poniedziałek, 12 września 2016

Rozdział 6 - Co ty zrobiłeś? Czy to naprawdę wymagało takiej kary?

- Co z ojcem Tomasem? - pytam idąc na śniadanie. - Wyszedł w końcu z pokoju? Albo chociaż coś zjadł?
- Nie. Taca stała pełna pod drzwiami - odpowiada Beatriz.
- Przecież on może sobie coś zrobić - mówię. - W ogóle co to za pokuta? Taką karą nie da się odpokutować! - denerwuję się.
Widzę, że nie wszystkie siostry są w kuchni. Korzystam z okazji i wychodzę. Idę pod pokój księdza. Przez moment stoję przed drzwiami zastanawiając się, czy wypada mi zapukać. Lecz, niby dlaczego nie? Uderzam pięścią w drzwi.
- Proszę księdza, to ja, Esperanza. Mogę wejść?
Nie odpowiada.
- No trudno, nie powiedział ksiądz "nie", więc wchodzę - oznajmiam, po czym naciskam klamkę.
Wchodzę do środka i widzę Tomasa leżącego na łóżku. Ręce ma skrzyżowane na piersi, a w dłoni zaciska różaniec. Cały się trzęsie. Podchodzę do niego i dotykam jego czoła. Ma gorączkę. Jest cały rozpalony.
- No i widzi ksiądz, co ksiądz narobił... - szepczę. - Dlaczego musi być ksiądz tak uparty? Pójdę po pomoc - rzucam wstając z podłogi.
- Nie zostawiaj mnie... - prosi, a ja szybko wracam na swoje miejsce. - Nie zostawiaj...
- Cii, jestem. Jestem obok i nigdzie się nie wybieram - zapewniam go.
Gładzę swoją ręką jego gorącą twarz. Nie mogę patrzeć na to, jak cierpi. Byłam pewna, że coś sobie zrobi. Co on niby zrobił? Dlaczego zadał sobie taką pokutę? Zupełnie tego nie rozumiem.
- Esperanzo, dlaczego tutaj weszłaś? - słyszę Clarę. - Najświętsza Panienko! Co się dzieje? - dopytuje podchodząc bliżej mnie.
- Ksiądz Tomás się rozchorował. To na pewno przez ten dwudniowy post, który sobie wymyślił.
- Powinnyśmy zawiadomić lekarza - mówi. - Zajmę się tym.
- Zostanę tutaj, dopóki nie przyjedzie.
- Dobrze. Muszę iść po telefon - rzuca z pośpiechem.
Zakonnica wychodzi z pokoju i zamyka za sobą drzwi. W pomieszczeniu zostaję sama z Tomasem, który cały czas trzyma mnie za rękę.
- Co ty zrobiłeś? Czy to naprawdę wymagało takiej kary?
Patrzę na niego z żalem. Musi czuć się fatalnie. Nie chcę, żeby tak się czuł. Chcę, żeby znowu miał tyle siły, co zawsze. Żeby znowu zaczął się uśmiechać.
- Nie ważne... Jeśli nie chcesz, to nie mów. Nie musisz. Ale musisz wyzdrowieć...
Mija pół godziny. Po tym czasie, w klasztorze zjawia się lekarz. Przez całe trzydzieści minut nie odstępowałam Tomasa na krok. Wiem, że mnie potrzebuje. Ale kiedy pojawia się doktor nie mam wyboru, muszę wyjść z pokoju. Mimo to z ogromnym zniecierpliwieniem czekam przed drzwiami, aż w końcu usłyszę, że mogę z powrotem tam wejść.
- Od początku nie byłam co do tego przekonana. Nie rozumiem, jak można się samemu tak krzywdzić - oznajmiam Clarze.
- Uspokój się. Wszystko będzie dobrze. Lekarz go zbada, przepisze lekarstwo i ksiądz Tomás wróci do zdrowia.
- I co z ojcem Tomasem? - pyta Concepción podchodząc do nas.
- Nie wiemy. Czekamy aż lekarz skończy go badać.
- Strasznie długo mu to zajmuje - dorzucam.
- Esperanzo, nie bądź złośliwa. Robi wszystko co musi, aby dowiedzieć się co księdzu jest - zapewnia mnie. - Mogę cię prosić na moment do mojego biura? Chciałabym z tobą porozmawiać.
- Oczywiście.
Idziemy do wskazanego pomieszczenia. Wchodzimy do środka, zamykam za sobą drzwi i siadam na krześle, na przeciwko matki przełożonej.
- O co chodzi? Coś znowu źle zrobiłam?
- Chciałabym powiedzieć, że nie, ale nie mogę - mówi. - Weszłaś do pokoju ojca Tomasa.
- Ale dobrze, że to zrobiłam! - bronię się. - Gdybym tego nie zrobiła, to on by leżał na tym łóżku nie wiadomo ile i by cierpiał.
- Tak, ale z perspektywy Kościoła nie powinnaś zakłócać mu odprawiania pokuty.
- To lepiej byłoby, gdyby tam leżał i męczył się sam ze sobą? Jeszcze by się nabawił o wiele groźniejszej choroby niż teraz.
- Ale...
- Miałam go tak zostawić? Naprawdę?
- Nie mówię, że miałaś. Dla jego zdrowia zrobiłaś dobrze, ale dla jego duszy źle.
- To źle, że mu pomogłam? Świetnie.
- Julio, nie denerwuj się. Takie są zasady, nic na to nie poradzę. Muszę cię pouczyć.
- Czyi tylko tyle? Samo pouczenie? - ucieszyłam się. - To nie jest tak źle.
- I nie idziesz na dzisiejsze spotkanie z przedstawicielami fundacji.
- Co? Dlaczego?
- W ramach kary.
- To jest bardziej kara dla mojego żołądka, a nie dla mnie. Concepción, nie możesz mi tego zrobić. Tam będzie masa pysznego jedzenia.
- Wolisz myć całą podłogę w patio na kolanach?
- Dobra, zostanę w klasztorze. Przekonałaś mnie. Tylko przynieście mi coś - proszę. - Mogę już iść? Chcę zdążyć, porozmawiać z doktorem.
- Dobrze, leć już.
Wychodzę z biura i widzę Clarę przy drzwiach wyjściowych. Podchodzę do niej.
- Lekarz jeszcze jest? - pytam.
- Właśnie wyszedł.
- Co jest księdzu Tomasowi?
- Ma gorączkę, bo przegrzał organizm. W pokoju było duszno, na dodatek nie nawadniał swojego organizmu. To nic poważnego. Dostał odpowiednie tabletki i w ciągu godziny, dwóch powinien wrócić do zdrowia.
- Uff, to dobrze.
- A co z tobą? Co powiedziała ci matka przełożona?
- Pouczyła mnie, że nie powinnam wchodzić do pokoju księdza, gdy on odprawiał swoją pokutę i dała mi karę.
- Karę? - nie dowierza.
- Tak. Nie mogę iść z wami na kolację z przedstawicielami fundacji.
- Ale to niesprawiedliwe. Przecież dobrze postąpiłaś. Można powiedzieć, że ocaliłaś księdzu Tomasowi życie, a teraz za to, że naruszyłaś jego spokój podczas odprawiania pokuty, masz nie iść z nami na to spotkanie - denerwuje się. - Porozmawiam z matką przełożoną. Spróbuję ją namówić do tego, aby odwołała twoją karę.
- Daj spokój. Nic takiego się przecież nie stanie jak nie pójdę na tę kolację. Zostanę tutaj i coś porobię. Nie przejmuj się, naprawdę.
- Skoro tak mówisz...
- Myślisz, że mogę wejść do księdza Tomasa?
- Nie ma go tutaj. Lekarz odwiezie go do domu, gdyż tam ma nieco lepsze warunki do odpoczynku.
- Ach, zupełnie niepotrzebnie, ale trudno.
- Przepraszam cię, ale muszę już wracać do swoich obowiązków. Do spotkania coraz mniej czasu, a mam jeszcze masę rzeczy do zrobienia.
- Tak, ja też.

No i zostałam sama. Wszystkie siostry poszły na kolację, a ja jestem tutaj. Siedzę w kuchni i gotuję sobie makaron z warzywami na kolację. Nagle gaśnie światło. W pierwszym momencie wydaje mi się, że to tylko w klasztorze, ale wyglądam za okno i widzę, że przydrożne latarnie również zgasły.
- Niech to szlag - mruczę pod nosem.
Muszę odnaleźć jakieś świeczki, żeby móc skończyć gotować. Już zamierzam się ruszyć z miejsca, gdy nagle słyszę, że ktoś trzaska drzwiami. Zamarłam. Stoję w miejscu i nie ruszam się w nadziei, że ten, kto to zrobił, mnie nie zobaczy. Po chwili stwierdzam, że to bez sensu. Biorę patelnię i ruszam powoli w stronę korytarza.
- Kto tam?! - krzyczę.
- Esperanzo, to ty? - pyta osoba wchodząc do kuchni.
- Ksiądz Tomás? Dzięki ci Boże! - mówię i przytulam się do niego. - Już się bałam, że to jakiś włamywacz.
- Co ty tutaj robisz? Dlaczego nie jesteś na kolacji z przedstawicielami fundacji?
- Matka przełożona nie pozwoliła mi na nią iść. Można powiedzieć, że mam karę. - odpowiadam. - A dlaczego księdza tam nie ma? Przecież ksiądz jest jednym z przedstawicieli.
- Nie poszedłem tam, bo nie zbyt czuję się na siłach.
- Ale przyszedł ksiądz tutaj.
- Tak. Mam kilka rzeczy do zrobienia w zakrystii, ale raczej ich nie zrobię.
- Światło zgasło dosłownie przed chwilą. Może to tylko jakaś tymczasowa awaria i zaraz wszystko wróci do normy.
- Miejmy nadzieję.
- Jadł coś ksiądz? - pytam zmieniając temat. - Właśnie robiłam sobie kolację. Nie jest ona zbyt wybitna, ale mogę się z księdzem podzielić - proponuję.
- Bardzo chętnie - uśmiecha się. - Pomóc ci z czymś?
- Nie, już prawie wszystko gotowe.
- W takim razie pójdę po świeczki do biura matki przełożonej. Zaraz wrócę.
Ale super. Nie będę sama. Spędzę ten wieczór w towarzystwie Tomasa. To o wiele lepsze niż jakieś spotkanie z przedstawicielami fundacji. Co prawda, byłoby tam bardzo dużo dobrego jedzenia, a ja uwielbiam jeść, ale wolę spędzić ten czas z nim.
- Mam - oznajmia wracając. - I znalazłem jeszcze jedną latarkę, proszę - mówi podając mi ją.
- Dziękuję - odpowiadam i naciskam na niej odpowiedni guzik, aby się zaświeciła.
Kładę ją na blacie i kończę kroić warzywa. W międzyczasie Tomás nakrywa do stołu i zapala świece. Parę chwil później wszystko jest już gotowe. Siedzimy przy stole i rozmawiamy jedząc.
- Jak byłam mała mama zawsze gotowała mi taki makaron. Bardzo go lubiłam i chciałam go jeść codziennie. Pamiętam, że któregoś razu mama się rozchorowała i wtedy pierwszy raz musiałam coś ugotować na obiad. Ugotowałam makaron, który był rozgotowany, a warzywa do niego były spalone. Ale mimo to, ona to zjadła, ani razu nie krzywiąc przy tym buzi. I z każdym kęsem powtarzała, że jest przepyszne - przecieram oczy z łez.
- Bardzo kochasz swoją mamę, prawda?
- Tak. Żałuję, że jako nastolatka sprawiłam jej wiele przykrości, ale tak to już jest. Najczęściej zauważa się błędy dopiero wtedy, gdy jest już za późno, żeby je naprawić - mówię. - Smakuje księdzu?
- Tak, jest przepyszne - zapewnia. - Masz talent.
- Jedyne co potrafię ugotować to ten makaron i jajecznica, więc mój talent nie jest zbyt duży.
I po raz kolejny udało mi się go rozśmieszyć. Lubię kiedy on się śmieje, a szczególnie, gdy robi to z mojego powodu. Jest zupełnie inny niż jeszcze parę godzin temu. I dobrze. Dobrze widzieć, że nie cierpi tylko, że się uśmiecha.
- Narobił mi ksiądz dzisiaj rano strachu. Nie powinien ksiądz wyznaczać sobie takiej pokuty. To było niebezpieczne. Dobrze, że skończyło się tylko wysoką gorączką, a nie czymś gorszym.
- Tak, ale czułem, że to najlepsza kara jaką mogłem wykonać. Należało mi się.
- Co takiego ksiądz niby zrobił? - pytam.
Patrzymy sobie w oczy. Nagle słychać, że do klasztoru wchodzą zakonnice. Czyżby spotkanie z przedstawicielami firmy wcześniej się skończyło? A może my siedzieliśmy ze sobą aż tak długo?
- Już jesteście? - rzuca Tomás odwracając wzrok w stronę wchodzących do kuchni sióstr.
- Tak. Niestety, przez brak prądu musieliśmy opuścić restaurację - mówi Concepción.
- I jak było? Dogadaliście się?
- Tak, wszystko zostało już uzgodnione, a dokumenty podpisane. Mamy nadzieję, że podczas nieobecności ojca nic się nie zmieni.
- Też mam taką nadzieję - odpowiada.
- Czyżbyśmy wam w czymś przeszkodziły? - odzywa się najstraszniejsza zakonnica w całym Buenos Aires.
- Nam? Skąd niby taki pomysł?
- Świece, kolacja...
- Genovevo, przestań - przerywa jej Tomás. - Nie ma prądu, zgłodnieliśmy, a nie da się gotować i jeść po ciemku.
- Brat księdza powiedział, że ksiądz się źle czuje i nie może przyjść na spotkanie - mówi Beatriz.
- Bo nie czułem się na siłach, aby tam iść. Gdy kolacja się już rozpoczęła, poczułem się lepiej i przyszedłem tutaj, aby popracować w zakrystii.
- No tak... - przytakuje Carmela.
- Już, wystarczy - oznajmia podniesionym głosem matka przełożona. - Ojciec Tomás nie musi ci się ze wszystkiego tłumaczyć.

Idę korytarzem do swojego pokoju. To był naprawdę długi dzień. Tyle się dzisiaj wydarzyło. Nie marzę o niczym innym jak o łóżku. Nagle mijam się z ojcem Tomasem. Przechodzimy obok siebie bez słowa, lecz po chwili przypominam sobie, że nie dokończyliśmy naszej rozmowy, która rozpoczęła się przy kolacji.
- Muszę z księdzem porozmawia - rzucam obracając się w jego stronę.
- Przepraszam Esperanzo, ale nie mam teraz zbytnio czasu. Idę do domu. To coś ważnego?
- To właściwie tylko jedno pytanie.
- W takim razie słucham.
- Co takiego ksiądz zrobił, że postanowił zadać sobie taką pokutę?
Patrzy na mnie. Patrzy mi prosto w oczy. Wydaje się zaskoczony. Chciałabym wiedzieć, o czym teraz myśli, ale nie wiem. Nie potrafię tego wyczytać z jego twarzy. Jego mina jest zbyt poważna. Stoimy tak przez moment. Nagle on odwraca głowę w drugą stronę i odchodzi. Tak po prostu. Bez słowa.
- Tomás... - szepczę, bo nie mam odwagi, żeby powiedzieć to głośniej.

Hej! Rozdział 6 już za nami. Esperanza pomogła Tomasowi, we dwoje jedzą kolację przy świecach, a następnie nakrywają ich siostry. Księżulek dalej nie chce nikomu zdradzić dlaczego zadał sobie taką pokutę. Uhuhuhu... Co wydarzy się dalej? Tego dowiecie się w następnych rozdziałach ;)

Do zobaczenia w środę ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz