1. Porozmawiać z Jorge
2. Przekazać płytę w dobre ręce
3. Zapomnieć o Tomasie
4. Zobaczyć jak wszytko się dalej potoczy
Tak, tak... Musiałam uwzględnić tutaj Tomasa. Mimo, że jego osoba dotyczy tylko jednego z czterech punktów, to o nim myślę najintensywniej. Zastanawiam się co teraz robi. Czy wyszedł już ze szpitala? Jeśli tak, to czy bezpiecznie dotarł już do nowej parafii? Rozmyślam tak, gdy nagle słyszę samochód. W pierwszej chwili wmawiam sobie, że po prostu ktoś przejeżdża ulicą, lecz nie. ZerkamIdę korytarzem w stronę drzwi, gdy nagle widzę, że ktoś je otwiera. Biorę pierwsze co wpada mi w ręce (a tak się składa, że jest to akurat coś, co nie mam pojęcia jak się nazywa) i chowam się z rzeźbą Matki Boskiej. Słyszę kroki. Osoba jest coraz bliżej i bliżej...
- Halo? Jest tutaj ktoś?
- Wynoś się stąd, albo Pan Bóg cię srogo ukaże! - krzyczę wyskakując z ukrycia. - Jorge?! To ty?Przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam. Nie wiedziałem, że matka przełożona ma aż tak duży dom.
- Prawda? Ja też się tego nie spodziewałam - oznajmiam. - Co tutaj robisz?
- Przyjechałem sprawdzić, czy wszystko u ciebie w porządku.
- Clara cię o to poprosiła, zgadłam? - pytam.
- Nie mogę ci powiedzieć.
- No, czyli Clara - uśmiecham się. - Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty?
- Nie, dziękuję. Dowiedziałem się od sióstr, że wyjechałaś, żeby nieco odpocząć i pobyć sama. Wpadłem tylko na moment. Zaraz będę jechał.
- Przecież jak posiedzisz ze mną przez pół godziny nic się nie stanie. Wręcz przeciwnie, bardzo ucieszę się z twojego towarzystwa.
- Skoro twierdzisz, że nie będę ci przeszkadzał to z chęcią z tobą zostanę.
- No i świetnie. W takim razie zapraszam do środka.
Idziemy do kuchni. Komisarz siada przy stole, a ja nalewam wody do czajnika i wstawiam ją.
- To czego się napijesz?
- Kawy.
Szykuję szklanki. Do jednej z nich wsypuję łyżkę kawy, a do drugiej wkładam torebkę herbaty. Zaraz po tym wyciągam z szafki ciastka. Kilka chwil później, gdy nasze napoje są już gotowe kładę wszystko na tackę i przenosimy się na taras.
- Jak tutaj ładnie - mówi.
- Też mi się bardzo podoba, chociaż wszystko jest odrobinę za duże. Mogłabym mieszkać w takim domu. Oczywiście, gdybym nie wstąpiła do zakonu.
- Ogród jest wspaniały. Brakuje nam takiego. Alicia chciała mieć masę pięknych kwiatów na podwórku, ale niestety jest ono za małe.
- Na kwiaty? Naprawdę?
- Tak. Nawet nie nazwałbym tego podwórkiem. To po prostu jest kawałek trawy, na którym stoi stół, cztery krzesła i grill. Na nic więcej nie ma tam miejsca. Myśleliśmy nawet o przeprowadzce, aby założyć prawdziwy ogród, ale w Buenos Aires domów, które dałyby nam taką możliwość, jest niewiele.
- Nie wyobrażam sobie życia bez podwórka. Można powiedzieć, że całe dzieciństwo spędziłam właśnie tam. Nie było aż tak duże jak to, ale mi wystarczało.
- Wiem, że to dziwne pytanie szczególnie, że znamy się już trochę, ale nigdy nie spytałem... Skąd pochodzisz?
- Z La Merced. To takie małe miasteczko niedaleko...
- Wiem - przerywa mi. - Orientuję się, gdzie to jest.
- Nie wiele ludzi ze stolicy wie o istnieniu czegoś tak małego - śmieję się. - Ale ja uwielbiam to miejsce. Nie ma tam wielu ludzi przez co panuje totalny luz. Na ulicach nie ma tłoku i wszyscy się znają - mówię. - A co u Pedra? - pytam zmieniając temat. - Dawno go nie widziałam. Nie dlatego, że wagaruje, czy coś takiego - uspokajam go. - Po prostu ostatnio przestałam przychodzić do części szkolnej.
- U Pedra w porządku. Opuścił się nieco w nauce, ale nie mam mu tego za złe.
- A coś słyszałam. Dlaczego? Nie zależy mu?
- Znalazł coś innego, na czym mu zależy. Znalazł sobie dziewczynę.
- Naprawdę? To pogratuluj mu ode mnie. Znam tę szczęściarę?
- Tak. To Lola.
- Lola? Lola, była pomocnica w zakonie?
- Tak.
- Jak to się stało?
- Trafili oboje do tej samej klasy. Na dodatek, jak się okazało, oboje byli nowi, jako jedyni jeszcze nie należeli do żadnej klasowej grupki, więc szybko się zakolegowali.
- To wspaniale.
Nagle rozlega się dzwonek telefonu. To komórka Jorge. Wyciąga ją z kieszeni i zerka na ekran.
- Przepraszam, muszę odebrać - rzuca, po czym naciska zieloną słuchawkę. - Słucham? Tak. Jasne, zaraz będę. Tak, tak. Do zobaczenia.
- Coś się stało?
- Włamanie do prywatnej posesji w centrum. Muszę jechać.
- Szkoda - wzdycham. - Odprowadzę cię do samochodu.
Wstajemy i idziemy w stronę jego auta. Gdy jesteśmy obok niego, stajemy jeszcze na moment i wymieniamy ze sobą kilka zdań.
- Dziękuję za pyszną kawę.
- A ja dziękuję za miłe towarzystwo. Co prawda, wizyta trochę krótka, ale przyjemna. Dzięki.
- Do zobaczenia - komisarz uśmiecha się, a następnie całuje mnie w policzek na do widzenia. - Mam nadzieję, że niedługo wrócisz do klasztoru.
- Tak. Niedługo będę z powrotem - oznajmiam, gdy on siedzi już w pojeździe. - Jedź ostrożnie.
- Cześć.
I odjechał. Tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął. Cieszę się, że mnie odwiedził, naprawdę. Mimo, że mówiłam, że chcę pobyć sama, to jego osoba jakoś mi nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Dobrze było porozmawiać z nim trochę i dowiedzieć się czegoś nowego.
Wracam na taras, aby posprzątać po nas naczynia. Zanoszę wszystko do kuchni i kontynuuję zmywanie. Nie zajmuje mi to długo. Kiedy wszystko jest już czyste wciągam listę rzeczy, które muszę zrobić po powrocie do klasztoru z szafki i kładę ją przed sobą na stole. Czytam całość po raz kolejny i dopisuję jeden punkt:
5. Podziękować Concepción, Clarze i Jorge za wszystko co dla mnie zrobili
Tak się cieszę, że ich mam. Przez ten cały czas tak bardzo mi pomagali i pewnie nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Concepción zgrzeszyła, bo przygarnęła mnie do zakonu pozwalając udawać w nim nowicjuszkę, Clara zawsze mnie wysłuchała. Nie ważne co mi dolegało. Czy to był zwykły ból głowy, czy złamane serce, ta zawsze znalazła dla mnie czas. Była dla mnie drugą mamą. No, a Jorge? Jorge był dla mnie jak ojciec, którego nigdy nie miałam. Zawsze mnie ochraniał i pomagał gdy miałam jakieś problemy. A niedługo ta cała historia najprawdopodobniej się zakończy. Kiedy cała sprawa się wyjaśni opuszczę klasztor i wrócę do La Merced zostawiając tutaj wszystko. Dosłownie wszystko. Habit, zakonnice, moją miłość do księdza... No właśnie. To chyba jest najlepszy argument na to, żebym się w końcu zdeterminowała i zajęła sprawą fabryki. Gy będę bezpieczna i zostawię Santa Rosę razem z moją miłością do Tomasa. Zacznę zupełnie nowe życie, które będę wiodła w zupełności tak, jak będę chcia...Co to było? Drzwi ewidentnie się otworzyły, a zaraz potem trzasnęły. Może to Jorge? Może czegoś zapomniał? Wstaję od stołu i chowam kartkę do kieszeni, bo wiem, że nie zdążę schować jej nigdzie indziej. Idę powolnym krokiem w stronę korytarza. Nieśmiało wyglądam zza ściany, ale nikogo nie widzę.
- Jest tutaj ktoś? - pytam.
Nic. Cisza. Dobra, może jednak się przesłyszałam. Oby. Wracam z powrotem do kuchni. Nie zdążyłam dojść do krzesła, gdy nagle słyszę, jak ponownie drzwi się otwierają i znowu ktoś nimi trzaska. Od razu decyduję się na sprawdzenie kto się tutaj kręci. Miałam się czuć tutaj bezpiecznie, a dzisiejszego dnia do tej pory poczułam się obserwowana dwa razy.
Biegnę korytarzem. Po drodze zabieram to coś, co wcześniej miało mnie obronić przed włamywaczem, którym okazał się Correa. Wbiegam na ganek i widzę sylwetkę mężczyzny, który jest już prawie przy bramie. Nie widzę, go za dobrze, a to przez to, że jest za daleko. Dlaczego to podwórko jest takie wielkie? Ruszam za nim w pogoń.
- Niech pan poczeka! - krzyczę, ale on mnie ignoruje.
Nim dobiegam do ulicy jego samochód jest już za zakrętem. Zdążył odjechać i to z niezłym piskiem opon. Dobra, teraz na serio panicznie się boję. Zaczynam wracać do domu, gdy moją uwagę przykuwa coś, co leży na ziemi, na chodniku, zaraz za ogrodzeniem. Podchodzę do tego i kucam. To różaniec. Biorę go w rękę i przyglądam mu się. To drewniany, brązowy różaniec. Czy to ma coś znaczyć? Może ludzie z fabryki odkryli, że przebieram się za nowicjuszkę i to miał być znak, że tutaj jestem? Muszę stąd jak najszybciej zniknąć.
Wracam biegiem do domu i chwytam za telefon. Wybieram numer Clary.
- Halo? Esperanza?
- Clarita, musisz mi pomóc - mówię zdyszana. - Ktoś tutaj był, a gdy zauważył, że ja tu jestem od razu uciekł - po tych słowach nieco się uspokoiłam. Może ten ktoś był po prostu włamywaczem i przestraszył się, gdy okazało się, że ktoś jednak jest w środku? - Przyjedź po mnie, proszę. Strasznie się boję.
- Już jadę. Spakuj się. Piętnaście minut i jestem na miejscu. Miej cały czas telefon pod ręką - rzuca i rozłącza się.
Biegnę do sypialni i otwieram szafkę. Wyciągam z niej plecak i zaczynam do niego wrzucać wszystkie rzeczy, jakie miałam na wierzchu. Jak ja bym chciała być teraz w klasztorze. Tam jest o wiele bezpieczniej. Gdy mam już wszystko w plecaku wybiegam przed dom, zamykam go i siadam na ganku, na krześle, które jest w jakimś stopniu zasłonięte przez drzewo tak, że ktoś idący ulicą raczej mnie nie zauważy. Kiedy tylko widzę, że pozjeżdża samochód z klasztoru ruszam biegiem w stronę ulicy. Wchodzę do środka i staram się uspokoić.
- Już dobrze, już jestem z tobą - zapewnia zakonnica przytulając mnie do siebie. - Lepiej stąd szybko odjedźmy - mówi odpalając silnik. - Teraz opowiadaj, co się stało?
- Pierw przyjechał do mnie Jorge... - zaczynam łapiąc oddech. - Swoją drogą, dziękuję, że go przysłałaś, było mi naprawdę miło. Posiedzieliśmy trochę, a później musiał jechać, bo dostał jakieś wezwanie. Wtedy wzięłam się za sprzątanie, a gdy skończyłam usiadłam na chwilę, żeby odpocząć i nagle usłyszałam jak drzwi się otwierają. Poszłam to sprawdzić, ale nikogo nie było. Wróciłam na miejsce, gdy znowu się otworzyły. Szybko wybiegłam przed dom i zobaczyłam jakiegoś mężczyznę. Niestety, nie udało mi się go dogonić. Był za daleko, a na dodatek był strasznie szybki. Jeszcze na chodniku znalazłam drewniany różaniec. Wtedy już kompletnie byłam przestraszona. Wystraszyłam się, że mnie znaleźli i że dowiedzieli się o tym, że udaję nowicjuszkę.
- Znalazłaś różaniec?
- Tak.
- Masz go przy sobie?
- Jest gdzieś w plecaku.
- A mogłabyś mi go pokazać?
- Jasne, poczekaj chwilę - mówię grzebiąc w swoich rzeczach. - O, tutaj jest.
- Wydaje mi się, że gdzieś już taki widziałam - stwierdza. - Ale wiesz, produkują takich masę. Więc nie koniecznie musi on należeć do osoby, o której właśnie myślę.
- Powiesz mi o kim myślisz?
- Ojciec Tomás ma taki. Nawet bym powiedziała, że identyczny.
- Ale ten na pewno nie należy do niego. Przecież ksiądz Tomás jest kilkaset kilometrów stąd. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że tego różańca wcześniej tam nie było. Niemożliwe, żeby tak nagle jego różaniec pojawił się pod bramą domu Concepción.
- Jest taka jedna rzecz, o której nie wiesz. Nie mówiłam ci, bo chciałam, żebyś o tym nie myślała, ale teraz mogę ci już powiedzieć, bo i tak zaraz byś się dowiedziała.
- Clarita, o czym ty mówisz? - pytam.
- Ojciec Tomás wrócił do Buenos Aires, do naszej parafii. Dwa dni temu, czyli dokładnie jeden dzień po tym, jak wyjechałaś. Cały czas dopytywał się o ciebie, a gdy dzisiaj się dowiedział, gdzie jesteś powiedział, że nagle wyskoczyło mu coś ważnego do załatwienia i opuścił klasztor.
- Myślisz, że to mógł być on?
- Nie myślę. Ja jestem tego prawie pewna.
Pam, pam, pam! I jak myślicie? Czy ten tajemniczy mężczyzna, który pojawił się w domu matki przełożonej to rzeczywiście ksiądz Tomás? Jeśli tak, to po co się tutaj zjawił i dlaczego uciekł bez słowa? A co jeśli to ktoś, kto planuje zabrać Juli płytę z dowodami? A może to ktoś zupełnie inny? Hmm... Tego dowiecie się w swoim czasie ;D
Do jutra ♥
Fajny rozdział.
OdpowiedzUsuńZostały mi jeszcze 5 rozdziały żeby wyjść na równo.
Majka<3
Dasz radę, trzymam kciuki ;)
Usuń