piątek, 14 października 2016

Rozdział 24 - Wybacz, ale nie rozmawiam ze zdrajcami

No i jestem w domu. Od jakiś dobrych dwóch godzin, ale kompletnie nie mam pojęcia co mogę ze sobą zrobić. Pierwszą rzeczą, jaką wykonałam, gdy tu weszłam, było rzucenie plecaka na podłogę i położenie się na sofie w salonie. Zostałam tak aż do teraz, bo co innego miałabym zrobić? Niby wiem, że mam wiele spraw do załatwienia, ale jednak żadna z nich nie wydaje mi się być dobra na tę chwilę.
Biorę telefon do ręki i piszę smsa do mojej kuzynki Gildy, która od zawsze była moją najlepszą przyjaciółką. Od małego spędzałyśmy ze sobą każdą wolną chwilę i pomimo tego, że bardzo często się kłóciłyśmy kocham ją ponad życie i jest dla mnie jedną z tych najważniejszych osób.
Julia: Cześć, jesteś w domu? Może gdzieś wyskoczymy? ;)
Pewnie ma do mnie żal, że tak długo się do niej nie odzywałam. Jednak, gdy opowiem jej o tym wszystkim, co przeżyłam w ciągu ostatnich kilu miesięcy na pewno mnie zrozumie. Tylko dlaczego nie odpisuje? Zawsze otrzymywałam od niej odpowiedź od razu po napisaniu... Może jest czymś zajęta?
Podnoszę się z kanapy i przechodzę do sypialni mojej mamy. Rozglądam się dookoła i robi mi się tak jakoś smutno. Jakoś tak tutaj... pusto... Jestem tylko ja. Nie ma nikogo więcej. Dlaczego czuję, że zostałam sama? Nigdy nie miałam zbyt wielu przyjaciół, bo byłam osobą z innym charakterem, ale byłam pewna, że ci, którzy byli przy mnie byli na zawsze... Chyba jednak się pomyliłam...
Zerkam w stronę drzwi prowadzących na strych. Jeszcze niedawno musiałam się tam chować przed Pereyrą, a teraz mogę tutaj swobodnie chodzić nie martwiąc się o to, bo trafił on do więzienia. Gdyby nie było wtedy ze mną Tomasa, to pewnie wszystko rozegrało by się inaczej. Nie wpadłabym na to, żeby schować się tam i poczekać aż sobie pójdzie. Spróbowałabym stąd wybiec, ale nigdy nie wiem jak mogłoby się to skończyć. Jak dobrze, że nie byłam wtedy sama...
Wchodzę po schodach na górę i powoli otwieram drzwi. Przygryzam dolną wargę. Niby zwykły strych, ale stało się tu coś, o czym nigdy nie zapomnę. Zerkam na szafę stojącą tuż obok. Jakiś czas temu siedzieliśmy oparci o nią i rozmawialiśmy...
- Tak, jestem pewna - odpowiadam. - Tomás... kocham cię - mówię nieśmiało. - Kocham cię. Myślałam, że to tylko chwilowe zauroczenie, ale nie. Pomyliłam się. Zakochałam się w tobie i nic na to nie poradzę - po policzkach spływają mi pierwsze łzy. - Naprawdę tego nie chcę. Staram się o tobie zapomnieć, ale nie potrafię. Nie umiem... Przepraszam... - płaczę już całkowicie.
- Nie płacz... - prosi delikatnie mnie obejmując. - Nie możesz przepraszać za swoje uczucia. Serce zakochuje się w drugiej osobie nie patrząc na to, kim ona jest. Zbyt często zakochuje się w ludziach, w których nie powinno, a my nie możemy nic z tym zrobić... - wzdycha i wypuszcza mnie z uścisku. - Jeśli już jesteśmy wobec siebie zupełnie szczerzy, ja również chciałbym ci coś powiedzieć.
- Tak? - rzucam pociągając nosem.
- Ja... - zastanawia się przez moment. - Ja też jestem zakochany... w tobie. I ja też nie potrafię sobie z tym poradzić.
Następnie przenoszę wzrok nieco dalej, na miejsce, gdzie ponad tydzień temu stało się coś, co nigdy
nie powinno zajść, a jednak się wydarzyło... Pocałowaliśmy się... Nigdy tego nie zapomnę.
- Nie powinniśmy... - szepcze nieco odsuwając się ode mnie. - Bóg nam tego nie wybaczy - stwierdza.
- Podobno Bóg wybacza wszystko - mówię. - I tak już zgrzeszyliśmy. Nic teraz na to nie poradzimy... Tak samo jak ja nie poradzę nic na to, że cię kocham...
Tak bardzo chciałabym, żeby tutaj był... Nie musiałby nic robić, jego obecność zupełnie by mi wystarczyła... Jednak nie. On jest w Buenos Aires. Kilkadziesiąt kilometrów stąd. Pewnie się właśnie modli albo rozwiązuje jakieś klasztorne sprawy... Wzdycham. Nagle rozmyślenia zakłóca mi odgłos telefonu. Dostałam smsa. Czyżby to on? Może też właśnie o mnie myślał?
Gilda: To ty żyjesz???
Jednak nie. To moja kuzynka. No, ale zawsze coś.
Julia: Jak widać. Wyjaśnię ci wszystko. Spotkajmy się w kanapkarni za piętnaście minut, dobra?
Gilda: A skąd mam mieć pewność, że to ty?
Julia: Przyjdź, a się przekonasz :)
Gilda: Nie wiem, czy to dobry pomysł.
Julia: Nie każ mi długo prosić.
Gilda: No dobra, ale ty stawiasz.
Wychodzę z pomieszczenia i zamykam za sobą drzwi. Kieruję się do salonu. Podnoszę z podłogi plecak i wyciągam z niego wszystkie niepotrzebne mi rzeczy. Oprócz tego zaglądam do portfela i jestem przerażona pustką jaką tam zastaję. Całe szczęście, że mam jeszcze kilka ukrytych oszczędności. Od jutra zajmę się szukaniem pracy. Nie będzie łatwo, bo nie skończyłam żadnych studiów, ale myślę, że coś jednak uda mi się znaleźć.
Wchodzę do mojego pokoju i otwieram szafę. Szukam jakiś ubrań na wyjście. Decyduję się na założenie koszuli, dżinsów i czarnej czapki. Następnie podchodzę do swojej świnki skarbonki i wyciągam z niej 50 pesos, które chowam do portfela, a następnie do plecaka. Przeglądam się jeszcze w lustrze i gdy stwierdzam, że wyglądam nawet dobrze, wychodzę z domu i ruszam w stronę kanapkarni.

- Cześć - rzucam, a następnie daję jej buziaka w policzek. - Jak dobrze cię znowu widzieć.
- Jak śmiałaś się tak długo do mnie nie odzywać? - pyta, gdy ja zajmuję miejsce na przeciwko niej. - Martwiłam się o ciebie. W ogóle nie dawałaś znaków życia. Nie odbierałaś telefonów ani nic.
- Wybacz, ale musiałam uważać. No, ale nie ważne. Zaraz ci to wszystko wytłumaczę tylko pierw może coś zamówmy. Jestem tak głodna, że zjadłabym konia z kopytami.
- Dobrze. Kelner! - krzyczy Gilda. - Kelner!
Do stolika podchodzi właściciel knajpy Rico, który prywatnie był moim dobrym znajomym. Uśmiecham się do niego, lecz on tego nie odwzajemnia. Patrzy na mnie, powiedziałabym nawet, że ze złością.
- Ja poproszę kanapkę wegetariańską z sokiem pomarańczowym, a ty Julio? Julio?
- Ym, tak?
- Co chcesz?
- Ekm, kanapkę numer 7 z colą.
- Na wynos czy na miejscu?
- Na miejscu.
Nieco odzwyczaiłam się od mojego prawdziwego imienia, a nawet mogłabym powiedzieć, że kompletnie o nim zapomniałam. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do "Esperanzy", że przestałam reagować na "Julia".
- Rico jest jakiś dziwny - mówię.
- Dlaczego tak myślisz?
- Wydaje mi się, że był taki trochę chamski... - oznajmiam. - Może po prostu miał gorszy dzień - dodaję po chwili.
- Nienawidzi cię.
- Słucham? - mam wrażenie, że się przesłyszałam.
- Nienawidzi cię. Tak, jak reszta miasta.
- O czym ty mówisz?
- Jak to o czym? Przez ciebie zamknęli fabrykę. Ludzie są źli. Pół miasta straciło pracę, zostali bezrobotni i nie mają jak zarabiać na chleb.
- No, ale przecież fabryka truła ludzi.
- Ale była głównym źródłem dochodu w La Merced - stwierdza. - Założę się, że tamta grupa rozwścieczonych osób również przyszła tu do ciebie.
Odwracam się i widzę około piętnastu, dwudziestu osób, które nie wyglądają na zadowolonych. Wszystkich z nich kojarzę, a to tylko dlatego, że moje miasteczko jest bardzo małe i każdy zna każdego. Grupa zauważa mnie siedzącą przy stoliku i podchodzi bliżej.
- Tutaj jesteś - mówi jeden z mężczyzn. - Zdziwiło mnie, jak się dowiedziałem, że przyjechałaś. Naprawdę miałaś czelność, żeby się tutaj pojawić po tym co zrobiłaś? Podziwiam cię za odwagę.
- Fabryka truła ludzi. Gdyby jej nie zamknęli nie wiadomo, jak dużo osób mogłaby umrzeć z tego powodu.
- Czterysta osób z naszego miasta straciło pracę. Czterysta. To kolosalna liczba. Z czego będziemy się teraz utrzymywać?
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem, ale...
- Biedna dziewczynka. Mamusia jej umarła ze starości, a ta obwinia o to fabrykę i zamyka ją - rzuca jakaś kobieta z tyłu, której twarzy niestety nie widzę. - To, że cierpisz nie znaczy, że inni również muszą.
- Przegięliście. Chciałam dobrze, a to, że tego nie doceniacie to już nie moja sprawa - mówię zdenerwowana. - Chodź Gilda, idziemy - zerkam na moją kuzynkę. - Gilda?
- Ym, tak? Wybacz, ale nie rozmawiam ze zdrajcami.
- Że co? - dziwię się. - No dobra, w takim razie idę sama. Nie pozwolę, żebyście dłużej mnie obrażali.
Wstaję od stołu i zmierzam w stronę wyjścia, gdy nagle podchodzi do mnie Rico. Trzyma w ręku moje zamówienie, które w mgnieniu oka ląduje na mojej koszuli. Mam ochotę mu wykrzyczeć prosto w twarz jaki jest okropny, ale powstrzymuję się i z oczami pełnymi łez wychodzę z budynku.
Idę ulicą chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie wierzę, że ci wszyscy ludzie są naprawdę tacy ślepi i że liczą się dla nich tylko pieniądze, a zdrowie nie. Że żaden z nich nie zauważył, że naprawdę nie chciałam zrobić nic złego tylko najzwyczajniej w świecie chciałam im pomóc. W każdym razie myślałam, że im pomagam. Byłam tego pewna do ostatniego dnia w Buenos Aires. Widocznie nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo się mylę. Słyszę odgłos mojego telefonu. Sms. Już się boję. Wszyscy w mieście mają mój numer telefonu. Że też nie zostawiłam sobie tego nowego, który miałam w klasztorze...
Gilda: Mówiłam, że to nie najlepszy pomysł.
Niech ona się nawet do mnie nie odzywa. Odwróciła się ode mnie w najgorszym możliwym momencie... Była jedyną osobą, na której wsparcie mogłam w tamtej chwili liczyć, a ona tak po prostu nazwała mnie zdrajczynią.

Jestem już blisko. Wchodzę na swoją ulicę. Za jakieś dwie minuty będę mogła się zamknąć w swoim domu i na spokojnie wszystko przemyśleć, bo kompletnie nie mam pojęcia co mam ze sobą dalej zrobić. Zbliżam się coraz bardziej, gdy nagle zauważam, że przed budynkiem, w którym mieszkam stoi czarny samochód. Zaczynam panikować. Pewnie ktoś przyjechał, żeby na mnie nakrzyczeć, a korzystając z okazji, że nie ma mnie w środku powybija szyby czy coś takiego. Jednak zerkając na rejestrację można rozpoznać, że to auto nie jest ani stąd, ani z okolic. W takim razie chyba nie muszę się bać... Chyba, że to Pereyra jakimś cudem wyszedł z więzienia, dowiedział się, że wróciłam do siebie i przyjechał tu, aby mnie zabić. Jeśli tak, to powinnam wiać.
Zastanawiam się przez moment, czy naprawdę nie powinnam stąd odejść, lecz gdy się już na to decyduję, jest za późno. Osoba wychodzi z mojego podwórka, więc zaraz na pewno mnie zobaczy i rozpozna. Boże proszę, niech nic złego dziś mi się już nie przytrafi. Przyglądam się bardziej. Na pewno nie jest to Germán, bo on był łysy, a ten mężczyzna nie jest... Chwila, chwila... Czy to przypadkiem nie jest...
- Ksiądz Tomás? - mówię na głos.
Osoba odwraca się i moje przypuszczenia okazują się prawidłowe. Tak, to rzeczywiście on. Zupełnie nie mogę w to uwierzyć. Jak?
- Tomás - powtarzam i podbiegam do niego, aby się przytulić.
Rzucam mu się w ramiona, a on po chwili obejmuje mnie rękami. To takie cudowne, czuć go znowu blisko. Nie wierzę, że jest tu naprawdę...
- Esperanza - szepcze jakby z zachwytem.
Nagle uświadamiam sobie, że nie powinnam tak stać z nim na ulicy. Jeszcze ktoś nas zobaczy i pomyśli sobie niestworzone rzeczy, a nie chciałabym, żeby miał przeze mnie problemy. Niechętnie wypuszczam go z uścisku, a następnie odsuwam się od niego o kilka kroków.
- Ym, cześć - witam się.
- Cześć. Pukałem do drzwi, ale nie było cię w środku - tłumaczy się. - Co ci się stało? Dlaczego jesteś cała umazana majonezem?
- Długo by opowiadać - odpowiadam. - Powiem w wielkim skrócie, ludzie mnie tu nienawidzą, więc zostałam obrzucona kanapką - oznajmiam zerkając na swoją brudną koszulę. - Co ksiądz tutaj robi? - pytam. - Coś się stało?
- Nie. Przyjechałem cię odwiedzić - nieśmiało na mnie patrzy. - Tęskniłem za tobą - dodaje niepewnie.
- Przecież wyjechałam raptem kilka godzin temu.
- Miałem wyrzuty sumienia, że nie przyjechałem na dworzec się z tobą pożegnać. Stwierdziłem, że wsiądę w samochód i pożegnam się w taki sposób, w jaki powinienem.
- W takim razie może ksiądz wejdzie i napije się czegoś?
- Tak naprawdę nie mam zbyt wiele czasu...
- Proszę, niech ksiądz nie każe mi długo nalegać - unoszę kąciki ust. - Skoro jechał ksiądz do mnie tyle czasu to niech zostanie ksiądz chociaż na herbatę.
- W sumie, czemu nie? - uśmiecha się, a następnie ruszamy w stronę wejścia.

Hej! Jak podobał Wam się rozdział? Esperanza, a raczej Julia, wróciła już do La Merced, jednak nie jest tam zbyt mile widziana... Zupełnie niespodziewanie napotyka tam Tomasa, który żałuje, że nie pożegnał się z nią w odpowiedni sposób... Co się dalej wydarzy? Wpadnijcie w niedzielę, a się przekonacie ;)

Do zobaczenia ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz