piątek, 30 września 2016

Rozdział 16 - Jak się na księdza patrzy to od razu widać, że jest z księdza bardzo dobry człowiek

- Ma matka chwilę? - pytam wchodząc do biura Concepción. - Możemy porozmawiać?
- Oczywiście, siadaj - wskazuje krzesło stojące na przeciwko niej.
Zajmuję wskazane miejsce i nieśmiało zerkam na zakonnice. Chyba ma dzisiaj dobry humor. To dobrze. Nie chciałabym ją o nic prosić w jej gorszy dzień tym bardziej, że ostatnio tak wiele dla mnie robi.
- Czy byłaby taka możliwość, żebym pojechała do La Merced?
- W jakim celu?
- Muszę wziąć parę swoich rzeczy z domu. Jak wiesz, gdy uciekałam wzięłam ich niewiele, a jest tam coś na czym bardzo mi zależy.
- Jeśli mogę zapytać, co to?
- Pamiętnik mojej mamy - odpowiadam. - Nie jestem jeszcze do końca przekonana, czy powinnam go przeczytać, ale mam wrażenie, że znajdę tam dużo podpowiedzi, które pomogą mi w rozwiązaniu sprawy z fabryką.
- No tak, to bardzo możliwe... - mówi. - W takim razie nie ma sprawy. Masz moją zgodę. Pojedziesz jutro. Tylko jeszcze nie wiem kto cię zawiezie...
- Przecież mogę pojechać autobusem.
- Wolałabym nie. To, że masz na sobie habit nie daje ci stu procentowej gwarancji, że nikt cię w tym stroju nie rozpozna.
- W takim razie może Clara?
- Nie. Clara jest jutro zajęta...
Nagle rozlega się pukanie do drzwi. Do pomieszczenia wchodzi ojciec Tomás.
- Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam, ale ja tylko na moment - oznajmia. - Przyszedłem powiedzieć matce, że jadę do La Merced i nie będzie mnie cały dzień w parafii.
- Jedzie ksiądz do La Merced? - pytam zainteresowana.
- Tak. Podobno jest strajk w tamtejszej fabryce i muszę to sprawdzić.
- Fabryka należy do firmy księdza? No proszę, nawet nie wiedziałam - dziwię się. - W takim razie może podrzuci mnie tam ksiądz? Wybierałam się tam jutro, ale nie ma mnie kto podwieźć, więc skoro jedzie ksiądz w to samo miejsce to może...
- Nie ma sprawy, tylko czy dostaniesz pozwolenie od matki przełożonej, aby dzisiaj jechać? - oboje kierujemy wzrok na Concepción.
- Możesz jechać. Tylko nie wróćcie późno w nocy, dobrze?
- Oczywiście - przytakuje Tomás. - Możesz już jechać czy masz coś jeszcze do zrobienia? - zwraca się do mnie.
- Mogę już - odpowiadam.
- W takim razie nie zawracamy dłużej głowy - mówi wychodząc, a ja zaraz za nim.
- Dziękuję - rzucam i zamykam za sobą drzwi.
Od razu kierujemy się do wyjścia, jednak przy bramie łapie nas jeszcze Beatriz, która zrobiła Tomasowi kanapki i kawę w termosie na drogę. Zaraz po tym, jak odbieramy je od niej, wsiadamy do samochodu i ruszamy.
- Normalnie spadł mi ksiądz z nieba z tym wyjazdem. Cieszę się, że zgodził się mnie ksiądz ze sobą zabrać. Tylko przykro mi, że będzie ksiądz musiał całą drogę wysłuchiwać mojej gadaniny, ale powinien się ksiądz tego spodziewać.
- Tak, doskonale o tym wiedziałem - śmieje się. - Przynajmniej nie będzie nam nudno.
- Wie ksiądz co? Tak mi się wydaje, że chyba w końcu jest ten dobry moment i ksiądz może mi o sobie opowiedzieć.
- Co masz na myśli? - dopytuje.
- Któregoś razu, jak jechałam z księdzem samochodem, rozmawialiśmy o tym, że ksiądz nie zawsze myślał o zostaniu księdzem i wiąże się z tym bardzo interesująca historia, ale opowie mi ją ksiądz kiedy indziej. No więc może teraz? Mamy dużo czasu i w końcu przestanę nawijać.
- Pamiętasz jeszcze takie rzeczy? - dziwi się.
- Jak najbardziej. Tak samo jak to, że założyłam się z księdzem o dwadzieścia pesos o to, że
Genoveva będzie na mnie wkurzona po tym, że zbiegłam ze sceny.
- A to też pamiętam doskonale. I wiem, że czegoś takiego nie było - unosi kąciki ust.
- Naprawdę? Mnie się wydaje inaczej, ale mogę się mylić - uśmiecham się. - No, ale nie ważne. Niech ksiądz opowiada. Kim chciał ksiądz zostać?
- W liceum założyłem swój własny zespół rockowy i na nim mi zależało najbardziej. Chcieliśmy jeździć w trasy nie tylko po Ameryce, ale po całym świecie. No wiesz, takie marzenia, które wydawały się nam realne.
- Ksiądz i zespół rockowy? Naprawdę sobie tego nie wyobrażam - rzucam. - Nie, chociaż chwila. Cofam, jednak tak.
I właśnie przed oczami widzę Tomasa, który gra na gitarze rockowej w skórzanej kurtce. Do mikrofonu śpiewa chórki. W pomieszczeniu jest ciemno, a jedyne światła jakie się świecą, zostają skierowane w stronę całego zespołu. Publika za nimi szaleje. Dziewczyny krzyczą, piszczą i proszą o więcej.
- Pewnie wyrywał ksiądz dziewczynę za dziewczyną - śmieję się.
- Nie chwaląc się - odpowiada z uśmiechem.
- W takim razie skąd ta nagła zmiana? - pytam, bo stwierdzam, że to raczej nie jest jakiś delikatny temat.
- Powiedzmy, że pewnego dnia ktoś przypomniał mi o tym, co zrobiłem mając dziesięć lat. I zrobił to w sposób, który sprawił, że zacząłem się jeszcze bardziej o to obwiniać. Poczucie winy tak mnie dręczyło, że stwierdziłem, iż tylko Bóg może mi pomóc. No i tak się stało. Odkąd noszę sutannę czuję się lepiej, ale nie sprawa to, że w ogóle zapominam o rodzicach - mówi.
- Nie żałuje ksiądz czasami? - dopytuję. - Zostawił ksiądz całkiem dobre życie na rzecz Boga.
- Nie. Przyznam, całkiem podobało mi się to co robiłem, ale... dobrze jest tak jak jest. I nie chcę tego zmieniać. Nie widziałbym się teraz w innym trybie życia - wzdycha. - Teraz twoja kolej.
- Moja? - dziwię się. - Niby na co? Przecież opowiadałam już księdzu, o moim powołaniu.
- Ale przecież nie samym powołaniem żyją zakonnicy - unosi kąciki ust. - Powiedz mi coś o sobie prywatnie tak, żebym mógł cię lepiej poznać.
- No to mnie teraz ksiądz zagiął - oznajmiam. - Nie wiem, co mogłabym księdzu powiedzieć. Już chyba wszystko opowiedziałam.
- Na pewno nie - stwierdza. - W takim razie może mi coś zaśpiewasz? - prosi.
- Ekm, ale teraz?
- Tak - odpowiada przyciszając radio.
No dobra, skoro sam tego chce... Zamykam oczy i zaczynam.
Júrame que no es pecado sentir este amor
Que rompe con las reglas
Que vale más que mil plegarias
No es en vano esto que siente mi corazón
Si amar es un milagro, esto es amor
Przysięgnij mi, że nie jest grzechem czuć tę miłość
Że złamałam zasady
Że jestem warta więcej, niż tysiąc obietnic
To co czuje moje serce nie jest na darmo
Mieć cię jest jak cud, to jest miłość
- Pięknie... - zapewnia mnie patrząc mi przez chwilę w oczy. - Pięknie śpiewasz, naprawdę. Gdy śpiewasz błyszczysz. Widać, że wkładasz w to całą swoją energię i serce.
Żebyś tylko wiedział ile serca włożyłam dla ciebie w to wykonanie... I gdybyś zdawał sobie sprawę z tego, że tak bardzo utożsamiam się z tą piosenką...
- Cieszę się, że się księdzu podoba - uśmiecham się. - Zawsze lubiłam śpiewać, ale zazwyczaj robiłam to w domu przed lusterkiem. Nie lubiłam wychodzić przed ludzi, bo kiedyś, gdy zaśpiewałam przed publicznością byłam odrobinę przeziębiona. W ogóle się nie słyszałam, przez co wyszło mi okropnie. Zostałam wyśmiana i od tego czasu bałam się pokazywać przed innymi, pomimo, że wiedziałam, iż wychodzi mi to całkiem dobrze. Dopiero w naszym chórze przekonałam się, że nie mam się czego wstydzić.
- Pewnie musiałaś się czuć fatalnie, gdy na konkursie straciłaś głos?
- Tak, ale jakoś... nie połączyłam tych dwóch wydarzeń. Tutaj w ogóle nie mogłam zaśpiewać, więc przynajmniej nikt nie powiedział mi, że mam okropny głos, fałszuję czy że nie mam talentu.
- Ludzie potrafią być okrutni, ale trzeba nauczyć się z tym żyć.
- Wiem, przyzwyczaiłam się do tego. Dlatego wolałam unikać możliwości zobaczenia tego, jacy są okropni i nie dawać im więcej okazji do wyśmiania mnie - mówię. - Mimo to, jakoś nigdy się do nich nie zraziłam. Lubiłam, i nadal lubię, przebywać w towarzystwie. Jasne, są takie dni, gdy naprawdę potrzebuję pobyć sama, jednak to pośród ludzi czuję się najlepiej.
- Widzisz? Mówiłem.
- Co takiego?
- Że na pewno jest coś takiego, czego do tej pory mi o sobie nie powiedziałaś.
- Rzeczywiście. Ksiądz chyba zawsze ma rację - oznajmiam zerkając na niego.

- Dokąd jedziesz dokładniej? Gdzie mam podjechać?
- Może mnie ksiądz wysadzić pod fabryką.
- Przecież mogę cię podwieźć. Dla mnie to naprawdę nie problem.
- Pewnie jak podam księdzu nazwę ulicy, to nic księdzu to nie powie, prawda? - rzucam.
- Niestety nie.
- W takim razie pokieruję.
- Chcesz usiąść za kółkiem?
- Nie, nie. Nie mam nawet prawa jazdy. Po prostu powiem księdzu, którędy trzeba jechać - oznajmiam. - Teraz cały czas prosto, a na pierwszym skrzyżowaniu w lewo.
- Dobrze... - rzuca jakby zamyślony. - Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Dokąd jedziesz?
- Do... - zastanawiam się przez moment czy jest sens kłamać. - Do swojego domu. Znaczy, do domu, w którym mieszkałam zanim zostałam nowicjuszką. Zostawiłam w niej ważną rzecz i chciałbym ją...
Nagle przerywa mi dzwonek telefonu. Dzwoni komórka Tomasa. Wyciąga ją z kieszeni i zerka na wyświetlacz.
- Przepraszam, to z firmy. Muszę odebrać - mówi i naciska zieloną słuchawkę. - Słucham? Co? Tak, jestem w drodze. Niedługo będę. Za jakieś dwadzieścia minut. Dobrze, pośpieszę się. Cześć.
- Coś się stało? - pytam, gdy się rozłącza.
- Jest coraz gorzej. Ludzie cały czas krzyczą i nie chcą się uspokoić.
- W takim razie jedźmy prosto pod fabrykę.
- Ale...
- Naprawdę, dotrę sama. Tylko jak z powrotem? Będzie ksiądz wracał dzisiaj, czy już raczej nie?
- Mam nadzieję, że tak. Chciałbym się z tym szybko uwinąć.
- Czyli wracamy razem? - dopytuję nieśmiało.
- Tak - odpowiada. - Napisz mi adres na kartce. Tam powinien być jakiś notes i długopis - wskazuje schowek, który mam przed nogami. - Jak się uwinę, przyjadę po ciebie.
- A jeśli nie?
- To się zdzwonimy. Możemy się tak umówić?
- Jak najbardziej - przytakuję. - Dlaczego tak właściwie pracownicy fabryki strajkują?
- Nie wiem. Maximo nie chce mi powiedzieć twierdzi, że ma wszystko pod kontrolą i że mam się nie martwić.
- No, ale widocznie jakoś nie daje rady i musi wkroczyć do akcji ksiądz - dorzucam.
- Zdarza się.
- Jak chce ksiądz to załatwić nie wiedząc o co chodzi?
- Porozmawiam z nimi i jakoś się to rozwiąże.
- A jeśli nie będą chcieli rozmawiać? Przecież są zdenerwowani. Inaczej by nie strajkowali.
- Coś się wymyśli. Nie jechałem tutaj tyle godzin na marne - oznajmił.
- Pewnie koloratka ich przekona.
- Słucham? - pyta zdziwiony.
- No wie ksiądz, ekm, jak zobaczą, że to ksiądz, to chętniej księdza wysłuchają niż tego karzełkowatego brata księdza. No, bo jak ludzie widzą sutannę, to od razu są przekonani, że to musi być dobry człowiek, który nie ma kontaktu ze złem - mówię. - Po za tym, jak się na księdza patrzy to od razu widać, że jest z księdza bardzo dobry człowiek.
Dlaczego ja tyle gadam? Powinnam się przymknąć.
- Dziękuję... Miło mi, że tak o mnie myślisz - uśmiecha się.
- Odkąd tylko księdza poznałam wiedziałam, że jest ksiądz jednym z najlepszych ludzi jakich w życiu miałam okazję spotkać. Jakoś tak będąc w tym autobusie w środku nocy poczułam się bezpieczniej, gdy zajął ksiądz miejsce obok mnie. Czułam, że nie muszę się niczego bać... - zerkam na niego nieśmiało.
On również co chwilę na mnie patrzy. Pewnie patrzyłby cały czas, gdyby nie to, że właśnie jechaliśmy samochodem i musiał patrzeć na drogę. Nagle zadzwonił telefon, lecz tym razem mój, nie jego.
- Halo? - odebrałam bez sprawdzania kto to.
- I jak tam? Dojechałaś już?
- Nie, ale zaraz będę na miejscu.
Zerkam na wyświetlacz. To Clarita.
- Jak mija ci podróż?
- Dobrze. Z ojcem Tomasem przynajmniej nie jest nudno - oznajmiam patrząc za okno. - Chwila, skąd wiesz, że wyjechałam?
- Matka przełożona mi powiedziała. Po za tym, nie dało się nie zauważyć twojej nieobecności.
- Za cicho jest w klasztorze, prawda? - śmieję się. - Muszę kończyć. Właśnie dojeżdżam na miejsce - oznajmiam, gdy widzę już fabrykę.
- W takim razie trzymaj się. Zadzwoń, jak będziesz już wracać.
- Oczywiście. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Cześć - mówię, a następnie rozłączam się. - Niezły tłum... - rzucam zerkając na tych wszystkich ludzi, którzy się zgromadzili w miejscu, w którym kiedyś pracowała moja mama. - Na pewno sobie z tym poradzisz? - pytam. - Znaczy, czy na pewno ksiądz sobie z tym poradzi?
- Co się ma zdarzyć, to się wydarzy - oznajmia.
- W takim razie, powodzenia.
- Wzajemnie - odpowiada, a następnie opuszczamy samochód i każde z nas rusza w swoim kierunku.

Cześć! Jak myślicie, czy w La Merced wydarzy się coś... specjalnego? Hm... Mogę Wam jedynie powiedzieć, że akcja następnego rozdziału również będzie się tam toczyła. Nie zabraknie Esperanzy, Tomasa i... A tego już nie zdradzę. Dowiecie się wszystkiego w swoim czasie ;)

Do niedzieli ♥

środa, 28 września 2016

Rozdział 15 - Wie ksiądz co? Chciałabym, żeby było tak jak kiedyś

Dzisiaj dzień występu. Nie mam ochoty śpiewać, ale nie mogę się teraz wycofać. Mam główny głos. Gdybym teraz zrezygnowała, zawiodłabym cały chór. Ale czuję się fatalnie. Nie mogłam spać przez pół nocy, a teraz jeszcze okropnie boli mnie głowa i gardło. Obym tylko nie straciła głosu.
- Esperanzo, chodź na śniadanie - mówi Clara wchodząc do mojego pokoju.
- Już idę - zapewniam ją.
- Coś się stało? Nie wyglądasz najlepiej.
- Nie, wszystko w porządku - kłamię. - Zaraz do was przyjdę. Muszę iść jeszcze do łazienki.
- Co ci jest? - pyta siadając obok. - Przecież wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko.
- Źle się czuję. To wszystko.
- W takim razie zostań dzisiaj w łóżku. Przyniosę ci ciepłej herbaty, a na obiad ugotuję rosół, który cię rozgrzeje i postawi na nogi.
- Nie mogę. Muszę pojawić się dzisiaj na występie. Nie chcę zawieźć sióstr.
- Myślę, że zrozumieją.
- Tak, ale... Mam wrażenie, że to, czy przejdziemy dalej zależy ode mnie. I nie mówię tego, tylko dlatego, że chcę się przechwalać tym, jak wybitny jest mój głos. Po prostu czuję, że nasz dalszy los w konkursie spoczywa w moich rękach.
- Doskonale cię rozumiem... - oznajmia. - Naszykuję ci jakieś lekarstwa. Weź je jak zjesz śniadanie - mówi wstając. - Tylko się pośpiesz. Niedługo wyjeżdżamy.
- Oczywiście, zaraz będę.
Po wyjściu siostry, podnoszę się z łóżka i idę do łazienki. Staję przed lustrem i przeglądam się w nim przez chwilę. Jak ja wyglądam... Oczy mam całe zaczerwienione i spuchnięte... No i na dodatek nie mogę nic z tym zrobić. Wzdycham i przemywam twarz wodą.
- Dobra Julia, weź się w garść. Dasz radę. Powalisz dzisiaj wszystkich - mówię do siebie i ruszam do kuchni.
Nagle moja pewność siebie znika, gdy tylko pojawiam się w pomieszczeniu, gdzie przebywają wszystkie pozostałe zakonnice. Jest tam głośno, a od ich rozmów głowa boli mnie jeszcze bardziej.
- O, zobaczcie kto przyszedł - słyszę Genovevę. - Nowicjuszka, która chyba jeszcze nigdy nie pojawiła się gdziekolwiek punktualnie.
Gdybym tylko czuła się zdrowa odezwałabym się do niej i zaczęła z nią kłócić, ale że nie miałam na to w ogóle siły zdecydowałam, że lepiej będzie udawać, że tego nie słyszę. Usiadłam na swoim miejscu i sięgam po kawałek chleba, który zjadam z pomidorem i popijam herbatą. Nie mam ochoty na nic więcej. Wcale nie mam apetytu. Jem to tylko dlatego, że nie mogę wziąć tabletek na pusty żołądek.
- Dzień dobry siostry, jak się macie? - do kuchni wchodzi ojciec Tomás. - Możemy już wyjeżdżać?
Wszystkie zrywają się  z miejsc i zaczynają opuszczać klasztor. Jedynie ja siedzę na swoim miejscu i biorę lekarstwo, jedno za drugim, powoli je przełykając.
- Nie idziesz? - pyta podchodząc do mnie.
- Tak, już.
- Źle się czujesz? - dopytuje.
- Odrobinę, ale niech się ksiądz nie martwi. Dam sobie radę i doprowadzę nasz chór do finału.
- Wiesz, że zdrowie jest najważniejsze? Jeśli naprawdę nie czujesz się dobrze, zostań. Zastąpi cię siostra Carmela.
- Nie mogę. Wiem, że one wszystkie, no może większość z nich, na mnie liczy. Nie chcę ich zawieść - mówię. - Po za tym, jeszcze nie straciłam głosu i mogę śpiewać, więc nie jest aż tak tragicznie.
- Skoro tak uważasz.
- Chodźmy, bo nie chcę, żebyśmy się przeze mnie spóźnili - proszę opuszczając pomieszczenie.
- Poczekaj... - łapie mnie za rękę. - Chciałbym wiedzieć, jak jest pomiędzy nami.
- A jak ksiądz myśli?
- To nie jest w tej chwili ważne.
- W takim razie, tak samo wygląda nasza relacja. Nie jest w tej chwili ważna - rzucam. - Naprawdę nie chcę się spóźnić - oznajmiam i wychodzę z klasztoru.
Wchodzę do samochodu i zajmuję jedno z dwóch wolnych miejsc. Świetnie, jak się okazuje drugie z nich jest tuż obok tego na którym siedzę. Czyli będę musiała całą drogę przesiedzieć obok Tomasa, a jakoś nie mam na to ochoty.
- Diana, zamienisz się miejscami? - pytam, gdy do środka wchodzi ksiądz.
- Dlaczego?
- Chciałabym siedzieć z przodu. Jakoś tak jest mi niedobrze i naprawdę czuję, że powinnam siedzieć jak najbliżej wyjścia.
- No dobrze - odpowiada, a ja przesiadam się tam, gdzie wcześniej siedziała ona.
Przechodząc dyskretnie zerkam na Tomasa, który, nie okazuje żadnych emocji. Zupełnie nie wiem jak on to robi. Po każdym w jakimś stopniu da się odczytać co w danej chwili czuje. Jednak on potrafi zrobić taką minę, że nie umiem.
- Może skoro Esperanza nie ma siły, to ja ją zastąpię? - proponuje Carmela. - Nie chcemy przecież, żeby poczuła się jeszcze gorzej.
- Esperanza zaśpiewa - odpowiada za mnie ksiądz.
Nie mam ochoty wtrącać się w ich dyskusję. Zerkam za okno i zamyślam się. Przecież mu nadal zależy, a naprawdę nie powinno. Ale skoro żałuje, dlaczego nie mogłabym mu wybaczyć? Bo tak szczerze, to ja też wolałabym, żeby pomiędzy nami było tak jak dawniej...

- Teraz czas na występ Zakonu Santa Rosa. Zapraszamy na scenę!
Wychodzimy gęsiego, z czego ja idę na samym końcu. Podchodzę do mikrofonu, który został naszykowany specjalnie dla mnie. Muzyka zaczyna lecieć, zaczynamy śpiewać refren.
La esperanza se renueva 
En el corazón 
Las nuevas primaveras 
Que quiere el Señor 
Iluminanos, iluminanos 
Gloria, gloria, gloria
Nadzieja się odradza 
W sercach 
Nowe wiosny 
Tak jak chce Pan 
Oświecaj nas, oświecaj nas 
Gloria, gloria, gloria...
I nagle czuję, że brakuje mi głosu. Nie zaśpiewam. Nie dam rady. Co robić, co robić, co robić? Nie mogę przecież tak po prostu stąd uciec i... Nie, chwila. Mogę to zrobić.
Odsuwam się od mikrofonu i szybkim krokiem schodzę ze sceny prosto na kulisy. Z chęcią bym zobaczyła, jak sobie z tym poradzą, ale lepiej nie. Wybiegam wyjściem ewakuacyjnym na dwór. Znajduję się na tyłach teatru. Raczej nikt mnie tutaj nie znajdzie. Dobrze, bo nie mam ochoty się z tego tłumaczyć. Chociaż pewnie i tak będę musiała to zrobić. Siadam na schodach i chowam twarz w dłonie.
- Esperanzo, co się stało? - słyszę nagle.
Zerkam na drzwi. Stoi w nich ojciec Tomás i tak jakoś... cieszę się z tego powodu.
- Straciłam głos... - szepczę.
Tomás siada obok mnie i patrzy na mnie z żalem.
- Przeze mnie nie przejdziemy dalej... - dodaję.
- Nie mów tak - prosi. - Wszyscy wiedzieli, że się źle czujesz i raczej nie będą mieli ci tego za złe.
- Widocznie nie zna ksiądz Genovevy... Do końca życia będzie mi truła, że popsułam nam występ.
- Jeśli chcesz, porozmawiam z nią. Poproszę, żeby dała ci spokój...
- Nie, wtedy będzie jeszcze gorzej... - mruczę.
- Naprawdę się tym nie przejmuj, nie warto - zapewnia mnie. - Porozmawiam z jury, może dadzą wam drugą szansę.
- Tak? To byłoby wspaniałe.
- Obiecuję, że zaraz pójdę i poproszę ich o to, ale nie obiecuję, że się zgodzą. Zrobię wszystko co w mojej mocy.
- Dziękuję - uśmiecham się do niego.
Obejmuje mnie ramieniem i przytula do siebie. Robi się tak, jak po staremu. Zanim wyjechał i poprosił, abyśmy się od siebie oddalili...
- Wie ksiądz co? Chciałabym, żeby było tak jak kiedyś - mówię ochrypłym głosem.
- To znaczy? - pyta odsuwając się ode mnie.
- Żebyśmy dalej się przyjaźnili. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ksiądz powiedział mi wtedy w szpitalu to, co mi powiedział, ale to nie ważne. Może zaczniemy wszystko od początku?
- Hah... - unosi kąciki ust. - Jestem Tomás, a ty?
- Julia... na - odpowiadam i oboje się śmiejemy. - Esperanza.
- Miło mi cię poznać.
- Mnie ciebie również -  oznajmiam. - Wiesz, że jestem nowicjuszką?
- Naprawdę? Ja jestem księdzem.
- W takim razie miło mi księdza poznać - poprawiam się.
- Możesz mówić mi na 'ty'. Nie jestem aż taki stary.
- Tak, ale zapewne czułabym się dziwnie - rzucam.
Nagle dochodzi do mnie jedna rzecz. Przecież ja mu odpowiedziałam... Odpowiedziałam... Całkiem normalnie... Co znaczy, że...
- Aaa! - krzyczę ze szczęścia. - Słysz ksiądz?! Słyszy? Ja mówię! Wrócił  mi głos! - cieszę się.
- No widzisz. Wystarczyło, że zaczerpnęłaś świeżego powietrza.
Tak naprawdę wystarczyło się z nim pogodzić. Właśnie teraz zadałam sobie z tego sprawę. Odkąd byłam mała zawsze, gdy tylko męczyło mnie sumienie traciłam głos i bolała mnie głowa. Dopiero, gdy komuś coś wybaczyłam, albo wyznałam prawdę, wszystko wracało do normy.
- W takim razie chodźmy. Ksiądz porozmawia z jurorami, a ja wytłumaczę się siostrą.
- Jesteś pewna, że dasz radę jeszcze dzisiaj zaśpiewać?
- Jak najbardziej - przytakuję wstając. - Pośpieszmy się, nie chcę, żebyśmy przyszli za późno.
Wchodzimy do budynku. Ja idę za kulisy, aby odnaleźć zakonnice z klasztoru, do którego należę, a Tomás udaje się na widownie, aby podejść do jury. Odnajduję je od razu. Trudno nie usłyszeć Genovevy, która krzyczy praktyczne na cały teatr.
- Popsuła nam cały występ, a teraz uciekła! I pewnie nawet się nie przyzna do winy!
- Przyznam się - oznajmiam podchodząc. - Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że trochę narozrabiałam, ale to dlatego, że źle się poczułam. Nie mogłam mówić i stwierdziłam, że lepiej będzie, jeśli po prostu zejdę ze sceny.
- Wiesz co się stało? - odzywa się Nieves. - Carmela przejęła mikrofon. I piała do niego jak kura.
- No nie przesadzajcie, na pewno nie było aż tak okropnie.
- Właśnie, że było. Twój głos jest kilkaset razy lepszy - dodaje Diana. - Po za tym, niektóre siostry się zbuntowały i nie chciały śpiewać. To była jakaś katastrofa!
- Przestańcie - proszę, bo nie chcę, żeby gang Genovevy znienawidził mnie jeszcze bardziej. - Ojciec Tomás powiedział, że spróbuje przekonać jurorów, aby dali nam drugą szansę, więc jeszcze nic straconego. Będę mogła to naprawić.
- A co jeśli znowu uciekniesz ze sceny? Albo nie dadzą nam tej drugiej szansy?
- Wtedy się pomartwimy. Teraz uspokójcie się i poczekajmy na księdza.
- Uspokójcie się, uspokójcie... Łatwo ci mówić. Ciebie tam nie było, nie widziałaś naszej klęski!
- Oj, już starczy, naprawdę...
W tym momencie pojawia się wśród nas Tomás. Zerkam na niego, aby ocenić całą sytuację, ale ponownie nie umiem nic wyczytać z jego wyrazu twarzy.
- I co? Możemy wystąpić jeszcze raz? - pyta Suplicio.
- Tak, tylko jest taki jeden problem...
- Idzie się przyzwyczaić. Wszędzie gdzie jest Esperanza pojawiają się problemy - rzuca Genoveva. - O co chodzi?
- Żeby dostać się do dalszego etapu będziecie musiały uzyskać maksymalną liczbę punktów.
- Co?! - rzucam zdziwiona. - Po dziesiątce od każdego z jurorów?! Co!?
- Tak. Stwierdzili, że dając wam drugą szansę, musicie pokazać, że naprawdę wam się ona należała.
- Dobra, spokojnie. Damy radę. Musimy tylko się postarać.

Wychodzimy na scenę. Zajmujemy swoje miejsca i czekamy aż muzyka zaczyna grać. Śpiewamy. Z każdą chwilą coraz bardziej zbliżamy się do mojej solówki, ale tym razem jestem pewna, że zaśpiewam. Porozmawiałam szczerze z Tomasem i wiem, że nie stracę już głosu. Zaraz wchodzę... trzy... dwa... jeden...
Se muy bien lo que quiero 
Y es amor para el mundo 
Que despierte la esperanza y la fe 
Lo que mas quiero 
Amor sincero 
Lo que mas quiero es amor
Dobrze wiem, czego chcę 
I jest to miłość dla całego świata 
Żeby obudziła się nadzieja i wiara 
To czego najbardziej chcę 
To szczera miłość 
To czego najbardziej chcę to miłość
Jest! Udaje mi się. Na drugiej zwrotce nie stresuję się już wcale. Zaczynam się bawić. Tańczę i skaczę na scenie razem z innymi siostrami. Od czasu do czasu zerkam na ojca Tomasa, który cały czas na mnie patrzy. Posyłam mu uśmiech. Piosenka dobiega końca. Rozlegają się oklaski. Staję pomiędzy zakonnicami i czekamy na ocenę. Jedna dziesiątka w górze, druga, trzecia... i czwarta! Tak, tak, tak! Przeszyłyśmy dalej! Udało mi się! Tym razem nikogo nie zawiodłam.

Hejka! No i jak sami widzicie, Esperanza i Tomás pogodzili się dość szybko, więc nie trzeba było na to długo czekać ;). Oprócz tego, nowicjuszka wywalczyła przejście do dalszego etapu konkursu, co sprawiło, że wszystkie siostry okropnie się cieszą. Co wydarzy się dalej? Przekonacie się o tym w piątek! :D

Widzimy się niedługo ♥

poniedziałek, 26 września 2016

Rozdział 14 - Nigdy nie powiedziałaś czegoś, czego później żałowałaś?

- Wiesz co mówisz? - pytam się Clary. - Niedawno stwierdził, że nie powinniśmy się przyjaźnić, bo jest księdzem. Dlaczego w takim razie pokazałby się tutaj?
- Zdaję sobie sobie sprawę z tego, że nie powinnam tego mówić, ale tak mi się wydaje. Wiem co do
niego czujesz i to co ci właśnie powiedziałam, może ci dawać nadzieję, a tak być nie powinno.
- Nie, nie... To niemożliwe. I lepiej będzie, jeśli będę tak wierzyć. Ojciec Tomás... - chcę coś powiedzieć, ale jednak zmieniam zdanie i mówię zupełnie coś innego. - Jest po prostu księdzem. Nie rozmawiajmy o nim. Lepiej mi powiedz co tam słychać w klasztorze. Tęskniłyście chociaż odrobinę za mną?
- Oj tak, ja bardzo - zapewnia mnie. - Reszta sióstr też. Narzekały, że jest strasznie cicho.
- Ooo... - mruczę uśmiechając się.
- Po za tym, pewnie ucieszą się, że wcześniej wróciłaś. Jutro jest konkurs piosenki kościelnej i przyda im się twój głos. Carmela miała cię zastąpić, ale wszyscy wiedzą, że to jednak ty najlepiej wypadniesz w tej piosence.
- Carmela ma talent - mówię. - Ale nie potrafi go wykorzystać - dodaję. - Zrobiłaby duży krok do przodu, gdyby przestała trzymać się z Genovevą. Nie to, żeby coś, ale przez nią ona strasznie stoi w miejscu. Jest zajęta jej sprawami bardziej niż swoimi własnymi. Tak samo Beatriz, której jest mi potwornie szkoda, bo jest naprawdę wspaniałą osobą, a zadaje się ze złym towarzystwem.
- Też to zauważyłam. Ostatnio rozmawiałyśmy, bardzo szczerze i mam wrażenie, że ją to męczy, ale boi się ją zostawić.
- Może Genoveva ją czymś szantażuje?
- Może. Nie wiem.

Wchodzę do klasztoru. Jak dobrze być tutaj z powrotem. Mimo, że potrzebowałam od niego odpocząć, to cieszę się, że znowu tu jestem.
- Dziękuję, że mnie stamtąd zabrałaś - mówię do Clary.
- Nie ma sprawy. Przez cały czas się o ciebie martwiłam, a gdy do mnie zadzwoniłaś naprawdę się przestraszyłam. Powinnaś porozmawiać na ten temat z matką przełożoną.
- Wiem, ale pierw porozmawiam o tym z ojcem Tomasem. Jak się okaże, że to on tam był zrobię tylko niepotrzebne zamieszanie.
- Masz rację - rzuca. - Ale zamelduj się chociaż, żeby wiedziała, że już wróciłaś. Nie mówiłam jej nawet, że po ciebie jadę, bo tak się spieszyłam.
- Wyszłaś bez pozwolenia - wtrącam.
- Nie. Powiedziałam jej, że wychodzę i biorę samochód, tylko nie mówiłam po co - oznajmia. - Jakbyś coś ode mnie chciała, to będę w kaplicy. Muszę ją dzisiaj całą wysprzątać.
- Sama? W takim razie ci pomogę. Odłożę rzeczy, pójdę do Concepción i przyjdę ci pomóc - zapewniam ją. - Chyba, że nie chcesz, bo stwierdzisz, że będę ci przeszkadzać...
- Z chęcią przyjmę twoją pomoc - uśmiecha się do mnie.
- Dobrze, w takim razie dołączę do ciebie za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut - rzucam i idę w stronę biura przełożonej.
Pukam do drzwi, a chwilę później słyszę "proszę", lecz od razu po głosie rozpoznaję, że to nie ona mi odpowiada. No, ale cóż. Wejdę i sprawdzę, kto jest w środku. Może przynajmniej ten ktoś mi powie, gdzie ją znajdę. Naciskam klamkę i wchodzę. Wow, no tego się w ogóle nie spodziewałam.
- Esperanza? - dziwi się ojciec Tomás. - Co ty tutaj robisz? Przecież wyjechałaś.
- Tak... Równie dobrze, mogłabym księdza o to zapytać, ale chyba wolę...
- Do trzech razy sztuka - mówi przerywając mi. - Miałaś rację, Córdoba nie chce mnie w swojej parafii.
- Jak to? - pytam.
- Za długo się tam nie pojawiałem, więc znaleźli kogoś innego. Wróciłem i będę zastępować ojca Fortunato.
- Nie będzie się już ksiądz nigdzie przenosił?
- Nie. Raczej nie.
- Czyli nieuniknione jest to, że będziemy się widywać - podsumowuję. - Postaram się nie wpadać często na księdza, ale nic nie obiecuję.
- O czym ty mówisz?
- Jak to o czym? Kilka dni temu w szpitalu poprosił mnie ksiądz, abym, że tak to nazwę, dała księdzu spokój, bo jest ksiądz duchownym. Tak na marginesie, ja też kocham Boga i nie rozumiem, jaki to ma sens i co w tym takiego złego, no ale to księdza decyzja, a ja nie zamierzam jej podważać - zapewniam go. - Ale mimo to, muszę księdzu zadać jedno ważne pytanie - oznajmiam. - To ksiądz był dzisiaj u mnie? I tak okropnie mnie przestraszył? A potem bał się konsekwencji swoich czynów i uciekł niczego mi nie tłumacząc?
Nie odpowiada. Patrzy się na mnie z żalem. Clartia najwidoczniej miała rację.
- Niech ksiądz odpowie - nalegam. - Nie będę pytała po co ksiądz tam był, po prostu chcę wiedzieć, czy to nie był ktoś, kto chciałby zrobić mi krzywdę.
Podchodzi do mnie nieco bliżej, ale nadal pomiędzy nami jest bezpieczna odległość. Ciągle utrzymuje ze mną kontakt wzrokowy.
- Tak, to byłem ja - odpowiada. - Nie chciałem cię przestraszyć. Wręcz przeciwnie. Chciałem sprawdzić jak się czujesz i czy nic ci nie jest.
- W takim razie, dlaczego gdy wyszłam do księdza, to ksiądz się schował a następnie uciekł? - dopytuję.
Powiedziałam mu, że nie będę o nic wypytywać, ale skoro sam wdrążał się w ten temat, to dlaczego ja nie mogłabym tego zrobić?
- Wiesz dlaczego? Bo powiedziałem ci, że nie chcę, żebyśmy znaczyli dla siebie wiele. A będąc tam w jakiś sposób pokazałem ci, że jednak zależy mi na tobie nieco bardziej niż na innych.
W tym momencie przerwał nam odgłos otwieranych drzwi. Już się bałam, że zaraz do pomieszczenia wejdzie Genoveva z jakimś głupim tekścikiem. Pewnie stała i podsłuchiwała. Jednak na całe szczęście okazuje się, że to Concepción.
- O, Esperanzo, już jesteś? - dziwi się.
- Tak, Clara przywiozła mnie jakieś dziesięć minut temu.
- Mówiła, że gdzieś jedzie, ale nie chciała powiedzieć dokąd. Wydawała się zdenerwowana. Nie pomyślałabym, że jechała po ciebie.
- Odrobinę ją przestraszyłam, gdy po nią zadzwoniłam - mówię. - Przydałoby się matce lepsze zabezpieczenie furtki. Na przykład domofon. Każdy wchodzi sobie na podwórko i wychodzi, kiedy mu się podoba.
- Coś się stało? Ktoś cię straszył?
- Nie, ale odrobinę się przestraszyłam, gdy odwiedził mnie Jorge.
- Podkomisarz u ciebie był?
- Tak. Clara się o mnie martwiła i postanowiła go przysłać, żeby sprawdził, czy wszystko w porządku. Mówił, że dom, jak i ogród, są wielkie i trochę się mnie naszukał, a ja bałam się, że to złodziej. Ale na całe szczęście okazało się, że to on. Niewiele by brakowało, a przyłożyłabym mu jakimś dziwnym przedmiotem - uśmiechnęłam się. - Będę już szła. Przyszłam tylko się matce zameldować, a po za tym, obiecałam Claricie, że pomogę jej sprzątać kaplicę, bo zajmuje się tym sama.
- W takim razie idź. Mam nadzieję, że odpoczęłaś odrobinę przez ten czas, gdy tam byłaś.
- Tak. Dziękuję bardzo za użyczenie mi domu - mówię wychodząc.

- Powiedział mi, że zależy mu na mnie bardziej niż na innych, rozumiesz? - mówię do najbliższej mi zakonnicy. - Powiedział. I mówił to całkiem na poważnie.
- Może miał na myśli to, że po prostu o ciebie bardziej się martwi niż o inne siostry, bo ty częściej wpadasz w tarapaty?
- Nie. W każdym bądź razie tak mi się nie wydaje - oznajmiam wyciskając szmatkę nad wiadrem
brudnej wody. - Spytałam się go, dlaczego się tam pojawił, a potem stchórzył i mi się nie pokazał, na co on odpowiedział mi, że nie mógł tego zrobić, bo w ten sposób pokazałby, że mu na mnie zależy.
- Wiesz, że on jest księdzem?
- Tak. Ciężko zapomnieć, gdy cały czas mi o tym przypominasz - rzucam. - Po za tym, nie da się nie zauważyć tej koloratki na jego szyi, ale mimo to coś dla niego znaczę...
- Naprawdę nie chcę ci psuć humoru, ale pamiętaj, że w jego oczach jesteś nowicjuszką. Wasza miłość nie ma prawa bytu.
- Ja wiem, ale... co jeśli naprawdę mu zależy? Nawet w takim stopniu, że byłby gotowy porzucić sutannę?
- To niemożliwe. Jest za bardzo zaangażowany w Boga. Uwierz mi. Jego powołanie jest silne i z każdym dniem coraz bardziej się umacnia. Jest jednym z najlepszych przykładów dobrego księdza.
- A jeśli...
- Nie twierdzę, że nic do ciebie nie poczuł - przerywa mi. - Ale nie rób sobie nadziei. Szanse na to, że zostawi swoje dotychczasowe życie są bardzo niewielkie. I nie mówię ci tego dlatego, że chcę ci zrobić na złość. Po prostu nie chcę, żebyś cierpiała.
- Chyba masz rację... Nie wiem w ogóle, o czym mówię. Przecież to wcale nie ma sensu - wzdycham. - Pójdę wymienić wodę, zaraz wrócę.
Podnoszę miskę i idę z nią do łazienki. Wylewam całą jej zawartość do zlewu, następnie płuczę, nalewam odpowiedni płyn i ruszam do kuchni po wrzątek, którym muszę go zalać. Czekam aż woda się zaparzy i gdy jest już gotowa do pomieszczenia wchodzi ojciec Tomás.
- Możemy chwilę porozmawiać? - prosi.
- Przepraszam, ale bardzo się śpieszę. Musimy z Clarą jeszcze dzisiaj skończyć sprzątać - oznajmiam wychodząc.
- Nie chcę, żeby tak było - mówi łapiąc mnie za rękę.
- Zdecyduj się, bo ja nie zamierzam znosić twoich zachcianek, które co chwilę się zmieniają - oznajmiam poddenerwowana. - Cały czas zmieniasz zdanie. Raz mówisz, że powinniśmy się od siebie odsunąć, a później, że nie chcesz, żebyśmy byli daleko. To, że noszę habit, nie oznacza, że nie mam uczuć. I ty powinieneś o tym dobrze wiedzieć.
- Nigdy nie powiedziałaś czegoś, czego później żałowałaś?
- Zdarzyło mi się nieraz - przyznaję. - Ale nigdy nie bawiłam się czyimiś uczuciami. Powiem ci coś. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo bolały mnie twoje słowa. Nie wiesz, ile wysiłku potrzebowałam włożyć w to, żeby o tobie zapomnieć - patrzę na niego przez chwilę, a później wychodzę.
- Esperanzo... - wymawia moje imię, gdy jestem już na korytarzu.
- Nigdy nie powinnam wiele dla ciebie znaczyć - cytuję mu jego własne słowa, a następnie wracam do łazienki.
Wlewam wodę do miski, a później odnoszę czajnik do kuchni. Tomasa już tam nie ma. To nawet lepiej. Nie chciałabym się z nim ponownie spotkać. Wracam do kaplicy, gdzie Clara zajmuje się myciem krzyża.
- Już jestem - oznajmiam. - Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale rozmawiałam jeszcze przez moment z ojcem Tomasem - mówię podchodząc do niej. - I wiesz co ci powiem? Miałaś rację. Jest wspaniałym księdzem, ale...
- Esperanzo - szepcze.
- Tak?
- Za tobą - mruczy.
Obracam się i ku moim oczom ukazuje się dość dziwny widok. Tomás stoi w roboczych ubraniach, bez koloratki, co oczywiście od razu przykuwa moją uwagę. Z szyi również nie zwisa mu różaniec, co jest kolejnym powodem do mojego zdziwienia.
- Przyszedłem wam pomóc. Esperanza mówiła mi, że musicie się z tym dzisiaj wyrobić i chętnie wam pomogę.
- Nie ma ksiądz swoich obowiązków? - pyta go Clarita.
- Mam, ale one mogą poczekać - odpowiada. - To co? Za co mogę się zabrać?
- Mógłby ksiądz gdzieś przestawić te ławki, żeby Esperanza mogła tam umyć podłogę.
- Oczywiście, już się robi - rzuca i zabiera się za pracę.
- Zrób coś z nim - proszę zakonnice.
- Ale niby co?
- Nie chcę z nim tutaj sprzątać.
- Mam go stąd wygonić? Jeszcze po tym, jak sam z siebie zaoferował, że nam pomoże?
- Ym, tak?
- Wybacz, ale nie mogę - mówi. - Weź się do pracy, a poczujesz się lepiej. Sama tak ostatnio powiedziałaś. Nie myśl o tym, że on tutaj jest.
- Łatwo ci powiedzieć - mruczę odchodząc.
Biorę mopa i zaczynam myć podłogę we wskazanym przez Clarę miejscu. Jak niby mam o nim nie myśleć skoro kręci się cały czas obok mnie? Dochodzi do tego, że przez swoją nieostrożność wylewam całą zawartość miski z wodą i płynem do mycia na podłogę. Nie zauważam jej i po prostu ją przewracam ochlapując sobie przy tym habit.
- Niech to! - denerwuję się. - Co mam teraz zrobić?
- Nie masz drugiego habitu? - pyta Tomás.
- Nie mam.
- W takim razie przebierz się w jakieś cywilne ubrania - mówi Clarita.
- Mogę tak wyjść?
- Jesteśmy w kaplicy, a raczej w tych godzinach nie przychodzą tutaj wierni. Myślę, że nie powinno być z tym problemu.
- Dobrze. W takim razie zaraz wrócę.
Ruszam do swojego pokoju, gdzie wygrzebuję z dna szafy swoje ubrania, w które się przebieram. Włosy spinam w wysoką kitkę, aby mi nie przeszkadzały i szybszym krokiem wracam do kościoła. Nie chcę, żeby ktoś mnie tak zobaczył. Nie chcę się nikomu tłumaczyć. Po za tym, nie czuję się tutaj w tym stroju swobodnie. Ale jeśli Clara mi pozwoliła... Po za tym, ksiądz Tomás również jest w swoich zwykłych ubraniach, to ja też chyba mogę... No właśnie. Oboje przez chwilę, w tym samym czasie, będziemy zwykłymi ludźmi. Nie zakonnikami. Jasne, zakonnicy też ludzie, ale... Czy to jakiś znak?

Cześć! I co sądzicie o rozdziale? Mam nadzieję, że się Wam podobał ;). Jak myślicie, czy Esperanza i Tomás się pogodzą? A może Esperanza pozostanie nieugięta i nie będzie chciała przyjąć przeprosin księdza? Tego dowiecie się już niedługo :)

Do następnego ♥

niedziela, 25 września 2016

Rozdział 13 - Ktoś tutaj był, a gdy zauważył, że ja tu jestem od razu uciekł

Siedzę w kuchni i zmywam naczynia. Na stole leży kartka, a na niej są wypunktowane rzeczy, jakie muszę zrobić, gdy tylko wrócę do klasztoru. Dotyczą one głównie sprawy mojej mamy. Jest ona tutaj przez cały czas, bo gdy tylko na coś wpadnę, od razu to zapisuję. Jak na razie mam tylko cztery punkty:
1. Porozmawiać z Jorge
2. Przekazać płytę w dobre ręce
3. Zapomnieć o Tomasie
4. Zobaczyć jak wszytko się dalej potoczy
Tak, tak... Musiałam uwzględnić tutaj Tomasa. Mimo, że jego osoba dotyczy tylko jednego z czterech punktów, to o nim myślę najintensywniej. Zastanawiam się co teraz robi. Czy wyszedł już ze szpitala? Jeśli tak, to czy bezpiecznie dotarł już do nowej parafii? Rozmyślam tak, gdy nagle słyszę samochód. W pierwszej chwili wmawiam sobie, że po prostu ktoś przejeżdża ulicą, lecz nie. Zerkam
za okno. Auto wjechało na podwórko. Panikuję. Biorę kartkę ze stołu i chowam ją w szafce, pomiędzy talerzami. Jeśli to jest ktoś, kto próbuje zabrać mi dowody na to, że fabryka zabija ludzi, to kartka będzie dla niego zbyt dużą podpowiedzią. Teraz w głowie rodzi się pytanie. Schować się czy spróbować sobie z tym kimś poradzić? Jeśli się schowam, od razu będzie wiadomo, że to ja, Julia. A jeśli wyjdę temu komuś na przeciw to zobaczy tylko nowicjuszkę. W takim razie nie mam się o co martwić. No chyba, że to jest seryjny morderca, który jeździ po okolicy i zabija niewinnych ludzi. Wtedy mogę się bać.
Idę korytarzem w stronę drzwi, gdy nagle widzę, że ktoś je otwiera. Biorę pierwsze co wpada mi w ręce (a tak się składa, że jest to akurat coś, co nie mam pojęcia jak się nazywa) i chowam się z rzeźbą Matki Boskiej. Słyszę kroki. Osoba jest coraz bliżej i bliżej...
- Halo? Jest tutaj ktoś?
- Wynoś się stąd, albo Pan Bóg cię srogo ukaże! - krzyczę wyskakując z ukrycia. - Jorge?! To ty?Przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam. Nie wiedziałem, że matka przełożona ma aż tak duży dom.
- Prawda? Ja też się tego nie spodziewałam - oznajmiam. - Co tutaj robisz?
- Przyjechałem sprawdzić, czy wszystko u ciebie w porządku.
- Clara cię o to poprosiła, zgadłam? - pytam.
- Nie mogę ci powiedzieć.
- No, czyli Clara - uśmiecham się. - Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty?
- Nie, dziękuję. Dowiedziałem się od sióstr, że wyjechałaś, żeby nieco odpocząć i pobyć sama. Wpadłem tylko na moment. Zaraz będę jechał.
- Przecież jak posiedzisz ze mną przez pół godziny nic się nie stanie. Wręcz przeciwnie, bardzo ucieszę się z twojego towarzystwa.
- Skoro twierdzisz, że nie będę ci przeszkadzał to z chęcią z tobą zostanę.
- No i świetnie. W takim razie zapraszam do środka.
Idziemy do kuchni. Komisarz siada przy stole, a ja nalewam wody do czajnika i wstawiam ją.
- To czego się napijesz?
- Kawy.
Szykuję szklanki. Do jednej z nich wsypuję łyżkę kawy, a do drugiej wkładam torebkę herbaty. Zaraz po tym wyciągam z szafki ciastka. Kilka chwil później, gdy nasze napoje są już gotowe kładę wszystko na tackę i przenosimy się na taras.
- Jak tutaj ładnie - mówi.
- Też mi się bardzo podoba, chociaż wszystko jest odrobinę za duże. Mogłabym mieszkać w takim domu. Oczywiście, gdybym nie wstąpiła do zakonu.
- Ogród jest wspaniały. Brakuje nam takiego. Alicia chciała mieć masę pięknych kwiatów na podwórku, ale niestety jest ono za małe.
- Na kwiaty? Naprawdę?
- Tak. Nawet nie nazwałbym tego podwórkiem. To po prostu jest kawałek trawy, na którym stoi stół, cztery krzesła i grill. Na nic więcej nie ma tam miejsca. Myśleliśmy nawet o przeprowadzce, aby założyć prawdziwy ogród, ale w Buenos Aires domów, które dałyby nam taką możliwość, jest niewiele.
- Nie wyobrażam sobie życia bez podwórka. Można powiedzieć, że całe dzieciństwo spędziłam właśnie tam. Nie było aż tak duże jak to, ale mi wystarczało.
- Wiem, że to dziwne pytanie szczególnie, że znamy się już trochę, ale nigdy nie spytałem... Skąd pochodzisz?
- Z La Merced. To takie małe miasteczko niedaleko...
- Wiem - przerywa mi. - Orientuję się, gdzie to jest.
- Nie wiele ludzi ze stolicy wie o istnieniu czegoś tak małego - śmieję się. - Ale ja uwielbiam to miejsce. Nie ma tam wielu ludzi przez co panuje totalny luz. Na ulicach nie ma tłoku i wszyscy się znają - mówię. - A co u Pedra? - pytam zmieniając temat. - Dawno go nie widziałam. Nie dlatego, że wagaruje, czy coś takiego - uspokajam go. - Po prostu ostatnio przestałam przychodzić do części szkolnej.
- U Pedra w porządku. Opuścił się nieco w nauce, ale nie mam mu tego za złe.
- A coś słyszałam. Dlaczego? Nie zależy mu?
- Znalazł coś innego, na czym mu zależy. Znalazł sobie dziewczynę.
- Naprawdę? To pogratuluj mu ode mnie. Znam tę szczęściarę?
- Tak. To Lola.
- Lola? Lola, była pomocnica w zakonie?
- Tak.
- Jak to się stało?
- Trafili oboje do tej samej klasy. Na dodatek, jak się okazało, oboje byli nowi, jako jedyni jeszcze nie należeli do żadnej klasowej grupki, więc szybko się zakolegowali.
- To wspaniale.
Nagle rozlega się dzwonek telefonu. To komórka Jorge. Wyciąga ją z kieszeni i zerka na ekran.
- Przepraszam, muszę odebrać - rzuca, po czym naciska zieloną słuchawkę. - Słucham? Tak. Jasne, zaraz będę. Tak, tak. Do zobaczenia.
- Coś się stało?
- Włamanie do prywatnej posesji w centrum. Muszę jechać.
- Szkoda - wzdycham. - Odprowadzę cię do samochodu.
Wstajemy i idziemy w stronę jego auta. Gdy jesteśmy obok niego, stajemy jeszcze na moment i wymieniamy ze sobą kilka zdań.
- Dziękuję za pyszną kawę.
- A ja dziękuję za miłe towarzystwo. Co prawda, wizyta trochę krótka, ale przyjemna. Dzięki.
- Do zobaczenia - komisarz uśmiecha się, a następnie całuje mnie w policzek na do widzenia. - Mam nadzieję, że niedługo wrócisz do klasztoru.
- Tak. Niedługo będę z powrotem - oznajmiam, gdy on siedzi już w pojeździe. - Jedź ostrożnie.
- Cześć.
I odjechał. Tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął. Cieszę się, że mnie odwiedził, naprawdę. Mimo, że mówiłam, że chcę pobyć sama, to jego osoba jakoś mi nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Dobrze było porozmawiać z nim trochę i dowiedzieć się czegoś nowego.
Wracam na taras, aby posprzątać po nas naczynia. Zanoszę wszystko do kuchni i kontynuuję zmywanie. Nie zajmuje mi to długo. Kiedy wszystko jest już czyste wciągam listę rzeczy, które muszę zrobić po powrocie do klasztoru z szafki i kładę ją przed sobą na stole. Czytam całość po raz kolejny i dopisuję jeden punkt:
5. Podziękować Concepción, Clarze i Jorge za wszystko co dla mnie zrobili
Tak się cieszę, że ich mam. Przez ten cały czas tak bardzo mi pomagali i pewnie nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Concepción zgrzeszyła, bo przygarnęła mnie do zakonu pozwalając udawać w nim nowicjuszkę, Clara zawsze mnie wysłuchała. Nie ważne co mi dolegało. Czy to był zwykły ból głowy, czy złamane serce, ta zawsze znalazła dla mnie czas. Była dla mnie drugą mamą. No, a Jorge? Jorge był dla mnie jak ojciec, którego nigdy nie miałam. Zawsze mnie ochraniał i pomagał gdy miałam jakieś problemy. A niedługo ta cała historia najprawdopodobniej się zakończy. Kiedy cała sprawa się wyjaśni opuszczę klasztor i wrócę do La Merced zostawiając tutaj wszystko. Dosłownie wszystko. Habit, zakonnice, moją miłość do księdza... No właśnie. To chyba jest najlepszy argument na to, żebym się w końcu zdeterminowała i zajęła sprawą fabryki. Gy będę bezpieczna i zostawię Santa Rosę razem z moją miłością do Tomasa. Zacznę zupełnie nowe życie, które będę wiodła w zupełności tak, jak będę chcia...
Co to było? Drzwi ewidentnie się otworzyły, a zaraz potem trzasnęły. Może to Jorge? Może czegoś zapomniał? Wstaję od stołu i chowam kartkę do kieszeni, bo wiem, że nie zdążę schować jej nigdzie indziej. Idę powolnym krokiem w stronę korytarza. Nieśmiało wyglądam zza ściany, ale nikogo nie widzę.
- Jest tutaj ktoś? - pytam.
Nic. Cisza. Dobra, może jednak się przesłyszałam. Oby. Wracam z powrotem do kuchni. Nie zdążyłam dojść do krzesła, gdy nagle słyszę, jak ponownie drzwi się otwierają i znowu ktoś nimi trzaska. Od razu decyduję się na sprawdzenie kto się tutaj kręci. Miałam się czuć tutaj bezpiecznie, a dzisiejszego dnia do tej pory poczułam się obserwowana dwa razy.
Biegnę korytarzem. Po drodze zabieram to coś, co wcześniej miało mnie obronić przed włamywaczem, którym okazał się Correa. Wbiegam na ganek i widzę sylwetkę mężczyzny, który jest już prawie przy bramie. Nie widzę, go za dobrze, a to przez to, że jest za daleko. Dlaczego to podwórko jest takie wielkie? Ruszam za nim w pogoń.
- Niech pan poczeka! - krzyczę, ale on mnie ignoruje.
Nim dobiegam do ulicy jego samochód jest już za zakrętem. Zdążył odjechać i to z niezłym piskiem opon. Dobra, teraz na serio panicznie się boję. Zaczynam wracać do domu, gdy moją uwagę przykuwa coś, co leży na ziemi, na chodniku, zaraz za ogrodzeniem. Podchodzę do tego i kucam. To różaniec. Biorę go w rękę i przyglądam mu się. To drewniany, brązowy różaniec. Czy to ma coś znaczyć? Może ludzie z fabryki odkryli, że przebieram się za nowicjuszkę i to miał być znak, że tutaj jestem? Muszę stąd jak najszybciej zniknąć.
Wracam biegiem do domu i chwytam za telefon. Wybieram numer Clary.
- Halo? Esperanza?
- Clarita, musisz mi pomóc - mówię zdyszana. - Ktoś tutaj był, a gdy zauważył, że ja tu jestem od razu uciekł - po tych słowach nieco się uspokoiłam. Może ten ktoś był po prostu włamywaczem i przestraszył się, gdy okazało się, że ktoś jednak jest w środku? - Przyjedź po mnie, proszę. Strasznie się boję.
- Już jadę. Spakuj się. Piętnaście minut i jestem na miejscu. Miej cały czas telefon pod ręką - rzuca i rozłącza się.
Biegnę do sypialni i otwieram szafkę. Wyciągam z niej plecak i zaczynam do niego wrzucać wszystkie rzeczy, jakie miałam na wierzchu. Jak ja bym chciała być teraz w klasztorze. Tam jest o wiele bezpieczniej. Gdy mam już wszystko w plecaku wybiegam przed dom, zamykam go i siadam na ganku, na krześle, które jest w jakimś stopniu zasłonięte przez drzewo tak, że ktoś idący ulicą raczej mnie nie zauważy. Kiedy tylko widzę, że pozjeżdża samochód z klasztoru ruszam biegiem w stronę ulicy. Wchodzę do środka i staram się uspokoić.
- Już dobrze, już jestem z tobą - zapewnia zakonnica przytulając mnie do siebie. - Lepiej stąd szybko odjedźmy - mówi odpalając silnik. - Teraz opowiadaj, co się stało?
- Pierw przyjechał do mnie Jorge... - zaczynam łapiąc oddech. - Swoją drogą, dziękuję, że go przysłałaś, było mi naprawdę miło. Posiedzieliśmy trochę, a później musiał jechać, bo dostał jakieś wezwanie. Wtedy wzięłam się za sprzątanie, a gdy skończyłam usiadłam na chwilę, żeby odpocząć i nagle usłyszałam jak drzwi się otwierają. Poszłam to sprawdzić, ale nikogo nie było. Wróciłam na miejsce, gdy znowu się otworzyły. Szybko wybiegłam przed dom i zobaczyłam jakiegoś mężczyznę. Niestety, nie udało mi się go dogonić. Był za daleko, a na dodatek był strasznie szybki. Jeszcze na chodniku znalazłam drewniany różaniec. Wtedy już kompletnie byłam przestraszona. Wystraszyłam się, że mnie znaleźli i że dowiedzieli się o tym, że udaję nowicjuszkę.
- Znalazłaś różaniec?
- Tak.
- Masz go przy sobie?
- Jest gdzieś w plecaku.
- A mogłabyś mi go pokazać?
- Jasne, poczekaj chwilę - mówię grzebiąc w swoich rzeczach. - O, tutaj jest.
- Wydaje mi się, że gdzieś już taki widziałam - stwierdza. - Ale wiesz, produkują takich masę. Więc nie koniecznie musi on należeć do osoby, o której właśnie myślę.
- Powiesz mi o kim myślisz?
- Ojciec Tomás ma taki. Nawet bym powiedziała, że identyczny.
- Ale ten na pewno nie należy do niego. Przecież ksiądz Tomás jest kilkaset kilometrów stąd. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że tego różańca wcześniej tam nie było. Niemożliwe, żeby tak nagle jego różaniec pojawił się pod bramą domu Concepción.
- Jest taka jedna rzecz, o której nie wiesz. Nie mówiłam ci, bo chciałam, żebyś o tym nie myślała, ale teraz mogę ci już powiedzieć, bo i tak zaraz byś się dowiedziała.
- Clarita, o czym ty mówisz? - pytam.
- Ojciec Tomás wrócił do Buenos Aires, do naszej parafii. Dwa dni temu, czyli dokładnie jeden dzień po tym, jak wyjechałaś. Cały czas dopytywał się o ciebie, a gdy dzisiaj się dowiedział, gdzie jesteś powiedział, że nagle wyskoczyło mu coś ważnego do załatwienia i opuścił klasztor.
- Myślisz, że to mógł być on?
- Nie myślę. Ja jestem tego prawie pewna.

Pam, pam, pam! I jak myślicie? Czy ten tajemniczy mężczyzna, który pojawił się w domu matki przełożonej to rzeczywiście ksiądz Tomás? Jeśli tak, to po co się tutaj zjawił i dlaczego uciekł bez słowa? A co jeśli to ktoś, kto planuje zabrać Juli płytę z dowodami? A może to ktoś zupełnie inny? Hmm... Tego dowiecie się w swoim czasie ;D

Do jutra ♥

piątek, 23 września 2016

Rozdział 12 - Właśnie dlatego cię potrzebuję...

- Mam jeszcze coś do zrobienia? - pytam Clarę.
- Ym, nie. Możesz iść odpocząć. Bardzo mi dzisiaj pomogłaś, dziękuję.
- Nie ma za co - odpowiadam. - Na pewno? Bo wiesz, nie jestem zmęczona. Mogę na przykład zabrać się za przygotowanie kolacji.
- Genoveva się tym dzisiaj zajmuje i nie sądzę, że chciałaby żebyś z nią nad tym pracowała. Po za tym godzinę temu był obiad. Idź do siebie. Połóż się, prześpij.
- Nie chcę.
- Dlaczego?
- Bo... - wzdycham. - Bo gdy tylko znajduję jakąś wolną chwilę myślę o księdzu Tomasie. Nie chcę tego robić, ale nie potrafię.
- Boli cię to, co ci powiedział?
- Tak. Zastanawiam się, co by było, gdybym wtedy do niego nie pojechała. Pewnie zostalibyśmy nadal przyjaciółmi. Utrzymywalibyśmy kontakt telefoniczny... Przecież nic złego nic by się nie działo. I tak jest daleko. Ale mimo to on zdecydował się to zakończyć. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest księdzem, ale czy księża nie mogą mieć przyjaciół? Nikt tak nigdy nie powiedział...
- Wiesz co mi się wydaje? - mówi. - Powinnaś zrobić sobie wolne. Przemyśleć wszystko na spokojnie i przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Z czasem nauczysz się z tym żyć i nie będzie ci to przeszkadzać.
- Może i masz rację... - przytakuję. - Ale i tak na chwilę obecną jest to niemożliwe. Nie w klasztorze.
- W takim razie wyjedź.
- Mam wyjechać? - dopytuję zdziwiona. - Ekm, nie chcę opuszczać tego miejsca.
- Nie twierdzę, że masz wyjechać na zawsze, bo sama bym tego nie chciała. Po prostu porozmawiaj z matką przełożoną, na pewno da ci zgodę.
- Przemyślę to jeszcze - rzucam i wychodzę z kuchni.
Tak właściwie, nie ma tutaj nic do przemyślenia. To jest bardzo dobry pomysł. Naprawdę tego potrzebuję. Posiedzieć kilka dni sama ze sobą w ciszy. Poukładam sobie wszystko, a następnie wrócę i zajmę się sprawą mojej mamy. Tak, to genialny pomysł.
- Matko przełożona - zwracam się do niej, gdy dostrzegam ją na korytarzu. - Możemy porozmawiać? To ważne.
- W takim razie chodźmy do mnie.
Wchodzę do jej biura i zajmuję miejsce na przeciwko niej. Czuję się nieco zestresowana, ale wiem, że komu, jak komu, ale jej mogę powiedzieć wszystko. No prawie wszystko. Nie mogę jej powiedzieć, że zakochałam się w księdzu, ale na razie nie musi przecież tego wiedzieć.
- Coś się stało?
- Tak - rzucam. - Nie musisz się martwić. To nic strasznego - zapewniam.
- Czy to ma związek z twoją mamą?
- Nie do końca, ale można tak powiedzieć - oznajmiam. - Powinnam stąd wyjechać.
- Znaleźli cię? Jak to możliwe? - zaczyna panikować. - Przecież nikt nie domyśliłby się, że ukrywasz się w klasztorze... Nikt o tym nie wiedział... Chyba, że Genoveva. Ona mogła podsłuchiwać pod drzwiami...
- Nie, nie znaleźli mnie - uspokajam ją. - Potrzebuję sobie wszystko na spokojnie przemyśleć. Ułożyć jakiś plan działania, bo odkąd tutaj jestem tak naprawdę wcale nie ruszyłam do przodu, a przecież nie mogę tutaj zostać nie wiadomo ile. Muszę w końcu udowodnić, że moja mama miała rację i że fabryka w La Merced truje ludzi.
- W takim razie wyjeżdżasz na kilka dni. Tylko dokąd?
- Sama jeszcze nie wiem. Muszę pojechać gdzieś, gdzie będzie bezpiecznie i gdzie nikt mnie nie znajdzie, a jednocześnie musi to być miejsce, gdzie nie będzie wielu ludzi. Pomyślę jeszcze o tym i na pewno niedługo na coś wpadnę.
- Nie musisz, bo mam dla ciebie idealną propozycję - mówi. - Pojedziesz do mojego domu. Będziesz tam miała ciszę i spokój.
- Mówisz poważnie?
- A czy wyglądam jakbym żartowała? To jest doskonały pomysł. Kiedy chcesz jechać?
- Kiedy tylko dasz mi pozwolenie.
- Już je masz.
- W takim razie najlepiej jeszcze dzisiaj. Nie mam wielu rzeczy, więc pakowanie nie zajmie mi wiele czasu.
- Za ile będziesz gotowa?
- Pół godziny.
- Pół godziny? - dziwi się. - Dobrze, w takim razie za pół godziny Clara cię tam zawiezie.
- Naprawdę?
- Tak.
- To wspaniale! - cieszę się. - Dziękuję za wszystko co dla mnie robisz. Za to, że mnie tutaj przygarnęłaś, pozwoliłaś udawać nowicjuszkę, teraz znowu...
- Przepraszam, że wchodzę bez pukania - przerywa mi Clarita. - Przechodziłam właśnie obok i usłyszałam coś czego nie powinnam, ale chcę wiedzieć. Esperanza udaje nowicjuszkę?
No świetnie. Dlaczego w tym klasztorze wszystkie ściany mają uszy?
- Nie, skądże taki pomysł... - zaczyna Concepción.
- W sumie Clara może wiedzieć, ufam jej - mówię niepewnie. - Grozi mi niebezpieczeństwo. Tak naprawdę, nigdy nie chciałam zostać zakonnicą, a habit noszę tylko dla ochrony. Wiem, że nikt nie będzie mnie tutaj szukał.
- Najświętsza Panienko... - szepcze siostra.
- Tylko nikomu ani słowa - prosi przełożona. - Nikt nie może nic wiedzieć. Im więcej osób wie, tym większe niebezpieczeństwo jej grozi.
- Nic nie powiem. Esperanzo, co się dzieje? - pyta zmartwiona. - Ktoś cię goni?
- Można tak powiedzieć, ale wytłumaczę ci to w drodze. Zawieziesz mnie do domu matki przełożonej.
- Czy to ma z tym związek? Musisz się jeszcze bardziej ukryć?
- Nie. Znaczy tak. Ach, powiem ci w samochodzie.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam się wtrącać, ale boję się o ciebie. Powiedz mi co się dzieje i kto cię goni. Opowiedz mi wszystko.
- Moja mama pracowała w fabryce w La Merced. Z każdym dniem zaczynała czuć się gorzej. Miała kaszel, problemy z oddychaniem, zawroty głowy... Poszła do lekarza i okazało się, że się czymś truje. Pierw pomyśleliśmy, że to coś w domu, ale ta opcja została wykluczona od razu po tym, jak przepadano mnie. Byłam zdrowa. Zaniosła więc wyniki do swojej pracy, bo tylko to miejsce jej zostało. Nie wiem co działo się z nimi dalej. Mama zmarła kilka miesięcy temu zostawiając mi płytę z filmem, który ma udowodnić winę fabryki. Musiałam uciekać ze swojego miasteczka, bo jej właściciele odkryli, że ją posiadam. No i tak znalazłam się tutaj.
- A co teraz z tym materiałem?
- Mam go. Matka przełożona schowała go w bezpiecznym miejscu.
- I co zamierzasz zrobić?
- Jeszcze nie wiem. Muszę sobie to wszystko bardzo dokładnie przemyśleć. Jeden błędny krok może sprawić, że stracę nagranie i nie uda mi się udowodnić ich winy, a muszę to zrobić. To jest jedyna rzecz, którą mogę teraz zrobić dla mojej mamy.
- A Jorge? Przecież on może ci pomóc.
- Tak, ale... muszę mieć pewność, że mi pomoże. Nie to, żebym mu nie ufała, ale wolę jeszcze trochę poczekać. Ostatnio miałam spotkanie z mężczyzną, który rzekomo miał mi pomóc, a jak się okazało, chciał mi po prostu odebrać płytę.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś zostawała tutaj sama...
- Nikt mnie tutaj nie znajdzie. Po za tym, dowody ma Concepción. Naprawdę nic mi nie będzie.
- Skoro tak twierdzisz...
Cieszę się, że powiedziałam Clarze prawdę. Nie chciałam jej już dłużej okłamywać, a naprawdę jej ufam. Zastępuje mi mamę. Opiekuje się mną i jestem jej za to ogromnie wdzięczna. Gdyby nie ona, pewnie zdążyłabym się wplątać w niejedne tarapaty.

Dojeżdżamy na miejsce. Clarita wjeżdża samochodem na podwórko, które jest wielkie. Biorę plecak z tylnego siedzenia i wysiadam. Siostra wprowadza mnie do domu. Wchodzimy do środka i idziemy długim korytarzem, na którego końcu znajduje się salon. Odkładam bagaż na kanapę i obracam się dookoła.
- Jakie to jest duże - mówię ze zdziwieniem.
- Kiedyś mieszkała tutaj cała rodzina przełożonej. Matka, ojciec i siódemka dzieci, więc ich dom musiał być spory.
- Concepción miała aż szóstkę rodzeństwa?
- Tak.
- Wow, zazdroszczę. Ja zawsze chciałam mieć brata albo siostrę, ale niestety nigdy się nie doczekałam. Za to mam kuzynkę, z którą jestem bardzo blisko. Jest trochę zakręcona, ale mimo to kocham ją.
- Jesteś głodna? - pyta zakonnica zmieniając temat.
- Tak trochę - odpowiadam zerkając na zegarek. - Pora kolacji. Chętnie bym coś przekąsiła.
- Masz ochotę na ryż?
- Jeśli tylko zostaniesz ze mną to jasne.
Bierzemy się za przygotowanie posiłku. Chociaż tak właściwie, to bardziej bierze się za to Clara, bo mnie nawet nie daje dojść do naczyń. Cały czas mi powtarza, że gdy ona sobie pojedzie to wtedy ja będę sobie gotować. Siadam przy stole i zerkam za okno.
- Nie chcesz się rozejrzeć? To bardzo ładne miejsce.
- Chcę, ale zrobię to jak pojedziesz. Na razie posiedzę z tobą.
- Może chociaż się rozpakuj?
- Spokojnie Clarita - uśmiecham się do niej. - Dam sobie radę. Jestem już dorosła. Chcę ten czas spędzić z tobą, póki jesteś. Gdy pojedziesz zostanę sama i wtedy się tym wszystkim zajmę.
Piętnaście minut później danie jest już gotowe. Siostra podaje mi talerz i siada na przeciwko ze swoim. Nalewam nam obu soku, a następnie zaczynamy jeść.
- Byłaś kiedyś zakochana? - pytam.
- Tak... Tak.
- Na pewno?
- Pytasz bo dziwi cię to, że zakonnica może być zakochana? Nie zawsze byłam zakonnicą, a jeśli pytasz, czy byłam zakochana odkąd noszę habit to nie.
- Nie o to mi chodziło. Nie wydawałaś się pewna swojej odpowiedzi - poprawiam.
- Ale jestem. Tak, byłam zakochana.
- Opowiesz mi coś o nim?
- O kim?
- O tym farciarzu, który miał szczęście się tobie podobać - odpowiadam.
- A co mogę ci o nim powiedzieć? Chodziliśmy do tego samego liceum. Był bardzo przystojny. Wiedziałam, że też mu się podobam. Nikogo nie zdziwiło to, że zostaliśmy parą. Bardzo się kochaliśmy. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. A później...
- A później poczułaś powołanie i stwierdziłaś, że wolisz Boga? Czy rzucił cię, a ty postanowiłaś wstąpić do zakonu? - dopytuję.
- No coś tak pomiędzy. Z resztą to i tak teraz nie ważne.
- Macie ze sobą nadal kontakt?
- Tak - oznajmia. - Ym, smakuje ci? - próbuje zmienić temat.
- Bardzo. Jest przepyszne - zapewniam ją. - Przepraszam, że tak wypytuję. Nie robię tego złośliwie. Po prostu chciałam cię lepiej poznać.
- Nie gniewam się. Nie lubię o tym mówić.
- Jasne, rozumiem. Nie będę już pytać - zapewniam ją. - Może jak zjemy przejdziemy się razem po ogrodzie? Oprowadzisz mnie, bo na pewno znasz to miejsce o wiele lepiej niż ja.
- Chętnie, tylko nie wiem co na to matka przełożona. Miałam cię tutaj tylko przywieźć,a i tak już siedzę tu dłużej niż powinnam.
- Proszę. Wytłumaczymy jej to. Zostań ze mną. Przejdziemy się razem, a potem pojedziesz. Obiecuję, że już dłużej nie będę cię zatrzymywać.
- Ach, no dobrze. Zostanę.

I dotrzymałam słowa. W ogóle jej tutaj dłużej nie zatrzymywałam. Tylko tak jakoś wyszło, że spacer nam się przedłużył, a później rozmawiałyśmy jeszcze przez dłuższą chwilę i gdy spojrzałyśmy się na zegarek okazało się, że minęły dobre cztery godziny. Clarita musiała już wracać. Właśnie stałyśmy przy samochodzie i żegnałyśmy się.
- Dziękuję - mówię. - Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłaś. Jesteś dla mnie bardzo ważna, wiesz? Kocham cię.
- Ja też cię kocham - odpowiada przytulając mnie do siebie. - Przez te kilka dni będzie bez ciebie nudno.
- No jasne, że będzie - śmieję się. - Nikt nie będzie niczego psuł, nikt nie będzie cały czas gadał o jakiś pierdołach, no i nikt nie będzie się krzątał po całym klasztorze przeszkadzając wszystkim siostrom w obowiązkach.
- Najważniejsze, żebyś wróciła zadowolona.
- Ymh - mruczę.
- Trzymaj się. Gdyby coś się działo od razu do mnie dzwoń.
- Oczywiście. Jedź ostrożnie.
Clara wchodzi do samochodu i odjeżdża. Macham jej przez chwilę, a gdy opuszcza już podwórko siadam na tarasie i patrzę w niebo. Jest dzisiaj takie piękne, bezchmurne. Wszystkie gwiazdy są widoczne. Chwilę później wbijam wzrok w ziemię.
- Boże, pomóż mi przez ten czas wszystko sobie poukładać. Zrozumieć niektóre sprawy i je
zaakceptować. Wiem, że dawniej nie zwracałam się do ciebie zbyt często. No i gdyby nie klasztor pewnie teraz też bym tego nie robiła, ale uświadomiłam sobie, że warto. Ty zawsze mnie wysłuchasz. Dlatego proszę cię, pomóż mi. Potrzebuję cię teraz.
Siedzę chwilę w ciszy, po czym wyciągam telefon z kieszeni. Wybieram numer Tomasa i piszę do niego wiadomość.
Esperanza: Już o tobie zapomniałam.
Gdyby to była prawda... Gdyby to była prawda nie napisałabym tego smsa. Usuwam całą treść i blokuję telefon. Ponownie zerkam w dół.
- Właśnie dlatego cię potrzebuję... - szepczę.

Hej! I jak? Może być? Jak myślicie, Esperanza spędzi czas poza klasztorem spokojnie, dużo rozmyślając i w końcu zapomni o Tomasie? A może wręcz przeciwnie - nie będzie mogła przestać o nim myśleć? Tego dowiecie się już w następnych rozdziałach ;)

Do zobaczenia ♥

środa, 21 września 2016

Rozdział 11 - Zacznijmy od tego, że nigdy nie powinienem wiele dla ciebie znaczyć

Budzę się. Zasnęłam na ramieniu Clary. To była ciężka noc. Lekarze wbiegali i wybiegali z sali, w której leży Tomás. Clarita chciała iść do jakiegoś hotelu, ale ja nie chciałam nic na ten temat słyszeć. Nie mogłam stąd odejść pomimo, że sama byłam wyczerpana. Nadal jestem, ale nie potrafię zostawić go samego. Nagle z sali wychodzi lekarz. Energicznie podnoszę się i do niego podchodzę.
- Panie doktorze, co z ojcem Tomasem? - pytam. 
- Już wszystko w porządku. Jego stan jest sta...
- Na pewno? - przerywam mu. - Wczoraj też niby było wszystko w porządku, a później stało się to, co się stało.
- Tak. Tym razem jestem pewny w 100 procentach - zapewnia mnie.
- Mogę do niego wejść?
- W tej chwili śpi i będzie dla niego lepiej jeśli się wyśpi. Niech siostry wrócą do klasztoru, położą się spać i przyjdą za jakiś czas. Widzę, że siostrą również przyda się sen.
- Tak, oczywiście - odpowiadam ze smutkiem. - Dziękuję.
Lekarz odchodzi, a ja z powrotem siadam obok Clary i staram się ją obudzić. Delikatnie szturcham ją ręką w ramię.
- Co się dzieje? - pyta przebudzając się. - Co z księdzem?
- Wszystko jest dobrze. Chodź, pojedzmy do jakiegoś hotelu i zdrzemniemy się trochę.
- Jesteś pewna? Nie wolisz posiedzieć tutaj?
- To nie ma sensu. Wiem, że jest już w porządku, a teraz nie mogę do niego wejść. Prześpimy się w jakimś wygodnym łóżku i wrócimy do niego.
- Dobrze... - mówi ziewając.
Podnosimy się z miejsc i ruszamy w stronę wyjścia. Wychodzimy przed szpital i próbujemy odnaleźć samochód. Po kilkuminutowych poszukiwaniach udaje nam się go znaleźć. Wsiadamy do środka. Clara zajmuje miejsce kierowcy, a ja pasażera.
- Zadzwonię do Concepción - oznajmiam, gdy Clarita wsadza kluczki do stacyjki.
Wyciągam telefon z kieszeni i wchodzę w spis kontaktów. Wybieram numer do klasztoru i próbuję się połączyć.
- Klasztor Santa Rosa w Buenos Aires, przy telefonie siostra Genoveva, w czym mogę pomóc?
- Halo? Z tej strony Esperanza. Czy mogłabym rozmawiać z matką przełożoną?
- Niestety, nie może ona teraz podejść. Przekazać coś?
- Tak właściwie...
W tle słychać jakieś głosy. Tak, jakby ktoś przed chwilą wszedł do pomieszczenia i zaczął kłócić się z zakonnicą, z którą właśnie rozmawiałam. Przestaję mówić, żeby usłyszeć co się tam dzieje. Niestety, słyszę tylko pojedyncze słowa, w tym trzy razy moje imię.
- Halo, Esperanza? Z tej strony Concepción. Mów co się dzieje.
- Z ojcem Tomasem wszystko w porządku. Właśnie śpi. Rozmawiałam z nim jak tylko przyjechałyśmy i nie czuł się najgorzej.
Wolałam nie mówić nic o tym, co wydarzyło się w nocy. Nie chciałam niepotrzebnie stresować sióstr.
- To dobrze, a co z wami? Wracacie?
- Teraz jedziemy do najbliższego hotelu, bo musimy się przespać. Później zajrzymy jeszcze do księdza i jeśli wszystko będzie dobrze to jutro wrócimy.
- W takim razie trzymajcie się. Jakbyście potrzebowały więcej pieniędzy to dzwoń.
- Jasne, dziękuję. Do usłyszenia.
- Cześć - przełożona rozłącza się.
- Coś się stało? - pyta Clarita. - Masz taką smutną minę. Powinnaś się cieszyć. Ojciec Tomás ma się
całkiem dobrze. A doskonale wiesz, że podczas tamtego wypadku zginęła jedna osoba.
- Tak, wiem. I jestem Bogu wdzięczna, że to nie był on, ale... martwi mnie to, co ksiądz Tomás wczoraj powiedział.
- Wiem, że nie moja sprawa, o czym wczoraj rozmawialiście, ale...
- Powiedział, że nie możemy się już dłużej przyjaźnić - mówię. - I że to był błąd. Cokolwiek to znaczy. Może majaczył, nie wiem. Dlatego tak bardzo zależy mi, żeby go jeszcze dzisiaj odwiedzić. Chcę się dowiedzieć, czy to prawda.
- A co zrobisz jeśli się okaże, że tak?
- Odsunę się od niego... - mówię, a po policzku spływa mi łza. - Jeśli on tego chce...
- Oj, Esperanzo... - wzdycha. - Zaraz będziemy na miejscu. Położysz się, prześpisz i poczujesz się lepiej.
- Nie chcę. Znaczy chcę, ale chciałabym teraz pogadać z ojcem Tomasem.
- Wiesz, że to niemożliwe. Obiecuję, że gdy tylko się obudzisz pojedziemy do niego i z nim porozmawiasz.
- Tak?
- Tak. Ale proszę, przestań płakać. Nie mogę na to patrzeć.
Przecieram oczy i opieram głowę o podgłówek. Zerkam za okno. Boże, wiem. Obiecałam, że jeśli przeżyje zrobię wszystko co sobie zażyczysz. Ale czy naprawdę muszę się od niego oddalić? Przecież przyjaźniąc się z nim nie zrobię mu krzywdy.
Moje rozmyślenia przerywa dzwonek telefonu. Zerkam na wyświetlacz. O kurczę, tego jeszcze nie było. Dzwoni Miguel, mój były.
- Nie odbierzesz? - rzuca Clara widząc, że wpatruję się w komórkę.
- Ym, tak. Halo? - naciskam zieloną słuchawkę.
- Julia? Odebrałaś! - cieszy się przez chwilę. - Gdzie ty się podziewasz? Martwię się o ciebie. Powiedz, gdzie jesteś, a od razu po ciebie przyjadę.
- Przepraszam, ale to chyba jakaś pomyłka.
- Julio, doskonale wiem, że to ty. Coś ci się dzieje? Jesteś w niebezpieczeństwie?
- Naprawdę pomylił pan numery.
- Julio.
- Muszę już kończyć, przepraszam bardzo - rozłączam się.
Co to w ogóle było? Jak ja mu się potem wytłumaczę? Po co odbierałam ten telefon? Zdenerwowana piszę do niego smsa.
Esperanza: Nie martw się o mnie, nic mi nie jest. Nie za bardzo mogłam rozmawiać. Niebawem oddzwonię i wszystko ci wyjaśnię. Obiecuję.
Może będzie choć trochę spokojniejszy i nie będzie do mnie ciągle dzwonił.

Dojeżdżamy pod hotel. Parkujemy na jednym z kilku wolnych miejsc i idziemy do budynku. Wchodzimy do środka. Kilkoro ludzi siedzi z walizkami przy stoliku popijając kawę, a za ladą w recepcji stoi mężczyzna. Oprócz tego zupełna pustka.
- Dzień dobry - witam się z recepcjonistą. - Czy jest może jakiś wolny pokój dwuosobowy?
- Zależy na ile - uśmiecha się do mnie.
- 24 godziny, nawet krócej - odpowiadam.
- W takim razie znajdę dla sióstr coś wolnego - oznajmia. - Proszę - podaje mi kartę. - Na drugim piętrze, pokój numer 27, trzeci po lewo. Bagaże proszę zostawić tutaj - wskazuje miejsce pod ścianą - Obsługa zaraz je siostrą wniesie.
- Nie mamy żadnych bagaży, jesteśmy tutaj tylko przejazdem.
- W takim razie nie zatrzymuję sióstr dłużej. Gdyby brakowało siostrą czegoś, proszę dzwonić. Restauracja jest otwarta w godzinach 9-23, natomiast jacuzzi jest czynne przez całą dobę. Miłego odpoczynku.
- Dziękujemy.
Po paru minutach odnajdujemy swój pokój. Otwieram go i wchodzę. Nie rozglądając się, podchodzę do łóżka i rzucam się na nie.
- O tak, tego mi było trzeba - mruczę.
Słyszę, że Clarita coś do mnie mówi, ale nie za bardzo wiem co. Nawet nie staram się zrozumieć. Jestem aż tak zmęczona, że prawie od razu odpływam.

Przebudzam się. Tak bardzo nie chce mi się wstawać. Bardzo mi tutaj wygodnie, aczkolwiek myśl o tym, że nareszcie mogę zobaczyć się z Tomasem od razu zrywa mnie z łóżka. Zerkam na Clarę, która jeszcze śpi. Wyciągam z kieszeni telefon i sprawdzam godzinę. 13:12. Dam jej jeszcze trochę pospać, tym bardziej, że od naszego przyjazdu tutaj minęło zaledwie pięć godzin. Idę do łazienki, aby się nieco odświeżyć. Biorę szybki prysznic. Czuję się taka lekka i świeża. Pod tym habitem naprawdę było mi już bardzo gorąco. Gdy wracam z powrotem do pokoju, Clarita siedzi na krześle i zerka za okno.
- Dawno wstałaś? - pytam.
- Jakoś pięć minut temu. Wykąpię się i możemy jechać.
- Nie jesteś głodna? Może poszłybyśmy jeszcze coś zjeść?
- Oj tak, bardzo chętnie - przytakuje zakonnica zamykając za sobą drzwi.
Przypominam sobie, że muszę zadzwonić do Miguela. Biorę telefon z łóżka i wychodzę na balkon. Wybieram jego numer i czekam aż odbierze. Nie trwa to długo.
- Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz? Boję się o ciebie.
- Przepraszam, naprawdę nie mogłam rozmawiać - zapewniam go.
- Gdzie jesteś?
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Doskonale wiesz, że chcę ci pomóc. Nie chcę ci zaszkodzić. Powiedz mi gdzie jesteś. Przyjadę po ciebie, wrócisz ze mną do La Merced i wyjaśnimy tę sprawę razem. Ufasz mi?
- Tak, ufam - odpowiadam. - Ale to nie takie proste. Nie mogę ci powiedzieć gdzie jestem. Nie mogę także wrócić.
- Nie mam nawet pewności, czy jesteś bezpieczna.
- Jestem. Ukrywam się w miejscu, w którym na pewno nikt mnie nie znajdzie.
- Julio... 
- Nie przejmuj się. Jeśli coś będzie się działo, zadzwonię do ciebie.
- Nie mogę do ciebie przyjechać? Naprawdę wolałbym być blisko.
- To nie jest dobry pomysł. Wiele się zmieniło od śmierci mamy, ale niedługo wszystko wróci do normy.
- Wiesz, że za tobą tęsknię? Chciałbym mieć cię tutaj przy sobie. Chciałbym cię przytulić, pocałować... Nie mogę się doczekać aż znów będziemy razem...
Chcę odpowiedzieć mu, że ja też. Ale nie potrafię.
- Miguel... - zaczynam, lecz słyszę, że z łazienki wychodzi Clara. - Muszę kończyć.
- Obiecaj mi chociaż, że niedługo zadzwonisz.
- Obiecuję, cześć - rozłączam się.
- O tutaj jesteś - mówi zakonnica. - Idziemy?
- Tak, już.

Wchodzę na piętro, na którym leży Tomás. Idę w kierunku jego sali. Widzę, że ktoś stoi przed jego drzwiami. Chwila, czy to nie... Eva i Maximo?
- Dzień dobry - witam się ze wszystkimi.
- O, siostra Esperanza - dziwi się młodszy Ortiz. - I siostra...
- Clara - rzucam.
- I siostra Clara - kończy. - Co siostry tutaj robią?
- Przyjechałyśmy do ojca Tomasa - odpowiadam. - Jakieś nowe informacje?
- Jeszcze nie. Zaraz lekarz powinien...
I w tym momencie doktor wychodzi z pomieszczenia. Od razu zostaje przez nas zaatakowany pytaniami.
- Ksiądz Tomás ma się dobrze. Od rana nic się nie zmieniło - zapewnia patrząc na mnie.
- Można do niego wejść? - pyta Eva.
- Tak, ale nie wszyscy na raz. Jedna oso...
Nie udaje mu się dokończyć zdania, ponieważ przepycham się pomiędzy wszystkimi i wchodzę do sali zamykając za sobą drzwi. Z tego co udało mi się usłyszeć, narzeczona Maxima ma z tym pewien problem, ale to już nie moja sprawa.
- Esperanza? - pyta Tomás patrząc na mnie.
- Tak, szczęść Boże - mówię. - Jak się ksiądz ma? - podchodzę bliżej.
- Dobrze - uśmiecha się. - Nadal tutaj jesteś? Myślałem, że wróciłaś do Buenos Aires.
- Nie, nie mogłabym. Tym bardziej, że w nocy się księdzu pogorszyło. Martwiłam się.
- Wiesz, że...
- Martwiłam się o księdza jak o przyjaciela - przerywam mu.
- Właśnie do tego zmierzam. Nie... - załamuje mu się głos. - Nie powinniśmy się przyjaźnić. Nigdy.
- Dlaczego ksiądz tak sądzi? Przecież to nic złego...
- Przyjaźń pomiędzy księdzem, a nowicjuszką?
- No właśnie...
- Esperanzo, przepraszam, jeśli to cię rani, ale to nie ma sensu.
- Jeśli ktoś dla ciebie znaczy wiele, to...
- Zacznijmy od tego, że nigdy nie powinienem wiele dla ciebie znaczyć.
I nagle czuję jakbym dostała nożem w serce. Te słowa tak bardzo ranią...
- No jasne - przytakuję ledwo trzymając łzy w oczach.
Nagle do sali wchodzi Eva, a zaraz za nią Maximo. Widocznie nie mogła znieść tego, że jestem tutaj tak długo. Zaczyna się robić głośno. Najlepiej będzie jeśli po prostu już sobie pójdę...
- TOMI! Jak się czujesz kochany?! - pyta narzeczona jego brata przytulając go. - Och, Bogu dzięki, że nic ci się nie stało!
- Tak, tak... - rzuca starając się utrzymać ze mną kontakt wzrokowy.
Patrzę na niego jeszcze przez moment, a następnie wychodzę. Od razu po opuszczeniu pokoju pozwalam wziąć emocją górę i zaczynam płakać. Po co ja tutaj w ogóle przyjechałam? O wiele lepiej byłoby, gdybym została w klasztorze. Przynajmniej nadal bylibyśmy przyjaciółmi. Wszystko popsułam. Wszystko...
- Esperanzo, co się stało? - słyszę Clarę.
- Wracamy do klasztoru - mówię pociągając nosem.
- Już? Przecież możemy jeszcze tutaj zostać.
- Nie chcę. Chcę być jak najdalej stąd. Chcę z powrotem być w klasztorze. Zabierz mnie tam, proszę.
- Dobrze, już dobrze... - przytula mnie do siebie. - Stało się? - szepcze mi na ucho.
- Tak - ściskam ją mocno. - Dziękuję, że jesteś przy mnie. Przynajmniej wiem, że ty mnie nigdy nie opuścisz. Jesteś dla mnie jak mama. Kocham cię.
- Ja ciebie też...

Cześć wszystkim! Podobał Wam się rozdział? Jak sądzicie, dlaczego Tomás chciał zakończyć przyjaźń z Esperanzą? Co mogło być tego przyczyną? Tego dowiecie się już w najbliższym czasie! Albo... nie dowiecie się wcale. No nic, przekonacie się niebawem ;)

Do następnego ♥

poniedziałek, 19 września 2016

Rozdział 10 - Nie powinnaś go tak traktować

- Myślisz, że coś mu się stało? - pytam Clarę.
- Miejmy nadzieję, że nie. Chociaż okropnie nie pokoi mnie to, że nie odbiera.
- Zadzwonię do niego jeszcze raz - mówię i sięgam po telefon.
- Nie wiem, czy to ma sens. I tak wiele razy już próbowałaś. Gdyby miał komórkę w ręce, to na pewno zauważyłby te wszystkie nieodebrane połączenia.
- Może masz rację. Ale wolę zadzwonić więcej razy, żeby potem nie żałować, że nie zrobiłam wszystkiego co w mojej mocy, aby się dowiedzieć, co się z nim stało - mówię i wybieram jego
numer.
- A próbowałaś dzwonić do jego brata? Możliwe, że on coś wie.
- Dzwoniłam na domowy, ale włącza się sekretarka. Wydaje mi się, że dowiedzieli się o wypadku i są w drodze.
- Możliwe - przytakuje. - I nic? - rzuca, gdy widzi, że odkładam telefon.
- Tak... - wzdycham. - Boże proszę, żeby był cały...
Nagle rozlega się dzwonek telefonu. Może on dzwoni? To na pewno on do mnie oddzwania, bo kto inny może do mnie dzwonić o tej porze? Zerkam na wyświetlacz. Niestety, to nie on. To Concepción.
- Słucham?
- I jak? Gdzie jesteście?
- W drodze. Przejechałyśmy dopiero połowę całej trasy. Coś się stało?
- Nie. Właśnie kładłam się spać i pomyślałam, że zadzwonię, żeby sprawdzić, czy wszystko z wami w porządku.
- Z nami wszystko okej. Nie wiem, jak z księdzem Tomasem, ale mam nadzieję, że już niedługo się dowiem.
- Zadzwońcie rano, gdy czegoś się dowiecie. Przelałam wam pieniądze na kartę Clarity, żebyście mogły wynająć sobie jakiś pokój w hotelu.
- Dziękujemy - odpowiadam w naszym imieniu. - Dobranoc - żegnam się, a następnie rozłączam.
- Okropnie się nim przejmujesz - Clara wraca do tematu.
- Bo jest dla mnie ważny - mówię.
- Nie powinnaś go tak traktować.
- Jak? Czy robię coś źle?
- Okazujesz swoje przywiązanie do niego przed wszystkimi. Ja nie widzę w tym nic złego, ale inni mogą się w tym dopatrywać niestworzonych rzeczy.
- Co masz na myśli?
- To, że mogą widzieć pomiędzy wami romans - oznajmia. - Doskonale wiemy, że to niemożliwe, ale ludzie są różni i zazwyczaj widzą tylko to, co chcą widzieć, a nie to, co ma miejsce naprawdę.
- Taaak... Niemożliwe... - szepczę. - Słyszałaś kiedyś o jakimkolwiek przypadku, aby ksiądz porzucił życie zakonne tylko dlatego, że był zakochany?
- Nie, chyba nigdy - odpowiada. - Esperanzo, czy wszystko jest w porządku? - pyta zmartwiona.
- Powiedzmy.
- Jeśli coś leży ci na sercu, powiedz mi. Spróbuję ci pomóc, a jeśli to mi się nie uda, to przynajmniej cię wysłucham i zrobi ci się lżej.
- Nie wiem, czy powinnam ci to mówić.
- Ufasz mi?
- Tak. Bezgranicznie ci ufam, ale to co sprawia, że nie czuję się dobrze jest czymś, za co powinnam się wstydzić - zaczynam. - Nikomu jeszcze o tym nie mówiłam...
- Co się dzieje? - dopytuje, gdy z oczu zaczynają płynąć mi łzy.
- Zakochałam się - oznajmiam wybuchając płaczem. - Zakochałam się. Ja, nowicjuszka. Zakochałam
się. Ale to jeszcze nie jest najgorsze - zapewniam ją. - Zakochałam się w księdzu. Dokładniej w ojcu Tomasie. Miałam nadzieję, że to tylko takie zauroczenie, które zaraz minie, ale nie... Nie mogę przestać o nim myśleć. Gdy jest blisko czuję motyle w brzuchu, a gdy daleko, smutek. Wierzyłam, że gdy wyjedzie to wszystko się zmieni, ale z każdą chwilą czułam się coraz gorzej... - pociągam nosem. - I jeszcze ten nieszczęsny wypadek... Ten wypadek, przez którego mogę go stracić...
- Och, proszę cię, nie płacz - mówi łagodnym tonem. - Nic na to nie poradzisz. Serce zakochuje się nie patrząc na płeć, wiek czy powołanie. To przecież nie jest grzech.
- Wiem, ale boli mnie to, że zdaję sobie sprawę z tego, że nie możemy być razem. On nigdy nie zostawi dla mnie Kościoła. Chciałabym o nim zapomnieć, ale to jest strasznie trudne. Za każdym razem, gdy mam wrażenie, że już mi przeszło, on nagle musi zjawić się obok i zakochuję się w nim na nowo i coraz bardziej - przecieram oczy. - Czuję się z tym źle, ale nie umiem temu zapobiec.
- Nie wykluczone, że nigdy ci to nie przejdzie, ale z czasem nauczysz się z tym żyć, uwierz mi. A może nie będziesz musiała? Może któregoś dnia obudzisz się i stwierdzisz, że jesteś szczęśliwa? Że podoba ci się takie życie, jakie właśnie masz i nie potrzebujesz żadnych zmian? Kiedyś na pewno będzie lepiej, zobaczysz - zapewnia mnie.
- Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną tutaj przyjechać - uśmiecham się przez łzy. - Już wiesz dlaczego było to takie ważne - dodaję ziewając.
- Nie ma sprawy - odpowiada. - Prześpij się. Wiem, że nie jest tutaj zbyt wygodnie, ale może chociaż trochę odpoczniesz.
- W porządku - przytakuję opierając głowę o zagłówek. - A co z tobą? Dasz radę prowadzić?
- Tak, o mnie się nie martw. Śpij dobrze.

- Esperanzo, pobudka - słyszę. - Jesteśmy już w Villa María.
- Co? - aż podskoczyłam. - Naprawdę? To świetnie. Dokąd teraz jedziemy?
- Właśnie o to chciałabym ciebie zapytać.
- Wydaje mi się, że powinnyśmy jechać do szpitala sprawdzić, czy go tam nie ma.
- Myślisz, że się tam czegoś dowiemy? Nie jesteśmy nikim z rodziny, nie udzielą nam informacji.
- Ale jesteśmy z jednego klasztoru. Po za tym, jestem tu ja, a ja na pewno się czegoś dowiem - mówię ziewając. - Daleko stąd do szpitala?
- Nie, jakieś cztery kilometry - odpowiada. - Powinnyśmy się zastanowić co zrobimy, jeśli okaże się, że nie ma go w szpitalu.
- To proste. Pojedziemy na policję i zapytamy. Gliniarze na pewno coś będą wiedzieć.
- Tak sobie teraz myślę, że mogłyśmy zostać w klasztorze i poprosić Jorge o pomoc.
- Mogłyśmy, ale tego nie zrobiłyśmy - rzucam. - Dobrze, że tutaj jesteśmy. Im szybciej się z nim zobaczę tym lepiej.
- Ale pamiętasz, że w wiadomościach mówili, że jedna osoba zginęła na miejscu?
- Tak, ale to na pewno nie on. Wiem to. Bóg by mu tego nie zrobił. Jest zbyt dobrym księdzem, aby odejść tak szybko.
- Też nie chciałabym, żeby to był on - zapewnia mnie. - Ale wiesz, musimy być przygotowane na najgorsze.
- Jasne - przytakuję. - Ale tak nie będzie - upieram się przy swoim zdaniu.
Poprawiam włosy i zakładam kornet na głowę. Chcę już go znaleźć. Chcę się upewnić, że nic mu nie jest. Chcę go zobaczyć i się do
niego uśmiechnąć. Chcę ponownie go rozśmieszyć. Bardzo tego chcę.
- Nie martw się - mówi. - Co będzie, to będzie.
- Byłaś kiedyś zakochana? - pytam zmieniając temat.
- Skąd to pytanie?
- Bo po naszej rozmowie mam wrażenie, że bardzo dobrze mnie rozumiesz. Jestem pewna, że każdy inny nawet nie próbowałby mnie w takiej sytuacji pocieszyć, a ty to robisz. Dziękuję, że jesteś przy mnie. Teraz tutaj i cały czas.
Dojeżdżamy pod szpital. Wysiadam z samochodu i biegnę, jak najszybciej tylko potrafię, w stronę recepcji. Clarita próbuje mnie dogonić, ale dobiega tam nieco później niż ja.
- Dobry wieczór, czy trafił tutaj Tomás Ortiz? - pytam pielęgniarkę siedzącą za biurkiem.
- Momencik... - wpisuje coś w komputer. - Tak.
Moje serce zaczyna bić szybciej. Jest tutaj. Przynajmniej go znalazłam.
- Gdzie jest? Jaki jest jego stan? Mogę się z nim zobaczyć?
- A jest siostra kimś z rodziny?
- Nie, ale... - zaczynam. - Proszę pani, powiedzmy sobie szczerze. Ksiądz dla zakonnic jest jak ojciec dla córek, rozumie pani, prawda? Dla mnie znaczy on tyle, co dla pani pani własny ojciec. Naprawdę powinnam wiedzieć co się z nim dzieje. Nie tylko dla naszego dobra - wskazuję siebie i Clarę -  ale dla dobra całego zakonu Santa Rosa.
- W takim razie, wydaje mi się, że mogę siostrą powiedzieć - wzdycha. - Księdzu Tomasowi nie stało się nic poważnego. Miał kilka otarć i zadrapań, ale to naprawdę drobnostka.
- Gdzie go teraz znajdę?
- Leży na pierwszym piętrze, w sali numer siedemnaście - odpowiada. - Normalnie, o tej porze pacjenci nie mogą być odwiedzani przez gości, ale że wypadek miał miejsce pod wieczór, a nikt się jeszcze nie pytał o stan księdza, to przymrużę na to oko.
- Dziękujemy bardzo - rzuca Clarita, a zaraz potem biegnie ze mną do windy.
Wjeżdżamy na wskazane przez pielęgniarkę piętro, a następnie idziemy korytarzem uważnie przyglądając się numerom sal. I jest. Siedemnastka, prawie na samym końcu. Akurat wychodzi z niej lekarz.
- Panie doktorze, co z księdzem? - podbiegam do niego.
- Jego stan jest stabilny. Organy wewnętrzne nie ucierpiały, a on sam ma tylko kilka zewnętrznych blizn.
- Mogę do niego wejść? - pytam proszącym tonem.
- Ksiądz jest zmęczony i właśnie próbuje zasnąć.
- Panie doktorze, proszę. Jechałam tutaj przez pięć godzin, aby dowiedzieć jak się czuje i co z nim jest. Naprawdę powinnam się z nim zobaczyć. To nie potrwa długo, obiecuję. Dziesięć, góra piętnaście minut.
- No dobrze, ale tylko jedna siostra na raz. I za dwadzieścia minut naprawdę proszę opuścić jego salę. Ksiądz potrzebuje teraz wypocząć.
- Ma się rozumieć, dziękuję - rzucam. - To która z nas wchodzi? - zwracam się do Clary.
- Idź.
- Ja?
- Przecież dobrze wiem, że chcesz tam wejść.
- Dzięki - uśmiecham się do niej i naciskam klamkę.
Po cichu wchodzę do środka. Chyba zasnął, bo nie reaguje na odgłos jaki wydają drzwi (to dziwne, bo jest on strasznie głośny). Podchodzę do niego i siadam na krzesełku obok łóżka. Patrzę na jego twarz. Wargę ma rozciętą, a czoło zszyte. Oprócz tego pod okiem ma wielkiego siniaka. Nie wygląda to dobrze, ale skoro lekarze mówili, że nie jest źle, to raczej nie jest. Delikatnie przejeżdżam dłonią po jego nosie, który jako jedyny element twarzy nie jest uszkodzony. Zaraz po tym się przebudza.
- Esperanza? - dziwi się. - Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałam, żeby sprawdzić co się z tobą dzieje. Słyszałam w telewizji o wypadku. Przestraszyłam się.
- Dzwoniłaś do mnie... Kilka razy...
- Tak, ale to teraz nie ważne.
- Chyba miałaś rację... Córdoba mnie nie chce u siebie w parafii - stara się uśmiechnąć.
- Na pewno księdza chce. Każda parafia chciałaby takiego księdza, jakim jesteś - zapewniam go.
Jak dobrze widzieć go całego. Jak się cieszę, że ani przez moment nie zwątpiłam w to, że to nie on jest tym jedynym człowiekiem, który zmarł w skutkach wykolejenia się pociągu.
- To miłe, naprawdę - mówi. - Przyjechałaś tutaj sama? Tak w środku nocy?
- Nie. Jest ze mną Clara, ale musiała zostać na korytarzu. Lekarz pozwolił wejść tylko jednej z nas.
- To dobrze... Naprawdę się cieszę, że tutaj jesteś, wiesz?
- Martwiłam się o ciebie. Nie obierałeś, nie wiedziałam co się z tobą dzieje. Musiałam tutaj przyjechać, żeby się czegokolwiek dowiedzieć. Bo przecież tak robią przyjaciele, prawda? - unoszę kąciki ust.
- Esperanzo, złap mnie za rękę - prosi, a ja natychmiast wykonuje to polecenie. - Muszę ci coś powiedzieć...
- Oszczędź sobie, odpoczywaj.
- To jest ważne. My nie możemy... Nie powinniśmy się... przyjaźnić... Ani teraz, ani wcześniej. To był błąd...
Nagle w pomieszczeniu rozlega się pikanie, a monitor, który znajduje się obok niego zaczyna zmieniać kolor z zielonego na pomarańczowy. To chyba nie dobrze. Zaczynam panikować.
- Ojcze Tomasie... ojcze Tomasie... - mówię machając mu ręką przed twarzą.
Do pomieszczenia wbiega lekarz z trzema pielęgniarkami. Energicznie odskakuję pod ścinę.
- Musi siostra wyjść - słyszę. - Proszę opuścić salę.
Nie wiem, kto to mówi, ale posłusznie wychodzę na korytarz, gdzie stoi zdenerwowana Clarita.
- Esperanzo, co tam się stało? - pyta.
- Nic. My tylko rozmawialiśmy, a potem... On nagle osłabł... Zamknął oczy i... przybiegli lekarze... - siadam na krześle w lekkim szoku.
Co się właśnie wydarzyło? Dlaczego jego stan się pogorszył? I to tak nagle? Przecież wszystko było dobrze. A to co mi powiedział? Czy on mówił na prawdę? Czy żałuje tego, że się przyjaźniliśmy? Czy to znaczy, że mam się od niego oddalić...? Jeśli tego chce... Boże, jeśli on z tego wyjdzie obiecuję, że zrobię wszystko o co mnie poprosi. Odsunę się od niego. Wszystko byleby wyzdrowiał. Dlaczego mu to robisz? Przecież on jest ci wierny. W zamian powinieneś mu pomóc, a nie jeszcze bardziej mu to utrudniać.
- Oby wszystko było dobrze - mówi obejmując mnie ramieniem. - Teraz nie pozostaje nam nic innego jak tylko się modlić.
Ona ma rację. Wyciągam z kieszeni różaniec i rozpoczynam modlitwę. Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje...

Cześć wszystkim! Jak podobał się Wam rozdział? Tomi w szpitalu. Niby nic mu nie jest, a jednak. Co z nim? I co miał na myśli mówiąc, że nie powinni się przyjaźnić? Jak to wszystko się potoczy? Tego dowiecie się niebawem ;)
Chciałabym jeszcze dodać, że nie jestem specjalistą w dziedzinie biologii, więc niektóre rzeczy, które zostaną opisane w rozdziałach mogą czasami nie zgadzać się z rzeczywistością. Wynikać to będzie z mojej niewiedzy, jak i również z tego, że może będę potrzebowała coś przekręcić lub wymyślić na potrzeby tej historii.

Do następnego ♥