piątek, 23 września 2016

Rozdział 12 - Właśnie dlatego cię potrzebuję...

- Mam jeszcze coś do zrobienia? - pytam Clarę.
- Ym, nie. Możesz iść odpocząć. Bardzo mi dzisiaj pomogłaś, dziękuję.
- Nie ma za co - odpowiadam. - Na pewno? Bo wiesz, nie jestem zmęczona. Mogę na przykład zabrać się za przygotowanie kolacji.
- Genoveva się tym dzisiaj zajmuje i nie sądzę, że chciałaby żebyś z nią nad tym pracowała. Po za tym godzinę temu był obiad. Idź do siebie. Połóż się, prześpij.
- Nie chcę.
- Dlaczego?
- Bo... - wzdycham. - Bo gdy tylko znajduję jakąś wolną chwilę myślę o księdzu Tomasie. Nie chcę tego robić, ale nie potrafię.
- Boli cię to, co ci powiedział?
- Tak. Zastanawiam się, co by było, gdybym wtedy do niego nie pojechała. Pewnie zostalibyśmy nadal przyjaciółmi. Utrzymywalibyśmy kontakt telefoniczny... Przecież nic złego nic by się nie działo. I tak jest daleko. Ale mimo to on zdecydował się to zakończyć. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest księdzem, ale czy księża nie mogą mieć przyjaciół? Nikt tak nigdy nie powiedział...
- Wiesz co mi się wydaje? - mówi. - Powinnaś zrobić sobie wolne. Przemyśleć wszystko na spokojnie i przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Z czasem nauczysz się z tym żyć i nie będzie ci to przeszkadzać.
- Może i masz rację... - przytakuję. - Ale i tak na chwilę obecną jest to niemożliwe. Nie w klasztorze.
- W takim razie wyjedź.
- Mam wyjechać? - dopytuję zdziwiona. - Ekm, nie chcę opuszczać tego miejsca.
- Nie twierdzę, że masz wyjechać na zawsze, bo sama bym tego nie chciała. Po prostu porozmawiaj z matką przełożoną, na pewno da ci zgodę.
- Przemyślę to jeszcze - rzucam i wychodzę z kuchni.
Tak właściwie, nie ma tutaj nic do przemyślenia. To jest bardzo dobry pomysł. Naprawdę tego potrzebuję. Posiedzieć kilka dni sama ze sobą w ciszy. Poukładam sobie wszystko, a następnie wrócę i zajmę się sprawą mojej mamy. Tak, to genialny pomysł.
- Matko przełożona - zwracam się do niej, gdy dostrzegam ją na korytarzu. - Możemy porozmawiać? To ważne.
- W takim razie chodźmy do mnie.
Wchodzę do jej biura i zajmuję miejsce na przeciwko niej. Czuję się nieco zestresowana, ale wiem, że komu, jak komu, ale jej mogę powiedzieć wszystko. No prawie wszystko. Nie mogę jej powiedzieć, że zakochałam się w księdzu, ale na razie nie musi przecież tego wiedzieć.
- Coś się stało?
- Tak - rzucam. - Nie musisz się martwić. To nic strasznego - zapewniam.
- Czy to ma związek z twoją mamą?
- Nie do końca, ale można tak powiedzieć - oznajmiam. - Powinnam stąd wyjechać.
- Znaleźli cię? Jak to możliwe? - zaczyna panikować. - Przecież nikt nie domyśliłby się, że ukrywasz się w klasztorze... Nikt o tym nie wiedział... Chyba, że Genoveva. Ona mogła podsłuchiwać pod drzwiami...
- Nie, nie znaleźli mnie - uspokajam ją. - Potrzebuję sobie wszystko na spokojnie przemyśleć. Ułożyć jakiś plan działania, bo odkąd tutaj jestem tak naprawdę wcale nie ruszyłam do przodu, a przecież nie mogę tutaj zostać nie wiadomo ile. Muszę w końcu udowodnić, że moja mama miała rację i że fabryka w La Merced truje ludzi.
- W takim razie wyjeżdżasz na kilka dni. Tylko dokąd?
- Sama jeszcze nie wiem. Muszę pojechać gdzieś, gdzie będzie bezpiecznie i gdzie nikt mnie nie znajdzie, a jednocześnie musi to być miejsce, gdzie nie będzie wielu ludzi. Pomyślę jeszcze o tym i na pewno niedługo na coś wpadnę.
- Nie musisz, bo mam dla ciebie idealną propozycję - mówi. - Pojedziesz do mojego domu. Będziesz tam miała ciszę i spokój.
- Mówisz poważnie?
- A czy wyglądam jakbym żartowała? To jest doskonały pomysł. Kiedy chcesz jechać?
- Kiedy tylko dasz mi pozwolenie.
- Już je masz.
- W takim razie najlepiej jeszcze dzisiaj. Nie mam wielu rzeczy, więc pakowanie nie zajmie mi wiele czasu.
- Za ile będziesz gotowa?
- Pół godziny.
- Pół godziny? - dziwi się. - Dobrze, w takim razie za pół godziny Clara cię tam zawiezie.
- Naprawdę?
- Tak.
- To wspaniale! - cieszę się. - Dziękuję za wszystko co dla mnie robisz. Za to, że mnie tutaj przygarnęłaś, pozwoliłaś udawać nowicjuszkę, teraz znowu...
- Przepraszam, że wchodzę bez pukania - przerywa mi Clarita. - Przechodziłam właśnie obok i usłyszałam coś czego nie powinnam, ale chcę wiedzieć. Esperanza udaje nowicjuszkę?
No świetnie. Dlaczego w tym klasztorze wszystkie ściany mają uszy?
- Nie, skądże taki pomysł... - zaczyna Concepción.
- W sumie Clara może wiedzieć, ufam jej - mówię niepewnie. - Grozi mi niebezpieczeństwo. Tak naprawdę, nigdy nie chciałam zostać zakonnicą, a habit noszę tylko dla ochrony. Wiem, że nikt nie będzie mnie tutaj szukał.
- Najświętsza Panienko... - szepcze siostra.
- Tylko nikomu ani słowa - prosi przełożona. - Nikt nie może nic wiedzieć. Im więcej osób wie, tym większe niebezpieczeństwo jej grozi.
- Nic nie powiem. Esperanzo, co się dzieje? - pyta zmartwiona. - Ktoś cię goni?
- Można tak powiedzieć, ale wytłumaczę ci to w drodze. Zawieziesz mnie do domu matki przełożonej.
- Czy to ma z tym związek? Musisz się jeszcze bardziej ukryć?
- Nie. Znaczy tak. Ach, powiem ci w samochodzie.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam się wtrącać, ale boję się o ciebie. Powiedz mi co się dzieje i kto cię goni. Opowiedz mi wszystko.
- Moja mama pracowała w fabryce w La Merced. Z każdym dniem zaczynała czuć się gorzej. Miała kaszel, problemy z oddychaniem, zawroty głowy... Poszła do lekarza i okazało się, że się czymś truje. Pierw pomyśleliśmy, że to coś w domu, ale ta opcja została wykluczona od razu po tym, jak przepadano mnie. Byłam zdrowa. Zaniosła więc wyniki do swojej pracy, bo tylko to miejsce jej zostało. Nie wiem co działo się z nimi dalej. Mama zmarła kilka miesięcy temu zostawiając mi płytę z filmem, który ma udowodnić winę fabryki. Musiałam uciekać ze swojego miasteczka, bo jej właściciele odkryli, że ją posiadam. No i tak znalazłam się tutaj.
- A co teraz z tym materiałem?
- Mam go. Matka przełożona schowała go w bezpiecznym miejscu.
- I co zamierzasz zrobić?
- Jeszcze nie wiem. Muszę sobie to wszystko bardzo dokładnie przemyśleć. Jeden błędny krok może sprawić, że stracę nagranie i nie uda mi się udowodnić ich winy, a muszę to zrobić. To jest jedyna rzecz, którą mogę teraz zrobić dla mojej mamy.
- A Jorge? Przecież on może ci pomóc.
- Tak, ale... muszę mieć pewność, że mi pomoże. Nie to, żebym mu nie ufała, ale wolę jeszcze trochę poczekać. Ostatnio miałam spotkanie z mężczyzną, który rzekomo miał mi pomóc, a jak się okazało, chciał mi po prostu odebrać płytę.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś zostawała tutaj sama...
- Nikt mnie tutaj nie znajdzie. Po za tym, dowody ma Concepción. Naprawdę nic mi nie będzie.
- Skoro tak twierdzisz...
Cieszę się, że powiedziałam Clarze prawdę. Nie chciałam jej już dłużej okłamywać, a naprawdę jej ufam. Zastępuje mi mamę. Opiekuje się mną i jestem jej za to ogromnie wdzięczna. Gdyby nie ona, pewnie zdążyłabym się wplątać w niejedne tarapaty.

Dojeżdżamy na miejsce. Clarita wjeżdża samochodem na podwórko, które jest wielkie. Biorę plecak z tylnego siedzenia i wysiadam. Siostra wprowadza mnie do domu. Wchodzimy do środka i idziemy długim korytarzem, na którego końcu znajduje się salon. Odkładam bagaż na kanapę i obracam się dookoła.
- Jakie to jest duże - mówię ze zdziwieniem.
- Kiedyś mieszkała tutaj cała rodzina przełożonej. Matka, ojciec i siódemka dzieci, więc ich dom musiał być spory.
- Concepción miała aż szóstkę rodzeństwa?
- Tak.
- Wow, zazdroszczę. Ja zawsze chciałam mieć brata albo siostrę, ale niestety nigdy się nie doczekałam. Za to mam kuzynkę, z którą jestem bardzo blisko. Jest trochę zakręcona, ale mimo to kocham ją.
- Jesteś głodna? - pyta zakonnica zmieniając temat.
- Tak trochę - odpowiadam zerkając na zegarek. - Pora kolacji. Chętnie bym coś przekąsiła.
- Masz ochotę na ryż?
- Jeśli tylko zostaniesz ze mną to jasne.
Bierzemy się za przygotowanie posiłku. Chociaż tak właściwie, to bardziej bierze się za to Clara, bo mnie nawet nie daje dojść do naczyń. Cały czas mi powtarza, że gdy ona sobie pojedzie to wtedy ja będę sobie gotować. Siadam przy stole i zerkam za okno.
- Nie chcesz się rozejrzeć? To bardzo ładne miejsce.
- Chcę, ale zrobię to jak pojedziesz. Na razie posiedzę z tobą.
- Może chociaż się rozpakuj?
- Spokojnie Clarita - uśmiecham się do niej. - Dam sobie radę. Jestem już dorosła. Chcę ten czas spędzić z tobą, póki jesteś. Gdy pojedziesz zostanę sama i wtedy się tym wszystkim zajmę.
Piętnaście minut później danie jest już gotowe. Siostra podaje mi talerz i siada na przeciwko ze swoim. Nalewam nam obu soku, a następnie zaczynamy jeść.
- Byłaś kiedyś zakochana? - pytam.
- Tak... Tak.
- Na pewno?
- Pytasz bo dziwi cię to, że zakonnica może być zakochana? Nie zawsze byłam zakonnicą, a jeśli pytasz, czy byłam zakochana odkąd noszę habit to nie.
- Nie o to mi chodziło. Nie wydawałaś się pewna swojej odpowiedzi - poprawiam.
- Ale jestem. Tak, byłam zakochana.
- Opowiesz mi coś o nim?
- O kim?
- O tym farciarzu, który miał szczęście się tobie podobać - odpowiadam.
- A co mogę ci o nim powiedzieć? Chodziliśmy do tego samego liceum. Był bardzo przystojny. Wiedziałam, że też mu się podobam. Nikogo nie zdziwiło to, że zostaliśmy parą. Bardzo się kochaliśmy. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. A później...
- A później poczułaś powołanie i stwierdziłaś, że wolisz Boga? Czy rzucił cię, a ty postanowiłaś wstąpić do zakonu? - dopytuję.
- No coś tak pomiędzy. Z resztą to i tak teraz nie ważne.
- Macie ze sobą nadal kontakt?
- Tak - oznajmia. - Ym, smakuje ci? - próbuje zmienić temat.
- Bardzo. Jest przepyszne - zapewniam ją. - Przepraszam, że tak wypytuję. Nie robię tego złośliwie. Po prostu chciałam cię lepiej poznać.
- Nie gniewam się. Nie lubię o tym mówić.
- Jasne, rozumiem. Nie będę już pytać - zapewniam ją. - Może jak zjemy przejdziemy się razem po ogrodzie? Oprowadzisz mnie, bo na pewno znasz to miejsce o wiele lepiej niż ja.
- Chętnie, tylko nie wiem co na to matka przełożona. Miałam cię tutaj tylko przywieźć,a i tak już siedzę tu dłużej niż powinnam.
- Proszę. Wytłumaczymy jej to. Zostań ze mną. Przejdziemy się razem, a potem pojedziesz. Obiecuję, że już dłużej nie będę cię zatrzymywać.
- Ach, no dobrze. Zostanę.

I dotrzymałam słowa. W ogóle jej tutaj dłużej nie zatrzymywałam. Tylko tak jakoś wyszło, że spacer nam się przedłużył, a później rozmawiałyśmy jeszcze przez dłuższą chwilę i gdy spojrzałyśmy się na zegarek okazało się, że minęły dobre cztery godziny. Clarita musiała już wracać. Właśnie stałyśmy przy samochodzie i żegnałyśmy się.
- Dziękuję - mówię. - Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłaś. Jesteś dla mnie bardzo ważna, wiesz? Kocham cię.
- Ja też cię kocham - odpowiada przytulając mnie do siebie. - Przez te kilka dni będzie bez ciebie nudno.
- No jasne, że będzie - śmieję się. - Nikt nie będzie niczego psuł, nikt nie będzie cały czas gadał o jakiś pierdołach, no i nikt nie będzie się krzątał po całym klasztorze przeszkadzając wszystkim siostrom w obowiązkach.
- Najważniejsze, żebyś wróciła zadowolona.
- Ymh - mruczę.
- Trzymaj się. Gdyby coś się działo od razu do mnie dzwoń.
- Oczywiście. Jedź ostrożnie.
Clara wchodzi do samochodu i odjeżdża. Macham jej przez chwilę, a gdy opuszcza już podwórko siadam na tarasie i patrzę w niebo. Jest dzisiaj takie piękne, bezchmurne. Wszystkie gwiazdy są widoczne. Chwilę później wbijam wzrok w ziemię.
- Boże, pomóż mi przez ten czas wszystko sobie poukładać. Zrozumieć niektóre sprawy i je
zaakceptować. Wiem, że dawniej nie zwracałam się do ciebie zbyt często. No i gdyby nie klasztor pewnie teraz też bym tego nie robiła, ale uświadomiłam sobie, że warto. Ty zawsze mnie wysłuchasz. Dlatego proszę cię, pomóż mi. Potrzebuję cię teraz.
Siedzę chwilę w ciszy, po czym wyciągam telefon z kieszeni. Wybieram numer Tomasa i piszę do niego wiadomość.
Esperanza: Już o tobie zapomniałam.
Gdyby to była prawda... Gdyby to była prawda nie napisałabym tego smsa. Usuwam całą treść i blokuję telefon. Ponownie zerkam w dół.
- Właśnie dlatego cię potrzebuję... - szepczę.

Hej! I jak? Może być? Jak myślicie, Esperanza spędzi czas poza klasztorem spokojnie, dużo rozmyślając i w końcu zapomni o Tomasie? A może wręcz przeciwnie - nie będzie mogła przestać o nim myśleć? Tego dowiecie się już w następnych rozdziałach ;)

Do zobaczenia ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz