niedziela, 2 października 2016

Rozdział 17 - Nie chcę, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda

Idę ulicami La Merced kierując się do swojego domu. Nie było mnie tutaj zaledwie parę miesięcy, a mam wrażenie, że nie szłam tędy od dobrych kilku lat. To nie dlatego, że tak wiele się zmieniło, gdyż prawie żadne zmiany tutaj nie zaszły. To po prostu dlatego, że kiedyś przechodziłam tędy codziennie, nawet po kilkadziesiąt razy, a teraz? Teraz większość dnia spędzam w klasztorze. Czasami zdarza mi się wyjść po zakupy, albo coś takiego, ale stosunkowo rzadko. Mimo to, nie narzekam. Przywiązałam się do tamtego miejsca i jestem pewna, że będzie mi trudno je już niedługo opuścić. No i w końcu wrócę tutaj. Zamieszkam w swoim domu, znajdę pracę. A gdy pewnego
dnia będę wracała z zakupów, zupełnie przez przypadek, wpadnę na jakiegoś przystojnego, wysokiego i wysportowanego mężczyznę o brązowych oczach... z krótkimi, czarnymi włosami... z takim wspaniałym uśmiechem... Który każdego wieczoru będzie grał na gitarze tylko dla mnie... A po jakimś czasie zamieszkamy razem... Wychowamy dzieci i będziemy żyć długo i szczęśliwie... Chwila, o czym to ja? Ekm... A już wiem! No więc, gdy tylko rozwiążę sprawę mamy, wrócę do tego miasteczka. Bardzo podoba mi się Buenos Aires, ale to nie jest dobre miejsce dla mnie. Za dużo ludzi, za dużo miejsc, za duży pośpiech. To właśnie La Merced jest dla mnie idealne.
No i jest. Ulica, na której kiedyś mieszkałam. Jeśli dobrze pamiętam (a na pewno pamiętam doskonale) to za jakieś cztery budynki zobaczę swój dom. Oby tylko sąsiedzi mnie nie rozpoznali. Raczej nie przypominam siebie w tym habicie, ale kto wie.

Przechodzę przez drzwi wejściowe. Jak dobrze być tutaj ponownie. Co prawda, jestem tu tylko na kilka chwil, ale mimo to niezmiernie się z tego cieszę. Całą drogę powtarzałam sobie, że wejdę do środka, wezmę to czego potrzebuję i wrócę do Tomasa, ale gdy tylko przekroczyłam próg, automatycznie zapomniałam o wszystkim co sobie postanowiłam. Tyle wspomnień... Tych gorszych i lepszych momentów... O jednych z nich wolałabym zapomnieć, a o innych chciałabym pamiętać przez całe życie.
Przechodzę do salonu i dokładnie się po nim rozglądam. Absolutnie nic się tutaj nie zmieniło. Bałam się, że gdy pojawię się tu z powrotem zastanę całkowicie zdemolowane mieszkanie. Obawiałam się, że osoba, która mnie szuka, może się tu pojawić i zacząć mnie szukać, a gdy przekona się, że nikogo tutaj nie ma, zacznie szukać jakiś wskazówek, po których dojdzie do tego, gdzie mogę się chować. Jednak nie. Wszystko stoi na swoim miejscu. No chyba, że ktoś był i po sobie posprzątał. Tak też mogło być, ale raczej w to wątpię.
Ściągam z głowy kornet i idę dalej. Teraz znajduję się w swoim pokoju. Gdy tak na niego patrzę zastanawiam się, dlaczego urządziłam go w taki, a nie inny sposób. Jest różowy. Nigdy nie lubiłam różowego, więc jakim prawem się na to zdecydowałam? No cóż, zawsze pierw robiłam, a potem myślałam... Wzdycham. Tak strasznie chcę do tego wszystkiego wrócić. Chcę, żeby moja mama znowu była przy mnie, chcę z powrotem tutaj mieszkać, chcę ubierać się w swoje ubrania i chcę, aby moim największym problemem było to, że muszę wstać na ósmą do szkoły... Właśnie, problem. Przyjechałam tutaj po pamiętnik. No tak. Muszę go znaleźć. Wydaje mi się, że wiem, gdzie on jest, ale zawsze mogę być w błędzie. Moja mama zazwyczaj przewidywalną kobietą, jednak nie we wszystkich przypadkach.
Wchodzę do sypialni i otwieram szafę. Ściągam pudełko z półki i stawiam je na podłodze, a następnie siadam obok niego. Już mam je otworzyć, gdy waham się przez chwilę. Nigdy do niego zaglądałam, bo wiedziałam, że to prywatna rzecz, a jej właścicielka nie życzyłaby sobie, żebym to zrobiła. Ale teraz muszę to zrobić. Jej już nie ma, a w środku może znajdować się coś, co pomoże mi w udowodnieniu, że fabryka truje ludzi.
Wzdycham, ale ostatecznie decyduję się na otworzenie go. Podnoszę pokrywkę i na pierwszy rzut oka nie widzę tego, po co głównie przyjechałam. Pewnie leży gdzieś na dnie tak, żeby ciężej było się do niego dostać. Wyciągam wszystko po kolei. Album, teczka z dyplomami, kolejny album, moje stare śpioszki i znowu album... Korci mnie, aby do nich zajrzeć, ale wiem, że jak tylko to zrobię, to zostanę tu do późnego wieczora, a przecież nie mogę. Muszę wracać do klasztoru... Ale przecież jeśli otworzę je na moment, to chyba nic się nie stanie... W każdym bądź razie nie powinno... Dobra, co mi szkodzi. Nie wiadomo za ile będę miała okazję, aby znowu mieć je w swoich rękach.

Czas na ostatni, czwarty album, który był najgłębiej schowany. Otwieram go i nieco się dziwię, gdy widzę jedne z pierwszych zdjęć. Jest na nich moja mama, a pod spodem została umieszczona data, najprawdopodobniej zrobienia tego zdjęcia. Przewracam po kolei strony i na każdej z nich znajduje się ta sama osoba, w takiej samej pozycji, każda z tych fotografii została zrobiona dzień później od poprzedzającej ją. O co chodzi? Nie rozumiem...
Dopiero po dłuższej chwili zauważam kolejną, dość istotną różnicę. Mianowicie, na każdym późniejszym zdjęciu moja mama wygląda coraz gorzej. Ma podkrążone oczy, posiniaczone ręce, bladą twarz... Nigdy wcześniej tego nie zauważyłam. I jestem pewna, że to nie dlatego, że nie zwracałam na nią uwagi. Najprawdopodobniej ukrywała to przede mną. Dlaczego to robiła? Rozumiem, że nie chciała, żebym się martwiła, ale to nie było dla mnie dobre. Za późno się o tym wszystkim dowiedziałam... Gdybym tylko dowiedziała się nieco wcześniej, może mogłabym coś z tym zrobić...
Dochodzę do ostatniej strony, na której zamiast zdjęcia, została przyklejona koperta. Niepewnie ją otwieram i wyciągam z niej kartkę. To list. Od mojej mamy.
Córeczko!
Jest mi strasznie przykro, że dowiedziałaś się o tym dopiero teraz. Nigdy nie miałam odwagi, aby powiedzieć Ci, jak okropnie się czuję. Chciałam oszczędzić Ci stresu, bo i tak miałaś masę swoich problemów. Teraz widocznie przyszedł najwyższy czas, abyś się dowiedziała. Nie będę się tutaj rozpisywać, gdyż po obejrzeniu nagrania powinnaś wszystko wiedzieć. Przepraszam, że zostawiłam Cię samą. To naprawdę nie moja wina. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Proszę Cię, trzymaj się z daleka od firmy, do której należała fabryka, gdyż to przez nią nie ma mnie teraz przy Tobie. Gdyby tylko właściciele mieli odrobinę serca i wysłuchali mnie gdy do nich przyszłam... Kto wie, może byłabym jeszcze teraz z tobą?
Kocham Cię
Mama
"Właściciele firmy, do której należała fabryka"? Przecież fabryka należy do Tomasa... Czyli, że... Nie, to przecież niemożliwe. Tomás nigdy nie pozwoliłby, aby jakikolwiek człowiek zginął z powodu jego firmy... To na pewno jest jakaś pomyłka.Wina nie może leżeć po jego stronie. Ale przecież mama by mnie nie okłamała...
- Esperanzo, jesteś tutaj? - słyszę jak drzwi się otwierają. - To ja, Tomás.
Udaję, że tego nie słyszę. Moje oczy są pełne łez. Nie wierzę, że to wszystko tak wyglądało. Koniecznie muszę obejrzeć to nagranie. Jak najszybciej. A z nim nawet nie chcę się widzieć. Nie teraz. Nie, dopóki nie poznam całej prawdy.
- O, tu jesteś - mówi wchodząc do pomieszczenia, w którym właśnie się znajduję. - Co się stało? Dlaczego płaczesz? - pyta podchodząc do mnie.
Unosi swoją dłoń do mojego policzka chcąc go wytrzeć z łez, lecz ja szybko się odsuwam przytulając list od mamy do piersi.
- Co to jest? - dopytuje wskazując kartkę.
- Doskonale powinieneś wiedzieć - rzucam pociągając nosem.
- Ale nie wiem. Powiesz mi o co chodzi?
- Jeszcze teraz udajesz, że nic na ten temat nie wiesz, tak? - denerwuję się. - Nie mów, że nic nie
wiedziałeś o tym, że fabryka w La Merced truje ludzi.
- Fabryka truje ludzi?
- No jasne... Przecież ty nic na ten temat nie wiesz... Tak samo jak na ten, że moja mama zmarła właśnie z tego powodu! - denerwuję się. - Wiesz co ci powiem? Miałeś rację, nigdy nie powinnam była się z tobą zaprzyjaźniać. To był błąd. A wiesz dlaczego? Bo jesteś potworem.
Nagle słyszę trzask. To drzwi. Ktoś wszedł do środka. Zerkam nieśmiało na Tomasa. Skoro on stoi obok mnie, to kto mógł się tutaj pojawić...?
- Co to było? - szepczę przestraszona.
- Spodziewałaś się kogoś oprócz mnie?
- Nie... - odpowiadam przestraszona.
Dopiero w tym momencie ksiądz zauważa mój strach. Okropnie się boję. Zdaję sobie sprawę z tego, kto to może być, ale wolę, żeby jednak nie była to ta osoba.
Tomás pochodzi do ściany i wygląda zza niej. Po chwili pokazuje mi ręką, abym podeszła. Kroki stawiam po ciuchu, bo okropnie się boję, że gdy tylko źle nadepnę, zrobi się ogromny hałas.
- Wyjrzyj - prosi, gdy stoję już obok niego. - Znasz tego mężczyznę?
Wystawiam niepewnie głowę. Niech to szlag. Moje przypuszczenia niestety się sprawdziły. To ten typ, który mnie śledzi. Muszę stąd uciekać. Jak najszybciej muszę znaleźć się z powrotem w klasztorze. Chcę tam być. Chcę znowu czuć się bezpieczna. Tylko jak mam to zrobić?
- Znasz go? - powtarza Tomás.
I co ja mam teraz zrobić? Powiedzieć mu prawdę? Przecież zawsze bezgranicznie mu wierzyłam... Ale teraz, po liście mojej mamy... Sama nie wiem, co mam myśleć...
- Esperanzo, odpowiedz - nalega.
- Muszę stąd uciekać - rzucam. - Nie może wiedzieć, że tu jestem.
Patrzy na mnie przez chwilę z przerażeniem.
- Pomogę ci - mówi. - Dokąd prowadzą te schody?
Po co mu to wiedzieć? Powinnam uciekać. Ruszyć biegiem do wyjścia. A nie wbiegać na górę. A co... A co jeśli to pułapka? Może to, że Tomás i ten facet znaleźli się tutaj w tym samym czasie to nie przypadek? Nie, to na pewno nie jest przypadek. Oni to wszystko zaplanowali. Wiedzieli, że będę sama w domu. Wtedy pojawi się ten mężczyzna i ojciec Tomás, który rzekomo będzie chciał mi pomóc, a tak naprawdę wpędzi mnie w jeszcze większą pułapkę. Muszę stąd jak najszybciej wiać. Nastawiam się do opuszczenia pokoju i gdy już mam to zrobić czuję jak Ortiz chwyta mnie za rękę. Zaczynam panikować. Boże, proszę, pomóż mi... Błagam... Wiem, że już wiele razy prosiłam cię o pomoc, ale nie możesz mnie teraz zostawić... Nie w tej chwili...
- Nie rób tego, chcesz dać mu się złapać? - pyta. - Dokąd prowadzą te schody? - powtarza.
- Mam ci powiedzieć, po to, żebyś ułatwił sobie całą sprawę? - rzucam wyszarpując swoją dłoń. - Nie ma mowy.
- Esperanzo, co ty wygadujesz? Chcę ci pomóc.
- Pomóc? Tak samo jak ty i twoja firma chciała pomóc mojej mamie dając jej pracę, która później ją zabiła? Nie, dzięki.
- Jeśli stąd wyjdziesz masz pewność, że tamten facet cię zobaczy - nagle słychać kaszlnięcie na korytarzu. - Nie chcę, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda. Ufasz mi? - pyta patrząc mi prosto w oczy.
Tak bardzo chcę mu odpowiedzieć, że nie. Stracił moje zaufanie...
- Na strych - odpowiadam.
Ponownie łapie mnie za rękę i wbiegamy po schodach na górę. Tomás puszcza mnie w drzwiach, a następnie zamyka je za nami na klucz. Zapala światło i rozgląda się przez krótką chwilę po pomieszczeniu. Dostrzega w kącie starą szafę i podchodzi do niej. Próbuje ją przesunąć, lecz bezskutecznie. Jest dla niego za ciężka.
- Pomożesz mi? - pyta.
Nie zastanawiając się podchodzę do niego i pomagam mu pchać. Wspólnymi siłami udaje się nam podsunąć ją  pod drzwi. Zaraz po tym ksiądz wyciąga z kieszeni komórkę i wybiera jakiś numer.
- Gdzie dzwonisz?
- Na policję.
- Nie dzwoń - rzucam. - On nie może wiedzieć, że ja tu byłam. Proszę, nie rób tego.
- Spokojnie...
- On naprawdę nie może się dowiedzieć, że ktoś tu był.
- To w takim razie, co mam zrobić?
- Nie wiem... - odpowiadam. - Ale musisz mi pomóc. Obiecałeś. Zaufałam ci. Nie możesz mnie teraz zawieść.

Hej! I co? Jak się Wam podobał rozdział? Myślicie, że Tomi może być winny śmierci mamy Esperanzy? I co się dalej wydarzy? Czy ojciec Tomás rzeczywiście pomaga mężczyźnie, który szuka Juli czy naprawdę chce jej pomóc? Hm...

Do zobaczenia w następnym ♥


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz