Budzę się i zerkam na zegarek. Niech to szlag, znowu zaspałam. To już trzeci raz w tym tygodniu. Genoveva znowu będzie mi cały dzień truła o tym, jaką to nieodpowiedzialną osobą jestem. Cały czas muszę znosić te jej złośliwe komentarze. Mogłaby się w końcu przymknąć i żyć własnym życiem.
- Esperanzo tutaj jesteś - do pokoju wchodzi Clara. - Nie przyszłaś na śniadanie, a później na zmywanie naczyń, a dziś twoja kolej. Po za tym, zaraz przegapisz poranną modlitwę. Coś się stało? Źle się czujesz?
- Nie, nie... Wszystko w porządku. Po prostu zaspałam - tłumaczę się. - Już wstaję i pójdę zająć się tymi naczyniami.
- Zajmiesz się tym później. Zaraz do klasztoru w odwiedziny przyjeżdża ksiądz. Chyba nie zamierzasz powitać go w piżamie?
- Nie. Idę wziąć prysznic, a zaraz potem pójdę na patio.
- W takim razie zostawię cię samą. Tylko błagam cię, pośpiesz się.
Wstaję z łóżka, podczas gdy Clara opuszcza pomieszczenie. Muszę przyznać, że bardzo ją lubię. Znamy się od niedawna, a mimo to czuję, że łączy mnie z nią wyjątkowa więź. Nie znam jej jeszcze za dobrze, ale wydaje mi się, że jesteśmy do siebie podobne.
Podchodzę do szafy i wyciągam z niej niebieski habit. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tego, że muszę go na sobie nosić. Tak właściwie, habit sam w sobie nie jest zły. Śmiało mogę powiedzieć, że jest wygodniejszy od niejednej sukienki, jaką kiedykolwiek na sobie miałam. Za to muszę stwierdzić, że najgorszy w tym wszystkim jest kornet. Jest on okropnie niewygodny i zakrywa moje włosy. Nie podoba mi się to. Bardzo je lubię, a muszę je pod nim ukrywać. Minie dłuższa chwila zanim przywyknę do jego noszenia. Z resztą muszę teraz przywyknąć do wielu nowych rzeczy. Wstawanie o siódmej rano, sprzątanie po sobie, modlitwy pięć razy dziennie, uczestniczenie w mszach... I pomyśleć, że się na to zgodziłam.
Gdy trzymam już w ręku swój strój kieruję się do łazienki, aby wziąć prysznic i wykonać wszystkie poranne czynności (oprócz nakładania makijażu, bo jak się dowiedziałam, jest to tutaj zabronione). Obiecałam siostrze Clarze, że się pośpieszę, a zależy mi, aby jej nie zawieść. Kiedy kończę przebieram się w habit i idę w stronę patio, gdzie, jak się okazuje, czekają już wszystkie siostry, więc przemknięcie pomiędzy nimi tak, aby nie zostać zauważonym wydaje się być możliwe. Lecz niestety jestem w błędzie. Może i byłoby możliwe, gdyby nie Genoveva i jej przyjaciółki, które mają charakterek taki sam jak ona.
- Komuś się tutaj chyba zaspało - rzuca Carmela.
- Nie wiesz, że w kalsztorze obowiązuje dyscyplina? Wszystkie siostry mają takie same obowiązki i prawa, których muszą przestrzegać. Tym bardziej nowicjuszki - mówi najbardziej zrzędząca siostra w całej parafii.
- Zaspałam, każdemu się zdarza - bronię się.
- Nie prawda. Odkąd tutaj żyję ani razu nie spóźniłam się na poranną modlitwę. Jeśli wybrałaś życie w zakonie powinnaś zdawać sobie sprawę z tego, że będą obowiązywać cię zasady. Nie rozumiem dlaczego wybrałaś tę drogę. Przecież na pierwszy rzut oka widać, że się na to nie nadajesz.
Dobra, w rzeczywistości tak nie jest, ale mam udawać, że pragnę być zakonnicą, a że jestem świetną aktorką przychodzi mi to z ogromną łatwością.
- Sugerujesz, że bardziej zasługujesz na ciemnoniebieski kornet* niż ja? Pff, też coś.
- Chwila, chwila. Co tutaj się dzieje? - pyta Concepción podchodząc do nas.
Jak dobrze, że ona się pojawiła. Jeszcze chwila a rzuciłabym się na tę wstrętną babę. Mam jej serdecznie dosyć.
- Esperanza nie przyszła na poranną modlitwę.
- Bo zaspałam!
- Genovevo, przecież nic wielkiego się nie stało. Każdy może być czasem zbyt zmęczony, żeby podnieść się z łóżka.
- Matko, ale nie było jej w kaplicy rano od trzech dni! Zupełnie nie rozumiem, dlaczego w ogóle wybrała zakon.
- Esperanzo, to prawda? - przełożona zwraca się do mnie.
- Może... No dobra, tak - odpowiadam. - Przepraszam, ale mam problemy ze snem. Długo nie mogę zasnąć, przez potrzebuję więcej snu rano.
W tym momencie rozlega się dzwonek o drzwi. Pomiędzy siostrami następuje ogromne poruszenie. Wszystkie się cieszą i wyglądają na podekscytowane. Ciekawe, co takiego jest w tym księdzu, że są takie radosne.
- Wrócimy do tej rozmowy później - rzuciła do mnie zakonnica. - Pójdę otworzyć naszemu gościowi. Poczekajcie tutaj.
Concepción była dobrą znajomą mojej mamy jednak przez to, że była zakonnicą nie widywały się zbyt często. Prawie zapomniałam o jej istnieniu. Dopiero ten przystojny ksiądz, z którym jechałam autobusem, przypomniał mi o niej. Gdy dojechałam do Buenos Aires wybrałam się do klasztoru Santa Rosa, w którym ona dowodzi. Wiedziałam, że jakoś mi pomoże. No i pomogła. Skończyłam udając nowicjuszkę.
- Idą! - krzyczy Diana, a następnie staje obok mnie.
- Dlaczego wszystkie cieszycie się przyjazdem tego księdza? Jest on jakiś bardzo ważny czy co? - pytam szeptem.
- Ksiądz Tomás jest najlepszym księdzem jakiego kiedykolwiek poznałam. Ma naprawdę złote serce.
Złote serce... Chwila, co ona powiedziała? Ksiądz Tomás?
Nie muszę czekać na odpowiedź, gdyż zaraz po tych słowach na patio pojawia się matka przełożona razem z długo wyczekiwanym gościem. I okazuje się, że to jeden i ten sam ksiądz. Z początku zaczynam się cieszyć, że go widzę. Nie spędziłam z nim za dużo czasu, ale zdecydowanie zdążyłam go już polubić, ale z drugiej strony... To co mu powiedziałam nie sugerowało, że mogę się tutaj znaleźć.
- Niech będzie pochwalony - mówią na powitanie wszystkie siostry.
- Na wieki wieków - odpowiada Tomás. - Miło mi was znowu widzieć.
Po tych słowach przestaję się skupiać na rozmowie i staram się zrobić wszystko, aby jak najmniej było mnie widać. Jednak, jak zawsze, efekt jest nieco inny i zamiast odwrócić od siebie uwagę bardziej ją na siebie zwracam.
- Juliana? - słyszę słowa wypowiedziane przez niego.
Staję bez ruchu i staram się uspokoić. Powoli się obracam w jego stronę starając się nie okazywać żadnych emocji.
- To jest nowa nowicjuszka. Nazywa się Esperanza - rzuca matka przełożona.
- Esperanza? Przepraszam, bardzo mi przypominasz kogoś z twarzy. Myślałem...
- Jasne, nic się nie stało - zapewniam podchodząc do niego bliżej. - Mam taką pospolitą twarz, naprawdę łatwo mnie z kimś pomylić. A ksiądz nazywa się...?
- Tomás. Tomás Ortiz - odpowiada z uśmiechem utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
- Drogie siostry, możecie wrócić do swoich obowiązków. Mam do omówienia parę spraw z ojcem Tomasem, ale nie martwcie się, ksiądz obiecał, że zostanie na obiedzie.
Wszyscy opuszczają patio. Ja również. Mam kilka rzeczy do zrobienia, ale mimo to decyduję, że pójdę do swojego pokoju, który dzielę z Nieves i Dianą, ale wiem, że akurat teraz ich tam nie będzie, bo są czymś zajęte. Znajduję się tam kilka chwil później. Kładę się na łóżku i zaczynam rozmyślać o księdzu Tomasie. Przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie, które miało miejsce zaledwie trzy dni temu.
- Jadę do Buenos Aires. Jestem Tomás. A ty?
- Ja też do Buenos Aires.
- To już wiem. Pytałem o imię. - uśmiecha się. - Tomás, a ty?
- Julia... na.
- Miło mi cię poznać Julia-no.
- Esperanzo! - słyszę. - Esperanzo! - drzwi od mojego pokoju otwierają się. - Esperanzo, pozmywasz te naczynia? Muszę ugotować dzisiaj obiad, a nie zrobię tego nie mając czystych naczyń - prosi Clara.
- Oczywiście, już idę - odpowiadam i ruszam w stronę kuchni.
Wchodząc do niej zauważam Beatriz, która wstawia wodę na kawę. Wygląda na nieco zdenerwowaną.
- Jak dobrze, że cię widzę - mówi. - Mogłabyś zaparzyć tę kawę, a następnie zanieść ją, razem z ciasteczkami, do zakrystii? Matka przełożona prosiła o to mnie, ale mam bardzo ważną sprawę do załatwienia i boję się, że nie zdążę.
- Jasne, nie ma problemu - odpowiadam, po czym zakonnica opuszcza pomieszczenie.
Wsypuję do dwóch filiżanek kawę i czekam aż woda się zaparzy. W międzyczasie sięgam pudełko z ciastkami i wyciągam z niego kilka sztuk herbatników kładąc je na talerzyku. Gdy wszystko jest gotowe biorę tackę i ruszam do pokoju wskazanego przez siostrę. Podchodzę do drzwi i już mam pukać, gdy nagle słyszę swoje imię.
- A ta nowicjuszka? Esperanza. Od dawna tutaj jest?
- Od trzech dni. Jestem pod wrażeniem. Jest bardzo zdeterminowana i widać, że bardzo jej zależy na zostaniu zakonnicą.
- Naprawdę mam wrażenie, że się już z nią spotkałem.
- Wątpię w to - rzuca Concepción.
- Pochodzi z Buenos Aires? Czy przyjechała z mniejszego miasta?
W tym momencie postanawiam zapukać. Tomás nie musi wiedzieć skąd jestem. Również nie musi wiedzieć, że to ja spałam mu na ramieniu kilka nocy temu w autobusie. I że to ja wyśmiałam go, gdy się dowiedziałam, że jest księdzem.
- Przyniosłam kawę. I ciasteczka - mówię przez drzwi.
- Dziękujemy bardzo - uśmiecha się do mnie matka przełożona.
Podchodzę do biurka i stawiam na nim tackę. Zaraz po tym odchodzę kawałek, ale jeszcze nie wychodzę. Tak właściwie, nie wiem dlaczego. Po prostu czuję, że warto tam zostać.
- Mmm, pyszna - zapewnia mnie Tomás biorąc łyk kawy. - Ty ją robiłaś?
- Tak - odpowiadam dumnie. - Naprawdę księdzu smakuje?
- Tak. Gdy będę miał ochotę na dobrą kawę wiem, do kogo będę się musiał zgłosić.
Uśmiecham się do niego w odpowiedzi, a następnie obracam się i wychodzę. Już wiem, dlaczego wszystkie siostry tak bardzo cieszyły się jego przyjazdem. Rzadko kiedy chodziłam do kościoła, ale muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie spotkałam tak sympatycznego księdza.
- Wychodzi ksiądz już? - pytam podchodząc do niego bliżej.
- Tak. Mam jeszcze masę obowiązków.
- Oczywiście, rozumiem. W takim razie życzę powodzenia.
- Dziękuję - odpowiada po czym nastaje chwila ciszy. - Jeśli myślisz, że uda ci się mi wmówić, ze to nie z tobą tutaj jechałem, to jesteś w błędzie - mówi.
A jednak się domyślił. Czy to naprawdę aż tak było widać? Pewnie wyciągnął od Concepción zbyt dużo informacji po których wywnioskował, że to ja.
- O czym ksiądz mówi? - staram się uratować sytuację.
- Nie udawaj - prosi. - Dlaczego nie powiedziałaś, że jesteś nowicjuszką?
- To taka trochę skomplikowana i długa historia. Opowiem ją księdzu kiedy indziej.
- Mów. Chętnie posłucham.
- Podobno ma ksiądz dużo rzeczy do zrobienia.
- Mam, ale znajdę czas, aby cię wysłuchać.
- Otóż... - szukam dobrych słów, aby moje kłamstwo nie było zbyt nierealne, ale jakoś nic nie przychodzi mi do głowy. - Nie często podróżuję, ale dotąd jak podróżowałam w habicie ludzie mnie okradali. Może myśleli, że nowicjuszki są słabsze niż inni ludzie. Nie wiem. W każdym razie nieważne. Od tamtej pory postanowiłam nie zdradzać, że jestem nowicjuszką, bo czuję się tak bezpieczniej.
Obawiam się jego reakcji na to, co przed sekundą mu opowiedziałam. Czy w to uwierzy? A może mnie wyśmieje i powie, że lepszej bajeczki do tej pory nie słyszał?
- Teraz wszystko jasne - rzuca. - To jeszcze mi powiedz, jak masz naprawdę na imię. Esperanza czy Juliana? A może jeszcze jakoś inaczej?
- Jul... Esperanza.
- Jesteś pewna? Bo nie wyglądasz na zdecydowaną - mówi.
- Tak, tak. Esperanza - uśmiecham się do niego.
- To dobrze. W takim razie, skoro wszystko już sobie wyjaśniliśmy ja wrócę do domu i zajmę się swoimi sprawami.
- Odprowadzę księdza do drzwi - proponuję i zaczynamy iść w ich stronę.
- Możesz mi mówić na "ty".
- Przepraszam, ale jakoś nie potrafię - ponownie unoszę kąciki ust. - Jakoś tak, byłoby mi dziwnie.
- Rozumiem.
Dochodzimy do wyjścia, lecz on nie żegna się od razu. Stoimy jeszcze przez moment i patrzymy się na siebie. Patrzę w jego brązowe oczy. On jest tak bardzo przystojny... Ale jest księdzem. I to jest problem. Z resztą, co ja wygaduję? Czy każdy facet, który jest przystojny musi coś więcej dla mnie znaczyć? Nie. No więc właśnie.
- Do widzenia - żegnam się.
- Do widzenia Esperanzo - mówi, a następnie zamyka za sobą drzwi.
* - w serialu zakonnice noszą ciemnoniebieskie kornety, natomiast nowicjuszki jasnoniebieskie.
Hej! Mam nadzieję, że pierwszy rozdział podobał się Wam i zachęcił do zajrzenia tutaj, gdy pojawią się następne. Zapomniałam wcześniej dodać, że po raz pierwszy piszę historię w czasie teraźniejszym, więc za wszystkie pomyłki przepraszam. Staram się jak mogę, ale wiadomo, nie zawsze zauważę błąd ;). Oprócz tego mam problem ze wstawianiem przecinków we właściwe miejsca, więc nie dziwcie się, że czasami będzie ich za dużo, bądź będzie ich gdzieś brakować :D.
Do zobaczenia już jutro ♥
Super rozdział.
OdpowiedzUsuńMajka<3
Dzięki <3
Usuń