środa, 5 października 2016

Rozdział 19 - Ale tak być nie powinno. Nie potrafię nad tym zapanować

Siedzimy w samochodzie. Jesteśmy w drodze do Buenos Aires. Z jednej strony niezmiernie się cieszę, że już wracamy. Wątpię, że przypadkiem było to, że tamten niebezpieczny mężczyzna pojawił się w moim domu tego samego dnia i o tej samej porze co ja. W klasztorze przynajmniej czuję się kilka razy bardziej bezpieczna niż sama na ulicy. Pomimo tego, że w habicie raczej ciężko mnie rozpoznać to i tak zawsze gdy gdzieś wychodzę, przez głowę przechodzi mi myśl, że mogę się spotkać z nieodpowiednią osobą i nie skończy się to w najlepszy dla mnie sposób.
Po tym, jak ten typek dobijał się do nas odczekaliśmy godzinę. Następnie siedzieliśmy piętnaście minut w ciszy, aby stwierdzić po odgłosach, czy nikt się gdzieś tam jeszcze nie kręci. Gdy stwierdziliśmy, że nie, podnieśliśmy szafę i przestawiliśmy ją nieco tak, aby dało się przejść. Zaraz po tym Tomás poszedł na zwiady. Nie znalazł nikogo, więc zdecydowałam się wyjść. Zeszłam schodami na dół, do sypialni. Zerknęłam w pudełko z pamiątkami mojej mamy, ale raczej nic nie zostało jej zabrane. Byłam o tyle mądrzejsza, że pamiętnik schowałam w habit, więc wiedziałam, że jeśli ja jestem bezpieczna, to on też. Później opuściliśmy dom, wsiedliśmy do samochodu i wyruszyliśmy w drogę.
- Nie jesteś głodna? - pyta Tomás. - Może zatrzymamy się gdzieś na obiad, a raczej taką większą kolację?
- Nie, jedźmy. Chcę jak najszybciej być z powrotem w zakonie.
- Naprawdę nie burczy ci w brzuchu? Ja jestem potwornie głody.
W tym momencie zaczynam odczuwać piekielny głód. No tak. Jestem. Ale nie chcę żadnego postoju. No bo co jeśli tamten facet tylko na to czeka? Jedzie zaraz za nami i gdy tylko będzie miał okazję to spróbuje mi coś zrobić? Może właśnie dlatego ksiądz aż tak nalega? Może działa w spisku i miał za zadanie sprawić, że mu zaufam, a później to wykorzystać, żeby... Nie, chwila. Powiedziałam mu, że mu ufam. Przynajmniej do czasu aż wrócimy do stolicy. Później dowiem się czy rzeczywiście powinnam się trzymać z daleka od niego, ale na razie nie będę o tym myśleć, bo przecież, gdyby nie on, to kto wie, co działoby się teraz ze mną?
- Burczy - odpowiadam. - Ale chcę jak najszybciej być na miejscu... - wzdycham. - Możemy podjechać do jakiegoś sklepu spożywczego zamiast do restauracji? Tam kupimy coś, co będziemy mogli zjeść w samochodzie.
- Skoro aż tak ci zależy, to nie ma problemu.
- To wspaniale.
- Wiem, że nie powinienem pytać, ale... kim był tamten mężczyzna? Dlaczego musiałaś się przed nim chować i to na dodatek tak, żeby w ogóle nie wiedział, że tam byłaś?
Chciałabym mu powiedzieć całą prawdę, ale nie mogę. I nie tylko dlatego, że nie zbyt mu ufam po tym, co przeczytałam w pamiętniku mamy, ale po prostu nikt nie może wiedzieć, a na chwilę obecną za dużo osób już o tym wie...
- Ten facet kiedyś...
- Tylko proszę cię, nie kłam - przerywa mi.
- Ym... - przełykam ślinę. - Nie mogę ci powiedzieć. Jeszcze nie teraz. Obiecuję, że gdy tylko będę mogła to opowiem ci wszystko ze szczegółami, ale na chwilę obecną nie mogę tego zrobić pomimo, że naprawdę chcę.
- Czy grozi ci jakieś niebezpieczeństwo? - pyta zatroskany.
No i co ja mam mu teraz powiedzieć? Jeśli powiem, że tak, to zacznie się o mnie jeszcze bardziej martwić, a jeśli powiem, że nie to skłamię, a na dodatek pewnie mi w to nie uwierzy.
- Patrz, tam jest jakiś spożywczak - rzucam zmieniając temat. - Zatrzymajmy się tam.
- Esperanzo, nie odpowiedziałaś mi na pytanie - mówi. - Czy grozi ci jakieś niebezpieczeństwo?
- Tak, ale w klasztorze jestem bezpieczna - odpowiadam.
Tomás parkuje samochód na parkingu przed sklepem. Wysiadamy z pojazdu i wchodzimy do środka. Rozglądam się przez moment. Całkiem duży ten sklepik. Biorę koszyk i idę przed siebie. Dochodzę do półki z produktami, które z chęcią bym zjadła, lecz nie pakuję ich od razu.
- Nie mam pieniędzy - oznajmiam. - Matka przełożona mi nic nie dała.
- Nie przejmuj się tym. Bierz co chcesz. Ja za wszystko płacę.
- Na pewno?
- Tak.
- Ale serio jesteś pewny tego, co mówisz? Bo ja mam wilczy apetyt.
- Jestem pewny.
Zaczynam pakować do koszyka wszystkie rzeczy na jakie mam ochotę. Dwa jogurty, trzy rogaliki, kilka batonów, jabłka, półlitrową butelkę soku jabłkowego i gumy do żucia. Nie zwracam uwagi na to, co Tomás do niego pakuję. Dopiero, gdy podchodzimy do kasy i wykładamy swoje produkty na ladę zauważam to i zaczyna mi się robić głupio. On wziął zaledwie butelkę wody i dwie bułki.
- Zamierzasz się tym najeść? - pytam.
- Tak, to w zupełności mi wystarczy - odpowiada.
- Jasne, nie musisz kłamać - śmieję się. - Przewidziałam to i wzięłam jeszcze kilka rzeczy dla ciebie, bo sama tego nie zjem.
- Mówiłaś, że potrafisz dużo zjeść.
- No, ale przecież nie będę taka. Podzielę się z tobą. Byłabym wredna, gdybym tego nie zrobiła. Tym bardziej, że to wszystko jest za twoje pieniądze - stwierdzam. - Oddam ci za to wszystko jak wrócimy do klasztoru.
- Przestań, nie musisz.
- Ale chcę. Nie chcę mieć u ciebie kredytu.
Kasjerka kończy kasować nasze rzeczy. Pakuję je wszystkie do swojego plecaka podczas, gdy Tomás płaci. Następnie wracamy do samochodu. Ksiądz odpala silnik, a ja już zaczynam jeść swój jogurt. Ruszamy.
- Podać ci coś?
- Tak, poproszę moją bułkę.
- Naprawdę będziesz ją jadł? - dziwię się.
- Tak. A jest nie w porządku?
- Nie, nie... Tylko no... No nie ważne. Tak mi się powiedziało, zapomnij - mówię podając mu produkt.
Siedzimy przez chwilę w ciszy zajadając się swoim jedzeniem. Wyglądam za okno i podziwiam te wszystkie widoki nocą. Nie jest jeszcze bardzo późno, bo jest dopiero dziewiąta w nocy, ale to nie zmienia faktu, że Argentyna wygląda pięknie o tej porze.
- Ładnie jest, prawda? - rzucam zerkając na ojca Tomasa.
- Za oknem? Tak.
- Pytałam tak ogólnie. W nocy.
- Em, tak. Wszystko jest takie ciemniejsze i spokojniejsze.
- Prawda - przytakuję. - Uwielbiam noce. Podczas nich najlepiej mi się myśli. Od małego każdego wieczora wychodziłam na taras za domem, siadałam na huśtawce i wpatrywałam się w niebo. W te wszystkie gwiazdy, księżyc... Wyobrażałam sobie, że w tym czasie, co robiłam to ja, robiła to również moja druga połówka, którą miałam poznać w najbliższej przyszłości, bądź znałam już wcześniej tylko nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to właśnie ta osoba może nią być...
- Ja też lubiłem to robić. Wyglądałem każdej nocy przez okno wpatrując się w ciemne niebo pokryte
niezliczoną ilością gwiazd oraz jednym, jedynym w swoim rodzaju księżycem. To pozwalało mi się odprężyć.
- Naprawdę? - dziwię się. - To fajnie, że, i mnie, i tobie się to podobało.
- Tak... Jak widać, jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż się nam to wydaje.
- Niewykluczone... - przytakuję. - Tomás...
- Wiem o czym teraz myślisz - zapewnia mnie. - Mieliśmy zapomnieć o tym wszystkim co działo się na strychu, nie pamiętasz?
- Tak, ale dopiero jak będę bezpieczna, a jeszcze nie jestem w klasztorze - bronię się. - To było coś niezwykłego. Nigdy nie czułam się tak wspaniale. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam tego mówić, ale taka jest właśnie prawda...
- To było złe. Nie powinniśmy tego robić - rzuca. - Ja nie powinienem tego robić. To tylko i wyłącznie moja wina - poprawia się.
- Oboje to zrobiliśmy. Do pocałunku potrzebne są dwie osoby, dwie pary ust - przypominam mu. - Żałujesz?
- Nie, absolutnie nie. I gdybym mógł, to pocałowałbym cię teraz. Połączyłbym twoje wargi ze swoimi, a swoją uwagę skupiłbym tylko na tobie, ale nie mogę - mówi. - Gdybym mógł, całowałbym cię cały czas i sprawiał, że czułabyś się szczęśliwa. Trzymałbym cię w ramionach i przytulał, żebyś czuła się bezpieczna, lecz tego też nie mogę zrobić.
Czy to naprawdę musi aż tak boleć? Ciekawe czy zdaje sobie w ogóle sprawę z tego, jak jego słowa okropnie mnie ranią...
- Przy tobie czuję się inaczej - kontynuuje. - Ale tak być nie powinno. Nie potrafię nad tym zapanować. Chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. Nawet gdy jesteś daleko.
- To dlatego pojawiłeś się w domu matki przełożonej? - pytam.
- Tak. Chciałem wiedzieć, czy wszystko z tobą  w porządku. Pragnąłem z tobą porozmawiać, ale nikt nie powinien wiedzieć, że tam byłem. Po protu stchórzyłem przez swoje uczucie. Zamiast stawić wszystkiemu czoła, wolałem uciec.
- Bałeś się o mnie... - wyszeptałam.
Nigdy nie czułam się bardziej kochana. Tak, miałam wielu chłopaków zanim wylądowałam w klasztorze w przebraniu zakonnicy, ale żaden z nich nie pozwolił mi odczuć tyle miłości ze swojej strony co Tomás.
- Ale pewnie gdy wrócimy do klasztoru cała magia zniknie i z powrotem będziemy tylko nowicjuszką i księdzem?
- Nadal będziemy przyjaciółmi.
- Nie Tomás - mówię. - Ja nie będę potrafiła się z tobą po tym wszystkim tak po prostu przyjaźnić...
- Mnie też będzie ciężko, uwierz - zapewnia. - Ale nie możemy zrobić nic więcej niż tylko się przyjaźnić, a nie chcę, żebyś znikała z mojego życia całkowicie. Jesteś dla mnie zbyt ważna.

- Esperanza, ojciec Tomás! Jak się cieszę, że jeszcze dzisiaj wróciliście - wita nas Concepción w piżamie. - Nie będę was dłużej zatrzymywała. Na pewno jesteście zmęczeni długą podróżą, ale powiedźcie proszę, czy udało wam się załatwić wszystko, co mieliście do zrobienia?
- Tak - odpowiadam za naszą dwójkę. - Oboje jesteśmy z tego ogromnie zadowoleni - oznajmiam ziewając.
- To wspaniale. Nie zagaduję was już. Jeśli jesteście głodni, Clara zostawiła wam odrobinę lazanii, jest w lodówce, jeśli macie ochotę.
- Dziękujemy - rzuca Tomás. - Dobranoc.
- Dobranoc.
Udajemy się do kuchni. Wyciągam talerz z dwiema porcjami kolacji i wkładam do mikrofali na kilka minut. Gdy jedzenie jest już przygrzane rozkładam je na dwa mniejsze talerze i kładę na stole. Siadam na krześle i oboje zaczynamy jeść.
- Dziękuję, że byłeś dzisiaj ze mną - mówię. - Naprawdę niezmiernie mi pomogłeś.
- Nie ma za co. Mam nadzieję, że zmieniłaś o mnie zdanie.
- Słucham? - nie za bardzo rozumiem, o co mu chodzi.
- Że teraz mi wierzysz, że nie przyczyniłem się do śmieci twojej mamy.
- Ym, nie. Nadal w to nie wierzę.
- Przecież mnie znasz. Wiesz, że nie byłbym w stanie czegoś takiego zrobić.
- Tak, ale o wiele lepiej znam swoją mamę i wiem, że nie okłamałaby mnie w tak ważnej sprawie - zaczynam się denerwować. - Po za tym, jak się nie mylę, miałam ci zaufać do czasu, aż wrócimy do klasztoru.
- No właśnie. Wróciliśmy, a ty nadal ze mną normalnie rozmawiasz.
- Tylko dlatego, że nie widzę sensu kłócenia się jeszcze dzisiaj. Za jakieś pół godziny idę spać. To naprawdę byłoby bez sensu, ale widzę, że nie pozostawiasz mi wyboru. Aż tak bardzo ci na tym zależy?
- Jedyne, na czym teraz mi zależy to to, abyś mi uwierzyła, że ja w żadnym stopniu się nie przyczyniłem do śmierci twojej mamy - odpowiada. - Jestem księdzem. Nie mógłbym zabić człowieka.
- Jeśli się nie mylę, to jako ksiądz nie powinieneś się całować z kobietą. A tym bardziej z nowicjuszką...
- To dwie różne sprawy.
- Jeśli złamałeś jeden zakaz, dlaczego miałbyś nie złamać drugiego? - pytam. - Wiesz co? Straciłam apetyt. Dobranoc - wstaję od stołu i kieruję się w stronę swojego pokoju.
- Esperanzo, porozmawiajmy - prosi chwytając mnie za rękę.
- Nie zamierzam z tobą rozmawiać - oświadczam mu. - Zabiłeś moją mamę. Nigdy ci tego nie daruję. Takich rzeczy nie da się wybaczyć.
Wyszarpuję się z uścisku jego dłoni, a następnie wybiegam z kuchni i wchodzę do sypialni. Ściągam kornet z głowy i zerkam na Nieves i Dianę. Śpią. Niech sobie śpią, nie będę ich budzić. Zapalam lampkę przy łóżku i klękam.
- W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen - żegnam się. - Boże wiem, że często się do ciebie zwracam z prośbami i tym razem również chciałabym cię o coś poprosić. To co jest pomiędzy mną, a Tomasem nie ma prawa bytu. Tym bardziej teraz kiedy ja udaję nowicjuszkę, a on może okazać się winnym śmierci mojej mamy. Dlatego proszę cię, abyś mi pomógł i coś zrobił z uczuciem które jest pomiędzy nami. Ono jest złe. Miłość ma budować, a nie niszczyć. W tym przypadku jest inaczej, dlatego cię o to proszę. Pomożesz mi?

Dzień dobry, dobry wieczór! I co sądzicie o rozdziale? Jak myślicie, czy miłość Tomasa i Esperanzy zacznie wygasać, czy jednak nie? No i czy Tomi okaże się winnym śmierci mamy Juli? Ekm, nic nie zdradzę. Domyślcie się sami ;)

Do zobaczenia ♥

2 komentarze: