poniedziałek, 5 września 2016

Rozdział 2 - Widziałam siebie właśnie tutaj, gdzie teraz jestem

- Co?! Przecież tak być nie może! - denerwuje się Beatriz.
- Dokładnie! Za co my teraz będziemy utrzymywać klasztor? Co prawda, zarabiamy swoje, ale naszym głównym źródłem pieniędzy była fundacja. A teraz co? Nie będzie za co opłacić rzeczy dla szkoły! - dorzuca Nieves.
Od samego rana wszystkie siostry chodziły zdenerwowane. Dzisiaj dotarła do nas wiadomość, że jakaś tam organizacja kończy z nami współpracę i nie będzie nam już dłużej przysyłać funduszy. Jeśli mam być szczera, za bardzo się tym nie przejmuję, ale to pewnie tylko dlatego, że jak na chwilę obecną nie rozumiem jeszcze powagi całej tej sytuacji.
- Spokojnie drogie siostry, spokojnie - mówi Concepción wchodząc do kaplicy. - Cały czas dzwonię do pana Ortiza, na pewno w jakiś sposób nam to wyjaśni.
- Jeśli do tej pory nie odebrał, to pewnie nie odbierze w ogóle... - rzuca najbardziej złośliwa siostra w całym zakonie.
- Genovevo, nie mów tak. Zapewne ma wiele spraw do załatwienia. Jak znajdzie czas, to zadzwoni.
- Wiecie co? - zaczynam. - Tym razem się z nią zgodzę. Ten cały szefuńcio pewnie nie oddzwoni.
- To co w takim razie mamy zrobić? - pyta Clara.
- Skoro pan Oritz nie miał odwagi przekazać nam osobiście informacji o tym, że kończy z nami umowę, to będzie musiał nam się osobiście jakoś z tego wytłumaczyć.
- Co masz na myśli?
- Zbierajcie się. Jedziemy do jego firmy. Na pewno tam będzie. A jak już się tam pojawimy, będzie musiał nas przyjąć i nam to wyjaśnić.
Wstaję z ławki i zaczynam poganiać wszystkie siostry. Oczywiście nie obywa się bez zbędnych komentarzy, ale udaję, że ich nie słyszę. Ruszamy do samochodu, który stoi przed bramą. Wchodzimy do niego pojedynczo. Wsiadam jako ostatnia. Zamykam za sobą drzwi, a Suplicio, która prowadzi pojazd, odpala silnik.
- Już ja mu powiem, co ja myślę o nim i o tej jego fundacji! Pożałuje, że zakończył z nami umowę - mówi María.
- Po co ja tutaj wsiadałam? - stresuje się Diana. - Przecież i tak nie będę wam potrzebna...
- Będziesz. Im więcej nas, tym lepiej - zapewniam ją.
- Ale... ale... Muszę siusiu - odpowiada.
Odwracam się i zerkam za okno. Nie mogę się doczekać aż będę już u tego całego Ortiza. Porządnie mu przygadam. Pomimo tego, że za bardzo nie orientuję się o co chodzi. I tak mu wygarnę. Wszystkie siostry są zdenerwowane, więc ja też muszę być. Nauczy się, że z nami się nie zadziera. Bynajmniej nie ze mną.

Dojeżdżamy na miejsce. Wchodzimy do budynku, a następnie kierujemy się do windy, którą wjeżdżamy na najwyższe piętro, gdzie znajduje się biuro właściciela. I nagle cała złość wraz z zdenerwowaniem zaczyna mi się udzielać. Drzwi otwierają się i widzę kobietę siedzącą za biurkiem. Zapewne to jego sekretarka. Idę przodem, a zaraz za mną pozostałe zakonnice.
- Dzień dobry, my do Maxima Ortiza - rzucam.
- Były siostry umówione?
- Nie.
- Nie.
- Nie.
- Tak - jako jedyna odpowiadam twierdząco.
- Esperanzo... - słyszę Concepción.
- Znaczy nie - poprawiam się. - Ale pan Ortiz musi nas przyjąć. W końcu tutaj jesteśmy.
- Pan Ortiz jest teraz bardzo zajęty. Przykro mi, ale nie znajdzie teraz czasu dla sióstr.
- To ważne.
- Zapewne. Ale to, co robi teraz pan Ortiz również jest ważne.
- Ach, tak? Zaraz to sprawdzimy - denerwuję się.
Kieruję się w stronę korytarza. Słyszę, że wścibska sekretarka zamierza mnie dogonić i zapobiec mojemu wtargnięciu do biura szefa. Jeśli myśli, że jej się to uda, to niestety jest w błędzie. Zatrzymuję się przed pierwszymi drzwiami i bez pukania naciskam klamkę. Trafiam idealnie.
- Co pan sobie myśli? Że jeśli rozwiąże pan umowę z zakonem i poinformuje nas o tym na piśmie to, że oszczędzi sobie pan czasu i kłopotów? - zaczynam. - Otóż nie. Brak mi słów, żeby...
- Esperanza? - słyszę nagle. - Co ty tutaj robisz?
Robię dwa kroki do przodu i widzę, że obok biurka na krześle siedzi Tomás. Nagle zupełnie zapominam co miałam powiedzieć. Dobrze, że pojawiają się w pokoju pozostałe siostry razem z asystentką Ortiza, bo inaczej dalej stałabym tam wryta.
- Corina, dlaczego je tutaj wpuściłaś? - pyta rozwścieczony.
- Nie wpuściłam, same weszły. A raczej ona - wskazuje na mnie. - Reszta poszła za nią.
- Przepraszam was, drogie siostry, ale jestem zajęty. Jeśli możecie, wpadnijcie później. Albo lepiej, ja wpadnę do was.
- Skoro pan prosi... - wzdycha matka przełożona.
- Nie - stawiam się. - Załatwimy to teraz. Dlaczego fundacja przestanie wspierać zakon finansowo? Chcemy wyjaśnień.
- Firma przestaje wspierać zakon? - dziwi się ksiądz. - Maximo, dlaczego nie przedyskutowałeś tego ze mną? Dlaczego podjąłeś tak ważną decyzję sam?
- Nie było cię w kraju, a coś musiałem zrobić - bronił się.
- Ech... - wzdycha Tomás. - Nie bójcie się - zwraca się do mnie, jak i do reszty sióstr. - Umowa z fundacją nadal jest ważna, a odmowa, którą otrzymałyście jest nieważna. Nie musicie się tym przejmować. Możecie spokojnie wracać do siebie.
Wybuchnęłam radością, tak, jak pozostałe zakonnice. Zaczynają dziękować. Jedynie ja stoję cicho i uśmiechnęłam się. Po kolei zaczynamy opuszczać pomieszczenie kierując się do wyjścia. Powoli wchodzimy do windy, gdy widzę, że z biura wychodzi mężczyzna, którego poznałam w autobusie do stolicy. On również mnie zauważa.
- Zaraz do was dołączę - rzucam i podchodzę do niego.
- Naprawdę nie wiedziałem, że Maximo zerwał z wami umowę. W życiu bym do tego nie dopuścił - mówi.
- Przecież nic wielkiego się nie stało. Trochę się zezłościłyśmy, ale skoro wszystko się wyjaśniło, to nie ma o czym mówić - zapewniam. - Nie wiedziałam, że ma ksiądz jakieś wpływy na to, co się dzieje w fundacji.
- Fundacja należy do firmy, której jestem współwłaścicielem. Dlatego ta decyzja nie powinna być zależna tylko od mojego brata.
- Ta firma należy w połowie do księdza? I ten niski jest księdza bratem? - dziwię się.
- Tak - Tomás śmieje się w odpowiedzi.
- No tak, Ortiz. Jakoś nie skojarzyłam nazwisk - tłumaczę się. - Lepiej będzie, jeśli już pójdę. Siostry czekają na mnie na dole.
- Odprowadzę cię.
Wsiadamy do windy. Drzwi zamykają się i zjeżdżamy w dół w kompletnej ciszy. Żadne z nas nic nie mówi. Droga do wyjścia mija mi bardzo szybko. Wychodzę przed budynek i dziwię się, ponieważ nie widzę samochodu z klasztoru.
- No nie... - mruczę wybiegając na chodnik.
- Pojechały bez ciebie?
- Tak. A mówiłam im, żeby zaczekały, bo zaraz przyjdę.
- Może nie usłyszały. Nie denerwuj się tak.
- Łatwo księdzu mówić. To nie ksiądz będzie musiał wracać do zakonu autobusem. Brr...
- Mogę cię odwieźć - proponuje.
- Nie, dziękuję. Nie chcę sprawiać problemu.
- I tak powinienem tam pojechać. Obiecałem matce przełożonej, że zjawię się dzisiaj, żeby wyspowiadać siostry.
- W takim razie skorzystam z przyjemnością - posyłam mu uśmiech.
Prowadzi mnie do swojego samochodu. Siadam w środku i czekam, aż on również wsiądzie. Księża mają decydowanie lepiej niż zakonnice. Mają własne, drogie samochody, mieszkania no i jeszcze niektórzy mają takie cudowne perfumy...
- Opowiedz mi o swoim powołaniu - prosi. - Od jak dawna chciałaś wstąpić do zakonu?
- Ym, tak właściwie od dziecka - kłamię. - Jak byłam mała, najlepiej czułam się w kościele. Lubiłam śpiewać pieśni i psalmy.
- A przeszło ci kiedyś przez myśl, że chciałabyś mieć normalne życie?
- Pewnie tak, ale jakoś nie widziałam siebie w roli matki z mężem u boku. Ale widziałam siebie właśnie tutaj, gdzie teraz jestem. A jak z księdzem?
- Zależy o co pytasz. Jeśli pytasz o to, czy widziałem się jako ojca, to niezbyt. Natomiast, jeśli chodzi o kobiety, to już nieco inna sprawa...
- Naprawdę? Ksiądz i kobiety?
- Nie zawsze było się księdzem. I nie zawsze myślało się o zostaniu księdzem. To ciekawa historia, ale raczej nie na ten moment. Opowiem ci kiedyś indziej - ponownie się śmieje.
Jego śmiech jest taki... uroczy. Z resztą jak on cały. Tacy ludzie jak on nie powinni zostawać zakonnikami, naprawdę.
- Ludzie myślą, że chęć poświęcenia się Bogu, odczuwa się od zawsze. A tak nie jest. Znaczy, rzadko kiedy tak jest. Przecież wiele świętych nawróciło się z czasem. U niektórych następuje to nagle.
- Ma ksiądz rację - przytakuję. - Tak samo wydaje im się, że zakładając habit czy koloratkę zapominamy o tym, kim byliśmy.
- Co masz na myśli? - dopytuje zainteresowany.
- To, że myślą, iż zapominamy o tym, czym jest miłość do ludzi. I że nie możemy się już zakochiwać - Tomás zerka na mnie z powagą. - Nie to, żebym ja była zakochana. Broń cię Panie Boże. Nie jestem. Tylko denerwuje mnie taki tok myślenia. Sądzą, że kochamy tylko Boga. A to nie prawda. Kochamy również tych, którzy nas otaczają. Ja na przykład, wstępując tutaj do klasztoru, nie potrzebowałam wiele czasu, aby pokochać chociażby siostrę Clarę. Jest dla mnie bardzo ważna mimo, że nie znamy się długo.
Nagle zauważam klasztor. Jesteśmy już na miejscu. A szkoda, bo zauważam, że poruszyłam dobry temat i ksiądz pewnie miał ochotę podyskutować. Ruszamy w stronę wejścia. Tomás przepuszcza mnie w drzwiach, a ja zatrzymuję się na korytarzu, aby zamienić z nim jeszcze kilka słów.
- Dziękuję za podwózkę - uśmiecham się. - Naprawdę nie miałam dzisiaj ochoty jechać autobusem. Jak dla mnie jest za zimno, żeby w ogóle się gdziekolwiek ruszać.
- Nie ma za co. Przepraszam jeszcze raz za incydent ze strony mojego brata. Nie miałem pojęcia o tym, co zrobił. Gdybym tylko wiedział, nie pozwoliłbym, żeby do tego doszło.
- Nic się nie stało. Najważniejsze, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.
- Esperanza! Gdzie ty byłaś? Martwiłyśmy się o ciebie - przytula mnie Nieves.
- Nie mówiłyśmy nic matce przełożonej, żeby się nie martwiła - mówi Diana.
- Prosiłam was, żebyście na mnie zaczekały na dole, ale nie zaczekałyście. Kiedy skończyłam rozmawiać z ojcem Tomasem już was nie było.
- To nie nasza wina. Siostra Suplicio prowadziła samochód, a Genoveva nas jeszcze pośpieszała.
- Dobrze, spokojnie. Nie gniewam się na was. Tylko chodzi mi o to, że to też nie moja wina, że musiałam wracać z księdzem.
- O ojciec Tomás! - dziwi się Concepción. - Już ojciec przyjechał? Co prawda, odrobinę za wcześnie, ale nic nie szkodzi. Zapraszam do mnie. Nieves, zrobisz nam kawę?
- Ja zrobię - mówię. - I tak muszę sobie zrobić coś ciepłego do picia, więc nie ma problemu.
- W takim razie czekamy.
Zerkam jeszcze raz nieśmiało na Tomasa. On również na mnie patrzy. Uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam uśmiech, po czym on odwraca wzrok i idzie za matką przełożoną. Ja natomiast stoję jeszcze przez chwilę w miejscu, gdy Diana przypomina mi, że mam zrobić kawę. Ruszam do kuchni i uwijam się z tym najszybciej jak mogę. Kiedy wszystko mam już gotowe ruszam do biura Concepción. Pukam do drzwi po czym słyszę "proszę".
- Zamawiał ktoś kawę? - pytam wchodząc.
Ksiądz cicho się śmieje. Czyżby znowu udało mi się go rozśmieszyć?
- Tak, dziękujemy bardzo - odpowiada.
- Esperanzo, pozwolisz, że poproszę cię o coś jeszcze? - zwraca się do mnie przełożona. - Ogłosiłabyś wszystkim siostrą, że ojciec przyjechał i że za jakieś piętnaście minut wszystkie mają pojawić się w kaplicy, bo ojciec nas wyspowiada.
- Oczywiście.

- Ty też się wyspowiadasz - rozkazuje mi Concepción.
- Ja? Dlaczego ja? Przecież ja nawet nie jestem nowicjuszką! Ostatni raz u spowiedzi byłam dzień przed moją pierwszą komunią.
- No więc właśnie, musisz chociaż udawać, że jesteś tym, za kogo się podajesz. Po za tym, po tak długim czasie przyda ci się to.
Widzę, że z konfesjonału wychodzi siostra Beatriz, która jednocześnie była ostatnią zakonnicą w kolejce. Znaczy, nie do końca. Ja byłam tą ostatnią. Nie za bardzo chciałam tam wchodzić. Tym bardziej nie pocieszał mnie fakt, że w środku, po drugiej stronie siedział Tomás. A dobra! Niech się dzieje co chce. Skoro i tak muszę tam wejść to lepiej to mieć już za sobą.
- W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.
- Amen.
I cisza. Nie mam bladego pojęcia co mam powiedzieć.
- Możesz mówić Esperanzo, słucham.
- Jest tyle rzeczy... Nie wiem, o czym mam mówić...
- Nie bój się. Mów śmiało. Nie będę cię oceniał, bo nie od tego tutaj jestem.
Czuję, że naprawdę mogę mu powiedzieć wszystko. Zaczynam mu opowiadać o wszystkich złych rzeczach jakie ostatnio zrobiłam. A on nie wydaje się tym poruszony. Znaczy, może w niektórych momentach. Na przykład, jak mu opowiadam, że jakiś czas temu zabrałam dziecku wiaderko z piaskiem tylko po to, żeby wysypać ten piasek mojemu byłemu na głowę, ale zaraz potem oddałam to wiaderko. Ale mimo to nic się nie odzywa (pomijając fakt, że znowu widzę uśmiech na jego twarzy). Chyba zacznę chodzić do spowiedzi z większą przyjemnością. Jeśli, oczywiście, ksiądz Tomás będzie siedział po drugiej stronie.

Rozdział 2 już za nami! Jak Wam się podobał? Muszę Wam powiedzieć, że sceny spowiedzi są jednymi z moich ulubionych scen tego serialu przez co będą pojawiać się jeszcze nie raz :D

Do zobaczenia w następnym ♥

2 komentarze: