środa, 12 października 2016

Rozdział 23 - Przed chwilą złożyłam rezgnację. Od jutrzejszego poranka nie będę się już tutaj kręcić

- Dlaczego mnie matka wezwała? - pytam. - Coś się stało?
- Można tak powiedzieć. Usiądź proszę - wskazuje krzesło.
Zajmuję dane miejsce i opieram się rękoma na biurku. Jej mina sugeruje, że zapowiada się poważna rozmowa.
- Dobrze, że sprawa twojej mamy została w końcu rozwiązana - zaczyna.
- Tak. Nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa. Prawie wszystko poszło po mojej myśli. Gdyby nie to, że próbowano wkręcić w to ojca Tomasa, to powiedziałabym nawet, że wszystko wyszło bardzo dobrze.... - uśmiecham się lekko. - Do czego zmierzasz?
- Skoro nie grozi ci już żadne niebezpieczeństwo powinnaś opuścić klasztor.
Słysząc to zdanie dosłownie mnie zamurowało. Tak, od samego początku do tego dążyłam, ale nie zdawałam sobie sprawy, że nastąpi to o wiele szybciej niż myślałam... Że tak teraz? Że już?
- Nie chcę, żeby to brzmiało w sposób, jakbym cię wyganiała, bo tak nie jest. Po prostu nie powinnaś już dłużej udawać nowicjuszki. To niesprawiedliwe wobec Boga i pozostałych sióstr, które myślą, że tak naprawdę nią jesteś.
- Wiem - przytakuję. - Masz rację. Jutro rano już mnie tu nie będzie.
- Uwierz, naprawdę cię stąd nie wyrzucam. Jeśli nie masz się gdzie podziać, to zostań tu jeszcze trochę. Po prostu zrezygnuj z noszenia habitu.
- Będzie lepiej jeśli wrócę do La Merced - wzdycham. - Dziękuję, że pozwoliłaś mi się tu schować. Wybacz, ale teraz pójdę do swojego pokoju. Spakuję się.
- Nie ma sprawy. Tylko nie wychodź rano bez słowa.
- Spokojnie, nie wyjdę - obiecuję.
Ruszam w stronę sypialni, którą jeszcze dziś mogę nazwać swoją. Od jutra wszystko się zmieni... Nagle zauważam, że do drzwi idzie biskup. Dlaczego on tutaj jest? I o tak późnej porze?
- Dobry wieczór - witam się. - Co ekscelencja tutaj robi? - pytam.
- Byłem na rozmowie z ojcem Tomasem - odpowiada. - Dobrze, że cię spotkałem, ponieważ z tobą również chciałem coś omówić.
- W takim razie może przejdziemy do biura? Nie rozmawiajmy tutaj.
- Nie, nie. To dosłownie kilka słów - rzuca. - Chciałem cię tylko zapytać, czy jesteś pewna swojej wiary, swojego powołania?
- Dlaczego ksiądz o to pyta? - dziwię się.
- W żaden sposób nie chcę cię urazić - zapewnia. - Wydajesz mi się osobą, która ma pełno planów i pomysłów, przez co nie jest przekonana do takiego życia. Mogę być w błędzie, ale...
- Nie, nie jest ksiądz - odpowiadam wtrącając się. - Przed chwilą złożyłam rezygnację. Od jutrzejszego poranka nie będę się już tutaj kręcić - oznajmiam.
- Naprawdę?
- Tak - wzdycham. - A teraz przepraszam, ale muszę pójść się spakować. Powinnam jak najszybciej się stąd wynieść.
- Oczywiście, rozumiem. Szczęść Boże.
- Szczęść Boże - żegnam się i odchodzę.
Teraz to wszystko ma się niby zakończyć? Tak po prostu schowam swoje rzeczy do plecaka, ściągnę z siebie habit i wyjdę? Zostawiając to wszystko co się tutaj zdarzyło i mogłoby się wydarzyć gdybym została? Zostawię Concepción, Clarę, Dianę, Nieves? No i przede wszystkim Tomasa, który przez ostatnie kilkadziesiąt tygodni wymalowywał uśmiech na mojej twarzy i sprawiał, że czułam się inaczej niż dotychczas? To nie jest takie proste, na jakie wyglądało gdy o tym myślałam wcześniej...
Przechodzę obok pokoju Tomasa. Widzę, że światło się u niego świeci, czyli raczej jest w środku. Zastanawiam się przez moment czy powinnam tam wejść. Jestem prawie pewna, że tak, ale jednak coś wewnątrz mnie podpowiada mi, że nie powinnam tego zrobić. Coś mi mówi, że biskup Marcucci był u niego w sprawie prywatnej, a nie dotyczącej Kościoła. I co więcej - że to miało związek ze mną. Mimo to decyduję się i pukam do drzwi. Po chwili słyszę wyraźne "proszę".
- To ja - mówię wchodząc. - Przyszłam z tobą porozmawiać - oznajmiam.
- Nie możemy zrobić tego kiedy indziej? Jestem bardzo zmęczony i właśnie kładłem się spać - rzuca podnosząc się z klęcznika.
- Zajmę naprawdę tylko chwilę - nalegam.
- Esperanzo, doskonale wiesz, że powinniśmy zachować między sobą dystans. Byliśmy zbyt blisko i zrobiliśmy coś, czego nie...
- Ja nie przyszłam, żeby mówić o tym - przerywam mu. - Mam naprawdę coś ważnego do powiedzenia.
- W takim razie słucham.
- Nie wiem, jak mogę ci o tym powiedzieć, ale chyba powiem prosto z mostu, bo nie chcę przeciągać - zaczynam. - Jutro wyjeżdżam.
- Dokąd? Na jak długo?
- Do La Merced. Na jak długo jeszcze nie wiem, okaże się, ale najprawdopodobniej na zawsze.
- Jak to na zawsze? - dziwi się. - Przecież w La Merced nie ma klasztoru.
- Tak. Właśnie w tym rzecz, że... - wzdycham - Nie jestem już nowicjuszką - ściągam kornet z głowy. - Po tym wszystkim co się działo w ostatnim czasie stwierdziłam, że na to nie zasługuję.
- Każdy zasługuje jeśli tylko chce.
- Sądzę, że moje powołanie niestety gdzieś wygasło. Nigdy nie myślałam, że to się stanie, a jednak. Złożyłam już wymówienie. Jutro rano już mnie tutaj nie będzie.
- Cóż. To tylko i wyłącznie twoja decyzja. Wiedz jednak, że będzie nam tu ciebie brakować.
- Mnie również będzie pusto bez tego wszystkiego - mówię. - O 8:13 mam pociąg na głównym dworcu.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Bo chciałabym, żebyś tam przyszedł.
- Postaram się, ale niczego nie obiecuję.
- Proszę, to dla mnie naprawdę ważne.
- Wiesz, że my...?
- ... nie powinniśmy być blisko? - kończę jego zdanie. - Wiem, ale nie wydaje mi się, że przez to, że pożegnamy się jutro rano zrobimy coś niewłaściwego. Tomás, proszę. Jeśli nie chcesz tego zrobić dla mnie jako twojej znajomej, to zrób to dla mnie jako zakonnicy.
- Problem w tym, że ty już nią nie jesteś - stwierdza.
- Dobrze, w takim razie, jeśli nie chcesz, to nie będę cię do tego zmuszać. Zależało mi na tym, ale trudno. Cześć - rzucam i wychodzę.
Wchodzę do swojego pokoju i siadam na łóżku. Wzdycham. Ostatnia noc spędzona tutaj. Odkąd tylko się tutaj pojawiłam wiedziałam, że muszę wszystko jak najszybciej załatwić, żebym tylko mogła opuścić to miejsce. Jednak teraz, gdy ta chwila jest już tak blisko... Okropnie nie chcę, żeby nadeszła...
- Wyjeżdżasz? - nagle do pokoju wbiega rozemocjonowana Clara. - Jak to? Dlaczego?
- Wszystko się już wyjaśniło. Nie mam po co dłużej tu być.
- Nie masz po co? A Diana i Nieves? Matka przełożona? Ja?
- Wy wszystkie jesteście dla mnie bardzo ważne, ale po prostu nie mogę tu już dłużej przebywać...
- Jeśli chcesz, porozmawiam z Concepción. Ona na pewno coś wymyśli i będziesz mogła tu jeszcze zostać.
- Nie, dziękuję Claro, ale nie mogę. To miejsce jest dla osób, które chcą swoje życie poświęcić Bogu. Przez kilka miesięcy udawałam taką osobę tylko dlatego, że potrzebowałam schronienia. Bóg może mi to wybaczy, lecz gdybym została tu wbrew jego woli, to dręczyłoby mnie sumienie. Kto wie, może kiedyś się nawrócę i zdecyduję tu wrócić? Nigdy nie wiadomo. Jednak na chwilę obecną muszę się stąd wyprowadzić.
- Jesteś pewna tego, co mówisz?
- Jak najbardziej.
- Ekm, w takim razie nie pozostaje mi nic więcej, jak życzyć ci powodzenia.
- Dziękuję - odpowiadam. - Nie tylko za to, ale za wszystko co dla mnie robiłaś każdego dnia i za to, że po prostu byłaś.
- Nie ma za co. Cieszę się, że miałam okazję cię poznać - uśmiecha się ze łzami w oczach. - Obiecaj chociaż, że będziesz do mnie dzwonić. Przynajmniej raz w miesiącu, żebym była pewna, że nic ci nie jest.
- Obiecuję, a teraz wybacz, ale chciałabym pójść spać. Muszę jutro wstać o wczesnej porze, a jeszcze czeka mnie pakowanie.
- No tak... - wzdycha. - Dobranoc.
- Dobranoc - powtarzam i przytulam ją do siebie.
Clarita opuszcza pomieszczenie, a ja siedzę chwilę zamyślona. Będę za nimi wszystkimi strasznie tęsknić. Nawet za tą okropną Genovevą, która nigdy mnie nie lubiła i zawsze chciała mi dokuczyć. Wzdycham i podnoszę się z łóżka, a następnie ruszam do łazienki, gdzie biorę szybki prysznic i przebieram się w piżamę.
Piętnaście minut później leżę w łóżku i już prawie zasypiam, gdy rozbudza mnie odgłos mojego telefonu. SMS. O tej porze? Może to coś ważnego? Podnoszę się i biorę komórkę do ręki.
Tomás: Śpisz?
Tomás: Nie mogę zasnąć. Myślę o twoim jutrzejszym wyjeździe.
Tomás: Przepraszam, nie wiem, dlaczego to napisałem. Zapomnij.
Chciałabym coś mu odpisać tylko czy to ma sens? Wpatruję się przez kilka sekund w wyświetlacz, po czym podłączam telefon ponownie do ładowarki i kładę głowę na poduszce. Nawet nie wiem ile czasu mija zanim odlatuję do krainy snu. Jestem przekonana, że niewiele.

