdować się moja znajoma nowicjuszka. Pociągam za klamkę i wchodzę do środka. Beatriz miała rację. Mniszka jest tak pochłonięta sprzątaniem za pianinem, że nawet mnie nie zauważa. Po za tym, nie ma co się jej dziwić - ma słuchawki w uszach, więc nic dziwnego w tym, że nie zwróciła uwagi, na to, że ktoś wszedł do sali. Podchodzę do niej bliżej i pukam ją delikatnie w plecy. Odwraca się.
- A, ESPERANZA! - krzyczy. - CZEŚĆ! TĘSKNIŁAM ZA TOBĄ - przytula mnie do siebie.
Chwytam ręką za kabel od słuchawek i ciągnę go tak, żeby słuchawki wypadły jej z uszu, bo wtedy najpewniej przestanie krzyczeć.
- Ja za tobą też - mówię odwzajemniając jej uścisk.
- Przyszłaś w odwiedziny? - pyta.
- Powiedzmy - rzucam. - Powiedz mi, co z ojcem Tomasem?
- A co ma być?
- No, czy wpada tutaj jeszcze czasami czy jest tak zapracowany w związku z tym jego wyjazdem do Watykanu, że nawet nie ma na to czasu?
- On jest tutaj codziennie odkąd biskup Marcucci zdjął z niego dyspensę - odpowiada.
- Znowu został proboszczem?
- Nie, Joaquin nadal nim jest. Ksiądz Tomás jest kimś w rodzaju wikariusza.
- Aha, czyli tak to wygląda... - mówię cicho. - A powiedz mi, nie wiesz, czy nie zmieniał może ostatnio numeru telefonu albo coś w tym rodzaju?
- Nie, raczej nie. Skąd takie pytanie?
- Od jakiegoś tygodnia próbuję się z nim skontaktować i nic. Myślałam, że może zmienił numer i to dlatego, ale w takim razie nie wiem o co mu chodzi.
- Pokłóciliście się?
- Hem? - zaskoczyło mnie jej pytanie.
- Spytałam, czy się pokłóciliście. Skoro on od ciebie nie odbiera, a ty nie wiesz, co się z nim dzieje, to pewnie jest coś na rzeczy.
- Można tak powiedzieć - stwierdzam. - Po prostu... ach... - wzdycham.
Przecież mogę jej w jakimś stopniu opowiedzieć co się stało... W końcu jest jedną z bliższych mi osób.
- Nie najlepiej przyjęłam do wiadomości to, że wyjeżdża, aby pełnić funkcję doradcy papieża. Powiedziałam mu, że potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć i poukładać no i kiedy zdecydowałam się z nim porozmawiać, on nie daje znaku życia.
- I przyszłaś tu po to, żeby się czegoś dowiedzieć?
- Dokładnie tak.
- Powinien spowiadać w kaplicy.
- Dzięki. Co ja bym bez ciebie zrobiła - mówię przytulając się do niej. - Naprawdę dziękuję.
- Nie ma za co.
- Nie przeszkadzam już - oznajmiam zbliżając się do wyjścia.
- Mogłabyś wpaść niedługo w odwiedziny do nas. Szczególnie do mnie i do Diany. Dawno nie spędzałyśmy razem czasu.
- Jasne. Prawdopodobnie teraz będziemy się nieco częściej widywać. Cześć! - rzucam i wychodzę.
Idę korytarzem zmierzając w stronę kaplicy. No tak. Bardzo chcę z nim porozmawiać, ale Beatriz czeka na mnie w kuchni i nie mogę tam teraz nie przyjść... Trudno, powiem, że się zagadałam.

Wchodzę do świątyni, klękam w jednej z tylnych ławek i odmawiam krótką modlitwę. Następnie siadam i rozglądam się dookoła. Nieves miała rację. Tomás spowiada. Właśnie z konfesjonału wychodzi młoda dziewczyna, podchodzi do stuły i całuje ją, a na jej miejsce wchodzi jakaś starsza pani, która była ostatnia w kolejce do spowiedzi. Zastanawiam się, czy możliwe jest, że Ortiz mnie widzi. Nie, chyba raczej nie. Siedzę w miejscu, które ciężko byłoby mu dostrzec zza tych krat, a po za tym, jest tak zajęty rozgrzeszaniem, że na pewno nie rozgląda się po kościele.
Kilka minut później staruszka wychodzi z kaplicy i wtedy zaczynam zbierać się w sobie, aby znaleźć się w miejscu, w którym ona wcześniej była. Biorę głęboki wdech i wydech. Następnie podnoszę się z ławki, podchodzę tam i klękam. Nie patrzę na niego. Trzymam głowę cały czas spuszczoną w dół.
- Esperanza?
Dopiero teraz mam na tyle odwagi, aby na niego spojrzeć.
- Nie raczyłeś odebrać telefonu, więc przyszłam, żeby porozmawiać z tobą tutaj.
- Konfesjonał nie służy do rozmawiania o rzeczach niezwiązanych ze spowiedzią, tylko do wyznawania grzechów.
- W takim razie pozwól, że się wyspowiadam - mówię. - Nie możesz mi tego zabronić.
- Masz rację, nie mogę - zgadza się. - W takim razie zaczynaj, słucham.
No to lecimy z tym. Formułkę spowiedzi, na całe szczęście, pamiętam doskonale. Jednak na coś przydało się udawanie nowicjuszki przez pół roku.
- W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego - robię znak krzyża.
- Amen.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
- Na wieki wieków. Amen.
- Ostatni raz u spowiedzi byłam... - moment, kiedy to było? - ... trzy miesiące temu. Pokutę zadaną wypełniłam. Obraziłam Pana Boga następującymi grzechami.
To teraz nadszedł czas na gwoździa programu.
- Jest tyle rzeczy... - mówię. - Kłamałam. Bardzo wiele razy, oj wiele. Oszukiwałam. Między innymi wtedy, gdy udawałam przed ludźmi, że nie jestem zakochana w osobie, w której nie powinnam się nigdy zakochać. Hm, co tam jeszcze... Zgrzeszyłam całując się z księdzem i...
- Poczekaj - przerywa mi. - Uważam, że o wiele bardziej komfortowo będzie i dla mnie, i dla ciebie, jeśli pójdziesz do spowiedzi do innego spowiednika.
- Ale teraz jesteś tutaj tylko ty.
- Możesz pójść zapukać do kancelarii. Tam siedzi Joaquin. Jestem pewien, że jeśli pójdziesz do niego i poprosisz, aby cię wyspowiadał to bez problemu się zgodzi.
- Tomás... - wzdycham. - Nie wiem, co się stało, ale widzę, że mnie unikasz. Musimy porozmawiać. Powiedziałeś, że dasz mi czas, a gdy w końcu zdecydowałam się do ciebie zadzwonić, ty mnie ignorujesz. O co chodzi?
- Powiedziałem ci, że konfesjonał nie służy...
- Dobrze - przerywam mu. - Nie chcesz mnie spowiadać, to pójdę do kogoś innego, ale proszę porozmawiajmy. Skoro nie możemy tutaj, to gdziekolwiek indziej. Tylko błagam, zróbmy to.
- Pójdę po Joaquina, żeby się ze mną zamienił. Jak tutaj przyjdzie, wyspowiadaj się i przyjdź do mnie, do kancelarii.
- Dziękuję - rzucam z uśmiechem.
Oboje wychodzimy z konfesjonału. Ortiz idzie po swojego przyjaciela, a ja stoję i czekam aż się pojawi. W sumie, nie zamierzałam się spowiadać, aczkolwiek wydaje mi się, że dobrze mi to zrobi. Tym bardziej, że planuję zostać nowicjuszką.
- Cześć - wita się ze mną proboszcz Santa Rosa. - Na mnie czekasz?
- Tak - odpowiadam. - Potrzebuję spowiedzi, a jakoś tak nie potrafię... ekm... - nie za bardzo wiem, jak mu to wyjaśnić. - Po prostu spowiedź z Tomasem jako spowiednikiem bardzo mnie stresuje.
- Jasne, to zrozumiałe - mówi. - W takim razie zapraszam - wskazuje ręką miejsce, w którym przed chwilą klękałam.
I znowu to samo. Dukam z pamięci początek formuły. Gdy dochodzę do grzechów, na początku jestem odrobinę przestraszona, ale po chwili mi przechodzi. Całkowicie się otwieram i opowiadam wszystko szczerze, łącznie z tym, co stało się w nocy, dwa miesiące temu.
- Wiesz, że nie jestem tutaj od tego, żeby cię ocieniać, prawda?
- Wiem i to bardzo dobrze.
- No tak - śmieje się pod nosem. - Ale powiedz mi, czy naprawdę żałujesz tego co się wtedy stało?
- Tak. Mogę ci to przysiąc z ręką na sercu - odpowiadam kładąc dłoń na klatce piersiowej. - Uważam, że to było bardzo niemądre, żeby tego gorzej nie nazwać. Nie powinniśmy tego robić. Gdybym mogła cofnąć czas dopilnowałabym, żeby to się nie wydarzyło.
- Niezmiernie się cieszę, że zaufałaś mi i zdecydowałaś się z tym do mnie przyjść.
- Potrzebowałam, żeby ktoś ocenił to surowym okiem. Nie mogę nikomu o tym powiedzieć. Tym
bardziej teraz, kiedy Tomás jest tak blisko bycia na tak wysokiej pozycji w kościele.
- Cóż ja mogę ci w tej kwestii powiedzieć? - zastanawia się. - Myślę, że masz rację. Zostaw to. Nie warto to pogłębiać, bo może wam to przysporzyć problemów. To on jak już powinien poruszyć ten temat z odpowiednimi osobami, a jeśli chce być dobrym doradcą papieża, to na pewno go poruszy.
- Słuszna uwaga - rzucam.
- To już wszystko, o czym chciałaś mi powiedzieć?
- Tak.
- W takim razie, teraz cię rozgrzeszę.
Ksiądz modli się przez krótką chwilę pod nosem, po czym ponownie zwraca się do mnie.
- Ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
- Amen.
- Wysławiamy Boga, bo jest dobry.
- A jego miłosierdzie trwa na wieki.
- Pan odpuścił tobie grzechy. Idź w pokoju - puka w konfesjonał.
- Bóg zapłać. Szczęść Boże - mówię, uśmiecham się i wstaję.
Dobra, jedno już załatwione. Teraz czeka na mnie najprawdopodobniej ta gorsza część, czyli rozmowa z Ortizem. Muszę przyznać, że spowiedź z Joaquinem w jakiś sposób na mnie wpłynęła. Czuję się inaczej. Mam wrażenie, że dobrze postąpiłam mówiąc mu o tym. On i tak nie może nikomu o tym powiedzieć, bo obowiązuje go tajemnica spowiedzi. Oprócz tego, zna mnie naprawdę dobrze, tak samo jak Tomasa, więc jestem przekonana, że wie, co mówi. Jak kiedyś bardzo dobrze spowiadało mi się u byłego proboszcza tak teraz chyba wolę tego teraźniejszego W sumie i tak nie mam za dużego wyboru, bo Ortiz i tak przecież niedługo wyjeżdża i w parafii zostanie tylko Joaquin.

Witam! Jak Wam się podobał rozdział? Myślicie, że Esperanza dobrze zrobiła spowiadając się u Joaquina? Czy lepiej byłoby, gdyby to jednak Tomás jej wysłuchał? No i jak Wam się wydaje, jak będzie wyglądała rozmowa Julii i jej ukochanego księdza? Huhuh 😆

Do wtorku ♥