- Miejmy nadzieję, że nie. Chociaż okropnie nie pokoi mnie to, że nie odbiera.
- Zadzwonię do niego jeszcze raz - mówię i sięgam po telefon.
- Nie wiem, czy to ma sens. I tak wiele razy już próbowałaś. Gdyby miał komórkę w ręce, to na pewno zauważyłby te wszystkie nieodebrane połączenia.
- Może masz rację. Ale wolę zadzwonić więcej razy, żeby potem nie żałować, że nie zrobiłam wszystkiego co w mojej mocy, aby się dowiedzieć, co się z nim stało - mówię i wybieram jego
numer.
- A próbowałaś dzwonić do jego brata? Możliwe, że on coś wie.
- Dzwoniłam na domowy, ale włącza się sekretarka. Wydaje mi się, że dowiedzieli się o wypadku i są w drodze.
- Możliwe - przytakuje. - I nic? - rzuca, gdy widzi, że odkładam telefon.
- Tak... - wzdycham. - Boże proszę, żeby był cały...
Nagle rozlega się dzwonek telefonu. Może on dzwoni? To na pewno on do mnie oddzwania, bo kto inny może do mnie dzwonić o tej porze? Zerkam na wyświetlacz. Niestety, to nie on. To Concepción.
- Słucham?
- I jak? Gdzie jesteście?
- W drodze. Przejechałyśmy dopiero połowę całej trasy. Coś się stało?
- Nie. Właśnie kładłam się spać i pomyślałam, że zadzwonię, żeby sprawdzić, czy wszystko z wami w porządku.
- Z nami wszystko okej. Nie wiem, jak z księdzem Tomasem, ale mam nadzieję, że już niedługo się dowiem.
- Zadzwońcie rano, gdy czegoś się dowiecie. Przelałam wam pieniądze na kartę Clarity, żebyście mogły wynająć sobie jakiś pokój w hotelu.
- Dziękujemy - odpowiadam w naszym imieniu. - Dobranoc - żegnam się, a następnie rozłączam.
- Okropnie się nim przejmujesz - Clara wraca do tematu.
- Bo jest dla mnie ważny - mówię.
- Nie powinnaś go tak traktować.
- Jak? Czy robię coś źle?
- Okazujesz swoje przywiązanie do niego przed wszystkimi. Ja nie widzę w tym nic złego, ale inni mogą się w tym dopatrywać niestworzonych rzeczy.
- Co masz na myśli?
- To, że mogą widzieć pomiędzy wami romans - oznajmia. - Doskonale wiemy, że to niemożliwe, ale ludzie są różni i zazwyczaj widzą tylko to, co chcą widzieć, a nie to, co ma miejsce naprawdę.
- Taaak... Niemożliwe... - szepczę. - Słyszałaś kiedyś o jakimkolwiek przypadku, aby ksiądz porzucił życie zakonne tylko dlatego, że był zakochany?
- Nie, chyba nigdy - odpowiada. - Esperanzo, czy wszystko jest w porządku? - pyta zmartwiona.
- Powiedzmy.
- Jeśli coś leży ci na sercu, powiedz mi. Spróbuję ci pomóc, a jeśli to mi się nie uda, to przynajmniej cię wysłucham i zrobi ci się lżej.
- Nie wiem, czy powinnam ci to mówić.
- Ufasz mi?
- Tak. Bezgranicznie ci ufam, ale to co sprawia, że nie czuję się dobrze jest czymś, za co powinnam się wstydzić - zaczynam. - Nikomu jeszcze o tym nie mówiłam...
- Co się dzieje? - dopytuje, gdy z oczu zaczynają płynąć mi łzy.
- Zakochałam się - oznajmiam wybuchając płaczem. - Zakochałam się. Ja, nowicjuszka. Zakochałam
się. Ale to jeszcze nie jest najgorsze - zapewniam ją. - Zakochałam się w księdzu. Dokładniej w ojcu Tomasie. Miałam nadzieję, że to tylko takie zauroczenie, które zaraz minie, ale nie... Nie mogę przestać o nim myśleć. Gdy jest blisko czuję motyle w brzuchu, a gdy daleko, smutek. Wierzyłam, że gdy wyjedzie to wszystko się zmieni, ale z każdą chwilą czułam się coraz gorzej... - pociągam nosem. - I jeszcze ten nieszczęsny wypadek... Ten wypadek, przez którego mogę go stracić...
- Och, proszę cię, nie płacz - mówi łagodnym tonem. - Nic na to nie poradzisz. Serce zakochuje się nie patrząc na płeć, wiek czy powołanie. To przecież nie jest grzech.
- Wiem, ale boli mnie to, że zdaję sobie sprawę z tego, że nie możemy być razem. On nigdy nie zostawi dla mnie Kościoła. Chciałabym o nim zapomnieć, ale to jest strasznie trudne. Za każdym razem, gdy mam wrażenie, że już mi przeszło, on nagle musi zjawić się obok i zakochuję się w nim na nowo i coraz bardziej - przecieram oczy. - Czuję się z tym źle, ale nie umiem temu zapobiec.
- Nie wykluczone, że nigdy ci to nie przejdzie, ale z czasem nauczysz się z tym żyć, uwierz mi. A może nie będziesz musiała? Może któregoś dnia obudzisz się i stwierdzisz, że jesteś szczęśliwa? Że podoba ci się takie życie, jakie właśnie masz i nie potrzebujesz żadnych zmian? Kiedyś na pewno będzie lepiej, zobaczysz - zapewnia mnie.
- Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną tutaj przyjechać - uśmiecham się przez łzy. - Już wiesz dlaczego było to takie ważne - dodaję ziewając.
- Nie ma sprawy - odpowiada. - Prześpij się. Wiem, że nie jest tutaj zbyt wygodnie, ale może chociaż trochę odpoczniesz.
- W porządku - przytakuję opierając głowę o zagłówek. - A co z tobą? Dasz radę prowadzić?
- Tak, o mnie się nie martw. Śpij dobrze.
- Esperanzo, pobudka - słyszę. - Jesteśmy już w Villa María.
- Co? - aż podskoczyłam. - Naprawdę? To świetnie. Dokąd teraz jedziemy?
- Właśnie o to chciałabym ciebie zapytać.
- Wydaje mi się, że powinnyśmy jechać do szpitala sprawdzić, czy go tam nie ma.
- Myślisz, że się tam czegoś dowiemy? Nie jesteśmy nikim z rodziny, nie udzielą nam informacji.
- Ale jesteśmy z jednego klasztoru. Po za tym, jestem tu ja, a ja na pewno się czegoś dowiem - mówię ziewając. - Daleko stąd do szpitala?
- Nie, jakieś cztery kilometry - odpowiada. - Powinnyśmy się zastanowić co zrobimy, jeśli okaże się, że nie ma go w szpitalu.
- To proste. Pojedziemy na policję i zapytamy. Gliniarze na pewno coś będą wiedzieć.
- Tak sobie teraz myślę, że mogłyśmy zostać w klasztorze i poprosić Jorge o pomoc.
- Mogłyśmy, ale tego nie zrobiłyśmy - rzucam. - Dobrze, że tutaj jesteśmy. Im szybciej się z nim zobaczę tym lepiej.
- Ale pamiętasz, że w wiadomościach mówili, że jedna osoba zginęła na miejscu?
- Tak, ale to na pewno nie on. Wiem to. Bóg by mu tego nie zrobił. Jest zbyt dobrym księdzem, aby odejść tak szybko.
- Też nie chciałabym, żeby to był on - zapewnia mnie. - Ale wiesz, musimy być przygotowane na najgorsze.
- Jasne - przytakuję. - Ale tak nie będzie - upieram się przy swoim zdaniu.
Poprawiam włosy i zakładam kornet na głowę. Chcę już go znaleźć. Chcę się upewnić, że nic mu nie jest. Chcę go zobaczyć i się do
niego uśmiechnąć. Chcę ponownie go rozśmieszyć. Bardzo tego chcę.
- Nie martw się - mówi. - Co będzie, to będzie.
- Byłaś kiedyś zakochana? - pytam zmieniając temat.
- Skąd to pytanie?
- Bo po naszej rozmowie mam wrażenie, że bardzo dobrze mnie rozumiesz. Jestem pewna, że każdy inny nawet nie próbowałby mnie w takiej sytuacji pocieszyć, a ty to robisz. Dziękuję, że jesteś przy mnie. Teraz tutaj i cały czas.
Dojeżdżamy pod szpital. Wysiadam z samochodu i biegnę, jak najszybciej tylko potrafię, w stronę recepcji. Clarita próbuje mnie dogonić, ale dobiega tam nieco później niż ja.
- Dobry wieczór, czy trafił tutaj Tomás Ortiz? - pytam pielęgniarkę siedzącą za biurkiem.
- Momencik... - wpisuje coś w komputer. - Tak.
Moje serce zaczyna bić szybciej. Jest tutaj. Przynajmniej go znalazłam.
- Gdzie jest? Jaki jest jego stan? Mogę się z nim zobaczyć?
- A jest siostra kimś z rodziny?
- Nie, ale... - zaczynam. - Proszę pani, powiedzmy sobie szczerze. Ksiądz dla zakonnic jest jak ojciec dla córek, rozumie pani, prawda? Dla mnie znaczy on tyle, co dla pani pani własny ojciec. Naprawdę powinnam wiedzieć co się z nim dzieje. Nie tylko dla naszego dobra - wskazuję siebie i Clarę - ale dla dobra całego zakonu Santa Rosa.
- W takim razie, wydaje mi się, że mogę siostrą powiedzieć - wzdycha. - Księdzu Tomasowi nie stało się nic poważnego. Miał kilka otarć i zadrapań, ale to naprawdę drobnostka.
- Gdzie go teraz znajdę?
- Leży na pierwszym piętrze, w sali numer siedemnaście - odpowiada. - Normalnie, o tej porze pacjenci nie mogą być odwiedzani przez gości, ale że wypadek miał miejsce pod wieczór, a nikt się jeszcze nie pytał o stan księdza, to przymrużę na to oko.
- Dziękujemy bardzo - rzuca Clarita, a zaraz potem biegnie ze mną do windy.
Wjeżdżamy na wskazane przez pielęgniarkę piętro, a następnie idziemy korytarzem uważnie przyglądając się numerom sal. I jest. Siedemnastka, prawie na samym końcu. Akurat wychodzi z niej lekarz.
- Panie doktorze, co z księdzem? - podbiegam do niego.
- Jego stan jest stabilny. Organy wewnętrzne nie ucierpiały, a on sam ma tylko kilka zewnętrznych blizn.
- Mogę do niego wejść? - pytam proszącym tonem.
- Ksiądz jest zmęczony i właśnie próbuje zasnąć.
- Panie doktorze, proszę. Jechałam tutaj przez pięć godzin, aby dowiedzieć jak się czuje i co z nim jest. Naprawdę powinnam się z nim zobaczyć. To nie potrwa długo, obiecuję. Dziesięć, góra piętnaście minut.
- No dobrze, ale tylko jedna siostra na raz. I za dwadzieścia minut naprawdę proszę opuścić jego salę. Ksiądz potrzebuje teraz wypocząć.
- Ma się rozumieć, dziękuję - rzucam. - To która z nas wchodzi? - zwracam się do Clary.
- Idź.
- Ja?
- Przecież dobrze wiem, że chcesz tam wejść.
- Dzięki - uśmiecham się do niej i naciskam klamkę.
Po cichu wchodzę do środka. Chyba zasnął, bo nie reaguje na odgłos jaki wydają drzwi (to dziwne, bo jest on strasznie głośny). Podchodzę do niego i siadam na krzesełku obok łóżka. Patrzę na jego twarz. Wargę ma rozciętą, a czoło zszyte. Oprócz tego pod okiem ma wielkiego siniaka. Nie wygląda to dobrze, ale skoro lekarze mówili, że nie jest źle, to raczej nie jest. Delikatnie przejeżdżam dłonią po jego nosie, który jako jedyny element twarzy nie jest uszkodzony. Zaraz po tym się przebudza.
- Esperanza? - dziwi się. - Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałam, żeby sprawdzić co się z tobą dzieje. Słyszałam w telewizji o wypadku. Przestraszyłam się.
- Dzwoniłaś do mnie... Kilka razy...
- Tak, ale to teraz nie ważne.
- Chyba miałaś rację... Córdoba mnie nie chce u siebie w parafii - stara się uśmiechnąć.
- Na pewno księdza chce. Każda parafia chciałaby takiego księdza, jakim jesteś - zapewniam go.
Jak dobrze widzieć go całego. Jak się cieszę, że ani przez moment nie zwątpiłam w to, że to nie on jest tym jedynym człowiekiem, który zmarł w skutkach wykolejenia się pociągu.
- To miłe, naprawdę - mówi. - Przyjechałaś tutaj sama? Tak w środku nocy?
- Nie. Jest ze mną Clara, ale musiała zostać na korytarzu. Lekarz pozwolił wejść tylko jednej z nas.
- To dobrze... Naprawdę się cieszę, że tutaj jesteś, wiesz?
- Martwiłam się o ciebie. Nie obierałeś, nie wiedziałam co się z tobą dzieje. Musiałam tutaj przyjechać, żeby się czegokolwiek dowiedzieć. Bo przecież tak robią przyjaciele, prawda? - unoszę kąciki ust.
- Esperanzo, złap mnie za rękę - prosi, a ja natychmiast wykonuje to polecenie. - Muszę ci coś powiedzieć...
- Oszczędź sobie, odpoczywaj.
- To jest ważne. My nie możemy... Nie powinniśmy się... przyjaźnić... Ani teraz, ani wcześniej. To był błąd...
Nagle w pomieszczeniu rozlega się pikanie, a monitor, który znajduje się obok niego zaczyna zmieniać kolor z zielonego na pomarańczowy. To chyba nie dobrze. Zaczynam panikować.
- Ojcze Tomasie... ojcze Tomasie... - mówię machając mu ręką przed twarzą.
Do pomieszczenia wbiega lekarz z trzema pielęgniarkami. Energicznie odskakuję pod ścinę.
- Musi siostra wyjść - słyszę. - Proszę opuścić salę.
Nie wiem, kto to mówi, ale posłusznie wychodzę na korytarz, gdzie stoi zdenerwowana Clarita.
- Esperanzo, co tam się stało? - pyta.
- Nic. My tylko rozmawialiśmy, a potem... On nagle osłabł... Zamknął oczy i... przybiegli lekarze... - siadam na krześle w lekkim szoku.
Co się właśnie wydarzyło? Dlaczego jego stan się pogorszył? I to tak nagle? Przecież wszystko było dobrze. A to co mi powiedział? Czy on mówił na prawdę? Czy żałuje tego, że się przyjaźniliśmy? Czy to znaczy, że mam się od niego oddalić...? Jeśli tego chce... Boże, jeśli on z tego wyjdzie obiecuję, że zrobię wszystko o co mnie poprosi. Odsunę się od niego. Wszystko byleby wyzdrowiał. Dlaczego mu to robisz? Przecież on jest ci wierny. W zamian powinieneś mu pomóc, a nie jeszcze bardziej mu to utrudniać.
- Oby wszystko było dobrze - mówi obejmując mnie ramieniem. - Teraz nie pozostaje nam nic innego jak tylko się modlić.
Ona ma rację. Wyciągam z kieszeni różaniec i rozpoczynam modlitwę. Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje...
Cześć wszystkim! Jak podobał się Wam rozdział? Tomi w szpitalu. Niby nic mu nie jest, a jednak. Co z nim? I co miał na myśli mówiąc, że nie powinni się przyjaźnić? Jak to wszystko się potoczy? Tego dowiecie się niebawem ;)
Chciałabym jeszcze dodać, że nie jestem specjalistą w dziedzinie biologii, więc niektóre rzeczy, które zostaną opisane w rozdziałach mogą czasami nie zgadzać się z rzeczywistością. Wynikać to będzie z mojej niewiedzy, jak i również z tego, że może będę potrzebowała coś przekręcić lub wymyślić na potrzeby tej historii.
Do następnego ♥
Świetny rozdział. Nie przejmuj się ja na pewno bym się nie zorientowała co do błędów, nie jestem na biochemie 😉
OdpowiedzUsuńKejla<3
Dziękuję <3
UsuńHah, to dobrze :D. Chociaż założę się, że potrafiłabym popełnić taki błąd, że mogłabyś złapać się za głowę ;)