sobota, 19 sierpnia 2017

Rozdział 43 - To, że nic ci nie mówię, nie znaczy, że nie cierpię i nie jestem rozdarty

Po wyjściu Tomasa z mojego mieszkania przez jakiś czas staram się zasnąć. Kładę się do łóżka i ze wszystkich sił próbuję wyłączyć myślenie, ale nie potrafię. Cały czas przychodzą mi do głowy problemy, z którymi muszę się zmierzyć. I tak właściwie nie mam tutaj na myśli tylko Ortiza, bo głowę zaprząta mi głównie jedna, nieco inna myśl, która pojawia się każdego dnia. Jednak coś podpowiada mi, że najwyższy czas już z nią coś zrobić. Muszę w końcu wziąć życie w swoje ręce, bo wydaje mi się, a nawet jestem prawie przekonana, że ostatnio podaję je tylko z rąk do rąk, a to raczej nie jest dobre.
Nie czekam długo. Zapominam o wszystkich rzeczach, które dolegały mi jeszcze kilka godzin temu. W sumie, to sen i obiad, który przygotował mi mój znajomy ksiądz nieco mi pomogły, chociaż tak naprawdę prawie wcale się nad tym nie zastanawiam. Są inne, dużo ważniejsze sprawy, niż to, jak źle się czuję po kilku nieprzespanych nocach i po kilku dniach spożywania tylko i wyłącznie potraw z papierka lub śmieciowego żarcia z ulicy. To było pewne, że niebawem mój organizm się zbuntuje i będzie chciał się odtruć, a to, że zachciało mu się tego w takim, a nie innym momencie, to już nie moja wina. Chociaż w sumie to jednak moja. Brawo Julia. Trzeba było się dłużej faszerować tymi świństwami.
Wstaję z łóżka i przebieram się w coś, w czym nie będę się wstydziła wyjść z domu. W dużym stopniu zależy mi też na tym, aby było mi w tym wygodnie, więc dla własnego dobra zamiast obcisłych dżinsów i krótkiej bluzki zakładam leginsy i za dużą na siebie bluzę. Tak będzie dobrze. Tym bardziej, że nie jest za ciepło, a nie chciałabym się przeziębić szczególnie teraz, kiedy mam tyle spraw na głowie, a moje zatrucie pokarmowe coraz częściej daje mi o sobie znać. Jeśli jeszcze raz będę wymiotowała, to chyba będę musiała w końcu zgłosić się do lekarza, bo wolałabym nie skończyć tak, jak ostatnio. Nie wiem, co gorsze. Zapadnięte płuco, czy zniszczona wątroba. Chyba wątroba, ale lepiej przestanę już o tym rozmyślać, bo jeszcze z samego myślenia nabawię się jakiejś okropnej choroby, a chyba nie muszę powtarzać, że jakoś nie mam teraz do tego głowy.

Pół godziny później znajduję się w klasztorze Santa Rosa. Pukam do gabinetu matki przełożonej. Nie czekam długo. Dosłownie sekundę później mówi mi, żebym weszła. Naciskam klamkę i wchodzę do środka.
- Cześć - witam się nieśmiało. - Możemy pogadać?
- Oczywiście. Proszę, usiądź - wskazuje krzesło stojące na przeciwko niej.
Podchodzę bliżej i zajmuję miejsce. Chyba się stresuję. Chociaż w sumie, to nie mam czym, ale i tak czuję, że trzęsą mi się ręce.
- Wszystko w porządku? - pyta zakonnica. - Jesteś blada i masz pogrążone oczy. Co się dzieje?
- To nie ma żadnego związku z tym, o czym chcę z tobą porozmawiać - zapewniam. - Mam problemy ze snem. Odkąd się stąd wyprowadziłam cierpię na bezsenność. To nic takiego.
- Czyli życie nie mija ci najlepiej?
- Średnio, powiedziałabym. Niby mam dobrze płatną pracę i płacę niski czynsz, ale nagle wszystko zaczyna się rujnować. Z mieszkania muszę się wyprowadzić, bo jego właściciel wraca za niecały miesiąc z powrotem do kraju, a mój szef, Maximo, jest coraz bardziej uciążliwy. Z resztą ja też nie zachowuję się do końca fair. Bardzo często się spóźniam i biorę wolne. Mam wrażenie, że życie zaczyna mnie przerastać, a tak przecież nie powinno być.
- Słyszałam, że podobno pogodziłaś się z Clarą - wtrąca.
- Tak i ogromnie się z tego cieszę - oznajmiam z uśmiechem na ustach. - To chyba tak naprawdę jedyna rzecz, która nie pozwala mi w pełni upaść. Rodzina. Mam rodzinę - śmieję się do siebie. - A jeszcze kilka miesięcy temu byłam pewna, że zostałam zupełnie sama. Zmarła Blanca, która była moją mamą, musiałam uciekać z La Merced zostawiając tam chłopaka, przyjaciół, z którymi kontakt później mi się uciął... Ale nie jestem sama. Mam mamę, tatę, a nawet brata. Kto by się tego spodziewał? Są dla mnie ogromnym wsparciem. Nie wiem, jak teraz bym żyła, gdyby nie oni - wzdycham. - No, ale nie o tym chciałam rozmawiać.
- No właśnie. Co takiego cię do mnie sprowadziło?
- Ja... ekm... - biorę głębszy oddech. - Taka głupia sprawa - drapię się po głowie. - Znaczy, nie głupia. Tylko... och. Po prostu to powiem - zbieram się w sobie. - Chcę zostać nowicjuszką - oznajmiam unikając spojrzenia Concepción. - Zdaję sobie sprawę, że to, co właśnie mówię, może brzmieć dla ciebie nawet absurdalnie, ale powinnaś mnie wysłuchać.
- Proszę, mów.
Szczerze? Nie spodziewałam się, że w ogóle da mi szansę, abym jej to wytłumaczyła. Myślałam, że od razu zacznie namawiać mnie do zmiany decyzji.
- Te kilka miesięcy, które spędziłam w klasztorze sprawiły, że się zmieniłam. I to nie są jakieś malutkie zmiany, które potrafiłyby zauważyć tylko najbliższe mi osoby. To są diametralne zmiany. Stałam się lepszym człowiekiem, otworzyłam się bardziej na problemy innych ludzi. No i przede wszystkim pokochałam Boga. Zaczęłam dostrzegać, jak wiele dla mnie robi i że tak naprawdę, gdyby nie on, to nie miałabym tego wszystkiego, co mam. Jest mi strasznie głupio, że wcześniej się go wypierałam i zapominałam o nim. Myślę, że wstępując do zakonu w jakiś sposób mogłabym mu to wynagrodzić, ale nie chodzi tylko o to. Chciałabym być bliżej niego. Gdy udawałam nowicjuszkę przekonałam się, jak naprawdę wygląda życie zakonnic i okazało się, że zupełnie inaczej niż ja sobie je wyobrażałam. Przynajmniej tutaj, w Santa Rosa.
- Jesteś pewna tego wszystkiego co mówisz?
- To nie jest tak, że wymyśliłam sobie to tak nagle. Ja intensywnie się nad tym zastanawiałam kilka dobrych miesięcy. Każdego dnia rozważałam wszystkie za i przeciw, obiecałam sobie, że jeśli pojawi się jakakolwiek wątpliwość, że nie wiem, czy dobrze zrobię, to odpuszczę. Ale minęło już tak wiele czasu. Nie mogę powiedzieć, że jestem w stu procentach do tego przekonana, bo nie jestem, ale mimo wszystko chcę to zrobić. Wiem, że nie będę żałowała tej decyzji.
- A miłość? - słyszę niespodziewanie. - Nie myślisz, że możesz się zakochać?
- Doskonale znasz moją sytuację w tej sprawie - odpowiadam nieśmiało. - Jeśli nie mogę z nim być, nie chcę być z nikim innym. Nie umiałabym pokochać innego mężczyzny tak bardzo, jak kocham jego. Nie chcę już tak cierpieć, a wiem, że gdy będę przy Chrystusie, to on mi na to nie pozwoli.
- Rozmawiałaś o tym z Clarą?
- Tak. Za pierwszym razem, gdy ją o tym poinformowałam stwierdziła, że to zły wybór, lecz mówiła to pod wpływem negatywnych emocji. Potem, gdy już sobie wszystko wytłumaczyłyśmy powiedziała mi, że skoro czuję, że to moja droga, to powinnam nią iść, a ona z tatą będą mnie wspierać, nie ważne, co bym wybrała - mówię. - Wiem, że dobrze mnie znasz i wydaje ci się, że robię to pod wpływem nagłego impulsu, ale proszę, zaufaj mi.
- Wierzę ci. Po za tym, to twoje życie, więc zrobisz, co zechcesz. Ja mogę ci tylko doradzać, ale skoro twierdzisz, że czujesz potrzebę, aby być bliżej, ja nie mogę tego kwestionować. Bóg zmienia ludzi, bo chce trzymać ich przy sobie. Skoro poczułaś, że cię woła, to powinnaś zastosować się do jego woli.
- Naprawdę długo się nad tym zastanawiałam. Nie chcę popełnić błędu.
- To normalne, że masz wątpliwości. Myślisz, że ja ich nie miałam? Każdy je ma. Pojawiają się one przez cały czas i musisz o tym pamiętać. Co jakiś czas będzie ci do głowy przychodziła myśl, że może to jednak nie to. Nie ważne, czy będzie to zaraz po ceremonii nowicjatu, czy gdy zostaniesz zakonnicą lub matką przełożoną. Po za tym, jeśli stwierdzisz, że w pewnym momencie to wszystko zaczyna cię przerastać i przytłaczać, to zrezygnujesz.
- Czyli rozumiem, że mam twoje wsparcie?
- Jak najbardziej - przytakuje chwytając mnie za rękę. - Blanca byłaby z ciebie bardzo dumna. Z tego, jak poradziłaś sobie po jej odejściu, jak bardzo stałaś się odpowiedzialna.
- W sumie, to dzięki niej tutaj jestem. Gdybyście się nie znały, to nawet nie wpadłabym na pomysł, aby po jej śmierci szukać pomocy w klasztorze.
- No tak... - wzdycha Concepción. - To co? Przygotowujemy dokumenty?

- Czyli wszystko już gotowe? - upewniam się podchodząc powolnym krokiem do drzwi wyjściowych razem z zakonnicą.
- Wydaje mi się, że tak. No z wyjątkiem daty, ale o tym muszę pogadać z proboszczem. Jak tylko się dowiem, kiedy odbędzie się ceremonia, dam ci znać.
- Jasne, dziękuję bardzo - łapię za klamkę. - Będę już leciała. Poświęciłaś mi dzisiaj już wystarczająco dużo czasu.
- Żaden problem. Cieszę się, że mogłam ci pomóc.
- Do zobaczenia.
- Cześć.
Wychodzę z klasztoru i idę chodnikiem po długim podwórku. Jest już dość późno, co wiąże się z tym, że jest ciemno. Jeszcze na domiar złego, ogród Santa Rosa nie należy do najlepiej oświetlonych, pomimo tego, że znajduje się tutaj szkoła. Nagle wchodzę w jakąś postać.
- Oj, najmocniej przepraszam... - mówię i dopiero po chwili dostrzegam, kto to jest. - Tomás? - pytam, aby się upewnić.
- Esperanza?
Widocznie jest tak samo mocno zdziwiony jak ja. Chociaż w sumie ja nie powinnam, bo przecież to jest raczej do przewidzenia, że w klasztorze pojawia się ksiądz, ale no cóż.
- Co ty tutaj robisz? I to o tak późnej porze? - dopytuje Ortiz.
- Właśnie wracam do domu. Byłam u matki przełożonej, bo musiałam coś załatwić - odpowiadam.
- W takim razie dobranoc - żegna się i rusza pośpiesznym krokiem do domu.
Czyli rzeczywiście tym razem chce trzymać się w tym swoim postanowieniu...
- *Proszę księdza - wołam.
- Tak? - odwraca się i podchodzi do mnie bliżej. - Coś się stało?
- Nie.
- Jesteś zatroskana.
- Nie.
- Na pewno?
- Tak.
Po moim słowie Tomás odwraca się ponownie i zamierza odejść. Nie chcę tego. Bardzo tego nie chcę.
- Jest coś... - zaczynam, a wtedy on zatrzymuje się. - Jestem przewrażliwiona. Miałam ciężki dzień.
- Przeze mnie?
- Tak - odpowiadam. - Częściowo. Za każdym razem, kiedy chcę z księdzem porozmawiać, albo do księdza podejść... - widzę, że chce mi przerwać. - Nie, proszę mi dać dokończyć. Codziennie wstaję i myślę sobie "dzisiaj z nim nie porozmawiam", "dzisiaj się nie przywitamy". Ja tak nie mogę.
- Wiem.
- Nie - zaprzeczam. - Nie wie ksiądz, co czuję. Dla księdza to coś innego. Jest księdzu łatwiej. Nie cierpi ksiądz tak, jak ja.
- Nie oceniaj mnie.
- Nie oceniam - zapewniam go. - Ksiądz ma wybór. Ja nie. Nie zamierzam z księdzem rywalizować. [...]
- Przepraszam cię za zachowanie w konfesjonale - rzuca, po czym ponownie próbuje odejść.
- Proszę nie odchodzić - błagam pociągając nosem.
- Nie proś mnie - patrzy mi w oczy.
- Wiem, że nie mogę.
- Nigdy się nie poddasz?
- Nigdy.
- Uszanuj innych. Nie możesz wszystkiego niszczyć swoimi uczuciami.
- Przepraszam, ma ksiądz rację - przytakuję głową. - Przepraszam, jeśli księdza niszczę. Przepraszam, jeśli kocham księdza w sposób, który potępia Bóg. Przepraszam, jeśli mówię, co czuję.
- Nie przepraszaj mnie. To, że nic ci nie mówię, nie znaczy, że nie cierpię i nie jestem rozdarty.*
Odwraca się, już po raz ostatni i odchodzi. Nie chcę, żeby zniknął za drzwiami, ale nie robię nic, żeby go powstrzymać. Trzy razy próbowałam go namówić do tego, żeby ze mną porozmawiał, ale on nie chce. Chce trzymać się ode mnie z daleka, aby nie pozwolić sobie na zbyt wiele.
Przykładam dłoń do twarzy. Nie chciałabym, żeby ktoś słyszał, jak bardzo płaczę. Zaciskam usta bardzo mocno, żeby nie pozwolić, abym wydała z siebie jakiś szloch. To wszystko tak bardzo mnie boli... To, że nie możemy porozmawiać, że nie mogę się do niego przytulić... Że po prostu nie może być mój i że nie mogę go mieć dla siebie... Dlaczego musiałam pokochać kogoś, kto jest tak dobrze strzeżony przez samego Boga? Ykm... Tak właściwie, teraz jestem już pewna. Wybór, którego dokonałam jest właściwy. Chcę zostać nowicjuszką. I teraz nic już tego nie zmieni. To moja ostateczna i pewna decyzja.

* - fragment odcinka 74 (w Polsce 69); słowa napisane kursywą zostały zmienione przeze mnie tak, aby bardziej pasowały do sytuacji - w oryginale zamiast "w konfesjonale" jest "w zakrystii" oraz "wychodzić" zastąpionego przeze mnie "odchodzić".

Witam wszystkich! Jestem bardzo ciekawa, co sądzicie o decyzji Esperanzy? Wydaje Wam się, że to tylko taki przejściowy kaprys, czy naprawdę poważna decyzja, której jest całkowicie świadoma? Jak to wszystko dalej się potoczy? Czy w końcu dojdzie do ceremonii, czy jednak Julia, gdzieś po drodze stwierdzi, że życie w klasztorze to jednak niekoniecznie jest droga, którą chce podążać? Hm, no ciekawe, ciekawe... 🙈

Widzimy się we wtorek! ♥

6 komentarzy:

  1. Ciekawy i taki podobny do serialu, mam cichą nadzieję, że Esperanza nie zostanie nowicjuszką, a Tomas w końcu się opamięta i zrozumie, że to sam Bóg postawił Esperanze na jego drodze, po to aby ją kochał i z nią był. Całusy Julia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział jestem na tak, do zobaczenia we wtorek Camila;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, trzymaj tak dalej. Pozdrawiam Kasia!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, cieszę się, że się podobał 😄💕

      Usuń