niedziela, 18 września 2016

Rozdział 9 - Pociąg w drodze do Córdoby wykoleił się

Znowu tutaj jestem. Ponownie stoję na peronie 4, skąd odjeżdża pociąg do Córdoby. Lecz tym razem jestem wcześniej, a matka przełożona wie o moim wyjściu. O dziwo, jestem też spokojniejsza.
- Przyszłaś - słyszę głos Tomasa za sobą.
- Tak. Obiecałam, że przyjdę - mówię obracając się. - Widzę, że tym razem obędzie się bez czekania na pociąg dodatkowych kilku godzin. Nie spóźnił się ksiądz.
- Na całe szczęście. Miejmy nadzieję, że ty również nie znajdziesz dzisiaj zgubionego dziecka.
- Hah... - śmieję się ponuro. - Nikt więcej z księdzem nie przyjechał?
- Nie, a dlaczego by miał?
- Myślałam, że może ktoś z domu księdza będzie chciał się z księdzem pożegnać, odprowadzić... - rzucam. - Bo wczoraj rozumiem, że był ksiądz spóźniony i nie miałoby to sensu. Ale dzisiaj? Dzisiaj jest ksiądz piętnaście minut przed czasem.
- Pożegnaliśmy się rano. Maximo z Evą pracują, tak samo Juana. Nie chciałem, żeby opuszczali pracę. Po za tym, oni są przyzwyczajeni do tego, że często wyjeżdżam i nie ma mnie w domu, więc to dla nich nic specjalnego. Lola jest w szkole, a Osqui... Nikt nie wie gdzie on jest i nie wiem nawet, czy wie, że wyjeżdżam.
- No jasne - przytakuję. - Ale przynajmniej jestem ja.
- I bardzo się z tego cieszę - oznajmia.
Po tych słowach nieśmiało unoszę kąciki ust. Cieszy się, że tutaj jestem? Naprawdę? Chciałabym mu coś powiedzieć. Coś miłego. Ale wszystko co przychodzi mi do głowy nie jest zbyt trafne na ten moment.
- Byłbym ci wdzięczny, gdybyś od czasu do czasu sprawdzała, czy z dzieciakami wszystko w porządku. Ufam mojemu bratu, ale sama wiesz, że on potrafi zaskakiwać.
- Oczywiście - odpowiadam. - Bardzo ich kocham, więc odwiedzałabym je nawet, gdyby ksiądz mnie o to nie poprosił.
Na stację wjeżdża pociąg. Zerkam na tablicę odjazdów. Mamy niecałe dziesięć minut. Nie czuję zdenerwowania, w przeciwieństwie do wczoraj. Jestem spokojna. Pewnie dlatego, że mam gdzieś w środku nadzieję, że jednak nie wyjedzie, że zostanie tutaj z nami. Ze mną. Że zostanie tutaj ze mną.
- Był już ksiądz tam kiedyś? - pytam.
- W Córdobie? Tylko przejazdem, ale zawsze chciałem odwiedzić to miasto.
- W końcu ma ksiądz okazję - stwierdzam ze smutkiem. - Niech ksiądz zadzwoni jak dojedzie. Albo chociaż wyśle smsa. Żebym wiedziała, że dojechał ksiądz cały i zdrowy.
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem - mówi. - Zrobię to jeśli ty również skontaktujesz się ze mną, jak będziesz z powrotem w klasztorze.
- Ale po co? - dopytuję robiąc zdziwioną, lecz uśmiechniętą minę.
- Żebym wiedział, że dotarłaś tam cała i zdrowa - oznajmia unosząc kąciki ust.
W tym momencie rozlega się wiadomość z głośników. Dowiadujemy się, że do odjazdu pociągu z peronu 4 pozostały niecałe trzy minuty. Zerkam na Tomasa, który wydaje się ignorować tą wiadomość. Nie chcę, żeby jechał. Tak bardzo tego nie chcę. Ale nie mogę pozwolić mu się spóźnić. Bo jeśli się kogoś kocha, to chce się dla niego jak najlepiej, prawda? A jeśli mu zależy na tym wyjeździe, to ja nie powinnam mu wchodzić w drogę...
- Chyba powinien ksiądz już wsiadać - rzucam. - Inaczej pociąg odjedzie bez księdza.
- Masz rację - przytakuje.
- Jak powinnam się z księdzem pożegnać? Wiem, jak żegnają się księża z nowicjuszkami, ale nie wiem jak żegnają się księża ze swoimi przyjaciółkami nowicjuszkami. Bo jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
- Prawda. Wydaje mi się, że uścisk dłoni będzie dobry.
- Uścisk dłoni? No jasne - wzdycham podając mu rękę. - Do widzenia. Miłej podróży.
- Cześć - odpowiada ściskając ją.
Tomás bierze walizkę i idzie w stronę pociągu. Próbuje się przepchać pomiędzy ludźmi, których zawsze jest wiele chwilę przed odjazdem. Nagle mam wrażenie, że coś jakby ukuło mnie w serce. Ja wcale nie chcę, żeby tak wyglądało nasze pożegnanie. Zerkam na niego jeszcze raz. Tym razem jest już w środku, ledwo wszedł. Biegnę w tamtą stronę. Podbiegam do niego i przytulam go. Ściskam go mocno. Z początku wydawał się zdziwiony, ale po chwili odwzajemnia uścisk.
- Do zobaczenia - rzucam, bo widzę, że drzwi się zamykają.
Szybko go puszczam i wyskakuję ze środka. Zdążyłam. Stoję na peronie i zerkam w jego stronę. Stoi bez ruchu i patrzy się na mnie z uśmiechem. Podnoszę rękę i macham mu. Odmachuje mi, a pociąg rusza. Stoję jeszcze przez moment podążając za nim wzrokiem. Dobrze zrobiłam. Teraz nie będę żałować, że nie pożegnałam się z nim w odpowiedni sposób. Wzdycham i idę w stronę wyjścia. Nie płaczę, więc nie jest źle. Po tym, co wczoraj się tutaj wydarzyło, naprawdę miałam wrażenie, że będę czuła się jeszcze gorzej. A jednak nie. Może dobrze, że tak się stało? Tak będzie lepiej, i dla mnie, i dla niego. On zacznie sobie żyć swoim kapłańskim życiem, a ja w końcu wezmę się za sprawę mojej mamy, bo odkąd jestem w klasztorze w ogóle się tym nie zajmuję. Załatwię to i powrócę do swojego życia. Ściągnę habit, wrócę do La Merced, zakocham się, wyjdę za mąż, urodzę dzieci...
- Siostro! Siostro! Proszę poczekać! - słyszę.
Rozglądam się i na pierwszy rzut oka nie widzę nikogo, kto mógłby do mnie krzyczeć, lecz po chwili dostrzegam Maxima, młodszego Ortiza. Wbiega po schodach chcąc mnie dogonić.
- Dzień dobry, niech będzie pochwalony - wita się. - Co siostra tutaj robi?
- Byłam się pożegnać z ojcem Tomasem.
- Naprawdę? W takim razie rozumiem, że już odjechał skoro siostra wychodzi ze stacji. A szkoda, bo przyjechałem, żeby życzyć mu bezpiecznej podróży.
- Widzę, że troskliwy z pana młodszy braciszek - mówię.
- Dokąd siostra teraz idzie? Może siostrę gdzieś podrzucić?
- Nie dziękuję, naprawdę nie trzeba. Pojadę autobusem.
- Niech siostra da spokój. Jest gorąco, a w autobusach jest masa ludzi. Podwiozę siostrę. To naprawdę nie będzie problem.
- Na pewno jest panu nie po drodze.
- Trudno, najwyżej się wrócę - zachęca mnie. - Niech siostra nie każe mi długo nalegać.
- No dobrze - rzucam.
Mężczyzna prowadzi mnie do swojego samochodu. Gdy tak na niego patrzę to z wyglądu w ogóle nie wydaje się być bratem Tomasa. Jest od niego o wiele niższy. I w ogóle zupełnie inaczej wygląda. Nie, w życiu bym nie pomyślała, że w ogóle w jakimś stopniu są ze sobą spokrewnieni.
- To dokąd siostra jedzie? - pyta, gdy wsiadam do auta.
- Do klasztoru.
- To nawet bardzo mi po drodze. Od jakiegoś czasu wybieram się do matki przełożonej i jakoś nie mogę się do niej wybrać. A tak przynajmniej w końcu wyjaśnię z nią pewne sprawy.
- Nie musi pan jechać do firmy? Ojciec Tomás mówił, że jest pan bardzo zapracowany i że nie znajdzie pan nawet chwili, żeby przyjechać na stację i się z nim pożegnać.
- Widocznie bardzo się pomylił. Przyjechałem. Nie mam teraz nic ważnego do zrobienia.
To dziwne, ale jakoś nie za bardzo mu wierzę. No, ale dobra. Odwozi mnie, a ja naprawdę nie miałam ochoty na powrót autobusem.
- Mówiłem już kiedyś, że siostra bardzo mi kogoś przypomina? - rzuca patrząc na mnie.
- Nie - kłamię, bo powtarza mi to przy każdym spotkaniu. - To pewnie dlatego, że mam bardzo pospolitą twarz. Co czwarta dziewczyna ma tu taką, naprawdę.
- Nie wiem, może.

- Dziękuję bardzo za podwiezienie - mówię, gdy wchodzimy do klasztoru. - Biuro matki przełożonej jest tutaj - wskazuję pierwsze drzwi po lewo. - Tylko proszę zapukać przed wejściem.
- Naturalnie - przytakuje. - Mogę jeszcze siostrę o coś zapytać?
- Ym, tak.
- Co siostrę łączy z moim bratem?
- Słucham? - dziwię się.
- Siostra jako jedyna pojechała na stację, więc wydaje mi się, że musi siostrę łączyć z nim coś więcej niż pozostałe siostry.
- Przyjaźnimy się - rzucam speszona. - Muszę już iść, mam dużo obowiązków. Przepraszam.
- Oczywiście.
Odchodzę i idę do swojego pokoju. Naprawdę mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, ale jakoś brakuje mi chęci, żeby się nimi zająć. Wyciągam telefon, bo przypomniało mi się, że miałam dać Tomasowi jakiś znak, gdy będę z powrotem w klasztorze. Wysłać mu wiadomość, czy zadzwonić?
Esperanza: Jestem już bezpieczna. Nie musisz się o mnie martwić ;)
Tworzę smsa z kilkudziesięciu znaków, lecz w momencie, gdy mam klikać "wyślij" zmieniam zdanie i wchodzę w kontakty. Odnajduję jego numer i klikam zieloną słuchawkę. Odbiera natychmiast.
- Halo? - słyszę.
- Cześć - rzucam. - Dzwonię tylko księdzu zameldować, że już wróciłam. Tak jak ksiądz prosił.
- Już myślałem, że znalazłaś tym razem chłopczyka - śmieje się. - To dobrze. Dziękuję za telefon. Jestem już spokojniejszy.
Naprawdę się martwił? Myślałam, że tylko tak mówi.
- To teraz księdza kolej. Czekam na wiadomość z Córdoby, żebym ja również mogła być spokojna.
- Tak, tak - nie muszę tam być, żeby wiedzieć, że w tym momencie się uśmiecha.
Nagle słyszę z tyłu jakiś szum, a później niski męski głos, który, z tego co zrozumiałam, prosił o pokazanie biletów.
- Przepraszam cię, muszę kończyć.
- Jasne. Do usłyszenia - żegnam się i nie czekając na jego odpowiedź, rozłączam.

- Esperanzo, pozmywasz dzisiaj po kolacji, dobrze? - prosi Clara.
- Yhy - rzucam obierając pomidora.
- Co jest? Dlaczego jesteś taka smutna?
- Sama nie wiem. Jakoś tak... po prostu.
- Mogę ci jakoś pomóc? - pyta. - Nie lubię widzieć ciebie przybitej.
- Też siebie takiej nie lubię. Wolę się uśmiechać, ale czasami się tak nie da - mówię.
- Czy to przez ojca Tomasa? Przez to, że wyjechał?
- Nie wiem - odpowiadam.
- Wiesz, że on jest księdzem, a ty nowicjuszką?
- Wiem. Ale czy to znaczy, że nie może mi na nim zależeć? To jest zwykła przyjacielska troska. Tak samo tęskniłabym za tobą, gdybyś wyjechała.
- Na całe szczęście nie musisz, bo na razie nigdzie się nie wybieram - zapewnia mnie.
- Przytulisz mnie? - proszę odkładając warzywa na blat.
- Ależ oczywiście - podchodzi do mnie i obejmuje mnie ramionami. - Zostaw to, idź do pokoju może poczujesz się lepiej. Dokończę to za ciebie.
- Nie. Ostatnio tak wiele rzeczy za mnie robisz. Dziękuję ci za to bardzo, ale muszę się wziąć za siebie. Powinnam się zorganizować. Zajmę się tym - wypuszczamy się z uścisku. - Dziękuję. Naprawdę ci za wszystko dziękuję.
- Nie ma za co - odpowiada. - Skoro już kończysz, to pójdę po siostry.
Clarita wychodzi z kuchni. Kończę kroić pomidora i przekładam go na talerz, a następnie kładę na stole. Zerkam czy wszystko jest na swoim miejscu. Jest. Nagle słyszę z telewizora zdanie, które mnie zainteresowało - "Pociąg w drodze do Córdoby wykoleił się". Biorę pilota do ręki i pogłaśniam, aby lepiej słyszeć. Do kuchni wchodzą siostry, które zatrzymują się w wejściu i zerkają w telewizor. "Podczas przejazdu pociągu bezpośredniego z Buenos Aires do Córdoby zdarzyła się tragedia. Pociąg wypadł z torów. Szczegóły jeszcze nie są nam znane. Wiadomo, że jedna osoba zmarła na miejscu, a piętnastu pasażerów zostało rannych, z czego pięć jest w stanie ciężkim. Zostały one przewiezione do szpitala w Villa María. Niedługo podamy więcej informacji".
- Tym pociągiem jechał ksiądz Tomás - mówię zdenerwowana. - A co jeśli coś mu się stało? Muszę... muszę do niego zadzwonić... - oznajmiam szukając telefonu w kieszeni.
Wyciągam komórkę i wybieram jego numer. Z niecierpliwieniem czekam aż odbierze. Jednak włącza się sekretarka. Próbuję jeszcze raz i nic.
- Nie odbiera - denerwuję się coraz bardziej.
- Esperanzo, uspokój się - prosi Concepción.
- Jak mam się uspokoić? - prawie krzyczę. - A co jeśli coś mu się stało? Jeśli to on jest jednym z tych pięciu, którzy są w ciężkim stanie? - nawet nie chcę myśleć o tym, że jest jeszcze jeden martwy człowiek.
- Na pewno z czasem się to wyjaśni. Musimy czekać.
- Czekać? Nie mam zamiaru czekać - oznajmiam. - Jadę tam. Jadę do Villa María.
- Nie możesz tam jechać sama - rzuca Clara. - Zaraz się ściemni, a ty nie masz prawa jazdy.
- W takim razie pojedź ze mną. Muszę tam dotrzeć. Muszę wiedzieć co z nim jest. Muszę.
- Matko przełożona? - Clarita zerka na nią proszącym wzrokiem.
- Dobrze, jeździe. Tylko bądźcie ostrożne. I poinformujcie nas, gdy tylko się czegoś dowiecie.
Bierzemy płaszcze i wybiegamy z klasztoru do samochodu. Boże proszę, niech on będzie bezpieczny. Niech nic mu nie będzie. Proszę...

Hej! I jak myślicie? Czy ojcu Tomasowi coś się stało? Jak bardzo ucierpiał (o ile w ogóle ucierpiał)? I czy Esperanzie uda się dotrzeć do właściwego miejsca we właściwym czasie? Tego dowiecie się już w następnym rozdziale! ;)

Do jutra ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz