piątek, 16 września 2016

Rozdział 8 - Dlaczego pani płacze? I dlaczego wygląda pani jak smerf?

Odjechał. Wsiadł w pociąg i odjechał. Tak po prostu. Nie ma go już tutaj. Nie ma... Łzy lecą mi po policzkach. To koniec? To koniec. Tak, to jest już koniec. Nadal w to nie wierzę. I nie chcę w to uwierzyć.
- Dlaczego pani płacze? - słyszę. - I dlaczego wygląda pani jak smerf?
Rozglądam się. Peron się wyludnił, praktycznie nie ma tu nikogo. Nikogo oprócz mnie i dziewczynki. Małej dziewczynki, która uczesana jest w dwa warkocze. Ma na sobie czerwoną sukienkę i buciki. Dałabym jej góra trzy, może cztery lata.
- Co z tobą kochanie? Gdzie są twoi rodzice? - podchodzę do niej bliżej zupełnie zapominając o jej pytaniu.
- Mój tatuś jest w pociągu.
- W pociągu? - dziwię się.
- Tak. Wszedł tutaj do pociągu i pojechał.
Widocznie się zgubiła. Nie dziwię się. Zanim pociąg odjechał było tutaj bardzo dużo ludzi. Co mam z nią teraz zrobić?
- Masz numer telefonu do taty? - pytam.
- Nie mam.
Co zrobić, co zrobić, co zrobić? Na pewno nie zostawię jej samej. Tylko czy z nią tutaj zostać i czekać nie wiadomo na co? Nie za bardzo mogę. Wyszłam z klasztoru bez pytania matki przełożonej i zostałam jeszcze z Tomasem kilka godzin w kawiarni... Właśnie, Tomás! Może on jedzie tym samym pociągiem co jej ojciec. Zadzwonię do niego i poproszę, aby się przeszedł i popytał. Raczej nie będzie ciężko znaleźć mężczyznę, który zdenerwowany szuka swojego dziecka. Muszę się tylko pośpieszyć, żeby on zdążył go znaleźć zanim dojadą do pierwszej stacji. Wkładam rękę do kieszeni, chcąc wyjąć z niej telefon. A niech to szlag! W pośpiechu zostawiłam go w zakonie.
- Jak masz na imię?
- Valentina - odpowiada. - Ale mój tatuś mówi do mnie Vale i ty też tak możesz.
- Jakie ładne imię - mówię. - Vale, pojedziesz ze mną?
- A dokąd?
- Do mojego domu. Tam będzie więcej dziewczyn w strojach smerfów. Chcesz zobaczyć?
- Tak! - krzyczy z radości. - Ale nie mogę... - rzuca po chwili zrezygnowana.
- Dlaczego?
- Tatuś mi zabronił. Powiedział, że nie mogę chodzić z nieznajomymi.
- Ale ja nie jestem nieznajomą. Znaczy, ty mnie nie znasz, ale twój tata na pewno mnie zna. Chcę ci pomóc go odnaleźć.
- Naprawdę?
- Tak. Po za tym, jak pójdziesz ze mną, to kupię ci ciastko.
- Jej! Ciastko! - cieszy się.
- To co, idziemy?
- Taaak! Po ciastko!
Łapię ją za rączkę i opuszczamy peron. Schodzimy na dół po schodach i kilka chwil później znajdujemy się przed wejściem na stację. Rozglądam się i zastanawiam, w którą stornę mamy iść. Wydaje mi się, że przyszłam z lewej, ale nie jestem pewna. Na dodatek nie mam telefonu, żeby zadzwonić chociażby do Clary, która mogłaby po mnie przyjechać. Staram się nie panikować, ale myśl o tym, że muszę się pośpieszyć wcale mi w tym nie pomaga. Po drugiej stronie ulicy zauważam przystanek autobusowy. Sprawdzę, czy gdzieś na rozkładzie nie widnieje nazwa ulicy, którą kojarzę. Jeśli jakąś będę kojarzyła, to znaczy, że znajduje się ona niedaleko klasztoru. Boże proszę, dopilnuj, żebym nas nie zgubiła.

- Esperanzo, nareszcie jesteś! - widzę w drzwiach Concepción. - Gdzie byłaś? Martwiłam się o ciebie.
- Zaraz ci wszystko wytłumaczę - mówię w pośpiechu. - Muszę wykonać ważny telefon. Jakbyś mogła jej przez moment przypilnować - proszę i biegnę w stronę pokoju.
Wbiegam do siebie i podnoszę z szafki telefon. Odblokowuję ekran i wybieram numer Tomasa. Pierwszy sygnał... drugi... trzeci... Proszę odbierz, to ważne. Czwarty... Zaraz usłyszę sekretarkę. Nagle coś się załącza.
- Halo?
- Ksiądz Tomás? Proszę księdza, jest ksiądz jeszcze w pociągu? - głupie pytanie.
- Tak - odpowiada. - Coś się stało? Masz dziwny głos. Wszystko w porządku?
- Znalazłam na stacji dziewczynkę. Zgubiła tatę, ale z tego co mi powiedziała wywnioskowałam, że jej tata może być z księdzem w pociągu. O ile jeszcze nie wysiadł.
- Dokąd mieli jechać?
Niech to. Że nie wpadłam na to, żeby spytać się o taką rzecz.
- Nie wiem.
- Zajmę się tym. Gdy już się czegoś dowiem to do ciebie zadzwonię. A ty pilnuj dziewczynki.
- Tak. Zabrałam ją ze sobą do klasztoru.
- Dobrze będzie, jeśli jeszcze powiadomicie policję. Jak już wysiadł na pewno się do nich zgłosił w sprawie zaginięcia jego córki.
- Ma ksiądz rację. Zaraz zadzwonię do Jorge - zapewniam. - Dziękuję za pomoc.
- Nie ma za co. Do usłyszenia.
- Do usłyszenia - żegnam się, a zaraz potem rozłączam.
Od razu szukam numeru taty Pedra. Gdy go znajduję naciskam słuchawkę i próbuję się z nim połączyć. Jednak głos w telefonie informuje mnie, że jest on właśnie w trakcie prowadzenia rozmowy. Trudno. Jak skończy zobaczy, że do niego dzwoniłam i do mnie oddzwoni.
Wychodzę z pokoju i wracam do Concepción. Okazuje się, że przyprowadziła Vale do kuchni. Kiedy tam weszłam dziewczynka siedziała przy stole i jadła kanapkę popijając ją herbatą, natomiast matka przełożona siedziała na przeciwko niej i najprawdopodobniej próbowała dowiedzieć się co się dzieje.
- O, Esperazno. Nareszcie jesteś.
- Esperanza? - dziwi się Valeria.
- Tak, tak mam na imię - oznajmiam jej zajmując miejsce obok.
- Ale śmiesznie. Esperanza. Bardzo ładnie - mówi.
- Wytłumaczysz mi o co chodzi? - prosi zakonnica. - Gdzie byłaś tyle czasu? I skąd tutaj to dziecko?
- Wybiegłam rano pożegnać się z ojcem Tomasem. Jak się okazało, spóźnił się na pociąg, więc zaproponowałam mu, że poczekam z nim na kolejny, który był dopiero trzy godziny później. No i minęły te trzy godziny, ojciec wsiadł do pociągu, który zaraz potem odjechał. Peron się wyludnił i spotkałyśmy się z Vale - opowiadam patrząc na nią. - Powiedziała mi, że jej tata odjechał, więc nie mogłam jej tam zostawić.
- Bardzo dobrze zrobiłaś, że zabrałaś ją tutaj. Rozmawiałaś już z policją?
- Właśnie dzwoniłam do Jorge, ale nie odbierał. Dzwoniłam też do ojca Tomasa, bo prawdopodobnie jedzie z jej tatą w jednym pociągu. Powiedział, że spróbuje go znaleźć.
Nagle rozlega się dzwonek mojego telefonu. Zerkam na wyświetlacz.
- To Jorge - rzucam wstając od stołu.
Wychodzę na korytarz i staję w na tyle dobrej odległości, aby nie było mnie słychać w kuchni. Odbieram.
- Halo?
- Hej Esperanzo, dzwoniłaś - słyszę jego głos w słuchawce.
- Tak. Chciałam ci powiedzieć, że znalazłam dziewczynkę. Zgubiła swojego tatę.
- Gdzie teraz jesteście?
- W klasztorze.
- W takim razie zaraz tam przyjadę. Spiszę jej dane i porozmawiam z nią.
- Jasne, czekamy. Do zobaczenia.
- Cześć - rzuca i rozłącza się.
Wracam do pomieszczenia. Siadam obok Valerii i patrzę na nią.
- I co powiedział komisarz? - pyta Concepción.
- Zaraz tutaj będzie.
- W takim razie zajmij się nią. Posiedziałabym z wami, ale muszę zadzwonić do biskupa, bo podobno chciał się ze mną skontaktować - oznajmia wychodząc.
- Powiesz mi co lubisz robić? - zwracam się do Vale.
- Wszystko.
- Wszystko? - powtarzam ze zdziwieniem. - A lubisz... układać puzzle?
- Tak.
- To świetnie się składa, bo mam tutaj gdzieś puzzle i możemy je razem poukładać jeśli chcesz.
- Taaak! - cieszy się.
Wstaję od stołu i zaczynam ich szukać. Doskonale wiem, że tutaj gdzieś są, bo sama je niedawno sprzątałam. Rozsuwam szafkę pod telewizorem i znajduję je. Mają pięćset części i przedstawiają dwa koty. Ten rysunek nie jest zbyt ładny, ale nic na to nie poradzę. To w ogóle jakiś cud, że znalazłam tutaj puzzle.
- Podobają ci się? - pytam pokazując jej ilustrację.
- Bardzo!
- Nie musisz kłamać, wiesz?
- Nie kłamię. Naprawdę ładne.
Zajmuję miejsce, na którym siedziałam wcześniej, otwieram pudełko i wysypuję z niego elementy. Obrazek ustawiam na przeciwko nas tak, żebyśmy mogły się na niego patrzeć podczas układania, a zaraz po tym zabieramy się do pracy. Muszę przyznać, że jeszcze w życiu chyba nie widziałam tak radosnego dziecka. Cieszy się za każdym razem, gdy dopasuje jakiś fragment do pozostałych. To naprawdę urocze. Potrafi się cieszyć takimi drobnostkami.
- Co porabiacie? - słyszę Clarę, która właśnie stanęła obok mnie.
- Układamy puzzle! - opowiada moja młodsza koleżanka.
- Naprawdę? A mogę wam pomóc?
- Oczywiście!
Zakonnica dosiada się z drugiej strony i pomaga nam szukać kawałka ogona kotka. Nie ukrywam, odrobinę zdziwiło mnie, że nie wypytuje mnie skąd się tutaj wzięło dziecko. Chcę z nią zacząć ten temat, ale nie wiem za bardzo jak. Na całe szczęście to ona rozpoczyna rozmowę. Zupełnie jakby czytała w moich myślach.
- Matka przełożona mi wszystko opowiedziała. Dobrze zrobiłaś, że przyprowadziłaś ją tutaj.
- Też mi się tak wydaje - rzucam i nagle rozlega się dzwonek do drzwi. - Pójdę otworzyć, to pewnie Jorge.
Podchodzę do drzwi i okazuje się, że mam rację. To właśnie ojciec Pedra stoi po drugiej stronie. Wpuszczam go do środka.
- Dzień dobry, strasznie szybko przyjechałeś.
- Taka już moja praca. Gdzie jest dziewczynka?
- W kuchni.
Wchodzimy do pomieszczenia. Valeria nadal układa z Clarą puzzle. To dziwne, ale gdy patrzę na Claritę wydaje się być szczęśliwa. Chyba bardzo musi lubić dzieci.
- Vale, spójrz kto przyjechał - mówię. - To jest pan komisarz, Jorge Correa. Pomoże nam znaleźć twojego tatę, a żeby to zrobić będzie musiał zadać ci kilka pytań.
- Cześć, przybijesz piątkę? - pyta, po czym dziewczynka wykonuje wspomniany gest.
- Chodź Esperanzo, zostawmy ich samych - rzuca zakonnica.
Wychodzimy na korytarz, ale stoimy na tyle blisko, abyśmy mogły widzieć ich przez drzwi. Mniszka wydaje się być w nią wpatrzona.
- Lubisz dzieci, co? - uśmiecham się do niej. - Wydawałaś się bardzo radosna, gdy się z nią bawiłaś.
- Pamiętasz jak opowiadałam ci o mojej siostrze, która zaszła w ciążę? Urodziła córeczkę. Żałuję, że nie mogłam być przy niej. Bardzo chciałam się z nią bawić, ale nie mogłam. Musiałam zostać tutaj.
- Hm, to przykre. Ile lat ma teraz twoja siostrzenica?
- Dwadzieścia jeden.
- To trochę za dużo, żeby bawić się z nią zabawkami. Coś o tym wiem - śmieję się, gdyż sama mam tyle.
Nagle drzwi od klasztoru się otwierają. Do środka wchodzi jakiś facet, a zaraz za nim ksiądz Tomás. Domyślam się, że to ojciec dziewczynki, ale moje myśli zaraz od tego odbiegają. Serce bije mi jak szalone. Tomás przyjechał tutaj przez mój telefon. Przyjechał i znowu mogę się z nim zobaczyć.
- Gdzie jest moja córka? - pyta nas zdenerwowany mężczyzna.
- Tam - wskazuję stół w kuchni. - Rozmawia z policjantem.
- Vale! - cieszy się wbiegając do pomieszczenia. - Córeczko!
- Tatuś! - dziewczynka rzuca się w jego ramiona.
- Kochanie, przepraszam, że zostałaś tam sama. Przepraszam cię bardzo. Pewnie okropnie się bałaś...
- Nie było tak źle. Smerfetka Esperanza mnie znalazła. Przyprowadziła mnie tutaj i kupiła mi ciastko.
- Naprawdę? To super! - całuje ją w czoło. - Dziękuję siostro. Gdyby nie siostra nie wiadomo, co by się stało.
- Nie ma co gdybać. Znaleźliście się, a to najważniejsze.
- Nie wiem, jak mogę siostrze dziękować.
- Wystarczy samo dziękuję - uśmiecham się.
- Dziękuję - odwzajemnia uśmiech. - Chodź Vale, pożegnaj się. Idziemy do domu.
- Nie zostaniecie na herbacie? - proponuje Clara.
- Nie, dziękujemy. Musimy jechać. Za pół godziny mamy pociąg.
- A odwiedzimy jeszcze kiedyś smerfetkę Esperanzę? - pyta Valeria. - Bardzo ją polubiłam!
- Jeśli tylko się na to zgodzi - mówi podchodząc z nią do nas.
- Jasne, wpadajcie kiedy chcecie - mówię kucając. - Przytulisz smerfetkę Esperanzę na do widzenia?
- Taaak! - krzyczy podbiegając do mnie. - Jesteś bardzo fajną smerfetką, wiesz?
- A ty bardzo fajną Vale - oznajmiam. - Do zobaczenia kochanie.
- Cześć! - rzuca i podbiega do taty.
- Jeszcze raz za wszystko dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia, z Bogiem - żegnamy się.
Wychodzą. I nagle robi się tak jakoś szaro i cicho. Naprawę ją polubiłam...
- Dzięki Bogu, wszystko dobrze się skończyło - podsumowuje Clarita.
- Będę za nią tęsknić - oznajmiam. - Była naprawdę urocza.
- Tak - przytakuje zakonnica. - Wybaczcie, ale muszę wracać do obowiązków. I tobie też bym to radziła Esperanzo. Cały dzień cię nie było.
- Wiem, zaraz się za to wezmę - odpowiadam. - Przepraszam, że zakłóciłam księdzu podróż - zwracam się do Tomasa, gdy zostajemy sami.
- Nic się nie stało. Ważne, że dziewczynce nic nie jest i że odnalazła tatę.
- Co ksiądz teraz zrobi?
- Jutro o dwunastej mam pociąg. Do tego czasu zostanę u siebie w domu.
- Mam dziwne wrażenie, że Córdoba nie chce księdza w swojej parafii - śmieję się. - Taki żart, oczywiście.
- Hah, możliwe - rzuca. - Spróbuję jeszcze raz. Jak się nie uda to zostanę tutaj.
Ciekawe, czy mówi to na serio, czy tylko żartuje.
- W takim razie nie zatrzymuję księdza już dłużej. Niech się ksiądz wyśpi przed jutrem.
- Przyjdziesz się ze mną pożegnać? - czy ja dobrze usłyszałam?
- A chciałby ksiądz?
- Tak tylko pytam... - oznajmia odrobinę zakłopotany. - Jeśli nie chcesz, to...
- Przyjdę - zapewniam go z uśmiechem.
- W takim razie do zobaczenia jutro - unosi kąciki ust.
- Do zobaczenia - odwracam się i idę do swojego pokoju całą drogę czując na sobie jego wzrok.

Hej! Ósemka już za nami! Jak Wam się podobał? Dzięki Valerii Esperanza miała okazję ponownie zobaczyć się z ojcem Tomasem. No i również przez nią, wyjazd księdza został przełożony. Co prawda, o jeden dzień, ale zawsze coś ;). A jak będzie wyglądać ich kolejne pożegnanie? Tego dowiecie się w następnym rozdziale :D

Do zobaczenia w niedzielę ♥

2 komentarze: