- Jest ojciec Tomás? - pytam przebywającą w pomieszczeniu Concepción.
- Nie ma go, wyszedł.
- Mówił dokąd idzie? - dopytuję.
- Powiedział, że na spacer. Potrzebował się przejść - odpowiada. - Coś się stało?
I w tamtym momencie w głowie pojawiło się pytanie, czy powinnam wyjść go poszukać czy posiedzieć tutaj i poczekać. Bardziej rozsądna byłaby pierwsza opcja, lecz ja wolę wybrać drugą.
- Nie, nie... Dziękuję - rzucam i chcę wyjść.
- Wyglądasz na zmartwioną - dodaje nim zdążę opuścić pomieszczenie.
- Okazało się, że ksiądz Tomás jest niewinny. W żaden sposób nie przyczynił się do śmierci mojej mamy.
- To wspaniale! - cieszy się przełożona.
- Owszem. Jednak teraz czeka mnie bardzo trudna rozmowa z nim i chcę mieć jak najszybciej za sobą. Muszę... - wzdycham. - Muszę go przeprosić.
- No tak... W takim razie życzę ci powodzenia.
- Dziękuję - mówię i przechodzę przez drzwi.
Biorę mój płaszcz z wieszaka i ruszam w drogę.
- Tutaj jesteś - mówię do siebie.
Tomás stoi na mości w pobliskim parku. Coś podpowiadało mi, żebym właśnie tam go poszukała i dobrze, że to zrobiłam. Opiera się rękoma o barierki i patrzy w płynącą wodę. Pewnie jest zamyślony. Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebym do niego podeszła. Kurczę, nie. Muszę to zrobić. Na pewno jest na mnie zły, że wykrzyczałam mu tyle niemiłych słów. Nie chcę, żeby się zadręczał.
Po cichu idę w jego stronę. Wchodzę na most, lecz on na mnie nie spogląda. Zatrzymuję się obok niego i również wpatruję się w rzekę.
- Dobrze się myśli w takim miejscu - mówię. - Cisza, spokój, świeże powietrze... Idealne warunki do nabrania sił... Do przemyślenia ważnych rzeczy... sukcesów i błędów...
Nieśmiało na niego zerkam i widzę, że on również na mnie patrzy. Oczy ma całe załzawione i spuchnięte. Czy to moja wina? Nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo mogę go urazić swoimi słowami. Z resztą nawet o tym nie myślałam. Może nawet trochę chciałam, żeby cierpiał? Nie, przecież to okropne. Ekm, ale właśnie tak było...
- Jak się czujesz? - pytam.
- A po co ci to wiedzieć? - odpowiada. - Chcesz to wykorzystać przeciwko mnie? Z resztą to i tak nie ważne. Już nic nie ma dla mnie znaczenia. Czuję się okropnie. Nie chce mi się żyć. Gdybym mógł, najchętniej bym się go pozbawił, ale tego nie zrobię, bo to grzech. Ciężki grzech, z którego nie mógłbym się wyspowiadać.
Słysząc te słowa serce łamie mi się na kilkaset małych kawałków. Jak ja mogłam mu nie wierzyć? Przecież to naprawdę jest dobry człowiek, który nigdy nie chciał skrzywdzić swojego bliźniego.
- Proszę, nie mów tak - czuję, że jestem bliska płaczu. - Chciałam cię przeprosić. To co ci powiedziałam było okropne. Nie wiem, jak mogłam wypowiedzieć takie słowa wprost do ciebie.
- Bardzo mnie zraniłaś - oznajmia z powrotem zerkając w dal.
- Wiem. I jest mi strasznie źle z tego powodu.
- Nazwałaś mnie potworem - szepcze wpatrując mi się prosto w oczy.
- Tak, wiem - łzy zaczynają płynąć mi po policzkach. - I naprawdę tego żałuję. Powiedziałam tak wiele okropnych słów do ciebie, a ty nic nie zrobiłeś. Nie wiem, jak mogłam w ogóle cię o to posądzić. Nie zasługuję na wybaczenie, ale mimo to chcę cię przeprosić. Zależy mi na tobie. Tak samo, jak na mojej mamie. A czasami, gdy ktoś jest dla mnie ważny jestem w stanie poświęcić dla tej osoby wszystko zapominając przy tym o innych - pociągam nosem. - Nie zasługuję na ten habit - oznajmiam ściągając kornet z głowy. - Nie zasługuję na niego tak samo, jak nie zasługuję ciebie - przygryzam wargę. - Przepraszam cię. Naprawdę cię przepraszam - mówię i schodzę z mostu.
- Niech ksiądz się postawi na moim miejscu - odwracam się jeszcze do niego. - Z resztą powinien
ksiądz po części wiedzieć, jak się czuję. Nie mam rodziców, tak samo jak ksiądz. Oboje z tego powodu cierpimy identycznie. Nie ważne, że księdza rodzice zginęli ponad dwadzieścia lat temu, a moja mama kilka miesięcy. Ból zawsze jest taki sam. Dlatego powinien ksiądz wiedzieć, co czuje i spróbować mnie zrozumieć. Kiedy traci się najbliższych nie myśli się o innych.
Nie tak sobie to wyobrażałam. Tak właściwie, to nie wyobrażałam sobie nic. Ale na pewno nie spodziewałam się tego. Byłam pewna, że nie wybaczy mi od razu, ale jakoś tak... Czułam się rozczarowana... Jednak gdzieś tam w środku miałam nadzieję, że rozwiąże się to jak najszybciej. Niestety, pomyliłam się...
- Tak, wygląda pani prześlicznie - uśmiecham się. - Nigdy w życiu nie widziałam piękniejszej panny młodej.
- Założę się, że mówi to siostra każdej kobiecie biorącej tutaj ślub.
- Niekoniecznie. To pierwszy ślub odkąd jestem w tym klasztorze - odpowiadam śmiejąc się. - Stresuje się pani?
- Odrobinę. To chyba normalne, prawda?
- Oczywiście. W końcu nie zawsze wyznaje się swoją miłość wobec drugiej osoby przed Panem - odpowiadam.
- Tak. Gustawo jest chrześcijaninem z krwi i kości. Jest bardzo przywiązany do Boga, dlatego wiem, że dzisiejszy dzień jest dla niego ważny. Z resztą nie tylko dla niego, bo dla mnie również. Nie mogę uwierzyć, że za kilka minut oboje będziemy stali przed ołtarzem. Nie wiele by brakowało, a spotkalibyśmy się po jego dwóch stronach.
- Co ma pani na myśli? - dopytuję pomagając jej poprawić sukienkę.
- Gus miał zostać księdzem - oznajmia.
- Naprawdę? - pytam zaskoczona.
- Tak. Poznaliśmy się kiedy był na ostatnim roku w seminarium. Dokładnie miesiąc przed jego egzaminami. No i od razu coś zaiskrzyło. Czuliśmy coś, czego on, jako przyszły duchowny, nie powinien odczuwać. Ale stało się. Podjął spontaniczną decyzję, która opierała się na naszych uczuciach, ale nie ani przez moment, przynajmniej tak mi się wydaje, tego nie żałował. A teraz jesteśmy tutaj, gdzie jesteśmy - kobieta unosi delikatnie kąciki ust. - Miłość Boska może jest ogromna i przetrwa wszystko, ale nie wygra z miłością ludzką.
Zamyślam się przez moment. A co jeśli...?
- Przepraszam - do pomieszczenia wchodzi Diana. - Już czas. Ksiądz już czeka.
- W takim razie chodźmy - mówię. - Zanim się pani rozmyśli - rzucam żart na rozluźnienie.
- Dobrze powiedziane - odpowiada i wychodzimy.
Wchodzę do kaplicy przez zakrystię i czekam aż w sali pojawi się panna młoda. Drzwi otwierają się i staje w nich kobieta w prześlicznej białej sukni i idzie, razem ze swoim ojcem, w stronę ołtarza. Kiedy są już blisko zatrzymują się. Tata podchodzi do ławki i zajmuje swoje miejsce, a kobieta podchodzi do swojego przyszłego męża.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj, aby połączyć węzłem małżeńskim obecną tutaj parę. Ano, Gustawo - ksiądz zwraca się bezpośrednio do nich. - Zdecydowaliście się przypieczętować swoją miłość przed Panem.
Patrzę na Tomasa, który przewraca kartkę i zaczyna odczytywać z niej słowa mówiąc część z pamięci.
- Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współdzieli się z prawdą*.
Przygryzam wargi, a na mojej twarzy maluje się smutek i przygnębienie. Kilka dni temu powiedziałam mu, że go kocham, a zaraz po tym oskarżyłam go o przyczynienie się do śmierci mojej mamy...
- Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie*.
Tak strasznie mi na nim zależy... Chcę, żeby był blisko. Odkąd tylko go poznałam okropnie tego chciałam. A mimo to musiałam to wszystko zepsuć...
- Czy ty Ano, bierzesz sobie obecnego tutaj Gustawa, za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuścisz go aż do śmierci?
- Tak - odpowiada uśmiechnięta kobieta.
- A czy ty Gustawie, bierzesz sobie Anę, za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuścisz jej aż do śmierci?
- Tak.
- Tak im dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy Jedyny i wszyscy święci. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Małżeństwo przez was zawarte, ja powagą Kościoła katolickiego potwierdzam i błogosławię w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
- Amen.
- Możecie się pocałować.
Para składa sobie pocałunek na ustach i zaczyna grać muzyka. Przyszła kolej na moją piosenkę. Młodzi zaczynają powolnym krokiem schodzić z ołtarza, a Tomás spogląda na mnie. Zaczynam śpiewać.
Seré tu grito y silencio, seré tu frío y calor, seré tu tierra y tu cielo, tu pájaro en vuelo. Por ti seré. | Będę twoim krzykiem i ciszą, będę twoim chłodem i ciepłem, będę twoją ziemią i niebem, twoim ptakiem w locie. Dla ciebie będę. |
- Powodzenia na nowej drodze życia - mówię przeciskając się pomiędzy wszystkimi gośćmi. - Oboje byliście piękni.
- Dziękujemy siostro - odpowiadają. - Dziękujemy również za piosenkę. Była wspaniała.
- Nie ma za co dziękować - uśmiecham się. - Oby wam się powodziło. Trzymajcie się. Z Bogiem.
- Z Bogiem.
Wracam do kaplicy. Zatrzymuję się w wejściu i patrzę na ołtarz, przy którym jeszcze chwilę temu dwoje ludzi obiecywało sobie miłość do końca życia. Też bym tak kiedyś chciała. Niestety wiem, że to jest niemożliwe. Nie dlatego, że jestem nowicjuszką, bo wcale nie jestem. Tylko dlatego, że mogę stanąć tam tylko z jednym mężczyzną, którym jest...
- Esperanzo, jeszcze tutaj jesteś? - słyszę nagle. - Myślałem, że wyszłaś porozmawiać z nowożeńcami.
Zerkam w bok i widzę ojca Tomasa. To nie przypadek, prawda?
- Tak, przed chwilą z nimi rozmawiałam - oznajmiam podchodząc do niego bliżej. - Ceremonia była cudowna.
- Zgodzę się z tobą.
- Młodzi wyglądali bardzo ładnie, księdza kazanie było takie... - szukam dobrego słowa. - Poruszające.
- Twoja piosenka również - dodaje, a ja czuję, że się rumienię. - Możemy porozmawiać?
- Właśnie to robimy.
- Racja, ale myślałem bardziej o naszych prywatnych sprawach - poprawia się. - Nie masz racji.
- Z czym? - pytam, bo nie rozumiem o czym mowa.
- Nie masz racji mówiąc, że nie zasługujesz na habit i na mnie - wyjaśnia. - Jesteś dobrą osobą i jak każdy możesz popełniać błędy. To zrozumiałe, że słuchałaś się swojej mamy i nie powinienem był się na ciebie za to obrażać. Ale postaraj się również mnie zrozumieć. Byłaś, nadal jesteś, dla mnie ważna, a twoje słowa mnie zraniły. Mimo to nie potrafiłbym ci nie wybaczyć.
- To znaczy, że pomiędzy nami jest dalej w porządku?
- Wydaje mi się, że tak.
- Jak dobrze - rzucam przytulając się do niego. - Tak strasznie mi ciebie brakowało. Jeszcze raz przepraszam za wszystko.
- Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma - szepcze mi na ucho.
Odsuwam się od niego i patrzę na niego nieśmiało, lecz z uśmiechem.
- Ja ciebie też - odpowiadam.
* - pierwszy list do Koryntian, 13, 4-8
Dzień dobry, dobry wieczór! I co sądzicie? Muszę się Wam przyznać, że ja jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału. Fragmenty z Pisma Świętego nadały bardzo dobrego klimatu, tak samo jak piosenka, którą napisał Luciano Pereyra specjalnie dla telenoweli. Ale to tylko moje zdanie ;)
Do następnego ♥
Super rozdział.
OdpowiedzUsuńMajka<3
Dzięki :)
Usuń