- Tomás - uśmiecham się na jego widok. - Jednak zdążyłeś. Nawet nie wiesz, jak się z tego powodu cieszę.
- Przyszedłem, bo chcę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.
- Tak?
- Chcę być z tobą.
- Słucham?
- Dobrze słyszałaś. Chcę być z tobą. Teraz, za miesiąc, dwa, rok, dziesięć lat. Nie chcę, aby jakiś inny mężczyzna miał cię przy swoim boku.
- Jesteś pewny tego co mówisz?
- Jeszcze nigdy w życiu nie byłem aż tak pewny - mówi podchodząc bliżej. - Proszę, bądź moja. Jeśli się zgodzisz ja będę twój. Na zawsze.
- A co z klasztorem?
- Nic więcej się nie liczy jeśli mogę mieć cię przy sobie.
- Tomás...
- Będę twoim krzykiem i ciszą. Będę twoim chłodem i ciepłem. Będę twoją ziemią i niebem, twoim
ptakiem w locie, twoimi ustami słodkimi jak miód. Będę twoją złotą bajką. Będę twoim królestwem i twoim królem. Będę twoim wyśnionym mężczyzną, którego pragnęłaś*. Obiecuję. Tylko powiedz mi, że tego chcesz - prosi dotykając mojego policzka.
- Chcę - odpowiadam, a wtedy nasze usta łączą się we wspólnym pocałunku.

- Kanapki i herbatę wzięłaś?
- Wzięłam.
- A różaniec?
- Też.
- A tę książkę, którą ci rano dałam?
- Mam - odpowiadam. - Dziewczyny, naprawdę nie musicie się aż tak o mnie martwić. Jestem już dużą dziewczynką potrafię o siebie zadbać.
- Co nie znaczy, że nasza pomoc ci się nie przyda - wtrąca Nieves. - Oj, wybacz. Nie chcemy być natrętne. Po prostu chcemy ci pomóc.
- Rozumiem to i doceniam. Naprawdę - uśmiecham się. - Pamiętajcie przypominać matce przełożonej o lekarstwach wieczorem, bo lubi o nich zapominać.
- Jasne.
Odpowiedź nowicjuszek jest częściowo zagłuszona przez pociąg, który właśnie wjeżdża na peron. Zerkam na niego, aby upewnić się, że to ten, którym będę jechać.
- Naprawdę musisz jechać? - pyta się Diana.
- Naprawdę. Ale obiecuję, że będę was odwiedzać - unoszę kąciki ust. - Nie wiecie czy ojciec Tomás się pojawi? Za trzy minuty odjeżdża mi pociąg.
- Nie wiemy. Pytałyśmy się go rano, czy się będzie, ale odpowiedział, że może.
- W takim razie chyba nie ma sensu, żebym dłużej na niego czekała, bo jeszcze nie zdążę. Dziękuję, że byłyście ze mną przez cały czas. Bardzo was pokochałam przez te kilka miesięcy, wiecie? - mam łzy w oczach. - Będę tęsknić.
- My również - przytulamy się do siebie. - Miłej podróży. Zadzwoń jak dojedziesz.
- Oczywiście. Do zobaczenia.
Odwracam się, poprawiam plecak i idę przed siebie prosto do pociągu. No tak, nie zdążył... Czyli jednak mój sen nie był proroczy... A szkoda, bo serio mi się podobał i nie miałabym nic przeciwko temu, żeby znalazł swoje odwzorowanie w rzeczywistości. Ciekawe tylko, czy naprawdę nie zdążył, czy po prostu nie chciał zdążyć? Bo przecież oby dwie opcje są prawdopodobne... Niestety, chyba się już tego nie dowiem. Trudno. Najwyższy czas zacząć żyć życiem, jakim miałam żyć. Sprawa mamy została wyjaśniona. Mogę na spokojnie zająć się swoimi sprawami i odnaleźć się w nowej rzeczywistości z daleka od klasztoru. I od niego. Tak, w szczególności od niego...

* - refren "Seré" Luciano Pereyry.

Uhuhuhuhu, ile tu się dzisiaj wydarzyło. Esperanza wraca do La Merced zostawiając habit i Tomasa w klasztorze w Buenos Aires. Jednak, jak myślicie? Czy to wszystko naprawdę się już zakończy? Czy Tomi jeszcze kiedykolwiek odezwie się do byłej nowicjuszki? Tego dowiecie się w najbliższej przyszłości ;).

Do piątku ♥

2 komentarze: