niedziela, 16 października 2016

Rozdział 25 - Tak strasznie chciałbym móc się o ciebie troszczyć

- Naprawdę przyjechał ksiądz tutaj tylko dla mnie? - mówię z uśmiechem. - To bardzo miłe z księdza strony.
- Źle się czułem z tym, że obiecałem ci, że będę na stacji, a jednak tego nie zrobiłem. Wiedziałem, że bardzo ci na tym zależy. Z resztą, dla mnie to też było ważne, a nie postarałem się wystarczająco, aby się tam pojawić.
- Och, niech ksiądz już nie przesadza. Przecież nic takiego się nie stało.
- No może i tak... - wzdycha. - Jestem Tomás. Nie musisz do mnie mówić "ksiądz". Przecież nie znamy się od dzisiaj.
- Wiem tylko teraz, gdy nie jestem nowicjuszką... Jakoś tak mi dziwnie. Nie wiedziałam, czy nadal mogę się tak do księdza, znaczy ciebie, zwracać - oznajmiam podając herbatę.
- Oczywiście, że możesz - uśmiecha się. - No i opowiadaj. Co się stało? Dlaczego obrzucili cię majonezem?
- Ach, szkoda gadać - wzdycham. - Wszyscy mnie nienawidzą za to, że fabryka została przeze mnie zamknięta.
- No, ale przecież to dobrze. Truła ludzi. Uratowałaś życie tym wszystkim, którzy tam pracowali.
- Oni tego nie widzą. Widzą tylko to, że nie mają pracy.
- Czasami zaskakuje mnie to jacy ludzie potrafią być niemyślący - mówi. - Nie chcę tu nikogo obrażać, no ale taka jest prawda - stwierdza. - I co teraz zrobisz?
- W sensie? - dopytuję, bo nie za bardzo wiem, o co mu chodzi.
- Przecież nie możesz tu zostać.
- Dlaczego tak twierdzisz?
- Jak sama powiedziałaś: oni cię nienawidzą.
- No tak, ale pewnie za jakiś czas im przejdzie i wszystko wróci do normy.
- Jesteś pewna? Esperanzo, powiedzmy sobie szczerze. Ludzie byli, są i zawsze będą mściwi. Wyrządzoną im krzywdę potrafią rozpamiętywać przez długie lata. Chcesz przez najbliższy czas po każdym wyjściu z domu wracać do niego obrzucona nie tylko jedzeniem, ale też obelgami? Chcesz czuć się tu niedobrze? Chcesz mieć wrażenie, że siedzisz tu za karę? Po co? Czy jest tego sens?
- To moja decyzja i moje życie. To miasto jest tym, w którym chcę mieszkać. Nigdy nie będę czuła się tu jak w więzieniu.
- Miasto jako miasto pewnie nigdy cię nie skrzywdzi. Gdy coś ci nie będzie pasowało zawsze będziesz mogła to zmienić. Gorzej z ludźmi. Nie potrafimy ich zmienić jeśli tego nie chcą, a jestem pewny, że gdy ktoś będzie chciał cię gnębić to będzie to mimo wszystko robił.
- Wtedy zgłoszę się na policję - oznajmiam.
- Ale czy to właściwe? Spójrz, jak sama powiedziałaś, wszyscy cię tu nienawidzą. Nie chcą cię, bo twierdzą, że zrobiłaś im krzywdę. Myślisz, że co zrobi policja? Aresztuje ich wszystkich? Nie, bo to niemożliwe. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał ci dokuczyć. Nawet taki mały dzieciak, który dostarcza gazety uderzy cię nią w głowę, bo usłyszał od swoich rodziców, że jesteś niedobra. Naprawdę chcesz sobie robić celowo pod górkę? Jeśli chcesz pokazać, że jesteś silna, nie musisz robić tego w ten sposób. Przez to się jeszcze bardziej wykończysz niż wzmocnisz.
- Dlaczego mi to mówisz? - pytam patrząc na niego. - Uważasz, że nie dam rady?
- Martwię się o ciebie, nie rozumiesz? - odpowiada nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. - Nie chcę, żeby stała ci się krzywda.
Wbijam wzrok w podłogę. Martwi się o mnie... Czyli... nadal coś do mnie czuje? Nie, raczej nie. To pewnie tylko przyjacielska troska...
- I nie myśl, że rzucam słowa na wiatr - dodaje po chwili. - Cały czas się o ciebie martwię. Nie tylko od momentu, w którym wsiadłaś do pociągu. Tak właściwie to od chwili, gdy cię poznałem. Gdy rozeszliśmy się na stacji po opuszczeniu autobusu. Zastanawiałem się dokąd jedziesz i czy jeszcze kiedyś będziemy mieli okazję się spotkać. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo się ucieszyłem widząc cię w klasztorze. Cieszyłem się, że będziesz blisko, żebym mógł mieć zawsze pewność, że nic ci nie jest - bierze głębszy wdech. - Dlatego, gdy dowiedziałem się, że wyjeżdżasz przestraszyłem się, że nie będę mógł już dłużej cię chronić. Nie myśl sobie, że w ciebie nie wierzę.
Wiem, że dasz sobie radę, ale coś w środku mnie chce wiedzieć, jak się czujesz i czy wszystko jest w porządku - mówi. - Tak strasznie chciałbym móc się o ciebie troszczyć. Nie tak jak teraz, o wiele bardziej. Ale nie mogę. I okropnie mi to przeszkadza...
- W takim razie, co ja mam zrobić? - pytam, gdy moje oczy są pełne łez. - Nie mam pracy, nie mogę się nigdzie indziej przeprowadzić, bo po prostu mnie na to nie stać.
- Proszę nie płacz - wstaje od stołu i podchodzi do mnie, aby mnie przytulić.
- La Merced jest jedynym miejscem, w którym mogę żyć, bo nie jest tu drogo. Ale masz rację, że z takimi ludźmi na pewno nie dam sobie rady. Nie znajdę pracy, nie będę miała nikogo, kto mnie wesprze... Chciałabym, żebyś był blisko... - mówię. - Bo tylko na ciebie mogę liczyć...
- Może w takim razie wróć do Buenos Aires? - proponuje całując mnie w czoło.
- A myślisz, że tam sobie poradzę? - rzucam.
- Przecież na jakiś czas będziesz mogła zamieszkać w klasztorze. Sprzedasz ten dom, znajdziesz pracę i zaczniesz od nowa... No i ja będę zawsze pod ręką.
- Jeszcze niedawno mówiłeś, że powinniśmy się od siebie trzymać z daleka - przypominam mu.
- Bo twierdziłem, że tak będzie lepiej - odpowiada. - Ale gdy jesteś daleko jest jeszcze gorzej.
Wypuszcza mnie nieco z uścisku i kuca przy moim krześle łapiąc mnie za rękę. Mam wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, że to jest tylko wymysł mojej wyobraźni, ale nie. On tu jest.
- Nie chcę, żebyś miał przeze mnie jakieś kłopoty.
- Nie będę miał. A nawet jeśli, to i tak nie będzie to ważne - oznajmia. - To co? Wracasz ze mną?
- Skoro twierdzisz, że tak będzie lepiej, to tak - mówię. - Ale muszę się jeszcze spakować. Chcę wziąć chociaż te najpotrzebniejsze rzeczy.
- Oczywiście. Doskonale to rozumiem.
- Może w takim razie zostańmy tu na noc? - proponuję. - Wyjechalibyśmy jutro rano. Wydaje mi się to lepsze niż podróż w środku nocy ze zmęczonym kierowcą.
- Ym - wzdycha. - Pewnie masz rację. Ba, a nawet na pewno. Ale nie wiem, czy to jest dobry pomysł, ponieważ...
- Spokojnie - przerywam mu. - Mam kilka łóżek w domu. Możesz spać w salonie, u mojej mamy, a nawet u mnie. Gdziekolwiek chcesz.
- No dobrze - przytakuje.
- W takim razie przydałoby się zjeść jakąś kolację - uśmiecham się. - Nie ukrywam, że jestem głodna jak wilk, gdyż moja kolacja wylądowała jakąś godzinę temu na mojej koszuli - śmieję się. - Tylko jest taki jeden mały problem.
- Jaki?
- Mam kompletnie pustą lodówkę. Jest tam dosłownie wielkie zero. Tak samo jak w szafkach.
- Może byśmy coś zamówili? - proponuje.
- To nie byłby taki zły pomysł, gdyby nie fakt, że jestem pewna, iż gdy podam swój adres osoba po drugiej stronie słuchawki od razu się rozłączy, albo odmówi mi przygotowania i dostarczenia jedzenia.
- A jeśli ja zadzwoniłbym ze swojej komórki? I pojechałbym swoim samochodem odebrać zamówienie?
- Wydaje mi się, że wtedy nie byłoby większego problemu - rzucam. - To co? Pizza? Wybacz, ale za sushi nie przepadam.
- Ja też nie. Wydaje mi się, że pizza będzie najodpowiedniejsza - stwierdza. - Niech zgadnę. Capriciosa z podwójnym serem?
- Skąd wiedziałeś? - pytam zaskoczona.
- Intuicja - odpowiada. - Nie no, żartuję. Słyszałem któregoś razu jak mówiłaś o swoim ulubionym jedzeniu i jakoś tak zapadło mi to w pamięci.
Przez dłuższą chwilę się mu przyglądam. On jest taki kochany, dobry, czuły... Po prostu świetny. Ciekawe czy jest świadomy tego, że podejmując się życia bliżej Boga złamał serca wielu kobiet. W tym również mnie... Jestem pewna, że niejedna dziewczyna poświęciłaby życie takiemu mężczyźnie.
- To co? Zamawiamy? - rzucam. - Wyciągnij telefon. Podyktuję ci numer.

- Powiesiłam ci na grzejniku ręcznik.
- Dziękuję - mówi, a następnie wchodzi do łazienki i zamyka za sobą drzwi.
Nadal nie mogę do końca w to uwierzyć. Ja i Tomás. Razem. W moim domu. Sami. Na noc. Aww... Ale i tak mogę być pewna, że do niczego pomiędzy nami nie dojdzie. Pomijając to, że bardzo bym chciała, to nie pozwolę sobie na to. Skrzywdziłabym go. W szczególności jego wiarę, a i tak raz już to zrobiłam i potem był pomiędzy nami dystans, który okropnie mi przeszkadzał.
Przynoszę z balkonu wywietrzoną pościel i zaczynam powlekać nią poduszki oraz kołdrę Tomasa. Zdecydował, że będzie spał w salonie. Chciałam, żeby poszedł spać do sypialni mojej mamy, albo chociaż do mnie, ale uparł się na kanapę i nie mogłam nic na to poradzić.
W pewnym momencie zaczynam rozmyślać. Zapominam o tym co robię i stoję w bezruchu wpatrzona w podłogę.
Ja i Tomás mieszkający razem w jednym domu... On wraca z pracy po bardzo ciężkim dniu kierując się prosto do łazienki, aby wziąć prysznic, a ja jako dobra żona przygotowuję łóżko, aby wygodnie nam się spało. Po kilku minutach mój mąż opuszcza pomieszczenie, w którym przebywa i podchodzi do mnie, żeby mnie przytulić. Obejmuje mnie swoimi rękoma, które są jeszcze wilgotne od wody, a następnie delikatnie całuje. Nagle zza jego pleców wybiega dwójka małych dzieci krzycząc do nas "Mamo, tato! Poczytacie nam bajki?"...
Uśmiecham się do siebie. To byłoby takie wspaniałe... Móc go mieć tylko dla siebie każdego dnia... Dzielić z nim wszystkie smutki, radości, problemy... Okazywać mu swoje uczucie...
- Esperanzo, wszystko w porządku? - słyszę nagle.
Zerkam w bok. To Tomás. Stoi przy wejściu do salonu wycierając włosy ręcznikiem. Jest na tyle blisko, żebym mogła poczuć jak cudownie pachnie.
- Tak, tak... - odpowiadam kontynuując swoją pracę.
- Jesteś pewna? Bo jakoś tak dziwnie wyglądasz - stwierdza. - Potrzebujesz pomocy?
- Nie dzięki, poradzę sobie.
- Bo wiesz, równie dobrze, sam mógłbym sobie pościelić.
- Jesteś gościem. Nie wypadałoby, żebyś sam sobie usługiwał - rzucam.
Zabieram się za powlekanie kołdry, a on podchodzi bliżej i zamierza mi pomóc. Jednak ja robię wszystko, żeby mu to utrudnić.
- Widzę, że coś jest na rzeczy - oznajmia. - Powiesz mi co się stało? Zrobiłem ci coś?
- Jesteś gościem - powtarzam.
- Nie chciałaś, żebym został? Jeśli ci to przeszkadza, mogę wsiąść do samochodu już teraz i wrócić do Buenos Aires.
- Nie o to chodzi - oświadczam przestając trzepać pościelą. - Jesteś gościem, a wolałabym, żebyś nim nie był.
- Co masz na myśli? Kompletnie cię nie rozumiem.
- Chciałabym, żebyś tu był. Nie jako gość tylko... - przerywam. - Nie, wybacz. To bez sensu. Dokończysz? Jestem zmęczona. Lepiej będzie jeśli pójdę już spać. Dobranoc - rzucam i wychodzę z pomieszczenia.
Idę w stronę swojego pokoju nie dając sobie spokoju. Boże, co ja zrobiłam? Co za cyrk ja tam odwaliłam? Przecież to było żałosne. Mogę się tylko modlić o to, że o tym zapomnimy i że gdy jutro wstanę wszystko będzie po staremu, ale założę się, że tak nie będzie. Pewnie Tomás znowu stwierdzi, że musimy zwiększyć dystans pomiędzy nami...
- Esperanzo - słyszę, lecz nie odwracam się do tyłu.
Dopiero, gdy czuję, że łapie mnie za rękę jestem zmuszona, aby się obrócić. Robię to niechętnie i staram się uniknąć kontaktu wzrokowego.
- Puść mnie - proszę. - Naprawdę bardzo chce mi się spać. Powinnam się położyć...
Nie daje mi dokończyć zdania, ponieważ nasze usta łączą się we wspólnym pocałunku. Zastanawiam się przez moment, czy to przypadkiem nie z mojej winy, lecz nie. Jestem prawie pewna, że to on zbliżył się do mnie, a nie ja do niego.
- Co? - to jedyne co udaje mi się wymówić, gdy odsuwamy się od siebie.
- Też chciałbym, żebyś znaczyła dla mnie coś więcej - mówi. - Tak strasznie tego chcę. Chyba jeszcze nigdy w życiu niczego tak bardzo nie pragnąłem jak ciebie... - oznajmia patrząc mi prosto w oczy. - Chciałbym być z tobą.
- Słucham?
- Dobrze słyszałaś. Chcę być z tobą. Teraz, za miesiąc, dwa, rok, dziesięć lat. Nie chcę, aby jakiś inny mężczyzna miał cię przy swoim boku.
- Jesteś pewny tego co mówisz? - pytam.
- Jeszcze nigdy w życiu nie byłem aż tak pewny - stwierdza. - Lecz niestety nie mogę cię mieć.
- No jasne. Bóg był pierwszy - rzucam odsuwając się od niego.
Ruszam w stronę swojego pokoju starając się powstrzymać wszystkie emocje jakie właśnie we mnie siedzą. Jeszcze chwila. Za moment będę mogła się na spokojnie wypłakać...
- Ale to ty zawsze będziesz na pierwszym miejscu.

Cześć i czołem! Podobał się dzisiejszy rozdział? Tomi i Espe tak blisko siebie, a jednocześnie tak daleko... Jak myślicie? Jak to wszystko się dalej potoczy? No i czy dojdzie do czegoś czy nie dojdzie? Chcę tak tylko na marginesie przypomnieć, że już dwa razy pojawiło się beso ^_~
Dzisiaj mam również takie małe ogłoszenie, mianowicie przebrnęliśmy już przez równą połowę tej historii, więc to jest dobry moment, aby zrobić sobie niedługą przerwę! Dla tych, co są kilka rozdziałów do tyłu, bądź dopiero przed chwilą natrafili na to opowiadanie, to jest ten czas, podczas którego można nadrobić wszelkie zaległości. Widzimy się już 31 października w Halloween! ;)

Do następnego ♥

3 komentarze:

  1. Super rozdzial. Czekam na nastepny.
    Majka<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam napisać komentarz po tym jak przeczytałam rozdział, ale tak hmm patrzę i stwierdzam, że jednak mi to nie wyszło 😉
      Więc rozdział jak zwykle świetny i z niecierpliwością czekam na następny 😍
      Kejla<3

      Usuń
    2. Hahah, dziękuję bardzo i cieszę się, że się podobał 💕

      Usuń